"OTOM ŻYWY NA WIEKI WIEKÓW"

Jan 20:1-18

    ABY zrealizować wielkie dzieło zaplanowane przez Boga i zapowiedziane przez proroków, niezbędne było, by Chrystus nie tylko powstał z martwych i żył na wieki, lecz aby również Jego uczniowie dla własnej korzyści, i przez nich także dla naszej, otrzymali jednoznaczne dowody, że Pan zmartwychwstał. Konieczność taka była podyktowana tym, że Boski plan przewidział wiek Ewangelii jako wiek wiary, aby wybrać szczególne klasy, zdolne, tak jak ojciec Abraham, chodzić wiarą, a nie przez widzenie. Lecz żeby wiara mogła być wiarą, a nie tylko łatwowiernością, musi mieć jakieś logiczne podstawy, na których można wznieść jej nadbudowę. I to właśnie w celu zapewnienia takiej podstawy dla wiary nasz Pan, zanim wstąpił do Ojca, przez 40 dni po zmartwychwstaniu pozostawał ze swoimi naśladowcami. Jak oświadcza ewangelista: "Którym też samego siebie po męce swojej żywym stawił w wielu niewątpliwych dowodach, przez 40 dni ukazując się im i mówiąc o królestwie Bożym" (Dz. Ap. 1:3).

    Uczniowie zdawali sobie sprawę, że mają miejsce wielkie wydarzenia, choć nie bardzo rozumieli, w jakim stopniu były one wielkie i doniosłe. Wiedzieli, że nie spełniły się ich nadzieje związane z ziemskim królestwem i ich Mistrzem jako ziemskim Panem. Mieli oni niejasną, nieokreśloną nadzieję, że wszystko, co im powiedział w jakiś sposób się wypełni - lecz jak, kiedy i gdzie przekraczało ich wyobrażenie. Nie wiedzieli, że następuje zmiana dyspensacji, że rozpoczęło się odrzucanie Izraela według ciała i powoływanie nowego Izraela według ducha. Nie wiedzieli, że oni sami są jednymi z pierwszych, którzy dostąpili takiego przywileju przejścia z zależności sług Boga do pokrewieństwa synów (Jan 1:12).

    Na razie nic nie wiedzieli o duchowych rzeczach, ponieważ nie byli jeszcze spłodzeni z Ducha Św. do synostwa i poznania rzeczy przyszłych (gdyż Jezus nie został jeszcze uwielbiony) i było niemożliwe, aby święty Duch przyjęcia ich za synów zstąpił na nich dopóki Jego ofiara za ich grzechy nie została przedstawiona w Świątnicy Najświętszej i przyjęta przez Ojca. Nie wiedzieli, że nowe Królestwo ma być duchowym Królestwem i że Chrystus - jego głowa - musi w zmartwychwstaniu przejść z warunków cielesnych do warunków duchowych, tak jak przepowiedział, mówiąc: "Ciało i krew królestwa Bożego odziedziczyć nie mogą". Musieli się dużo nauczyć, lecz mieli wielkiego nauczyciela, a jak zobaczymy, Jego przygotowania do nauczania były specjalnie dostosowane do nich jako cielesnych ludzi, by dać im taką podstawę poznania i doświadczenia, jaka później miała być dla nich pomocną - po spłodzeniu z Ducha w dniu Pięćdziesiątnicy.

