MISJA NA MALCIE

DZIEJE APOSTOLSKIE 28:1-11

Nowa Międzynarodowa Wersja

    1. Kiedy bezpiecznie znaleźliśmy się na brzegu, dowiedzieliśmy się, że wyspa nazywa się Malta.

    2. Mieszkańcy wyspy okazali nam niezwykłą życzliwość. Oni rozpalili ognisko i przyjęli nas wszystkich z powodu padającego deszczu i zimna.

    3. Gdy Paweł nazbierał naręcze chrustu i położył go na ogień, żmija, która wypełzła z powodu gorąca, przyczepiła się do jego ręki.

    4. Kiedy tubylcy zobaczyli węża wiszącego u je go ręki, mówili do siebie, "Ten człowiek musi być mordercą, bo choć uratował się z morza, Sprawiedliwość nie pozwala by żył."

    5. Lecz Paweł strząsnął węża w ogień i nie do znał żadnej szkody.

    6. Ludzie spodziewali się, że opuchnie lub zaraz padnie nieżywy, lecz gdy długo oczekiwali i widzieli, że nic niezwykłego się z nim nie dzieje, zmienili zdanie i mówili, że jest bogiem.

    7. Niedaleko znajdowały się posiadłości należące do namiestnika wyspy, Publiusza. On zaprosił nas do swego domu i podejmował nas gościn nie przez trzy dni.

    8. Jego ojciec leżał w łóżku chory, cierpiąc z powodu gorączki i czerwonki. Paweł poszedł do niego i pomodliwszy się, włożył na niego ręce i uzdrowił go.

    9. Kiedy to się stało, pozostali chorzy z wyspy przychodzili do niego i byli uzdrawiani.

    10. Oni na różne sposoby okazywali nam szacunek, a gdy mieliśmy odpłynąć, zaopatrzyli nas we wszystko czego potrzebowaliśmy.

    11. Po trzech miesiącach odpłynęliśmy na statku, który przezimował na wyspie. To był statek aleksandryjski z godłem bliźniaczych bóstw Kastora i Polluksa.

 

    STATEK, KTÓRY ROZTRZASKAŁ SIĘ na skałach u wybrzeży Malty, nie był zwykłym statkiem. On przewoził Apostoła Pawła, więźnia, w trakcie jego podróży do Rzymu, gdzie miał się odwołać w sprawie aresztowania go jako buntownika w Jeruzalem. Miał właśnie odbyć długi i nieplanowany postój na obcym lądzie.

    Jak wykazaliśmy w naszym lipcowym numerze z 2003 roku, płynący na statku korzystali z Boskiej ochrony z powodu szczególnego pasażera. W nocnym widzeniu Paweł otrzymał zapewnienie, że nikt z załogi ani pasażerów nie ucierpi, jeśli pozostaną na pokładzie i będą oczekiwać na Pawła wskazówki. Czas akcji miał miejsce, kiedy statek zaczął się rozbijać o skaliste wybrzeże.

    W tym znajdujemy naszą pierwszą lekcję: Boskie opatrznościowe kierownictwo nie zawsze odwraca doświadczenie, lecz raczej bezpiecznie prowadzi nas przez nie. Bez tego niezwykłego wydarzenia, podróżujący z Apostołem Pawłem nie mogliby ujrzeć Boskich cudów w tak bezpośredni sposób.

NA BRZEGU

    Na szczątkach statku pasażerowie, jeden po drugim, przypłynęli do brzegu, wspomagani przez gwałtowny wiatr. Mieszkańcy wyspy, bez wątpienia przyzwyczajeni do takich zdarzeń, pośpieszyli na ratunek, pozwalając zziębniętym i wyczerpanym rozbitkom rozgrzać się przy ognisku i zapewniając im żywność i schronienie przed szalejącym ulewnym deszczem.

    W opisie mieszkańcy wyspy są wymienieni jako barbarzyńcy. Zapisanie tego faktu przez Łukasza (kronikarza) sugeruje, że on prawdopodobnie nie spodziewał się takiej pomocy z ich strony, jaką nieszczęśni rozbitkowie otrzymali.

    Pełna współczucia reakcja mieszkańców wyspy wskazuje, że byli to ludzie cywilizowani i - wbrew utartemu żydowskiemu poglądowi o takich ludziach - szlachetni. On dostrzega ich "niezwykłą życzliwość" - ci ludzie zadali sobie wiele trudu, żeby okazać pomoc. Maltańczycy najwyraźniej byli wielkodusznym i gościnnym ludem.

