JEZUS NA ŚWIĘCIE KUCZEK

Jan 7

    W WYNIKU cudownego nakarmienia pięciu tysięcy ludzi tłum obwołał naszego Pana wielkim prorokiem i zamierzał siłą uczynić Go królem (Jan 6:14,15). Pan wiedział jednak, że nie taki był Boski plan; wprost przeciwnie, miał wypełnić misję polegającą na znoszeniu sprzeciwiania się grzeszników, która miała zakończyć się śmiercią. Wiedział także, iż tylko w ten sposób mogło być osiągnięte Królestwo, którego był dziedzicem - że Królestwo Mu obiecane nie było z tego świata ani obecnego porządku czy układu, lecz nowego wieku. Dlatego nasz Pan odprawił uczniów łodzią, a sam odszedł w góry, po czym spotkał ich idąc do nich po wodzie (por. Mat. 14:22-25).

    Od tego czasu kolejne sześć miesięcy głoszenia i nauczania w Galilei bez jakiejkolwiek próby ze strony Jezusa wykorzystania popularnego zainteresowania Jego cudami, w dążeniu do obwołania Go królem, pobudziły do krytycznego myślenia Jego braci, rodzinę, którzy zaczęli tracić zaufanie, ponieważ ich zainteresowanie przez cały czas wynikało bardziej z dumy niż wiary.

    Gdy nadszedł czas udania się do Jerozolimy dla uczczenia świętą kuczek zauważyli, że Jezus nie czyni żadnych szczególnych przygotowań, by w nim uczestniczyć. Pragnęli, by Jego moc została poddana próbie. Ich postawa mówiła: albo zrób coś i uczyń -się wielkim w oczach całego świata, albo porzuć całą tę sprawę i przyznaj, że twe pretensje do mesjaństwa są oszustwem. Stąd ich pytanie: Dlaczego nie idziesz na święto? Każda osoba wygłaszająca takie twierdzenia jak ty, nie powinna czynić tego w tajemnicy, lecz szukać okazji do największego rozgłosu. Mówisz nam, że masz życie wieczne i możesz je dać innym, ale najwyraźniej boisz się ryzykować swoim życiem: "Bo i bracia jego nie wierzyli weń" (Jan 7:2-5).

    Odpowiedź naszego Pana wskazała, że ich przypadek jest całkiem odmienny od Jego - oni mogli pójść na święto w każdej chwili, lecz Jego dotyczyły pewne ograniczenia. Nie ściągnęli na siebie takiej gwałtownej niechęci najbardziej wpływowej i potężnej klasy tego narodu (w.7,8). Pan postąpił tak z wierności Prawdzie, której przyszedł służyć na tym świecie. Choć prawdą jest, że Jezus "nie chciał bawić w ziemi Judzkiej, przeto że Żydowie szukali, aby go zabili" (w.l), jednak widoczne jest, że nie z jakiejkolwiek obawy przed śmiercią, lecz dlatego, że zdawał sobie sprawę, iż "jeszcze nie przyszła godzina jego" (w.30). Dlatego uważał za swój obowiązek współdziałanie w miarę swoich możliwości w tym, co wiedział o planie Ojca, a nie ignorowanie tego planu tak, by dla swego uwolnienia potrzebować cudu, aby Boski plan nie został pokrzyżowany.

LEKCJE DLA NAS

    Są tutaj lekcje dla wszystkich, którzy usiłują postępować śladami Mistrza:

    (1) Jeśli nie natrafiamy na żaden sprzeciw świata, to dlatego, że nie jesteśmy wierni Słowu Ojca i związanej z nim wyznaczonej nam misji - nie zajmujemy się sprawami Ojca - ponieważ nasz Mistrz oznajmił, że taka opozycja będzie nam, Jego naśladowcom, towarzyszyć, jak towarzyszyła Jemu. Nie jesteśmy ze świata, świat będzie więc nas nienawidzić, będzie mówić o nas źle i fałszywie oraz sądzić, że ci, którzy nas prześladują, służą Bogu (Mat. 5:11). Stanowcze oświadczenie Apostoła brzmi: "Aleć i wszyscy, którzy chcą pobożnie żyć w Chrystusie Jezusie, prześladowani będą" (2 Tym. 3:12). Dotąd trwają prześladowania. Jeśli w ogóle jesteśmy uwolnieni od takiej opozycji, jest to pewną wskazówką, że nie żyjemy zgodnie z naszymi przywilejami w pobożności, nie postępujemy dostatecznie dokładnie śladami Jezusa, by nie budzić wrogości przeciwnika i jego zaślepionych sług.

