ŻYCIORYS PASTORA PAWŁA S. L. JOHNSONA

    Paweł Samuel Leon Johnson, znany w świecie jako profesor Johnson, autor, wykładowca, biblista, pastor, wydawca, uczony, profesor i kaznodzieja, urodził się w Titusville, Pa., 4 października 1873 r., zmarł 22 października 1950 r.; 3 stycznia 1905 r. ożenił się z Emmą B. Mc Cloud, córką kontraktora z Columbus. Dzieci z tego małżeństwa nie było. Pozostała po nim żona.

    Oboje rodzice byli pochodzenia żydowskiego. Wpływy oddziaływujące na matkę przed jego urodzeniem przyczyniły się wielce do jego pracy, jako sługi Boga. Jego ojciec i on odziedziczyli ogromną siłę fizyczną od jego dziadka, który był bardzo silnym mężczyzną. Ojciec jego był piekarzem w Polsce, który mając mniej więcej dwadzieścia lat, przybył do Ameryki, gdzie z wyjątkiem sabatu, w którym odpoczywał, pracował przez sześć miesięcy po 20 godzin dziennie, ażeby móc sprowadzić swoją żonę i dzieci do Ameryki. Ojciec brata Johnsona był bardzo inteligentny i jako lingwista mówił płynnie 14 różnymi językami. Matka jego płynęła do Ameryki żaglowcem, który kilka razy był w niebezpieczeństwie wywrócenia się podczas napotykanych gwałtownych burz. Te doświadczenia stały się dla niej, z natury pobożnej niewiasty, powodem do większego zbliżenia się do Boga w celu otrzymania Jego pomocy. Mały Paweł odziedziczył zdolności religijne po matce, a siłę fizyczną i zdolności umysłowe po ojcu. Urodził się po około dziewięciu miesiącach po ponownym połączeniu się rodziców w Ameryce, a rodzina zamieszkała w Titusville, Pa. wówczas ożywionym mieście naftowym.

    Ojciec brata Johnsona był bardzo wybitny w kołach religii żydowskiej i został prezesem synagogi w Titusville. Kiedy podróżował, często bywał zapraszany do przemawiania w zgromadzeniach a w późniejszych latach, gdy przeprowadzał się z miasta do miasta, bywał także w nich obierany prezesem synagog. Małego Pawła kształcono w znajomości języka hebrajskiego, co stanowiło dobre przygotowanie do jego przyszłej pracy. W dniu 15 października 1886 r. został wybrany Bar Mitzvah (syn komendanta). Świetnie dawał sobie radę z pozostałymi przedmiotami, zwłaszcza z historią. Mając osiem lat, zachęcony przez ojca rozpoczął pisać historię Stanów Zjednoczonych. Innym znamiennym wydarzeniem we wczesnym dzieciństwie małego Pawła było zabranie go przez ojca na pogrzeby braci Stetsona i Storrsa, gdzie po raz pierwszy zobaczył brata Russella i słyszał jego kazania. Wybitność jego ojca w kołach żydowskich była dla niego przyczyną wielu doświadczeń, szczególnie występujących po śmierci matki, kiedy miał zaledwie dwanaście lat. Będąc ulubionym synem matki i kochając ją bardzo, bardzo gorąco przeżył wielki smutek spowodowany jej śmiercią w dniu 4 stycznia 1886 r. Opłakiwał śmierć matki tak, jak niewiele dzieci opłakuje stratę jednego z ich rodziców. Wkrótce po tym jego ojciec ożenił się ponownie, czego młody Paweł nie pochwalał. Był źle traktowany przez swą rodzinę z powodu swojej miłości i wierności do zmarłej matki, co było powodem wielu niesnasek w kręgu rodzinnym. Był on tak podekscytowany i zniechęcony, że w 1887 r. kilka razy uciekał z domu.