Drugi cud

    Nadzwyczajne uratowanie wszystkich pasażerów statku na pewno zajmowało umysły wszystkich, których ono dotyczyło, gdy tylko mieli czas, by ochłonąć. Musiało być dla nich oczywiste, że to nie był jedynie zbieg okoliczności - w istocie rzeczy, było to cudowne ocalenie. Wątek Boskiej opatrzności przewija się przez cały opis.

    Zgromadzenie i zaopiekowanie się dużą liczbą załogi i pasażerów, zajęło kilka godzin. Zgodnie z obietnicą Pawła, wszyscy z 276 osób dopłynęli bezpiecznie do brzegu. Rozpalono kilkanaście ognisk i rozbitkowie musieli być nakarmieni. Ci, którzy mieli siłę, szukali drewna na ognisko. Apostoł Paweł, zawsze gotowy do pomocy, zbierał drewno i miał właśnie wrzucić naręcze do ognia, kiedy żmija spoczywająca w gałęziach, nagle podrażniona, rzuciła się i wpięła zęby w Pawła rękę. Widocznie ona wisiała przez kilka chwil u jego ręki, ponieważ Łukasz tak stara się to przedstawić.

    Paweł niedbale strząsnął żmiję. [Matthew Henry w swoim komentarzu sugeruje, że Paweł od razu rozpoznał, iż ten wypadek mógł być spowodowany przez Boga, jako dalsza prezentacja Jego mocy w celu ochrony i wyróżnienia Apostoła jako Jego ambasadora.] Mieszkańcy wyspy byli świadomi jak niebezpieczny jest taki wąż i wzięli Pawła za nikczemnego przestępcę, być może zbiegłego mordercę, którego teraz karzą bogowie. Oni niecierpliwie czekali na normalne skutki takiego ugryzienia: opuchnięcie kończyn lub zapaść ofiary. Gdy żadne dolegliwości nie wystąpiły, zmienili zdanie i oświadczyli, że Paweł jest bogiem.

OSOBLIWE TOWARZYSTWO

    Na chwilę zatrzymamy się przy tej scenie i zwrócimy uwagę na obraz, na którym towarzystwo można rozpoznać w blasku ogniska.

Żeglarze

    Wśród nich byli grubiańscy marynarze, prawdopodobnie wyklęci i odrzuceni przez społeczeństwo, nieuczciwi awanturnicy, wyzyskiwacze, niewykształceni i niedomyci. Kapitan statku był tak samo szorstki, lecz bardziej bezwzględny - on musiał utrzymać w posłuszeństwie krnąbrną załogę i dopilnować, by wykonywano jego wolę. Zawsze istniała groźba buntu, szczególnie podczas długich
i niebezpiecznych podróży. Cały zespół - kapitan i załoga - w zasadzie codziennie ryzykowali swoje życie i byli ludźmi nieustraszonymi, na których niełatwo było wywrzeć wrażenie.

Setnik

    Setnik Juliusz, zaprzyjaźniony z Pawłem strażnik, najwyraźniej był szlachetnym człowiekiem, zgodnie ze skąpym opisem 27 i 28 rozdziału Dziejów Apostolskich. Jako członek Roty Augusta [Rota Augusta była cesarską strażą, elitarnym korpusem zatrudnionym jako ochrona cesarza.], został wyznaczony do tego zadania przez rzymskie władze i jego obowiązkiem było dopilnowanie, by Paweł bezpiecznie dotarł do Rzymu.

    Najwidoczniej on w ogóle się nie śpieszył, ponieważ z towarzyszącymi mu żołnierzami, pozostał na wyspie przez trzy miesiące. Trudy związane z katastrofą statku, zdumiewające ocalenie z niej, i teraz widoczna niewrażliwość Pawła na ugryzienie, musiała wprawić w zakłopotanie tego myślącego człowieka i bez wątpienia przekonała go, że nie ma tutaj do czynienia ze zwykłym więźniem - że Paweł nie jest buntownikiem ani kryminalistą. Być może on miał ochotę, by przypadkowo "zgubić" więźnia, by zmyślić jakąś historię, że jego podopieczny utonął lub został zabity przez zbrodniczych bandytów. Lecz był sumiennym rzymskim oficerem i miał obowiązek do spełnienia. Nie tylko to, lecz niepowodzenie jego misji mogło przynieść jemu hańbę lub nawet jego śmierć.

    Poza tym, sam Paweł nigdy nie zgodziłby się na "ucieczkę" - nic nie powstrzymałoby go przed podróżą do Rzymu. Gdyby Juliusz go nie zabrał, pojechałby sam, ponieważ nadszedł właściwy czas, by to zrobić. Boska opatrzność prowadziła go jak dotąd, potwierdzając, że takie jest jego przeznaczenie. Podobnie jak jego Pan, Paweł został naznaczony właśnie na tamten czas. On miał polecenie opowiadania posłannictwa Ewangelii poganom i ich królom (Dz.Ap. 9:15). I tak musiało być.

