Biorąc pod uwagę służbę Bogu, prawdzie i ludowi Bożemu, którą dał mi Pan do wykonania, podczas której na każdym kroku dał mi odczuć Swoją opiekę i kierownictwo, tak w podróży jak i podczas służby, uznałem za konieczną potrzebę niniejsze jej opisanie...
Biorąc pod uwagę służbę Bogu, prawdzie i ludowi Bożemu, którą dał mi Pan do wykonania, podczas której na każdym kroku dał mi odczuć Swoją opiekę i kierownictwo, tak w podróży jak i podczas służby, uznałem za konieczną potrzebę niniejsze jej opisanie.
Pan mi obficie błogosławił i nie wątpię, że poprzez moją usługę błogosławił tym, którym w ciągu tego miesiąca służyłem, co mogłem stwierdzić z reakcji słuchaczy i ich oceny prawdy, którą głosiłem. Ponieważ przed każdą usługą odczuwałem wielką bojaźń, czy będę w stanie wykonać ją w sposób owocny i umiejętny, aby z przyczyny mej niedoskonałości i braku umiejętności nie wzbudzić antagonizmu u słuchaczy, którym przedstawiałem kontrowersyjną prawdę przez nich dotąd nie słyszaną, do ostatniej chwili modliłem się do Pana i prosiłem o pomoc w tym względzie. Nie wątpię, że tylko dzięki tej pomocy mogłem tę usługę wykonać. Z wyjątkiem Zborów w Równem, w Orłówce i w Lwowie, przedstawiałem w społeczności baptystycznej o dwu zbawieniach i inne im nie znane prawdy, których oni wcale lub prawie wcale dotąd nie słyszeli, co sami stwierdzali ustnie.
Podczas mych usług nie spotkałem się ani razu z jakimkolwiek sprzeciwem i nie wiem jaka będzie reakcja po moim odjeździe, gdyż nie sądzę, ażeby szatan nie przystąpił do niszczenia lub podkopania i osłabiania owoców mej pracy.
Mając to na uwadze ostrzegałem braci, którym w sposób prywatny przedstawiłem więcej prawdy a którzy stwierdzali, że ich uczenie jest inne aby byli umiejętni w dzieleniu się tymi prawdami, które słyszeli i są do nich przekonani, gdyż szatan będzie się starał przeciwdziałać, aby ta prawda nie była przyjmowana ale odrzucana.
Pańską pomoc odczuwałem na każdym kroku w dopełnianiu moich tak fizycznych jak i umysłowych słabości /2 Kor.12:9/ i to Pan sprawił, że mimo tych niedostatków mogłem-wykonywać usługę, która trafiała do moich słuchaczy, nie wywołując ich sprzeciwu.
Pragnę podkreślić, że obecnie, chociaż znam wiele tekstów na pamięć, niekiedy nie pamiętam, gdzie są zapisane i tego się najwięcej obawiam, gdy mam służyć słuchaczom, którzy nie znają prawdy, którą zamierzam im przedstawić. Jednak to się nie zdarzyło ani razu w ciągu tej całej miesięcznej służby i Pan nie tylko pomagał mi w odnajdywaniu właściwych tekstów, ale iw ich stosowaniu we właściwym miejscu /i ich powiązaniu/,oraz w utrzymywaniu wątku tematu w ciągu całego przemówienia. Ze względu na ograniczenia w czasie, gdyż u baptystów przemówienia są b. krótkie zachodziła często konieczność przebudowywania tematu w czasie przemawiania. Dlaczego napisałem tak długi wstęp?
Otóż w służbie tego miesiąca odczuwałem, że ziemia na której stałem była świętą /2 Moj.3:5/ i że to wszystko co wykonałem w swym słabym i niedoskonałym ciele, było możliwe tylko dzięki Pańskiej pomocy. Z tego powodu nie będę podawał szczegółów dotyczących Boskiej Opatrzności i pomocy, gdyż chciałbym na ile to możliwe odtworzyć tę atmosferę, jaką odczuwałem, aby błogosławieństwa, jakich doświadczyłem, chociaż w części stały się udziałem tych czytelników których one głębiej zainteresują.
Z Chełma wyjechałem 10 stycznia b.r. pociągiem Chełm-Kijów, którym dojechałem do Równego, skąd pociągiem motorowym dojechałem do Kostopola, gdzie udałem się do gościnnego domu braterstwa Stupczuków. Ten gościnny dom i braterstwo Pan przygotował nam przed kilkunastu laty i dla mnie jest on jak rodzinny dom, w którym znajduje serdeczną gościnę i rodzinne ciepło, które jest tak cenne i niezbędne zdoła od kraju i domu podczas długotrwałej służby w tym kraju i wśród coraz to nowych ludzi.