    Kiedy uciekł po raz ostatni z drugim chłopcem w jego wieku, przybył wówczas do Filadelfii i zaczął pracować jako czyścibut. Tutaj po raz pierwszy zwrócił uwagę na obraz przedstawiający Jezusa w Jego cierpieniach i wówczas wyraził współczucie dla Jezusa. Krótko po tym znalazł Biblię w stercie rupieci i zabrał ją z sobą, kiedy z drugim chłopcem udawał się do kościoła metodysko-episkopalnego (przy ulicach Broad i Arch Sts., w Filadelfii). Duchowny przemawiał do zgromadzenia na temat niezrozumiały dla chłopców. To było powodem, że młody Paweł wyjął swoją Biblię i zaczął ją czytać w trakcie wygłaszanego kazania. Zatrzymał wzrok na tekście Jana 3:16 i gdy rozważał słowa: "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto weń uwierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny", serce jego napełniło się współczuciem i miłością dla Jezusa. Uznał Jezusa za swego Zbawiciela i żałował za swoje grzechy, otrzymując usprawiedliwienie z wiary. Wydarzyło się to 25 grudnia 1887 r. Brat Johnson wierzył, że wówczas się poświęcił i został spłodzony z Ducha. Później, w tym samym dniu udał się na zebranie Stowarzyszenia Młodzieży Chrześcijańskiej (Y.M.C.A), gdzie oznajmił o swoim postanowieniu przyjęcia Chrystusa. Po tym wyznaniu i oznajmieniu o swojej narodowości, powiedziano jemu, że musi natychmiast napisać do swoich rodziców i powiadomić ich o swoim postanowieniu przyjęcia Chrystusa. Stosownie do tej rady, napisał do swoich rodziców, oznajmując im o przyjęciu Chrystusa i swoim przyłączeniu się do Kościoła Metodystów. Gdy później powrócił do domu ojciec aby nie bezcześcić Sabatu, nie powiedział nic prócz sarkastycznej uwagi: "Jestem metodystą, jestem!" Natychmiast po zakończeniu Sabatu zapytał młodego Pawła: "Dlaczego zostałeś chrześcijaninem?". Młody Paweł odpowiedział: "Dlatego, ażebym mógł być posłuszny Mojżeszowi i prorokom." Wówczas ojciec nadaremnie usiłował zmusić go do wyrzeczenia się Chrystusa i stania się ponownie żydem, lecz młody Paweł stanowczo odmówił będąc niewzruszony w przekonaniu, że Jezus umarł za niego. Był gotów podtrzymywać to za wszelką cenę. Z powodu jego stanowiska ojciec oświadczył mu, iż jest niepoprawnym i 8 lutego 1889 r. wysłał go do zakładu poprawczego (Morganza Reformatory), gdzie był grubiańsko traktowany przez urzędników tej instytucji oraz innych chłopców, uwięzionych tam za kryminalne przestępstwa. Ojciec obiecywał zabrać go z zakładu poprawczego jeżeli tylko odrzuci Chrystusa. Pomimo jego licznych wysiłków nawrócony młodzieniec nieustraszenie trzymał się Jezusa jako Swego osobistego Zbawiciela, któremu całkowicie się poświęcił mimo wielu mylnych pojęć dotyczących Boskiego planu. Pewien luterański duchowny, pastor Kuldell, regularnie odwiedzał zakład poprawczy. Przybył tam podczas pobytu młodego Pawła i dowiedział się, że jest w zakładzie młody chłopiec hebrajski, który został uwięziony za przyjęcie Chrystusa jako swego Zbawiciela. Pastor Kuldell często rozmawiał z młodym chłopcem i pomógł mu bardzo w jego chrześcijańskim życiu. Młody Paweł szybko zyskał sobie przyjaźń pewnego urzędnika tej instytucji, zdobył zasługi potrzebne do uwolnienia go i opuścił tę instytucję l lipca 1889 r. Jego ojciec, wysyłając go do karnej instytucji zrzekł się swoich praw jako opiekun chłopca (o tym fakcie dowiedział się ku swemu rozczarowaniu, kiedy usiłował ponownie wysłać go do Morganza) i dlatego władza stanowa wyznaczyła opiekuna dla młodego chłopca.

    Paweł odnowił swoje śluby poświęcenia, został ochrzczony 14 lipca 1889 r. i powrócił do domu. Ojciec wyśmiewał się z niego i wyrzekł się go jako syna 15 lipca 1889 r. wyprawiając mu nawet imitacyjny pogrzeb. Młody chłopiec został wysłany do Allegheny, gdzie mieszkał jego opiekun i gdzie przez jakiś czas pracował w sklepie z obuwiem. Opatrznościowo Pan umieścił go w pobliżu Domu Biblijnego, gdzie mieszkał Pastor Russell, lecz nie dał mu Prawdy w tym czasie. Pan miał inne plany w stosunku do młodego Johnsona, tj. aby zdobył wykształcenie potrzebne do przygotowania go do wielkiej pracy; jaką Pan przewidział dla niego do wykonania w późniejszych latach. Bez tego świetnego wykształcenia zdobytego w różnych szkołach nie byłby tak dobrze przygotowany do obrony Prawdy, danej przez Pana za pośrednictwem "mądrego i roztropnego sługi". Jak mógłby odeprzeć wszystkie ataki skierowane przeciwko Prawdzie bez jego wiedzy, np. języków greckiego i hebrajskiego? W związku z jakąś okazją gospodyni, u której mieszkał poszła posłuchać Pastora Russella. Po powrocie oświadczyła, że nie wierzy w piekło bo Pastor Russell powiedział, że piekła nie ma. Wtedy młody Johnson odpowiedział: "Jeżeli Pastor Russell nie wierzy w piekło, o którym Biblia pewnie naucza, to on musi być niewierny." Pan pozwolił mu przez to błędne przedstawienie trzymać się tego błędu, przez przeszło 14 lat, podczas których kształcił go dalej i przygotowywał do przyszłej pracy.