    (2) Powinniśmy pamiętać, że szczególnymi przeciwnikami naszego Mistrza nie był niewierzący świat, lecz niewierzący, niewierni obłudnicy świętości i pełnego oddania dla Boskiego prawa. Tak i w naszym przypadku: naszych szczególnych przeciwników, oszczerców i prześladowców należy szukać wewnątrz, a nie poza granicami nominalnego kościoła chrześcijańskiego.

    (3) Oczekując cudownej Boskiej interwencji dla naszego zachowania (por. Mat. 4:5-7), możemy skorzystać z przykładu naszego Pana, który nie narażał się niepotrzebnie i niemądrze w niebezpiecznych sytuacjach. Tak jak nasz Pan, nie możemy jednak pod żadnym pozorem zapierać się Prawdy czy też zaniechać obowiązku zachowania życia. Widzimy, że gdy nadszedł najlepszy i najbardziej właściwy czas, nasz Pan udał się na święto, przemawiał bez lęku i odważnie. Tak i nasza rozwaga w zachowywaniu życia itp. nie powinna być wynikiem strachu i braku zaufania w Boską opatrzność lub braku odwagi w wypełnianiu naszego obowiązku, lecz jedynie ostrożnością i rozwagą, która pragnie możliwie najbliżej współpracować z Boską wolą.

    Nasz Pan wiedział o zamiarach faryzeuszy zabicia Go. Wiedział też, że o wiele bardziej będą się wahać z podjęciem takiej próby przy okazji tych świąt, gdy Jerozolima będzie pełna odwiedzających (tysiące z nich byłoby z Galilei, mniej lub więcej Jego przyjaciół oraz uczniów, którzy także byli Galilejczykami). Być może wiedział także o pewnych umowach między władcami, by aresztować Go na początku święta podczas zamieszania związanego z przybywaniem pielgrzymów. Tak czy inaczej, działając według swej najlepszej wiedzy o sytuacji, zwlekał z pójściem do Jerozolimy dopóki nie ściągnęły tłumy, i wtedy dopiero udał się spokojnie na święto, unikając nauczania, cudów itp. (Jan 7:10).

"NIGDY TAK NIE MÓWIŁ CZŁOWIEK, JAKO TEN CZŁOWIEK"

    W połowie świątecznego tygodnia Jezus wstąpił do świątyni i nauczał ludzi. Wcześniej wrogowie poszukiwali Go, i byli raczej zdziwieni, że nie przybył, jak zwykle to czynił, ale teraz ujrzeli Go nauczającego jawnie i odważnie. Lecz powstrzymali się od użycia siły wobec Niego, ponieważ obawiali się ludu - że zbyt wielu będzie przejawiać choćby sympatię dla Jego nauk, uznając, że "uczył je jako moc mający" (Mat. 7: 29) - z przekonaniem, nie tak niepewnie, jak oni sami. Fakt, że wielu z tłumu odniosło dodatnie wrażenie, pytając się nawzajem czy mogą oczekiwać ze strony Mesjasza, w czasie Jego przyjścia, większych cudów od tych, jakich Jezus już dokonał, a także fakt, że nauczał publicznie, a władcy Mu nie przeszkadzali, nasunęły niektórym pytanie (Jan 7:26): Czy władcy naprawdę uznają, iż On jest Mesjaszem?

    Tak więc władcy dostrzegli, że ich powściągliwość rzeczywiście pomaga sprawie, której nie cierpieli, i wysłali sługi, żeby Go aresztowali, lecz ci najwyraźniej uważali, że nie będą usprawiedliwieni w oczach ludu aresztując Go, chyba że usłyszą z Jego ust jakieś buntownicze, anarchistyczne lub bluźniercze słowa; czekali więc i obserwowali Go. Będąc oczarowani "wdzięcznością onych słów, które pochodziły z ust jego", wrócili bez Jezusa mówiąc: "nigdy tak nie mówił człowiek, jako ten człowiek" (Łuk. 4:22; Jan 7:46).

    Wtedy Nikodem (członek Sanhendrynu), w sercu uznający Jezusa za nauczyciela zesłanego od Boga (choć wątpiący w Niego jako Mesjasza),' podniósł głos i przemówił w obronie sług: "Izali zakon nasz sądzi człowieka, jeśliby pierwej nie słyszał od niego i nie poznałby, co czyni?". Nawet to odwołanie się do sprawiedliwości spotkało się z sarkastyczną uwagą: "Izaliś i ty Galilejczyk?" (w.51, 52). Zebrani rozeszli się, rozgniewani z powodu nieudanej próby morderstwa.

    Tak dalece jak to jest możliwe, powinno być w przypadku wszystkich naśladowców Pana. Ich słowa winny być pełne wdzięczności, umiarkowania i wypływać z serc przepełnionych miłością do Prawdy i wszystkich tych, którzy ją miłują i jej szukają. Ich słowa nie powinny nigdy przekraczać granic rozsądku i sprawiedliwości, i zawsze pozostawać w dokładnej zgodzie z Boskim Słowem. Sposób bycia, zachowanie jako żywych listów, także winny harmonizować z tym, tak, by nawet ich wrogowie dziwili się i wiedzieli o nich, iż byli z Jezusem i uczyli się od Niego.