Następnego dnia trudno było mi się zdecydować, gdzie należy jechać na zebranie, gdyż do Orłówki, gdzie jest liczne zgromadzenie trudno jest rano na czas dojechać, więc pojechaliśmy do Równa, gdzie w domu brata Mojsieja już od dłuższego czasu regularnie zbiera się gromadka kilkanaście osób na zebranie.
W tym dniu zebrało się około 10 braci i sióstr i mieliśmy zebranie na którym głównie ja usłużyłem tematem z Przyp. Sal. 4:18 o postępującej prawdzie i jej podawaniu ludowi Bożemu. Tematu nie wyczerpałem, ale powiedziałem tylko wstęp i zamierzam go kontynuować w przyszłości, gdyż widzę tego potrzebę, ponieważ niektórzy nie tylko nie przyjmują postępującej prawdy (epifanicznej), ale poddają w wątpliwość podstawowe prawdy "żniwa", które Pan dał przez "Wiernego Sługę".
Po zakończeniu zebrania mieliśmy krótką społeczność poświęconą na tematy prawdy, a następnie autobusem powróciliśmy do Kostopola, gdzie mieliśmy społeczność u tej drogiej rodzinie i rozmowy duchowe - biesiedy.
W poniedziałek 13.I. wspólnie z br. Stachem S. udaliśmy się na przystanek autobusowy, aby pojechać do Berezna i Orłówki, gdzie czekaliśmy przeszło godzinę na przejmującym wietrze i zimnie. Z powodu braku paliwa /benzyny/ w tym kraju wiele kursów autobusowych jest odwoływanych i dlatego nasz autobus tego dnia nie odjechał byliśmy zmuszeni zrezygnować z jazdy do Berezna i jak się okazało, było to wolą Bożą.
Postanowiliśmy pojechać do Małyńska i udaliśmy się na dworzec kolejowy. Oczekując na pociąg do Małyńska spotkaliśmy się z bratem Maksymem z Małyńska, który formalnie należy do organizacji Świadków J. Jest to bardzo dobry i poświęcony brat z którym już od dawna się znałem i wielokrotnie rozmawiałem na tematy prawdy.
Od pewnego czasu bardzo chciałem się z nim zobaczyć, a to z następującego powodu. Otóż brat ten bywał u braterstwa Kowalczuków w Małyńsku wtedy, gdy z Polski przejeżdżali bracia, a nawet na naszych zebraniach. Ostatni raz uczestniczył w zebraniu na którym służył brat z Polski, tłumacząc /min/ typ Jehu powiedział, że świadkowie J, będą w przyszłości współpracować z władzami. Brat Maksym bardzo się tym zgorszył mówiąc: to my tyle wycierpieliśmy od władz, a wy mówicie, że my będziemy współpracować z władzami? Świadkowie J. byli w byłym ZSRR jedną z najbardziej prześladowanych grup, byli więzieni, zsyłani i karani pieniężnie, więc nic dziwnego, że brat Maksym poczuł się bardzo dotknięty tym, że będą współpracować z władzami, które ich prześladowały. Od tego czasu brat ten nie chciał mieć żadnego kontaktu z braćmi z Epifanii, nie tylko z Polski ale w ogóle.
Bardzo bolałem nad tym, co się stało i pragnąłem bardzo się z nim zobaczyć i nie wątpię, że Pan tak pokierował, że się zobaczyliśmy i to dlatego, że nie było autobusu do Barezna. Na dworcu krótko rozmawialiśmy, gdyż przyjechał pociąg i z powodu dużego natłoku każdy z nas wsiadł do innego wagonu. Miałem nadzieję, że będziemy jeszcze rozmawiać, gdy razem wysiądziemy w Małyńsku.
W wagonie, do którego wsiedliśmy z Stachem, wkrótce nawiązała się rozmowa na tematy prawdy, gdy jeden z współpasażerów starszy człowiek zaczął coś mówić o wydarzeniach ostatnich dni, z której to rozmowy można było wnioskować, że człowiek ten coś wie z Biblii, Stach zaczął zadawać jemu pytania do tego, co mówił, lecz człowiek ten nie był w stanie odpowiedzieć na te pytania, więc wtedy ja i Stach się włączyłem. Przysłuchujący się stwierdzili, że my wiemy więcej i poprosili nas o wyjaśnienie tego, o co myśmy się pytali. I tak rozwinęła się szeroka rozmowa na tematy prawdy, która trwała do końca naszej wspólnej podróży. Gdy wysiadaliśmy w Małyńsku, pasażerowie, którzy jechali dalej bardzo żałowali, że rozmowa była za krótka, chociaż tak bardzo interesująca.