PRZYGOTOWANIA DO PRACY DUSZPASTERSKIEJ

    Naturalnym krokiem było jego przygotowywanie się do pracy duszpasterskiej. 8 września 1890 r. wstąpił na Uniwersytet Stołeczny w Columbus, Ohio. Nie miał trudności w pobieraniu nauk, ponieważ posiadał rzadkie zdolności umysłowe, w rzeczywistości tak wielkie, że go przezywano "umysłowym olbrzymem". Był tam źle traktowany przez studentów z powodu jego narodowości a ich zazdrości, lecz on z powodzeniem przezwyciężył te wszystkie trudności. Wiele z tych prześladowczych wysiłków obracał w długo zapamiętane humorystyczne incydenty. Gdyby nie był obdarowany poczuciem humoru, byłby osłabł na tej drodze. On z łatwością wyprzedzał innych studentów w ich osiągnięciach, np. z historii Kościoła nigdy nie dał mylnej odpowiedzi. Profesor historii dał mu stopień 99 zamiast 100, ponieważ dowodził, że nikt nie jest doskonały i dlatego sumienie nie pozwala mu dać doskonałego stopnia. Brat Johnson uzyskał stopień akademicki tej uczelni 19 czerwca 1895 r., uzyskując najwyższe odznaczenie w historii tego uniwersytetu. W tym samym roku wstąpił do Seminarium Teologicznego przy kościele luterańskim, które ukończył 25 maja 1898 r. Wszyscy jego nauczyciele uznali jego zdolności jako uczonego.

    Po ukończeniu seminarium 25 maja 1898 r. przyjął stanowisko w małym kościele misyjnym w Mars, Pa., gdzie pozostawał aż do powołania go do Columbus, celem objęcia pieczy nad kościołem luterańskim Św. Mateusza. Okazał on tam swoją gorliwość przez wybudowanie w bardzo krótkim czasie nowego kościoła dla swego zgromadzenia. Silnie wierzył i wykładał wiarę luterańską a kiedy podczas pewnej okazji nauczał doktryny o wiecznych mękach, jakiś członek tego zgromadzenia powiedział do niego: "Ty dzisiaj rano napełniłeś kościół zapachem siarki!". Było to tego samego ranka, kiedy niektórzy bracia z Towarzystwa Strażnicy, Biblii i Broszur rozdawali gazetki w tym zgromadzeniu. Wśród nich był brat Van Hook ze zboru w Columbus. Brat Johnson zwrócił uwagę swoich słuchaczy na tych ochotników, którzy stali zbyt blisko drzwi, zakazując przyjmowania od nich gazetek. Wierzył, że wie wszystko o naukach Pastora Russella, przed którymi w ten sposób bronił swoją trzodę.

    Na początku 1903 r. szczerze pragnął owocniejszej służby dla Pana. Po przeczytaniu broszurki R. A. Torreya na temat chrztu Ducha, jako niezbędnego wyposażenia w służbie Pana, Pastor Johnson w dalszym ciągu służąc jako duszpasterz w kościele luterańskim, był głęboko przejęty teorią tej broszurki, odnowił swoje poświęcenie myśląc, że tym razem na służbę, niejasno rozumiejąc myśl zawartą w wymienionej broszurce. Między innymi powiedział Panu, że chciałby być wycieraczką, w którą członkowie kościoła mogliby wycierać nogi, jeśliby to miało być Pańskim sposobem uczynienia go efektywniejszym dla Pana. Powstał z kolan zupełnie przekonany, że Pan udzielił jemu upragnionego daru. Od tego czasu mimo licznych błędów zaczerpniętych z tej broszurki, okazywał innego ducha od tego, jaki panował w kościele luterańskim. Krótko po tym studiowanie Biblii trwające przeszło dwa i pół miesiąca, bez ludzkiej pomocy, odsłoniło przed nim pewną ilość nauk, które oderwały go od tych w kościele luterańskim a przyprowadziły do pewnych prawd będących szczególnymi prawdami żniwa. Jednakże jego uprzedzenie do "Russellizmu" było tak wielkie, że nie chciał czytać jego literatury, ani słuchać wykładów.

    Następujące nauki zrozumiał sam badając Biblię bez pomocy ludzkiej w czasie od 23 lutego do 5 maja 1903 r., po której to dacie dalszych nauk nie zrozumiał: (1) jedyność Boga, jako przeciwieństwo trójcy, (2) śmiertelność ludzka, jako przeciwieństwo nieśmiertelności duszy, (3) śmierć a nie wieczne męki, jako kara za grzech, (4) papiestwo bestią a protestantyzm obrazem bestii, jako Babilon, (5) identyczność Tysiąclecia i sądnego dnia, jako ten sam okres czasu, (6) próbowanie podczas Tysiąclecia nie wybranych umarłych i (7) 1914 r. jako koniec Wieku. Nauczanie i głoszenie niektórych z tych prawd w kościele nominalnym spowodowało wielką opozycję w zgromadzeniu i wśród wodzów kościoła luterańskiego. Opuszczenie przez niego kościoła luterańskiego było obszernie publikowane we wszystkich gazetach w całym kraju. Miało to miejsce l maja 1903 r.

ZNAJDUJE PRAWDĘ

    Wzmocniony przez zajęcie niezachwianego stanowiska i przez prawdy, jakie Pan przed nim otworzył, tęsknił za możliwością większej służby dla Pana, lecz zdawał sobie sprawę z tego, że wiele rzeczy odnoszących się do planu Bożego nie rozumiał. W tym czasie spotkał się z przyjacielem, który był zwolennikiem Towarzystwa Strażnicy, Biblii i Broszur, prosząc go o radę w tej sprawie. Brat ten obiecał przysłać do niego jednego ze starszych zboru w Columbus, ażeby z nim mógł porozmawiać. Dziwną ironią Opatrzności przyszedł mu z pomocą brat Van Hook, roznosiciel gazetek, któremu mocno się sprzeciwił, gdy był jeszcze pastorem luterańskiego kościoła Św. Mateusza. Brat Van Hook był zdumiony ilością Prawdy, objawionej przez Boga bratu Johnsonowi bez uprzedniego studiowania literatury Prawdy i taktownie nakłaniał go do czytania pism brata Russella, szczególnie Tomów i Strażnic, co brat Johnson uczynił, przyswajając sobie w miarę studiowania cudowne Prawdy. Jak bardzo radowało się jego serce, gdy czytał rozdział: "Chrystus w was, nadzieja onej chwały", z którego po raz pierwszy dowiedział się o tylu chwalebnych obietnicach danych klasie Chrystusowej. "Cienie Przybytku" pogłębiały to wrażenie.