CHRYSTUS ZOSTAŁ OŻYWIONY W DUCHU

    Apostoł informuje nas, że Chrystus był "umartwiony ciałem, ale ożywiony duchem" (dosłownie: w duchu). Ponieważ słowa Apostoła są prawdziwe, ci, którzy głoszą, iż nasz Pan powstał z martwych jako cielesna istota w czasie swego wniebowstąpienia są w wielkim błędzie. Oczywiście, to jest widoczne, że opacznie zrozumieli cały temat o pojednaniu, bo jeśli nasz Pan jako człowiek Chrystus Jezus dał siebie na okup, to w zmartwychwstaniu nie mógł powrócić do człowieczeństwa nie unieważniając okupu - wycofując cenę, jaką zapłacił za nasze grzechy. Myślą Pisma Świętego jest, że tak jak człowiek zgrzeszył i został skazany na śmierć, tak koniecznością było, żeby odkupiciel stał się człowiekiem i oddał swoje człowieczeństwo jako cenę okupu za Adama i jego rodzaj; Biblia nie mówi, że okup został cofnięty, lecz że Bóg wzbudził Go z martwych jako nowe stworzenie w nowej naturze - nie w ciele, nie w ludzkiej naturze, lecz w duchu, jako istotę duchową (1 Piotra 3:18).

    Apostoł Paweł zgadza się z świadectwem Piotra, że Jezus został ożywiony w duchu, mówiąc iż Jezus "pokazał się Synem Bożym możnie, według Ducha poświęcenia, przez zmartwychwstanie" (Rzym. 1:4). Ten sam Apostoł, opisując pierwsze zmartwychwstanie w 1 Kor. 15:42-45 mówi: "Takci i będzie powstanie umarłych. Bywa wsiane ciało w skazitelności, a będzie wzbudzone w nieskazitelności. Bywa wsiane w niesławie, a będzie wzbudzone w sławie; bywa wsiane w słabości, a będzie wzbudzone w mocy; bywa wsiane ciało cielesne, a będzie wzbudzone ciało duchowe". Gdzie indziej Apostoł oświadcza, że największą ambicją Kościoła było uczestniczenie w pierwszym zmartwychwstaniu, które nazywa "jego zmartwychwstaniem" - zmartwychwstaniem Chrystusa, zmartwychwstaniem do warunków duchowych, które najpierw stało się udziałem naszego Pana Jezusa i w którym mają uczestniczyć wszyscy stanowiący Jego Ciało, Jego Oblubienicę (Filip. 3:10; Obj. 20:6).

    Nie ma wątpliwości, że Apostoł w tym opisie pierwszego zmartwychwstania chce, abyśmy zrozumieli jego słowa tak, jak zostały przeczytane - ktokolwiek wstawia i dodaje do Słowa Bożego i twierdzi, że bywa wsiane cielesne ciało i wzbudzone cielesne ciało, a następnie zmienia się w ciało duchowe - ten wypacza Pismo Święte dla własnej szkody, dla zaciemnienia własnego zrozumienia Boskiego planu.

    W tym samym kontekście Apostoł oznajmia, że to ciało, które siejesz, nie jest ożywiane, lecz Bóg w zmartwychwstaniu daje ciało jakie chce, każdemu nasieniu jego własne ciało - w zmartwychwstaniu, nie po nim (1 Kor. 15:35-38). Jeśli Kościół należy do nasienia duchowego, któremu w zmartwychwstaniu ma być dane duchowe ciało, to Pan Jezus, Głowa Kościoła, bez wątpienia należy do tego samego duchowego nasienia, a więc Bóg dał Jemu w zmartwychwstaniu ciało duchowe. Podobnie w następnym wersecie Apostoł oznajmia, iż nasz Pan stał się w zmartwychwstaniu drugim Adamem, a kontrastując tego drugiego Adama z pierwszym, mówi: "Stał się pierwszy człowiek Adam w duszę żywą [istotą ziemską, cielesną], ale pośledni Adam w ducha ożywiającego [istotę duchową]" (1 Kor. 15:38-45).