Maltańczycy

    Szlachetni ludzie z tej pięknej śródziemnomorskiej wyspy, choć przyzwyczajeni do handlu z innymi narodami, wyznawali nieskomplikowaną teologię. Oni reagowali na naturę i z niej czerpali swoje idee. Zachowywali pojęcie o sprawiedliwości - przynajmniej jej karzącego wymiaru - na co wskazują ich uwagi na temat Pawła zaatakowanego przez węża.

    Trudne położenie takich ludzi jak oni, pogan, barbarzyńców ["W Dziejach Apostolskich mieszkańcy wyspy są nazwani barbarzyńcami, ponieważ nie byli ani Grekami ani Rzymianami" (Słownik Biblijny Westtminster).], przez długi czas ignorowanych przez naród żydowski, teraz miało się zmienić. Wizyta Pawła miała zupełnie odwrócić ich świat. On sam powiedział Ateńczykom, że Bóg "z jednej krwi" stworzył wszystkich ludzi, aby mieszkali na ziemi i że teraz mają sposobność by pokutować (Dz.Ap. 17:26). On sprzeciwił się ziemskiemu sposobowi postępowania Apostoła Piotra stojącego przed wyborem społeczności pogańskiej lub żydowskiej (Gal. 2:11 - 14) i uroczyście ogłosił hałaśliwemu tłumowi Żydów w Pisy dii, w Antiochii, że "oto się obracamy do pogan" (Dz.Ap. 13:45 - 49) [Ten konkretny czyn ze strony Pawła (i Barnaby, który był razem z nim przy tej okazji) zapoczątkował serię nawróceń wśród pogan i odsunął główny akcent jego służby od Żydów. Chociaż Paweł nadal głosił w synagogach, kości zostały rzucone. Jak na ironię, w Jeruzalem Żydzi wszczęli rozruchy, które spowodowały serię wydarzeń doprowadzających Pawła na Maltę. "Oficjalne" otwarcie służby Ewangelii do pogan jest zapisane w Dziejach Apostolskich 10 rozdz. To Piotr, nie Paweł, miał przy tej okazji przywilej usłużenia Korneliuszowi (innemu rzymskiemu setnikowi) i jego domownikom. To wydarzenie i późniejsza służba Pawła, było całkowitą przemianą w głoszeniu chrześcijaństwa i ostatecznie rozpowszechniło posłannictwo o Chrystusie ukrzyżowanym na cały świat.]. A teraz na wyspie zetknął się ze wspaniałą sposobnością potwierdzenia jego misji. Życzliwi mieszkańcy mieli być nagrodzeni za swą dobroć.

Lekarzu, lekarzu

    A był tam Łukasz, wierny towarzysz, poganin - lekarz, który teraz sam otrzymywał pomoc - bez którego notatek, pilnie prowadzonych w dzienniku, niewiele wiedzielibyśmy o życiu Pawła. W listach Pawiowych, tu i ówdzie mamy migawki o prawdziwym Pawle - dostrzegamy pewne jego słabości, obawy, błędy - lecz księga Dziejów Apostolskich rzeczywiście opisuje go nam jako człowieka. Łukasz nie zapisał wszystkiego co widział i słyszał - jedynie to, co uznał za najważniejsze. Jest wątpliwe, czy on miał wgląd w wieki, które były przed nim i wiedział, co powinien zapisać - to było przewidziane przez ducha świętego. Lecz to, co zostało nam przekazane, oczywiście jest dla nas wystarczające.

    Tutaj siedzą nasi przyjaciele z ogniska, tuż przed wprowadzeniem ich w ciąg niezapomnianych wydarzeń, które ukształtują ich życie i przyszłość wyspy.

BEZ POŚPIECHU ...

    Minęło trzy miesiące zanim służba Pawła na wyspie została wykonana. Bóg nigdy nie działa w pośpiechu. Nieważne, jak długo trwają różne doświadczenia w naszym życiu, Pan zaprowadzi nas tam, gdzie powinniśmy dotrzeć. Trudności, opóźnienia, odkładania są ukrytymi błogosławieństwami i powinniśmy przyjmować je z energią. Cesarz może zaczekać.