    Pod przewodnictwem zboru w Columbus brat Johnson wzrastał w wiedzy i owocach Ducha Świętego, a także na życzenie tego zboru miewał nieoficjalne usługi pielgrzymskie w pobliskim sąsiedztwie, co było obszernie publikowane w prasie. Pierwszy wykład pod auspicjami tego zboru wygłosił 14 czerwca 1903 r. Nie było to w zwyczaju, ażeby komuś nowemu w Prawdzie dawać takie możliwości służby, wkrótce więc o jego działalności dowiedział się Pastor Russell, który zaprosił go do Allegheny na rozmowę w celu naznaczenia go na pielgrzyma Towarzystwa. Po krótkiej wizycie w Domu Biblijnym w Allegheny, podczas której Brat Russell poddał go próbie i po otrzymaniu listu rekomendacyjnego od zboru w Columbus, naznaczył brata Johnsona na pielgrzyma, tj. na mówcę stale podróżującego. Miało to miejsce l maja 1904 r. dokładnie w rok po opuszczeniu przez niego kościoła luterańskiego. Pracował długo i owocnie w służbie pielgrzymskiej, podróżując po całych Stanach Zjednoczonych. Kiedy w 1903 r. miał trudności w zrozumieniu udziału Kościoła w ofierze za grzech, modlił się gorąco do Boga, ażeby jego umysł uodpornił przeciwko tej doktrynie, jeśli nie jest prawdziwą, a taką się jemu wydawała w tym czasie, tj. przeciwną doktrynie o okupie. Ślubował wówczas Panu, że jeżeli On udowodni mu, iż jest prawdziwą, to będzie bronił tej doktryny aż do śmierci. Po zakończeniu tej modlitwy, jeszcze raz otworzył książkę n.t. "Cienie Przybytku" i po raz pierwszy mnóstwo tekstów Pisma Św. mówiących o udziale kościoła w ofierze za grzech stało się jemu jasne i z radością stwierdził, że Pastor Russell przedstawił tę sprawę właściwie. Po tym często głosił wykłady na temat tej doktryny, gdy jeździł z miasta do miasta, udowadniając ją wielką ilością dosłownych i przenośnych tekstów Pisma Św. W dniu 3 stycznia 1905 r. zawarł związek małżeński z siostrą Emmą B. Mc Cloud a ślubu udzielił Pastor Russell w Domu Biblijnym w Allegheny. Siostra Johnson przez wiele lat podróżowała z bratem Johnsonem, towarzysząc mu w pracy pielgrzymskiej.

    Doznanie na początku wielu trudności w zrozumieniu dwóch części ofiary za grzech uzdolniło go do ocenienia tej doktryny, być może bardziej, aniżeli jakąkolwiek inną jednostkę w Prawdzie, z wyjątkiem brata Russella. Dowiódł tego w przesiewaniu w latach 1908-1911, kiedy wielu utraciło swoje stanowiska odrzucając Prawdę dotyczącą dwóch ofiar za grzech, pośrednika, przymierzy i okupu. Pamiętając o swoim ślubie w 1903 r., brat Johnson ze wszystkich sił ciała, umysłu i serca rzucił się w wir kontrowersji. Prawie wszędzie, gdzie się udawał podczas szczytowej fazy przesiewania, głosił od początku 1909 r. do maja 1910 r., jeden z wymienionych czterech stosownych przedmiotów, podkreślając szczególnie udział Kościoła w ofierze za grzech, tak jak go rozpoznał, jako klucz do zrozumienia innych wchodzących w ten zakres punktów.