Ponownie spotkaliśmy się br. Maksymem i w drodze do domu kontynuowaliśmy wcześniej rozpoczętą rozmowę na tematy prawdy, w której Maksym podkreślał odpowiedzialność ludzi, którym obecnie wydawane jest świadectwo, chociaż nie mówił, że zginą oni w Armagedonie. Wskazałem na nadzieję, jaka jest jeszcze dla tych, którzy słuchali Jezusa i widzieli Jego cuda, a jednak nie uwierzyli i nie przyjęli Jezusa, i prawdy. Gdy się rozstawaliśmy br. Maksym obiecał, że przyjdzie do braterstwa Kowalczuków, jeśli ja tam jeszcze pozostanę i przyszedł. Spędziliśmy przeszło dwie godziny na szczerej i przyjaznej rozmowie na tematy prawdy, podczas której wyjaśniłem mu, kto może obecnie pójść na Wtóra śmierć na podstawie słów Jezusa o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu z listu do Żydów 6:4-6; 10:26-29.Rowbijając, myśli z w.29, wyjaśniłem, że poświęcenie przez krew przymierza przedstawiają dwukrotne kropienie ubłagalni" krwią cielca i kozła Pańskiego. Zapytałem go, jakim w oczach Bożych jest świat obecnie i czy umarły człowiek może umrzeć? On bardzo uważnie słuchał i wcale się nie sprzeciwiał, przy końcu naszej rozmowy otworzył przede mną swoje serce i opowiedział mi o swoich doświadczeniach wśród "swoich" braci odkrywając przede mną wiele tajemnic dotyczących kulis ich organizacji i życia. Bardzo serdecznie się pożegnaliśmy, a mnie spadł wielki kamień z serca i nie znajdowałem słów na wyrażenie wielkiej wdzięczności Bogu za nasze spotkanie i rozmowy. Ponieważ on nie wspominał o tym, co go zgorszyło, więc i ja nie wspominałem, lecz uważam, że bracia z Polski winni dobrze pamiętać o tym, co i gdzie powinni mówić, aby nie gorszyć tych, którzy są Pańskim ludem.
Ponadto mieliśmy społeczność i radujące nas rozmowy z braterstwem Kowalczukami w których wspominaliśmy początki poznania się i naszej społeczności braterskiej. Brat Grisza wspominał o tym, kto był pionierem /rami/ w zapoznawaniu ich, z prawdą i podkreślał wielką zasługę w tym braci z "Epifanii", oraz wyrażał ocenę dla prawdy epifanicznej. Wszyscy, którzy znają tego drogiego brata przyznają, że posiada on dużą znajomość prawdy, paruzyjnej i epifanicznej i że trzyma się jej wiernie i służy nią braciom. Nasze rozmowy trwały do późnej nocy. Byłem nimi zbudowany i. zachęcony do dalszej pracy służenia prawdą w tym kraju. Następnego dnia bardzo rano wyjechałem do Orłówki, chcąc spotkać się z bratem Mitią M. przed jego wyjazdem do pracy.
Gdy przyjechałem do Orłówki wszyscy jeszcze spali w domu brata Miti, który późno w nocy wrócił z Nowgorodu, gdzie byli wspólnie bratem Wasią. Brat Mitia podzielił się ze mną wiadomościami o ich społeczności i usłudze w tej gromadce ludu Bożego w tym mieście oraz o duchowym jej rozwoju. Ponadto o wielkich trudnościach życiowych i bytowych w tym mieście, jakie oni przeżywają obecnie w związku z panującym w tym kraju kryzysem. Są tam wielkie trudności nawet ze zdobyciem podstawowych i niezbędnych do życia produktów i towarów nawet chleba.
Po krótkim pobycie w udałem się na zebranie, chociaż wcześniej nie wiedziałem, że w Orłówce będzie zebranie. W tym dniu przypadał początek Nowego Roku według wschodniego kalendarza i w związku z tym było tam dosyć liczne zebranie, chociaż urzędowo dzień ten był dniem pracy. Na zebraniu tym krótko usłużył, młody brat Roszko, który jeszcze jako człowiek światowy ożenił się z siostrą br. Miti Marusią, w Orłówce poznał prawdę i duchowo się w niej rozwija, oraz owocnie służy.