    Lekcja dla bezpośrednich naśladowców Pana z konieczności miała być trudniejsza niż dla nas, ponieważ my zostaliśmy oświeceni Duchem Świętym dzięki czemu możemy oceniać rzeczy duchowe. By to zrozumieć, trzeba było, aby nasz Pan, istota duchowa, był obecny z nimi przez czterdzieści dni - niewidzialnie, tak jak istoty duchowe zawsze pozostają niewidzialne dla ludzi, chyba że nastąpi cud. Oni musieli wiedzieć o Jego zmartwychwstaniu dlatego, żeby mieli wiarę w Jego posłannictwo i odpowiednio postępowali, tak jak On tego pragnął. Gdyby im się objawiał w chwale swej duchowej istoty, otwierając ich oczy na widok nadprzyrodzonej chwały (tak jak pokazał się w wizji Janowi na wyspie Patmos - Jego twarz niczym błyskawica, ramiona i stopy świecące niczym roztopiona w piecu miedź), rezultatem byłoby przestraszenie ich, a ich cielesne umysły nie byłyby w stanie powiązać takich manifestacji z ich Panem, tak niedawno ukrzyżowanym. W takich warunkach nie miałby też okazji udzielić im pouczeń, gdyż z powodu strachu nie mogliby ich przyjąć.

POTRZEBA UKAZYWANIA SIĘ JEZUSA

    Dlatego trzeba było, aby nasz Pan, istota duchowa, ukazał się tak jak w dalekiej przeszłości ukazał się Abrahamowi i Sarze, i jak na polecenie Boga przy różnych okazjach czynili aniołowie, jako człowiek (1 Mojż. 18:2). Krok po kroku musiał prowadzić umysły swoich najbliższych naśladowców i etap po etapie ich myśli - od krzyża i grobu do oceny Jego obecnego wyniesienia jako istoty duchowej, odnośnie której sam im wyjaśniał, kontrastując ją ze swoim poprzednim stanem, "Dana mi jest wszelka moc na niebie i na ziemi". To prowadzenie ich umysłów musiało stopniowo skłaniać ich do przekonania, iż został "przemieniony", że już nie był człowiekiem, już nie podlegał ludzkim warunkom, tak jak przed śmiercią. Pamiętając o tym, nie będziemy mieli żadnych trudności w zrozumieniu, w jaki sposób Pan udzielał tych pouczeń w czasie czterdziestu dni różnych spotkań ze swoimi naśladowcami.

    Maria Magdalena była pierwszą zaszczyconą, której Pan się objawił. Uczeni powszechnie dochodzą do wniosku, iż błędem jest przypuszczenie, że Maria Magdalena kiedykolwiek była nieczystą kobietą i utożsamianie jej z niewiastą z Galilei, która w domu faryzeusza łzami omyła stopy naszego Pana i osuszyła je włosami, o której opis mówi jako o "grzesznej".

    Uważa się obecnie, iż imię Magdalena oznacza, że kobieta ta pochodziła z Magdala, miasteczka nad Morzem Galilejskim. Wielu sądzi, iż była niewiastą zamożną. Tak czy inaczej, według opisu biblijnego, Maria Magdalena była cudem łaski, gdyż jest wyraźnie powiedziane (Łuk. 8:2), iż była opętana przez siedem złych duchów, które Pan wypędził. Są dowody na to, iż bardzo szanowała swego dobroczyńcę i ceniła przywilej chodzenia z Nim dokądkolwiek się udawał. Nie tylko przybyła z Galilei do Judei, ale w chwili śmierci była blisko krzyża, a rankiem w dniu zmartwychwstania pierwszą przy grobie - "gdy jeszcze było ciemno" (Jan 20:1). Taka miłość i oddanie godne są uwagi każdego szczerego serca, a z pewnością także i naśladowania przez tych, którzy z rąk Pana przyjmują duchowe łaski - odpuszczenie, pojednanie, ducha zdrowego zmysłu, nowe nadzieje i aspiracje itp.