    Jego gorliwość i ciężka praca przyczyniły się do wyczerpania nerwowego ("brain fag"). Zachorował 22 maja 1910 r., lecz Pan natychmiast po tym nagrodził go za stałość w służbie, dając mu nagły, bez uprzednich medytacji wgląd w typy pięciu przesiewań żniwa, jak Św. Paweł wskazał je w 1 Kor. 10:5-11. To zrozumienie błysnęło w jego umyśle przez nagłe oświecenie bez żadnego studiowania. Ponieważ wierzył, że w tym doświadczeniu, otrzymał pewne bardzo ważne nowe prawdy, pragnął tak szybko jak tylko było możliwe donieść o tym bratu Russellowi. Po spisaniu wytłumaczenia tego przedmiotu, wsiadł do pociągu jadącego do Brooklynu, gdzie została przeniesiona główna kwatera Towarzystwa. Zanim dojechał do Brooklynu pociąg się wykoleił, było to jedyne doświadczenie tego rodzaju, jakie brat Johnson miał w swoim życiu, lecz przybył bez szkody do Betel i wręczył to tłumaczenie bratu Russellowi, który streścił otrzymany artykuł i opublikował go w Strażnicy w 1913 r. Brat Johnson po powrocie na wybrzeże zachodnie wykonywał przez trzy miesiące ciężką fizyczną pracę i w ten sposób z powodzeniem przezwyciężył wyczerpanie nerwowe. Obawiał się, że jego umysł został na zawsze zrujnowany i że nie będzie mógł zapamiętać swoich 300 wykładów, które wygłaszał w kolejności cytując przeciętnie 125 tekstów biblijnych w każdym, lecz Pan wynagrodził go wyjątkowo szybkim wyzdrowieniem, ponieważ jego zmęczony umysł zachował dokładnie wszystkie wykłady. Podjął więc na nowo pracę pielgrzymską, będąc owocniejszym niż poprzednio. W następujących po sobie latach, podróżował poprzez całe Stany Zjednoczone i Kanadę mówiąc wykłady dla braci i publiczności, w którym to czasie przemawiał w każdym prawie mieście liczącym 10 000 ludności lub więcej. Pastor Russell w późniejszych latach wysyłał go tylko do większych miast i zborów.

    W dniu 31 października 1916 r. jego bliski przyjaciel i towarzysz Pastor Russell umarł w pociągu jadącym do Santa Fe, blisko miejscowości Pampa w Texasie. Jego śmierć była bardzo wielką stratą dla brata Johnsona, ponieważ wzajemnie się bardzo kochali. Brat Russell poczynił dla brata Johnsona zarządzenia w związku z jego wyjazdem do Anglii w listopadzie, aby usłużył braciom i zbadał tam sprawy Towarzystwa. Po śmierci brata Russella udał się w tę podróż. Tam brat Johnson doświadczył jednej z najsroższych prób w swoim życiu pełnym blasku. Pracował ciężko w Anglii i Szkocji przez kilka miesięcy i doznał wielkiego znużenia, spowodowanego ciężką pracą i dużym brakiem snu. Tamtejsze kłopoty strapiły go, ponieważ nie mógł zrozumieć jak bracia mogą postępować tak zwodniczo w stosunku do siebie, gdyż on nauczył się patrzeć na braci jako na "Chrystus w was nadzieja onej chwały". Nie mógł zrozumieć jak tak zwani bracia mogli się nawzajem tak źle traktować. Szczegóły jego pracy i jej rezultaty w Anglii są podane w jego pismach, szczególnie w 7 i 10 tomie epifanicznym. Powrócił do Ameryki, gdzie został wciągnięty w wir kontrowersji z różnymi braćmi.

    Było to w tym czasie kiedy J. F. Rutherford, odrzucając zarządzenia przygotowane przez brata Russella, uzurpował sobie kontrolę nad Towarzystwem przez oświadczenie, wykorzystując w sposób legalny formalną procedurę, że urzędy większości członków Zarządu, sprzeciwiających się jemu, zostały zwolnione. Wówczas na ich miejsce powybierał swoich własnych popleczników, zdobywając w ten sposób całkowitą kontrolę. Takie postępowanie spowodowało, że brat Johnson i inni bracia wystąpili w opozycji, a brat Johnson stał się jego głównym oponentem. Kiedy J. F. Rutherford i inni zaczęli odrzucać prawdy jedną po drugiej, dane przez brata Russella to wtedy brat Johnson, jak to wykazują jego pisma stanął w obronie Prawdy (odnoszącej się szczególnie do Meraryzmu i Gersonizmu). Jego zdolność analizowania różnych spraw i dokładna znajomość Pisma Świętego sprawiły, że był bardzo dokładny i szczegółowy w zbijaniu, tak że błądzicieli sprzeciwiających się jemu pozostawił bez jakiejkolwiek podstawy Pisma Św., na której mogliby się oprzeć. Kiedy wielu innych sprzeciwiających się postępowaniu J. F. Rutherforda zadecydowało założyć własną korporację i zaczęło praktykować rzeczy, za które potępili J. F. R., brat Johnson ponownie sprzeciwił się im i został wodzem tych, którzy sprzeciwili się ich postępowaniu. Wielu tych, którzy widzieli tę sytuację tak jak on, stanęło przy nim, a było to w tym czasie, kiedy założył Świecko-Domowy Ruch Misjonarski, jako międzydenominacyjny ruch religijny, posiadający obecnie członków w 40 krajach. Był redaktorem i wydawcą wielu dzieł Pastora Russella a także, podczas swego ziemskiego życia był redaktorem, autorem i wydawcą Teraźniejszej Prawdy i Zwiastuna Chrystusowej Epifanii, religijnego miesięcznika tłumaczonego na różne języki i wydawanego przez różne filie Ruchu oraz "Zwiastuna Epifanii", ośmiostronicowego religijnego dwumiesięcznika, zawierającego łatwiejsze zarysy Boskiego Planu. Podróżował także i miewał obszerne wykłady w różnych miejscowościach. Był autorem i wydawcą dzieł pt. "Bóg", "Stworzenie", "Eliasz i Elizeusz", "Rozmaitości", "Meraryzm", "Gersonizm", "Czwarta Księga Mojżeszowa", "Posłannik Parousyjny (Tom 1)", "Posłannik Epifaniczny", "Exodus", "Biblia", "Księgi Samuela - Królów - Kronik", "Posłannik Parousyjny" (Tom 2), "Chrystus-Duch-Przymierza" itd. Kierował wielką pracą publiczną, wydawaniem milionów bezpłatnych gazetek biblijnych, w większości napisanych przez Pastora Russella i biurem wykładowców zrzeszającym przeszło 100 mówców. Prowadził do końca swoją pracę, włączając służbę Generalnego Pastora, Nauczyciela, Opiekuna i Dyrektora Ruchu.