Po jego usłudze zaproszono mnie i usłużyłem im tematem, jaki miałem w Równem tj. o postępującej prawdzie, uważając, że temat ten jest bardzo potrzebny w tym zborze, a szczególnego podkreślenia wymaga to, że "doskonały dzień" /w ros. Biblii "połnyj"/ jeszcze nie nastał, więc po śmierci "Wiernego Sługi należało oczekiwać objawienia dalszych prawd, co też uczyniłem. Używając 2 Kron. 36:15-16 ukazałem, jaki był stosunek Izraela do "posłów" i "sług", których Bóg do nich posyłał i uczyniłem analogię tego stosunku w Wieku Ewangelii, mówiąc, że my również możemy nie przyjąć tych, których Bóg używa jako Swoich sług i posyła ich do nas.
Po zebraniu brat Chilczuk odwiózł mnie do Berezna, gdzie w domu braterstwa Gałaguzów spędziliśmy krótkie chwile społeczności na rozmowach na tematy prawdy. Następnie autobusem powróciłem do Kostopola. W środę 15,1, wyjechałem z Kostopola leningradzkim pociągiem do Lwowa i przybyłem tam około godz.15., Z powodu złej komunikacji z trudem dobrałem się do braterstwa Szamów i po krótkim odpoczynku wspólnie z siostrą Darcią udaliśmy się na wieczorne zebranie. Program zebrania został zmieniony i usłużyłem wykładem z Przyp. Sal.4: 18 o postępującej prawdzie i sposobie jej podawania. Na zebraniu, z powodu złej pogody i złej komunikacji było kilkanaście, osób. Po zebraniu i po krótkiej społeczności powróciliśmy z s. Darcia do domu.
16 i 17.I. odpoczywałem a w międzyczasie ułożyłem plan dalszych podróży, kupiłem bilety - na 18.I, do Mukaczewa i na 21,I. do Ługanska. Chociaż chciałem jak najszybciej jechać do Ługanska a następnie do Szacht, gdyż stamtąd miałem zaproszenie i należało mi się już tam zameldować, ale zabrakło jednego dnia, ażeby tam dojechać przed niedzielą,, więc wcześniej pojechałem do Mukaczewa.
W sobotę rano /18.I./ wyjechałem do Mukaczewa i przybyłem tam po godz, 13-tej do gościnnego domu braterstwa Pojdinów, Po krótkim odpoczynku mieliśmy rozmowy na tematy prawdy do późnej nocy. Z tym braterstwem już wielokrotnie w ciągu naszej kilkunastoletniej znajomości rozmawialiśmy na tematy prawdy i weszliśmy w nią już daleko i głęboko. Mając pełne rozeznanie w tym, co oni są w stanie zrozumieć i przyjąć, stopniowo przedstawiałem im podstawowe prawdy paruzyjne dot. dwu rodzajów zbawienia, wyboru Kościoła i innych klas, żniwa W. Ew. i Ucisku. Największą trudność sprawiało im zrozumienie i przyjęcie prawdy o zakończeniu "Wysokiego Powołania i uwielbienia Kościoła, lecz te prawdy byłem zmuszony im przedstawić, gdyż przyjeżdżali do nich Wolni B.P.Św. z Lwowa i głosili im trwanie powołania do Kościoła i starali się w ten sposób podkopać nasz wpływ.
Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy podczas mojej wizyty, gdy do nich ostatnio przyjechałem zostałem zapytany, jaki jest dowód, że Gabaonici, których Żydzi nie wybili /Jozue 9:1-26/ przedstawiają jeszcze jakąś klasę. Zrobiła mi się gorąco, gdy to od nich usłyszałem i zapytałem ich, skąd /od kogo/ oni o tym słyszeli, a oni odpowiedzieli, że od tych, co u nich ostatnio byli z Polski. Nie pytałem się, kto to konkretnie mówił, chociaż się domyślam, ale byłem zdumiony takim brakiem umiejętności i roztropności w przedstawianiu takich prawd ludziom początkującym, co do których nawet nie wszyscy w prawdzie epifanicznej są przekonani, jak to podczas zebrania w pewnym starym zborze epifanicznym, starszy wiekiem brat podczas badania przedmiotu Quasi Wybrani z tego rozdz. powiedział, że bracia sobie powynajdowali różne typy i figury.
Zostałem postawiony w sytuacji, że musiałem udowadniać to, co inni im przedstawiali. Gdy zauważyłem, że oni nie są co do typowego znaczenia tego fragmentu przekonani, gdyż dla nich nauka o typach jest jeszcze daleka do zrozumienia i przekonania powiedziałem im, to co zauważyłem, a co oni potwierdzili i przedstawiłem im tę sprawę z innego punktu tj. jako klasy synów i córek Iz. 60:4, Joela 2:28.