    W dodatku do Opatrzności, innym wątkiem w omawianym opisie misji Pawła na Malcie jest gościnność. Maltańczycy byli szczodrymi, towarzyskimi ludźmi i przyjmowanie przybyszów było najwyraźniej cechą, którą rozwinęli w znacznym stopniu. To przywodzi na myśl inną gościnną postać żyjącą ponad dwa tysiące lat przed naszym opisem...

NIESPODZIEWANI ANIOŁOWIE

    Gdy Abraham wpatrywał się w równinę Mamre w czasie południowego upału, zobaczył zbliżających się trzech mężczyzn (1 Moj. 18:1,2). Podtrzymując tradycję tamtych dni i będąc chętny by służyć, Abraham zarządził przygotowanie dla nich posiłku, nie zdając sobie sprawy, że jeden z nich był Aniołem Pana, który, wraz z dwoma towarzyszami, anielskimi posłańcami, przyszedł ogłosić sąd nad Sodomą.

    Ich wizyta w namiocie Abrahama nie była zaledwie przypadkowym wstąpieniem po drodze. "Izali ja zataję przed Abrahamem, co mam uczynić?" powiedział sam Jehowa (1 Moj. 18:17). Fakt, że bratanek Abrahama, Lot, mieszkał w Sodomie, miał duże znaczenie dla niego osobiście, lecz konsekwencje tego niebiańskiego posiedzenia, wykraczały daleko poza rodzinne interesy.

    To było wtedy, gdy Anioł Pana (Głos, Logos, Boga) oświadczył, że Abraham i Sara będą mieli syna, Izaaka - początek wypełnienia wcześniejszej obietnicy Boga, że nasienie Abrahama ostatecznie będzie błogosławić wszystkie rodziny ziemi (1 Moj. 12:3). Najbardziej kompletne wypełnienie tej obietnicy należy jeszcze do przyszłości, kiedy Jezus Chrystus i Jego Kościół, jako "nasienie Abrahama", będą panować w tysiącletniej chwale, aby sprowadzić restytucję i uzdrowienie światu ludzkości (Gal. 3:7 - 9,28,29).

Nie rozmawiaj z nieznajomymi?

    Nawiązując do opisu z 1 Mojżeszowej 18, Apostoł Paweł zachęca braci, aby byli przyjaźni i gościnni - być może, on wnioskuje, tym sposobem uczynicie coś dobrego dla Boskich posłańców (Żyd. 13:2). Lecz w naszych czasach, pełnych przestępstw i przemocy oraz niepokoju, jaki one powodują, wielu - włączając chrześcijan - nie zawsze okazuje chęć pomocy obcym. Bez względu na to, zachęcające jest, gdy dostrzegamy, że tak wielu ludzi, pomimo strachu przed napadami i terroryzmem, zachowuje stosunkowo pogodne i optymistyczne usposobienie, gotowe, by bez podejrzliwości pomóc innym w potrzebie.

    Ta szlachetna cecha nieświadomie wyraża uznanie dla Boga, który nas stworzył. To On zaopatrzył nas w towarzyskie, przyjazne cechy i chociaż widzimy, że one nie działają doskonale ani w pełni z powodu upadku człowieka, to oczekujemy, że w doskonałym świecie, który nadejdzie, dobra wola od i w stosunku do wszystkich, stanie się porządkiem dnia.

Wrażliwe serce

    Boska miłość wyraża się przez innych, może to być przyjaciel, matka, współmałżonek lub inni chrześcijańscy bracia. W opisie życzliwego przyjęcia Pawła przez Maltańczyków dostrzegamy działanie tej zasady. Co ważniejsze, rozpoznajemy Boską opatrzność, kierującą sprawą w celu błogosławienia wszystkich z nią związanych.

    Jako chrześcijanie powinniśmy oczekiwać, że Bóg będzie kierować naszymi ścieżkami. On często będzie doprowadzać do naszego otoczenia tych, którzy potrzebują posłannictwa wiary i pocieszenia, którego powinniśmy im udzielić - lub tych, którzy dla nas przyniosą błogosławieństwa. Proporcjonalnie do tego, jak my jesteśmy chętni do udzielania duchowego odświeżenia drugim, na tyle my będziemy błogosławieni - i nagrodzeni (Mat. 10: 40 - 42). Mieszkańcy Malty mieli być błogosławieni za ich niesamolubną życzliwość wobec Pawła i Łukasza, posłańców od Boga.

NAGRODA PROROKA

    Rzymski zarządca wyspy, Publiusz, zaprosił Pawła i Łukasza, prawdopodobnie Juliusza oraz innych, aby zamieszkali i stołowali się razem z nim. Przypuszczalnie kapitan i załoga rozbitego statku rozproszyli się lub opuścili wyspę. Morze było ich źródłem utrzymania i nie jest prawdopodobne, by tak długo pozostawali w bezczynności.