    Pamiętając o morderczych zamysłach Swych wrogów i wiedząc, że "musiał Chrystus cierpieć, i ... zmartwychwstać" (Łuk. 24:46), oraz że koniec Jego pielgrzymki był oddalony zaledwie o sześć miesięcy - nasz Pan powiedział: "Jeszcze na mały czas jestem z wami; potem odejdę do tego, który mię posłał" (Jan 7:33). Następnie biorąc pod uwagę ucisk, jaki miał przyjść na Izrael, wyjaśnił Apostołom (Mat. 24) i powiedział, że przejdą bardzo wiele zanim On znowu, w drugim adwencie, przedstawi się im jako Mesjasz; dodał też: "Szukać mię będziecie, ale nie znajdziecie" (w.34).

    Żydzi na swój własny sposób szukali Mesjasza podczas trwającego dziewiętnaście stuleci ucisku, jakiego doznawali od tamtego czasu, ponieważ - jak oświadcza Paweł - "inni zatwardzeni są" (Rzym. 11:7) z wyjątkiem garstki tych, którzy przyjęli Pana podczas Jego pierwszego adwentu - "czasie ich nawiedzenia" (Łuk. 19:44). Dlatego nasz Pan powiedział im później: "nie ujrzycie mię aż przyjdzie czas, gdy rzeczecie: Błogosławiony, który idzie w imieniu Pańskim" (Mat. 23:39; Łuk. 13:35). Prorok podaje nam, że wówczas będą patrzeć na Tego, którego przebodli, i płakać nad Nim, jako nad jedynym umiłowanym synem, i że wtedy Pan wyleje na nich ducha łaski i modlitwy (Zach. 12:10), a ich zaślepienie ustąpi (Rzym. 11:25-32).

"GDZIE JA IDĘ, WY PRZYJŚĆ NIE MOŻECIE"

    Gdy Pan oznajmił, że nie mogą iść za Nim tam, gdzie On idzie - ludzie zastanawiali się, czy nie miał na myśli tego, co już pokazał w gotowości głoszenia najniższym klasom Izraela (celnikom i grzesznikom), a teraz zamierza całkowicie opuścić Palestynę i udać się do Żydów "rozproszonych wśród pogan" (Jan 7:35). Lecz On nie myślał ani o tym, ani o zakładaniu królestwa, do którego oni nie mogli wejść, lecz chciał powiedzieć, że idzie do nieba i że oni nie mogli tam pójść. Wynika to z Jego późniejszego oświadczenia: "Wyście z niskości, a jam z wysokości; wyście z tego świata, a jam zaś nie jest z tego świata. Przetom wam powiedział, iż pomrzecie w grzechach waszych" (Jan 8:21-29).

    Lecz biedni, niewierzący Żydzi nie są jedynymi, którzy nie mogą pójść do nieba. Pismo Święte wyraźnie podaje, że nie poszli tam wierni Abraham, Izaak i Jakub ani żaden ze świętych proroków (zob. Dz.Ap. 2: 34; Żyd. 11:39,40; Jan 3:13). Co więcej, te same słowa powtórzył nasz Pan swoim wierzącym naśladowcom: "Jeszcze maluczko jestem z wami: będziecie mię szukać, ale ja jakom rzekł Żydom: Gdzie ja idę, wy przyjść nie możecie; tak i wam teraz powiadam" (Jan 13: 33). Jest tak, ponieważ wierzący z przeszłości, jak i wierzący obecnego wieku nie mogli pójść do naszego Pana, lecz ci, którzy byli właściwie pouczeni z Jego Słowa żarliwie wyglądali Jego powrotu, Jego drugiego adwentu, przyjścia w chwale i w mocy królestwa, ponieważ On obiecał: "przyjdę zasię i wezmę was do siebie, żebyście gdziem ja jest, i wy byli" (Jan 14:3).

    Wielu straciło z pola widzenia tę obietnicę przedstawioną w Ewangelii i w jej miejsce przyjęło nadzieję, która nie ma żadnej podstawy prócz tej, jaką miały błędy cielesnego Izraela w "tradycjach starszych" - nadzieje, że gdy umrą, nie będą martwi, lecz bardziej żywi niż kiedykolwiek, nadzieję, która pozostaje w sprzeczności z rozumem i ze Słowem Bożym, w którym nie znajduje ani jednego słowa na swe poparcie. Lecz "ktokolwiek ma tę nadzieję w nim [nadzieję powtórnego przyjścia Pana, w celu zebrania Swoich klejnotów, zabrania wiernych do siebie i ustanowienia królestwa] oczyszcza się, jako i on czysty jest". Nie ma większej zachęty do wierności od tej prawdziwej nadziei Ewangelii.