Wyjaśniłem im, dlaczego ja im dotąd takich rzeczy nie przedstawiałem i nie przedstawiam, mówiąc, że mam do przedstawienia jeszcze wiele łatwiejszych i bardziej dla nich przekonywujących w ich obecnym rozwoju duchowym i oni przyznali w tym słuszność takiego ostrożnego przedstawiania prawdy. Oni dotychczas w ogóle nie rozumieli, co to są typy i ja im na podstawie Eliasza /Mat.11:10-14/ i Przybytku /Żyd.8:5; 10:1- / przedstawiłem ten przedmiot nauk biblijnych.
Podczas ostatniego pobytu u nich przedstawiałem im pozafigurę trzech pomazań - Elizeusza, Jehu i Hazaela i ich działalności, a szczególnie tego, co się wypełnia obecnie i wypełni się w niedalekiej przyszłości. Ponieważ baptyści i z innych wyznań mówią, że przyjdzie niedługo Antychryst, a nawet już jest przygotowana maszyna do pieczętowania - po ros. naczertania /Obj. 13:16,17/ istniała konieczność wyjaśnienia im wymienionych figur i ich pozafigur, gdyż wiążą się one ze zniszczeniem pozafiguralnej Jezabeli i wydarzeń z nią związanych. Nasza społeczność i rozmowy były dla nich budujące i oceniali oni tę prawdę, jaką im przedstawiłem.
Następnego dnia pojechałem pociągiem do zboru w Kluczarkach na zebranie, gdzie służyłem tematem o postępującej prawdzie. W ubiegłym roku służyłem im tematem o Wtórej Obecności. W tym Zborze w ciągu kilkunastu lat wielokrotnie służyłem i przedstawiłem im wiele prawd. Tego dnia również i w wykładzie i w rozmowie po zebraniu, podczas obiadu również rozważaliśmy wiele zagadnień i prawd.
Brat J. Gąbel miał również krótki temat w którym ze łzami w oczach wyrażał ocenę dla prawdy i mojej usługi w tym Zborze na przestrzeni wielu lat. Inni również z wielkim zainteresowaniem słuchali mego tematu i okazywali serdeczność i wdzięczność za usługę na zebraniu.
Po zebraniu powróciłem wraz z bratem Ernestem K, do Mukaczewa, gdzie do późnej-nocy tj. mego odjazdu z Mukaczewa, kontynuowaliśmy rozmowę na tematy prawdy. Gdy przyjechałem do Mukaczewa do braterstwa Pojdinów powiedziałem im, że odjeżdżam od nich w niedziele w nocy, lecz oni tego nie zrozumieli i byli przekonani, że odjadę w poniedziałek i w takim przekonaniu w niedzielę wieczór do późna kontynuowali rozmowę. Mimo ożywionej interesującej rozmowy pamiętałem o czasie, kiedy należy wyjść z domu, aby zdążyć na pociąg i gdy wstałem gotując się do wyjścia, wszyscy oprócz mnie, byli tym zaskoczeni. Siostra Marusia starała się mi coś przygotować na drogę, a na to, ich zdaniem było już mało czasu, gdyż w tym dniu czas moskiewski został przesunięty o godzinę naprzód i oni uważali, że pociąg odjedzie o godzinę wcześniej. Jadąc rano do Kluczarek na zebranie sprawdziłem czas, na dworcowym zegarze i upewniłem się pod tym względem, lecz pod wpływem sugestii braterstwa Pojdinów i br. Ernesta K. pewność moja została zachwiania i z tego powodu zacząłem się śpieszyć, aby na wszelki wypadek być na dworcu godzinę wcześniej. W tym pośpiechu szliśmy b. szybko na dworzec z bratem Ernestem, lecz droga była bardzo śliska i ja pośliznąłem się i upadłem na prawy bok. Upadłem bardzo boleśnie i na moment straciłem przytomność, a później nie mogłem powstać o własnych siłach i br. Ernest mi w tym dopomógł. Z trudem doszedłem na dworzec i wtedy stwierdziliśmy, że nasz pospiech był niepotrzebny i na odjazd pociągu czekałem przeszło godzinę.
W przepełnionym pociągu i w obszczym" /ogólnym/ wagonie, w którym nie było miejsca nawet usiąść, dojechałem do Lwowa i z trudem dotarłem do domu braterstwa Szamów. Znalazłszy się w ich domu nie byłem wstanie się sam rozebrać, gdyż odczuwałem silny ból przy każdym ruchu prawą ręką i nie mogłem zdjąć płaszcza z tego ramienia i zdjąłem go z pomocą siostry Darci.