    Zdarzyło się tak, że ojciec Publiusza zachorował i miał gorączkę, a Paweł go uleczył. Możemy się jedynie domyślać, jaką wdzięczność odczuwał Publiusz, gościnny nadzorca tego gościnnego ludu. Niedługo po tym, mieszkańcy przynieśli do Pawła chorych i umierających, a on uleczył ich wszystkich, błogosławiąc ich swymi darami z tą samą szczodrością ducha, z jaką oni usługiwali jemu, gdy był w potrzebie.

    Jaką wspaniałą lekcję tutaj dostrzegamy! My, którzy otrzymaliśmy błogosławieństwa niebios - oświecenie Słowem Bożym, zdolność wiary, a szczególnie odpuszczenie naszych grzechów przez Chrystusa - my, tak życzliwie traktowani przez naszego Niebiańskiego Ojca i naszego Zbawiciela, powinniśmy traktować innych w tym samym duchu. Nasze serca, najbardziej ze wszystkich ludzi, powinny przepełniać się wdzięcznością dla Boga i dobrą wolą do naszych bliźnich, gotowi by świadczyć duchową i materialną pomoc w miarę nadarzających się sposobności.

    Paweł rozpoczął tę (niespodziewaną) misję z radością i gorliwością. Niewątpliwie on rozkoszował się tą sposobnością służenia poganom, tym poniżanym "barbarzyńcom." On oczywiście głosił im o Chrystusie ukrzyżowanym, ponieważ to był jego jedyny cel i on nie opuścił żadnej okazji błogosławienia innych Prawdą.

NASZA ŻYCIOWA MISJA

    Chrześcijanin powinien głosić o Chrystusie w każdej sposobności. To nie znaczy, że mamy narzucać posłannictwo w nieodpowiednim czasie. Lecz jeśli jesteśmy blisko Pana, nasz osąd w tych sprawach będzie się stawał coraz bardziej niezawodny i będziemy w stanie rozpoznawać Jego kierownictwo. Możemy nie znaleźć takich gorliwych słuchaczy jak Paweł na Malcie, lecz, jeśli miłość Chrystusowa zajmuje najważniejsze miejsce w naszych sercach, jeśli On jest naszą "pierwszą miłością" - my będziemy szybcy w wykorzystywaniu sposobności, które zdarzają się na naszej drodze. Bóg otworzy przed nami możliwości, abyśmy mogli powiedzieć kilka słów tu czy tam.

    Pan nie dał nam zdolności cudownego uleczania ciała, lecz zostało nam udzielone Słowo otuchy i pocieszenia dla zranionego serca - "słowa żywota wiecznego" (Jana 6:68,69). Tych błogosławieństw udzielamy nie z wyniosłością, lecz ze współczuciem dla tych, którzy są wokół nas. To jest najwyższy rodzaj gościnności, jaki możemy okazać.

KONTYNUACJA PODRÓŻY

    Nie mamy wątpliwości, że pobyt Apostoła był czymś więcej niż nieprzewidzianym zboczeniem z trasy; jego czas był zbyt cenny, by roztrwonić go na przedłużające się tylko towarzyskie spotkanie. Nie, dobra, których on udzielał miały wielką wartość i były trwałe. Opis nie mówi nam, ilu mieszkańców wyspy zostało nawróconych na chrześcijaństwo. A ilu mieszkańców zaniosło nową wiarę na stały ląd i dalej? Nie mamy powiedziane, lecz na tym przykładzie możemy być pewni, że Boskie metody przyniosły owoc.

    To była podróż misyjna, której Paweł nie planował - możemy ją nazwać czwartą nieoficjalną podróżą. Lecz jego największe świadectwo dopiero miało być wydane, kiedy przed cesarzem i w samym Rzymie - sercu imperium - głosił posłannictwo o Chrystusie.

    Po trzech miesiącach pobyt Pawła na wyspie dobiegł końca. Towarzystwo odpłynęło statkiem zdążającym do Syrakuz, na północy Sycylii. Statek, który przezimował na wyspie i zabrał ich z Malty, nosił nazwę od imion dwóch bogów, Kastora i Polluksa. Imiona te wskazywały na Dwóch Braci. Być może to interesująca ironia, że Paweł i Łukasz opuścili nowych chrześcijańskich braci. Przyjemnie jest pomyśleć, że prawdopodobnie w Juliuszu, rzymskim setniku cesarskiej straży, znaleźli następnego brata.

SB ’03,122-126; BS ’03,122-125.

Wróć do Archiwum