    By zharmonizować różne opisy, musimy założyć, że niewiasty, którym zlecono balsamowanie ciała naszego Pana mieszkały w różnych częściach miasta i nie wszystkie przybyły o tej samej godzinie. Maria Magdalena była pierwsza i gdy stwierdziła, że grób jest pusty, pośpieszyła i poszukała najpierw Piotra, a potem Jana. Obydwaj natychmiast pobiegli do grobu, a Maria prawdopodobnie trochę wolniej podążyła do tego samego miejsca, dokąd przybyła wtedy, gdy inni już poszli. To podczas tej drugiej wizyty Pan objawił się jej. Płakała, a potem pochyliła się, by spojrzeć przez wąski otwór wejściowy (być może, aby raz jeszcze upewnić się, czy jest pusty) i wtedy po raz pierwszy ujrzała dwóch aniołów w bieli, którzy zapytali ją o powód smutku. Aniołowie niewątpliwie byli tam podczas jej poprzedniej wizyty, lecz ona ich nie widziała, gdyż woleli się nie "ukazywać". Pismo Święte zapewnia nas, mówiąc: "Izali wszyscy nie są duchami usługującymi, którzy na posługę bywają posłani dla tych, którzy zbawienie odziedziczyć mają?" (Żyd. 1:14). A także: "Zatacza obóz anioł Pański około tych, którzy się go boją, i wyrywa ich" (Ps. 34:8).

    Bez wątpienia święci aniołowie opiekowali się nie tylko ciałem naszego Pana, lecz także Jego osieroconymi naśladowcami; a teraz (tak jak przy innych okazjach) niektórzy z nich ukazali się - ukazali się, ponieważ nie mogli być widziani bez ukazania się, bez cudu; ukazali się jako "młodzieńcy", choć nie byli ludźmi, lecz aniołami; nie cielesnymi, lecz duchowymi istotami, które na pewien czas przyjęły ludzkie ciała, aby mogły wykonać niezbędną posługę. Łuk. 24:4 o tych aniołach, ukazujących się jako ludzie mówi jako o ubranych w świetliste szaty, tak by nie rozumiano, że to są ludzie, lecz od razu mogli być rozpoznani jako niebiańscy posłańcy. Gdy nasz zmartwychwstały Pan jako "duch ożywiający" (1 Kor. 15:45) podobnie "ukazał się" w ciele, by zbliżyć się do swoich naśladowców, nie ukazał się w świetlistych szatach, lecz zwykłym stroju, dobranym tak, aby miał tym lepszą okazję udzielenia pouczeń, których Jego naśladowcy potrzebowali.

JEZUS UKAZAŁ SIĘ JAKO OGRODNIK

    Słowa aniołów do Marii miały na celu ukojenie jej smutku, gdyż ich słowa nie przejawiały żadnego smutku, a ich pytania sugerowały, że ona nie ma ku temu żadnych powodów. Wtedy to, coś zwróciło uwagę Marii, która odwracając się zauważyła w pobliżu jeszcze jedną osobę, najprawdopodobniej w zwykłym stroju, którą wzięła za sługę Józefa z Arimatii, właściciela ogrodu - za jego ogrodnika. W pewnym sensie uważała, że narusza cudze prawa i zakładając, że już dłużej nie chciano ciała naszego Pana w grobowcu bogatego człowieka, zapytała dokąd został zabrany, aby mogła podjąć właściwe kroki i zatroszczyć się o Jego ponowny pogrzeb.

    Wtedy Jezus (gdyż to On "ukazał się" w postaci ogrodnika) wymówił jej imię: "Mario"! Od razu rozpoznała ten głos, i wołając "Mistrzu, Nauczycielu"!, upadła do Jego stóp, prawdopodobnie ściskając je, jak gdyby bała się, że jeśli Go puści, już nigdy nie będzie miała okazji ponownego dotknięcia Jego błogosławionej osoby. Słowa naszego Pana: "Nie dotykaj się mnie, ale idź do braci moich, a powiedz im", mogą być lepiej oddane następująco: Nie pozostawaj przy mnie itd., ponieważ jeszcze nie wstąpiłem do mego Ojca; zanim odejdę, pozostanę tutaj jeszcze chwilę, lecz twoja wielka szansa trwania przy mnie i ufania mi nadejdzie wtedy, gdy przedstawię Ojcu, a On przyjmie wielką ofiarę pojednania za grzechy, której właśnie dokonałem na Kalwarii.