W tej sytuacji mój wyjazd do Ługanska stanął pod znakiem zapytania, chociaż miałem kupiony bilet i był już najwyższy czas, aby się zameldować w miejscu, skąd otrzymałem zaproszenie. Z trudem kupiłem bilet do Ługanska i to na dobre miejsce w kupejnym" wagonie i żal mi było rezygnować z dalszej podróży, chociaż sprawa się jeszcze bardziej komplikowała z powodu telefonicznej informacji z Kremennego (Ługanska obł.) od Oczeretnego, do którego zamierzałem wstąpić, a potem pojechać do Szacht (Rostowska obł.), skąd miałem zaproszenie.
Brat Oczeretnyj poinformował, że nie będzie mógł oczekiwać na mnie na stacji w Sławiańsku, aby mnie zabrać do siebie, gdyż - jest bardzo zajęty pogrzebem teściowej /czy matki/, a ponadto ma zepsuty samochód, więc nie może po mnie wyjechać. To bardzo skomplikowało sprawę, gdyż powiedział, ażebym jechał dalej do Ługanska, a ja tam nikogo nie znałem, więc nie mogłem liczyć na jakąkolwiek pomoc, której, ze względu na stan zdrowia bardzo potrzebowałem, gdyż nie mogłem nic nieść w prawej ręce, a miałem - dwie torby.
Ponieważ Ługansk leży ha Ukrainie, a mnie trzeba było jechać do Szacht w Rosji w Rostowskiej obł, dokąd, jak się zorientowałem nie ma bezpośredniego połączenia z Ługanska /kolejowego/, niezbędnym dla mnie było uzyskanie pomocy i zatrzymania się w Ługansku.
Gdy kupiłem bilet do Ługanska, nie wiedząc jak się ułoży podróż do Szacht i czy będę miał pomoc, aby się zatrzymać po drodze w Kreraennem, na wszelki wypadek gorączkowo szukałem jakiegoś adresu do Ługanska /których miałem wiele do różnych miejscowości/ i znalazłem jeden adres, lecz nie wiedziałem niczego bliżej o rodzinie, której adres posiadałem, ani też nie wiedziałem od kogo ten adres otrzymałem, aby się na tę osobę powołać, Wiedziałem, że ten adres dał mi mój brat, ale nie wiedziałem, czy on nawiązał jakikolwiek kontakt z tą rodziną. Mimo tych wielu niewiadomych na wszelki wypadek wysłałem telegram na ten adres zawiadamiający o moim przyjeździe do Ługanska z podaniem daty odjazdu z Lwowa, nr pociągu i wagonu. Jak się później okazało posiadany adres był starym adresem tej rodziny, pod którym ona już nie mieszkała, o czym nie wiedziałem. Po rozważaniach i gorącej modlitwie i prośbie o ukazanie mi przez Pana Jego woli, czy mam jechać do Ługanska, mając nadzieję, że podczas podróży trwającej dwie nocy i dzień, ten dotkliwy ból się zmniejszy zdecydowałem się wyruszyć w podróż i 21. I. o 2 wyjechałem. Gdybym wiedział, że mój ból nie tylko się nie zmniejszy ale odwrotnie nasili, nie wyjechałbym w tę podróż, gdyż podróżowanie w takim stanie bez pomocy drugiej osoby było wprost niemożliwe. Ja nie tylko nie mogłem niczego nieść w prawej ręce, ale trudno było mi się nawet odwrócić na drugi bok na posłaniu w pociągu, a na jakąkolwiek pomoc z w/w względów nie mogłem liczyć. Jednak nie wątpię, że było wolą Bożą ażebym w takim stanie zdrowia wyjechał, a Pan udzielił potrzebną pomoc i tylko dzięki niej mogłem odbyć daleką i trudną podróż i wykonać usługę, którą Pan miał dla mnie do wykonania
Gdy wczesnym rankiem dnia 22. I. przyjechałem do Ługanska i z wielkim trudem wysiadłem z pociągu, rozejrzałem się, czy kto na mnie nie oczekuje na peronie. Wtedy w tłumie idących i stojących na peronie zauważyłem mężczyznę niskiego wzrostu rozglądającego się podobnie jak i ja i obaj równocześnie wyczuliśmy, chociaż nigdy się nie widzieliśmy, to jednak szukaliśmy się wzajemnie. Obaj równocześnie podeszliśmy do siebie i ja go zapytałem, czy on jest Polańskim, a on mnie zapytał, czy je jestem Janem i w taki sposób się rozpoznaliśmy.