"WIELKI DZIEŃ" ŚWIĘTA

    Opisując święto kuczek jako całość, Geikie (znany historyk biblijny) mówi:

"Cały tydzień był bardzo ożywiony, na wielkim ołtarzu paliły się w całości ofiary całopalenia z wołów, jagniąt i baranków, oprócz uroczystych ofiar porannych i wieczornych, ofiar sabatu i niezliczonych prywatnych dobrowolnych ofiar wszelkiego rodzaju. Każde nadające się do tego miejsce w Jerozolimie oraz w dolinach i na zboczach wokół niej było pokryte szałasami, czyli namiotami z plecionych prętów, przybranych gałęziami drzew, palmowymi liśćmi i różnego rodzaju ozdobną zielenią".

    Ostatnim dniem święta namiotów był dzień ósmy. Siedem dni tego święta było poświęconych na składanie ofiar, a na ołtarzu płonęło siedemdziesiąt cielców (4 Moj. 29:12-34). Rozumiano, że są to ofiary za cały świat. Dzień ósmy (w.35-38) był szczególnym żydowskim dniem, najbardziej radosnym w tym radosnym święcie dziękczynienia. Ten ostatni dzień owego święta, dzień szczególnej radości, miał jedną osobliwą cechę - ofiarą wodną. Wybitny historyk biblijny Edersheim podaje nam następujący bardzo interesujący opis ostatniego dnia święta namiotów, tego wielkiego dnia:

"Wyobraźmy sobie siebie w gronie wiernych, którzy w 'ostatnim, wielkim dniu tego święta' wychodzą o świcie ze swych kuczek, by wziąć udział w uroczystości. Wszyscy pielgrzymi są w świątecznych strojach. W prawej ręce każdy niesie gałąź składającą się z gałązki mirtu, lub wierzby, związanej gałązką palmową (3 Moj. 23:40). W lewej ręce gałąź tzw. rajskiego jabłka, gatunku cytryny. Tak przystrojony, świąteczny pochód dzielił się na trzy grupy. Jedna z nich przy dźwiękach muzyki zaczynała pochód od świątyni. Szła za kapłanem, który niósł złoty dzban mogący pomieścić trzy log (nieco więcej niż litr). Dochodzili do źródła Syloe znajdującego się w dolinie leżącej na południe od świątyni. Z tego źródła kapłan napełniał złoty dzban wodą i przynosił z powrotem na dziedziniec świątyni wśród okrzyków tłumu oraz przy dźwiękach cymbałów i trąb. Radość była tak wielka, że rabini mieli zwyczaj mówić, iż ten, kto nigdy nie uczestniczył w tej ceremonii, i innych podobnych ceremoniach, którą cechowało się to święto, nie wie co znaczy radość. Czas powrotu był tak ustalony, że przybywano akurat wtedy, gdy na wielkim ołtarzu całopalenia kładziono części ofiary na zakończenie zwykłej ofiary porannej. Na ołtarz wylewano wodę ze złotego dzbana. Zaraz potem, przy akompaniamencie fletu intonowano wielki 'Hallel', składający się z Psalmów 113-118, jako modlitwę lub częściej jako dialog. Przy końcu tej świątecznej posługi porannej następowała przerwa w ceremonii, w czasie której kapłani przygotowywali się do złożenia specjalnych ofiar tego dnia. W tym momencie podniósł się, tak głośny, że słyszany w całej świątyni, głos Jezusa. Jezus nie przeszkodził w obrzędach, ponieważ kapłani na chwilę je przerwali; On je wyjaśnił i wypełnił".

    To właśnie w tym dniu, i prawdopodobnie w związku z wylewaniem wody, biorąc ją jako temat, nasz Pan przemówił i powiedział: "Jeśli kto pragnie, niech do mnie przyjdzie a pije" (Jan 7:37). Wtedy przedstawił siebie jako dawcę wody życia, tak jak to uczynił w bardziej prywatnej rozmowie z Samarytanką (Jan 4: 5-26). Dla wszystkich, którzy Go przyjmują, jest On źródłem życia, źródłem prawdy, źródłem odnowy. W każdym ludzkim sercu są pragnienia, a wszyscy, którzy próbowali je zaspokoić z ziemskich źródeł sławy, przyjemności czy bogactw, stwierdzili, iż nie dają one zadowolenia, zaś ci, którzy otrzymali wodę życia - prawdę, łaskę Bożą w Chrystusie - otrzymali tę jedyną cząstkę niosącą zadowolenie. Panie, zawsze udzielaj nam tej wody.

SB ’93,73-75; BS '92,73.