OSTATNIE MIESIĄCE BRATA JOHNSONA

    Opis ostatnich miesięcy naszego umiłowanego brata Johnsona nie byłby kompletny bez zrelacjonowania pewnych wydarzeń mających miejsce w jego ostatnich latach, ponieważ jego fizyczne cierpienia były powodem stopniowej śmierci. Jak to drodzy bracia ogólnie wiedzą, brat Johnson zużył swoje ciało w służbie Pańskiej. W lipcu 1946 r. podczas podróży pielgrzymskiej w Anglii, nastąpił u niego atak wyczerpania nerwowego. Temu bez wątpienia towarzyszyło nieznaczne porażenie. Lekarze, z którymi konsultował się w Anglii stanowczo radzili mu, aby zaprzestał dalszej działalności aż do wyzdrowienia, lecz gorliwość dla Pana i Jego ludu pobudziła go do kontynuowania podróży po Anglii, Danii, Polsce, Francji i Belgii zanim powrócił do Ameryki. Odpoczął nieco po tym ataku i powrócił do zwykłych zajęć w Domu Biblijnym. Udał się na konwencję do Los Angeles i Chicago a po jednodniowym pobycie w domu 19 listopada 1946 r. został dotknięty atakiem wywołanym skrzepem krwi, który przytrzymał go w łóżku przez dziewięć tygodni. W większości przypadków, cierpiący na ten rodzaj zakrzepu, umierają natychmiast, lecz Pan zachował brata Johnsona, ponieważ jego praca nie była jeszcze skończona. Po częściowym wyzdrowieniu podjął na nowo swoje normalne czynności, chociaż w tempie o wiele wolniejszym z powodu zmniejszonej siły. Często pracował aż do wyczerpania, o czym informują nas jego zawiadomienia w Teraźniejszej Prawdzie.

    Przez dwa lata kontynuował swoją normalną działalność w wielkich trudnościach, aż w listopadzie 1948 r. został zmuszony poddać się operacji odbytnicy. Po takiej operacji zazwyczaj należy przez jakiś czas odpoczywać, lecz zanim upłynął odpowiedni czas na odzyskanie sił, wbrew radom lekarskim udał się samolotem na zachodnie wybrzeże, ażeby wziąć udział w konwencji w Los Angeles. W drodze powrotnej zatrzymał się na konwencji w Chicago gdzie usługiwał braciom mimo wielkich cierpień fizycznych. Po powrocie do domu stan jego zdrowia wymagał dłuższego wypoczynku. Wkrótce jednak wrócił do zwykłych zajęć, lecz ze zmniejszoną zdolnością. Stan jego zdrowia wymagał wówczas większej pomocy niżeli kiedykolwiek przedtem, ponieważ operacja bardzo go osłabiła.

    Stopniowo słabł coraz bardziej, co można było zauważyć w czasie ostatnich sześciu do dziesięciu miesięcy jego życia na ziemi. W dalszym ciągu służył zborowi filadelfijskiemu wykładem i w zebraniu pytań w pierwszą niedzielę każdego miesiąca. Zajmował się codziennymi obowiązkami, które w tym czasie ograniczały się do korespondencji, tj. czytania listów, zamówień, prenumerat itd. oraz odpowiedzi na nie, a także pracował nad tomami, doglądał wydawania Teraźniejszej Prawdy, Heralda itd. Ciągle jeszcze, gdy tylko miał okazję, każdodziennie czytywał parousyjne i epifaniczne tomy, ażeby mógł lepiej zapamiętać Prawdę. Czasami gdy czytał tomy epifaniczne, szczególnie pt. "Bóg" i "Stworzenie", mówił nam, że dziwi się, iż Bóg dał te rzeczy braciom przez niego. Stan jego zdrowia zdawał się być taki sam, lecz zaczynał tracić apetyt, szybko tracił na wadze i sile na skutek pogarszających się częstych bólów żołądka i jelit.

    Pewnego dnia na początku lutego obudził się rano z silnym bólem w klatce piersiowej. Powiedział wówczas, że przypomina mu to ból, jaki odczuł podczas ataku skrzepu krwi. To się powtarzało już kilka razy poprzednio, postępował więc według rady lekarza i zmieniał pozycję, tzn. wstawał z łóżka i stał aż do późnego rana. Jego lekarz później powiedział nam, że takie objawy zdają się wskazywać, iż niektóre małe naczynia krwionośne pękają, stając się bezużyteczne.