Jednak później nastąpiła konsternacja, gdy on od razu zapytał mnie skąd ja otrzymałem jego adres i do tego już nieaktualny? Odpowiedziałem, że otrzymałem od swego brata i wymieniłem jego imię, lecz on powiedział, że mego brata nigdy nie widział i o nim nie słyszał.
Wtedy powstała dosyć kłopotliwa sytuacja i bratu Polańskiemu powiedziałem, że mam wiele adresów, lecz na peronie nie mogę ich jemu okazać i wyjaśnić, jakim sposobem otrzymaliśmy jego adres i wtedy on powiedział, że pojedziemy do jego domu, a tam sobie wszystko wyjaśnimy. Ja chciałem zaraz jechać do Szacht, lecz on powiedział, że z Ługanska nie ma bezpośredniego połączenia kolejowego, lecz może będzie bezpośredni autobus, ale dworzec autobusowy jest daleko i pojedziemy tam później, a wcześniej pojedziemy do jego domu.
Ponieważ nie mogłem nieść swoich bagaży, on wziął mój bagaż i na posiadanym przeze mnie wózku wiózł do autobusu i z autobusu do domu, a potem niósł najcięższą torbę na piąte piętro. Jak się okazało, brat ten jest poważnie chory na serce, a ponadto stale grożą skrzepy w naczyniach krwionośnych, który już u niego wystąpił i życie jego było w wielkim niebezpieczeństwie. Gdy się o tym dowiedziałem, byłem wstrząśnięty, gdy pomyślałem jakie niebezpieczeństwo jemu groziło, gdy niósł ciężką torbę na piąte piętro. Nie wiem co zrobiłbym, gdybym wcześniej o tym wiedział, lecz nie pozwoliłbym jemu dźwigać tej torby na piąte piętro. Było dla mnie wielkim przeżyciem, gdy się o tym dowiedziałem, a pełny obraz miałem dopiero, gdy jego rodzice mieszkający w Kołkach koło Łucka, których później odwiedziliśmy opowiedzieli nam o jego chorobie i jej przyczynach.
W domu brata przywitała mnie jego przemiła i gościnna żona i tam wyjąłem spis wielu adresów w którym byli Jego bracia i rodzice i wtedy sytuacja się wyjaśniła, lecz nie zupełnie, gdyż dalej nie mogłem podać szczegółów, skąd i jakim sposobem te adresy otrzymaliśmy. Jednak te niejasności nie przeszkodziły w wytworzeniu przemiłej atmosfery dla naszej krótkiej społeczności.
Następnie z tym braterstwem udaliśmy się na dworzec autobusowy z bagażami, mając nadzieję, że uda mi się autobusem pojechać do Szacht. Do niesienia bagaży włączyła się i żona tego brata, która nie pozwoliła mi nieść nawet najlżejszej torby i nie było siły jej wyperswadować to, ażebym mógł je nieść lewą ręką. Po przyjeździe na dworzec autobusowy, okazało się, że nie ma autobusu do Ługanska, gdyż po południu kursuje autobus ale tylko w piątki, soboty i niedziele. Jedynie raz w dzień kursuje autobus do Szacht, ale okrężną drogą i na ten autobus udało mi się jeszcze kupić bilet w przedsprzedaży predwarytielno. W tym stanie rzeczy zmuszony byłem znowu korzystać w transportowaniu z dworca do domu i na piąte piętro z pomocą tego drogiego braterstwa, i ich wielkiej gościnności. Temu drogiemu bratu zabrałem prawie cały dzień pracy i to mnie bardzo żenowało, ale on mnie uspakajał, mówiąca że w jego pracy są takie stosunki, że kierownictwo zwolniło go na jego prośbę i wyraziło zgodę, ażeby on niezbędną do wykonania pracę wykonał w późniejszym czasie i on zaraz po przyjedzie z dworca autobusowego pojechał do pracy, z której wrócił późnym wieczorem. Uzgodnił późniejsze pójście do pracy następnego dnia, aby mnie odprowadzić na dworzec.
