SIOSTRA RAY ALLEN BROWNE JOLLY SKOŃCZYŁA SWÓJ BIEG

(P '74, 79)

    UMIŁOWANA żona Redaktora i wierna towarzyszka w szczęśliwym życiu małżeńskim i we wspólnej służbie Pańskiej przez ponad 64 lata skończyła swój bieg w tym życiu 24 lipca [1974 r.] wchodząc spokojnie do snu śmierci w jej 92 roku życia. Nasz drogi br. August Gohlke, który znał ją od swego wczesnego dzieciństwa i który przez wiele lat był ściśle zespolony z nią w służbie Pańskiej, miał poruczoną usługę pogrzebową, w której mu dopomogli inni. Wielu zgromadziło się tutaj wieczorem 27 lipca, aby oddać jej ostatni szacunek. Przed wykładem br. Gohlke, na który on wybrał, jako swój podstawowy tekst Psalm 40: 2-4, siostra Sulainis z Michigan odśpiewała ulubioną pieśń siostry Jolly "Na Opoce Wieków" (nr 251). Bracia John Davis, Martin Culler i Mark Hedman odśpiewali dwie zwrotki z pieśni "Poranek Zmartwychwstania" (nr 169) przy grobie na pięknym Cmentarzu Laurel Hill w mieście Orangeville, Pennsylvania, gdzie urodził się Redaktor i jego dwóch synów, bracia Leonard i Gould - obecnie są oni w Engelhard, stan Północnej Karoliny. Pozostali przy życiu obejmują również cztery wnuczki (wszystkie poświęcone w Prawdzie) oraz pięć prawnuczków.

    Wielce oceniamy liczne pocztówki, listy i inne wyrazy sympatii oraz dary ku pamięci siostry Jolly dla popierania poselstwa Ewangelii - specjalnego brzemienia jej serca.

    W bardzo młodym wieku siostra Jolly przyjęła Chrystusa, jako swego osobistego Zbawiciela i poświęciła swoje życie Bogu. Mając lat 12 służyła ona jako organista w Kościele Baptyskim w Suffolk, stan Virginia. Będąc małego wzrostu, musiała się ona opierać o ławkę i mniej lub więcej chodzić po pedałach grając na organach. Jej ojciec Jan Allen Browne kupiec z miasta Suffolk, przyjął poselstwo Prawdy Żniwa i pouczył o nim swoje trzy córki. Siostra Jolly, jego najmłodsza córka, przyjęła Prawdę mając lat 19, a potem przez lata służyła, jako kolporter i roznosiciel literatury Prawdy. Po naszym ślubie, który odbył się w r. 1910, kolportowaliśmy razem. Radowała się ona ze swoich przywilejów służenia i ofiarowania się na korzyść Ojca Niebiańskiego, jej Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, braci i cennego poselstwa Prawdy, które lubiła opowiadać dla błogosławienia drugich.

    Ofiarując swoje cielesne pragnienia była ona zadowolona, gdy dała w opiekę poświęconym rodzicom Redaktora, naszego syna mającego trzy miesiące, a ona podjęła na nowo pracę kolporterską w r. 1911. W r. 1912 przyjęliśmy zaproszenie br. Russella, aby przyjść (z naszym małym synem) do Bethel i do Przybytku Brooklyńskiego w celu dopomagania w pracy Pańskiej, gdzie ona służyła, jako organista i w inny sposób. Po urodzeniu się naszego drugiego syna w r. 1913, br. Russell chciał, abyśmy nadal pozostali, z czego byliśmy zadowoleni.

    Po śmierci br. Russella zamieszkaliśmy we Filadelfii, gdzie s. Jolly okazała się być wyśmienitą gospodynią i bardzo wierną żoną i matką. Ona przyjęła zupełną odpowiedzialność w staraniu się o dom i dzieci, podczas gdy znajdowaliśmy się w licznych podróżach pielgrzymskich w St. Zjed. i w innych krajach. Ona wysyłała poselstwo do braci mówiąc: "Z przyjemnością pożyczam Wam mojego drogiego męża na pewien czas, ale proszę mi go zwrócić całego i zdrowego". Ona ściśle współpracowała z br. Johnsonem i bardzo mało z jego czasopism Prawdy i książek było wydanych, bez jej pomocy w pracy korektorskiej. Po śmierci br. Johnsona w r. 1950 ona dopomagała nam w ten sam sposób w naszej pracy publikacji aż do ostatniego czasu, kiedy ułomności jej podeszłego wieku nie pozwoliły już jej tego czynić.

    Siostra Jolly była bardzo pobożna. Ona zawsze stawiała Boga na pierwszym miejscu i starała się poznać wolę Bożą i ją czynić we wszystkim. Wiele razy i przez wiele lat słyszeliśmy ją, jak modliła się do Pana w nocnych godzinach. Krótko przed jej śmiercią w jej ostatnim cierpieniu słyszeliśmy ją, jak modliła się: "Jak długo, o Panie, jak jeszcze długo ? Ja chcę iść do domu!" Kilka drogich Sióstr przychodziło zastąpić nas przy s. Jolly i zaopiekować się nią w nocy i w dzień w jej ostatnich kilku miesiącach. Ona stała się bardzo zależna od drugich i nie chciała być sama. Kiedy ją odwiedzaliśmy i wyrażaliśmy jej uczucia, to przytulała się do nas i mówiła: "Proszę, nie opuszczaj mnie". Ale kiedy przypominaliśmy jej, że powinniśmy iść, by doglądać pracy Pańskiej, a potem spytaliśmy się jej: Czy teraz chcesz, abym tu pozostał z tobą albo czy chcesz, bym poszedł i zajął się pracą Pańską? To ona zawsze uwalniała nas z objęcia i mówiła "Pracę Pańską". Nawet gdy już nie mogła mówić, to kiwała głową na korzyść pracy Pańskiej.

    Chociaż będziemy wielce odczuwali brak naszej drogiej towarzyszki i pomocnicy, to jednak dziękujemy Panu za liczne szczęśliwe lata spędzone razem w Jego łasce i radujemy się jej cenną pamięcią oraz zapewnieniem, że z łaski Pana zakończyła ona swoje doświadczenia zwycięsko. Rozumiemy, że obecnie ona śpi w Jezusie i że Bóg wynagrodzi ją palmą zwycięstwa oraz miejscem w Wielkim Gronie, wśród druhen (Obj. 7:9-17; Psalm 45:14, 15 pieśń 127). "błogosławieni, którzy są wezwani na wieczerzę wesela Barankowego" (Obj. 19:9). Jeżeli Bóg dozwoli, to Redaktor spodziewa się mieć przywilej połączenia się z nią i innymi drogimi braćmi i siostrami w słusznym czasie Pańskim, i wraz z nią i innymi służyć Bogu i Jezusowi przed Tronem oraz śpiewać Ich chwałę przez całą wieczność.

TP ’75, 63-64.