    W pierwszych dniach marca nasz drogi Brat miał atak grypy jelitowej, który trwał około trzech dni. Podczas tych dolegliwości lekarz zalecił mu surową dietę, którą musiał przestrzegać przez pewien czas. Choroba ta nie pozwoliła mu wykonać jego usługi w dniu 5 marca w zborze filadelfijskim. W połowie kwietnia miał znowu zaburzenia żołądkowe, lecz nasz drogi Brat ciągle jeszcze wykonywał swoją regularną pracę jak dawniej, mimo że słabł coraz bardziej. W tym okresie dużo czasu poświęcał na wykończenie książki pt. "Chrystus - Duch - Przymierza" i przygotował ją do druku. Na początku sierpnia zachorował na następny atak żołądka, lecz tym razem atakowi towarzyszył ostry stan jelit. Ten atak był najgorszy z dotychczasowych i trwał dłużej niż poprzednie. Zaczął się w dniu, w którym według planu miał usłużyć zborowi filadelfijskiemu. Jedynie na skutek wielkiego wysiłku był w stanie usłużyć wykładem i poprowadzić zebranie pytań. Przedmiotem jego wykładu był Psalm 46, który jak się okazało był wielkim błogosławieństwem dla braci. Mniej więcej tydzień później powrócił do normalnej diety i podjął na nowo swoje zwykłe obowiązki.

USŁUGUJE NA KONWENCJI

    Uczestniczył w Konwencji Filadelfijskiej (trwającej od l do 4 września 1950 r.) pomimo wielkich fizycznych dolegliwości i usługiwał drogim braciom podczas dwóch dni. Po konwencji był w dobrym nastroju i bardziej aktywny w swojej pracy, czytał też niektóre książki o reformacji. Czuł się o tyle lepiej, że pewnego ranka poprosił, ażeby wszystko przygotowano do wyjazdu na konwencję w Chicago, a później mówił także, że jeśli będzie w stanie to pojedzie też do Los Angeles. W dniu 9 września po raz ostatni przyjmował gości w Domu Biblijnym i zdawało się, że czuje się lepiej, gdy przez dwie godziny przy stole opowiadał im o niektórych swoich wczesnych doświadczeniach. Dziewiętnastego września miał następne dolegliwości choroby żołądkowej, która okazała się ostatnią. Trwając przez okres kilku dni osłabiła go bardzo.

    W dniu 23 i 24 września rozpoczęły się trudności w oddychaniu. Lekarz stwierdził obrzęk płuc, spowodowany dolegliwościami serca i innymi, sugerując mniejszą operację, lecz brat Johnson oświadczył, że nie chce pójść do szpitala. Po zastosowaniu specjalnego leczenia wydawało się, iż poczuł się lepiej, lecz tylko chwilowo, bo wkrótce poczuł się znowu gorzej. Drugiego października siedział ostatni raz przy swoim biurku. W dniu jego urodzin, 4 października, był bardzo słaby i zmęczony, lecz lekarz poradził siostrze Johnson, ażeby pomimo choroby wyprawić mu urodziny mówiąc, że brat Johnson może już niedługo będzie z nami. Siostrę Johnson zaniesiono na górę i urządziliśmy przyjęcie urodzinowe dla niego. Ocenił je, szczególnie tort i małą wiązankę kwiatów, lecz z trudnością jadł z powodu słabości i wycieńczenia. Przez kilka dni wydawało się, że jest bardzo zmęczony, mimo, że serce i ciśnienie miał lepsze.

    Lekarz zadecydował zmianę lekarstw, co spowodowało, że jego umysł stał się tak aktywny, iż mało wypoczywał w ciągu dnia i nocy, tak, że lekarz ponownie zmienił lekarstwo. Jednakże z powodu braku snu, przez prawie tydzień, był bardzo osłabiony. Mniej więcej w tym czasie przyjechał brat Alger, lekarz osteopata, ażeby leczyć brata Johnsona. Ręce brata Johnsona za bardzo się trzęsły ażeby mógł podpisać wyraźnie swoje nazwisko. Po raz ostatni podpisał swoje nazwisko w dniu 15 października i od tego czasu przestał zajmować się pocztą. Wydawał się być znowu niespokojny i słabszy. Tego dnia, w którym brat i siostra Hedman wrócili z ich podróży czuł się wyraźnie gorzej. Następnego dnia rano już ich nie rozpoznawał. We wtorek w nocy, 17 października, ciągle prosił o wodę, ponieważ jego choroba powodowała wielkie pragnienie. W końcu usnął i wcześnie rano następnego dnia wydawało się, iż czuł się lepiej i był bardziej rozmowny. Kilka razy powtarzał słowa: "Pójdźmy, kłaniajmy się Panu w ozdobie świętobliwości." Była to ostatnia usłyszana myśl wyrażona z Pisma Św. Podczas swojej choroby często modlił się głośno mówiąc: "Panie, daj mi dziedzictwo świętych", "Jezu, daj mi Twoje życie" itd.