    Dotknięcie Marii nie mogło wyrządzić naszemu Panu żadnej szkody, gdyż jak dowodzi historia później inni Go dotykali. Nasz Pan chciał jednak odprowadzić umysł Marii od trwania przy Nim tylko w ciele i zwrócić uwagę na wyższe związki wzajemne oraz zażyłość serca i ducha, jakie były teraz możliwe nie tylko dla niej, lecz wszystkich Jego naśladowców, nie tylko wtedy, ale już zawsze od tamtej pory. Lud Pański może być napominany w sposób duchowy nie tylko do "spoglądania na Jezusa", autora i dokończyciela naszej wiary, lecz także do "dotykania się Jezusa", i przez wiarę do złożenia swoich rąk w Jego ręce, aby mógł nas prowadzić w pielgrzymskiej podróży na wąskiej drodze, dopóki nas nie wyzwoli.

    Nasz Pan przekazał Marii wiadomość, służbę do wykonania, i tak jest z wszystkimi, którzy miłują Pana, szukają i znajdują Go: nie mają tylko sami cieszyć się Nim, lecz dane im jest polecenie w Jego służbie na rzecz braci. Wydaje się to tak prawdziwe dzisiaj, jak zawsze. Nawiasem mówiąc, jest to drugi przypadek, kiedy nasz Pan zwrócił się do uczniów jako do "braci", ze wszystkim tym, co to słowo oznacza w zakresie społeczności i przynależności wszystkich jako dzieci do jednego Ojca (Mat. 12:48). Teraz podkreślał ten związek przez powoływanie się na Ojca jako swego Ojca i ich Ojca, swego Boga i ich Boga. Jak bliskimi naszemu Panu czyni to nas w zakresie społeczności i pokrewieństwa, nie przez obniżanie Jego pozycji, lecz przez uświadomienie Jego wielkiego wyniesienia, ponad aniołów, księstwa i moce i "nad wszelkie imię, które się mianuje" (Efez. 1:21). Podnosi to nas i przez wiarę pozwala nam uważać siebie za takich, za jakich uznaje nas Pan - za "braci".

   Maria odeszła ze swym radosnym posłannictwem i niewątpliwie była bardziej szczęśliwa przekazując je, niż gdyby pozwolono jej pozostać przy Panu, przy którym radowałaby się swą znajomością trochę samolubnie. Odnalezienie Pana żywego, podczas gdy uważała Go za martwego było dla Marii taką radością, jaką wyraził Apostoł Piotr, gdy powiedział: "Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który według wielkiego miłosierdzia swego odrodził nas ku nadziei żywej przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa od umarłych" (1 Piotra 1:3).

    Z własnego doświadczenia w takich sprawach możemy trafnie przypuszczać, że za każdym razem, gdy Maria opowiadała tę dobrą nowinę innym i radowała także ich serca, dawało to jej nową radość. Mistrz podobnie wysyła wszystkich, którzy wierzą, że jest On "żyjący"; "a był umarły, a oto jest żywy na wieki wieków", aby poszli i opowiadali innym o tym wspaniałym fakcie, że mamy żyjącego Zbawiciela, którego miłość i troska obejmuje wszystkie sprawy naszego życia, który nie tylko jest pełen sympatii i współczucia, lecz jest w stanie także wspomagać tych, którzy są kuszeni, którzy są na próbie i znajdują się w różnych
utrapieniach. Jest tym Jedynym, który jest zdolny doprowadzić nas do stanowiska zwycięzców, udzielać nam sił do znoszenia trudów i który już niebawem weźmie wszystkich wiernych do siebie.

SB ’95,36-39; BS '93,25.