    W czwartek rano nie był już w stanie mówić do nas a na pytanie czy chciałby wody do picia, jego odpowiedzią było skinięcie głową. Wydawał się być bardzo zmęczony i z trudem udało się obudzić go na śniadanie. W tym stanie zmęczenia pozostawał przez resztę dnia. Brat Alger podsunął myśl, ażeby zasięgnąć rady innego osteopaty, co też uczyniono. W piątek brat Johnson miał wielkie trudności w połykaniu pokarmu. Trudności te stopniowo wzrastały, aż w końcu nie mógł połknąć żadnego pokarmu bez dławienia się nim. W sobotę rano nie mógł nawet pić wody. Kiedy przybył lekarz, zbadał go i oświadczył, że nic więcej nie można dla niego zrobić i że tylko przez kilka jeszcze godzin będzie z nami. Słysząc to wszyscy byli zdziwieni i wstrząśnięci, wierzyliśmy bowiem mocno, że Pan zachowa go tutaj o wiele dłużej. Nie myśleliśmy, że to stanie się w taki sposób, a teraz dobry Pan, który nie popełnia błędów, tak to zarządził. Kilka dni wcześniej pytaliśmy czy pomogłoby odżywianie dożylne lub inne specjalne leczenie, lecz lekarz odpowiedział, że w przypadku brata Johnsona nie jest to wskazane. Ponownie zapytaliśmy go czy istnieje coś, co mogłoby pomóc, odpowiedział, że nie.

    Zadecydowaliśmy wezwać do niego innego lekarza, ażeby w tej sprawie wyraził swoje zdanie. Przybył i po zbadaniu radził, aby go przewieźć do szpitala. Przy tym powiedział, że istnieje nikła szansa zastosowania specjalnego leczenia. Tak więc nasz drogi Brat w sobotę po południu został przewieziony do szpitala metodysko-episkopalnego, gdzie zastosowano odżywianie dożylne i tlen, który ułatwiał mu oddychanie. Jednakże testy wykazywały wysoki poziom moczu we krwi. Specjalistą po zbadaniu go potwierdził opinię, że nie ma szans wyzdrowienia. Ponieważ w szpitalu był podobny do tego przypadek i pacjent wyzdrowiał, rozumowaliśmy, że jeżeli inny człowiek wyzdrowiał to z pewnością Pan zechce zachować brata Johnsona. Byliśmy więc znowu trochę wzmocnieni. Jeden z nas pozostał z nim w szpitalu, a inni wrócili do Domu Biblijnego.

    W niedzielę rano zdecydowanie pogorszyło się bratu Johnsonowi, oddech stawał się krótszy, nerki przestały pracować, a ciśnienie i tętno stawały się coraz słabsze. Umieszczono go w namiocie tlenowym. Było aż nadto widoczne, że jeżeli Pan nie uczyni cudu, to brat Johnson nie pozostanie dłużej w ciele. Przybyli różni bracia, a bracia Krewson, Hedman, A. Gohlke i Jolly na zmianę odmawiali specjalne modlitwy przy łożu umierającego Brata, aby się wykonała wola Boża. Było to wówczas, gdy do niektórych zborów wysłano telegramy następującej treści: "Drodzy Bracia, Brat Johnson krytycznie chory w szpitalu. Potrzebne modlitwy, aby się wykonała wola Boża". Do końca brat Johnson nie odzyskał przytomności. Nie miał żadnego zwracającego uwagę bólu i około godz. 2.30 oddech stawał się nieregularny a o 2.40 po południu ustał zupełnie. Tak zakończyła się ziemska pielgrzymka tego umiłowanego sługi Bożego. Jego praca wypływająca z miłości do Pana, Prawdy i braci strawiła w końcu całe jego człowieczeństwo. Udał się teraz do domu, aby spotkać się ze swym umiłowanym Panem i Mistrzem.

    Po śmierci brata Johnsona następujący telegram został wysłany do różnych zborów i do przedstawicieli w różnych krajach: "Nasz drogi brat Johnson przeszedł poza zasłonę o drugiej czterdzieści w niedzielę po południu. Pogrzeb w piątek 27 października o pierwszej w Przybytku. Wiara mocno może ufać. Modlitwy potrzebne". Następujący list został wysłany do niektórych zborów i pewnych odosobnionych jednostek: "Pozdrowienia w imieniu naszego drogiego Pana i Odkupiciela! Nasz drogi brat Johnson przeszedł poza zasłonę 22 października, w niedzielę o 2.40 po południu, w szpitalu metodysko-episkopalnym we Filadelfii. Usługi pogrzebowe odbędą się w piątek 27 października o godz. 1.00 po południu w Przybytku Epifanicznym we Filadelfii przy ulicach: Jedenastej i Alei Snyder, a pogrzeb na cmentarzu Whitemarsh Memorial Park, w Ambler, Pa. My wszyscy oczywiście odczuwamy bardzo głęboko stratę, lecz radujemy się z jego wielkiej nagrody. Nastąpiło to wcześniej niż przypuszczaliśmy, lecz Bóg, który czyni wszystko najlepiej zarządził, aby go zabrać w tym czasie do domu. Nie powinniśmy pytać dlaczego, możemy bowiem wiarą polegać na najwyższej mądrości i miłości naszego Ojca i ufać w Jego kierownictwo w tej "ciemnej godzinie". "Lepiej jest bowiem kroczyć z Bogiem w ciemności, aniżeli samemu w świetle". Prosimy o zawiadomienie przy sposobności drogich braci w waszej okolicy. Szczególnie prosimy o wasze modlitwy za nami i całym ludem Bożym. (podpisano:) R.G. Jolly, za rodzinę Domu Biblijnego.

TP ’71, 77-83.

Wróć do Archiwum