Po spożyciu posiłku rozwinęła się ożywiona rozmowa na tematy prawdy i miałem przywilej przedstawienia im prawdy, której oni nie znali i którą z wielkim zainteresowaniem słuchali. Przedstawiłem im prawdę o dwu zbawieniach ze szczególnym rozwinięciem prawdy o ziemskim zbawieniu, wyjaśniłem prawdę zawartą w proroctwie Daniela 2 rozdz. a szczególnie znaczenie posągu, który widział Nabuchodonozor i nawiązałem do obecnych wydarzeń w świecie. Oni z wielkim zainteresowaniem słuchali, prosiłem brata, aby czytał po rosyjsku podawane prze zemnie teksty biblijne i w ten sposób lepiej i głębiej wyrozumiewał przedstawianą prawdę i był do niej przekonywany. Był to bardzo błogosławiony wieczór naszej krótkiej społeczności z tym drogim braterstwem. Byłem bardzo wdzięczny Bogu za ten przywilej przedstawienia prawdy i choć w pewnym stopniu odpłacenia im za wielką pomoc, jaką od nich otrzymałem i za ich serdeczną gościnność. Następnego dniu rano znowu z pomocą br. Poliańskiego udaliśmy się na dworzec, lecz byłem spokojniejszy, ponieważ poprzedniego dnia nadałem telegram z wiadomością o przyjeździe i miałem nadzieję, że tam będą mnie oczekiwać i że nie będę miał problemu z bagażem!
Do Szacht przyjechałem około godz. 12tej i na dworcu oczekiwali mnie dwaj bracia z samochodem /nieznani/ i z nimi dotarłem do domu braterstwa Omelniczów, od których otrzymałem zaproszenie. Czterodniowy pobyt w tym mieście obfitował również w wzruszające przeżycia pod względem dachowym, które mi ukazały, że było wolą Bożą, ażebym tam przyjechał tj. że to Pan sprawił, że pomimo przeszkód, z których największą był mój upadek, który pozbawił mnie niezbędnej do takiej podróży i służby sprawności fizycznej, że z Jego pomocą dojechałem szczęśliwie do celu.
Braterstwo Omeliczowie, są młodym małżeństwem, lecz obarczonym już sześciorgiem małych i miłych dzieci. Widząc tak liczną dziatwę i biorąc pod uwagę bardzo .trudne warunki bytowe panujące w krajach b. Związku Radzieckiego, a nie znając zasadniczych przyczyn obarczania się tak licznym potomstwem, w duchu dosyć krytycznie oceniłem ten stan i tą rodzinę również. Sądziłem, że to cielesność młodych ludzi i brak właściwej odpowiedzialności jest przyczyną takiego stanu rzeczy, chociaż wiedziałem o tym, że wśród wierzących w byłym Związku Radzieckim a szczególnie wśród "Pięćdziesiątników" wyznawany jest pogląd, że niewiasta będzie zbawiona przez rodzenie dzieci i taki pogląd jest opierany na 1 Tym. 2:15. W ostatnim dniu pobytu w tym mieście poznałem, że przyczyna tego stanu rzeczy jest głębsza, jak przypuszczałem i leży na zewnątrz, oraz wynika z ingerencji nauczycieli i wodzów religijnych w życie rodzinne a nawet w najbardziej intymne jego sfery.
Po przyjeździe do tej rodziny, mieliśmy pierwszą sposobność rozmawiania na tematy prawdy. Obecnym był jeszcze jeden młody brat, którego nazwiska nie pamiętam i on stawiał najwięcej pytań w związku z zagadnieniami, które im przedstawiałem, a które głównie dotyczyły Królestwa Bożego na ziemi i zachodzących obecnie wydarzeń i przemian w świecie. Nasza rozmowa trwała do późnej nocy i była wielce interesująca. Obecni słuchacze i rozmówcy dosyć szybko zauważyli, że przedstawiane przeze mnie myśli dotyczące Boskiego Planu Zbawienia różnią się od ich wyznaniowego "uczenia i na początku stwierdzili, "że nasze jest inne uczenie", lecz nie oponowali, ale przeciwnie byli zgodni z tym, co im przedstawiałem. Tylko późna pora sprawiła, że musieliśmy zakończyć nasze rozważania z zamiarem kontynuacji w dniach następnych.
Następnego dnia udaliśmy się na wieczorne zebranie, na którym zgromadziło się około stu osób zboru liczące około 250- 300 członków. Przed rozpoczęciem zebrania zostałem poinformowany, że zaproszony jestem do usługi Słowem Bożym jako trzeci w kolejności. Na pytanie, ile czasu mi udzielają, otrzymałem odpowiedź, że około pół godziny i poinformowano, że po mojej usłudze czas następnych usług zostanie dostosowany do tego ile czasu pozostanie.
Za podstawę tematu użyłem Przyp. Sal. 4:18 tj. o postępującej "prawdzie. Przemawiałem po rosyjsku, a cytowane teksty biblijne czytał brat, który przewodniczył w zebraniu. Na wstępie powiedziałem, że temat jest głęboki i bardzo obszerny, więc w tym dniu nie będę go w stanie wyczerpać. Pokrótce przedstawię treść, że tekst podstawy tematu zawiera trzy główne myśli, którymi są: 1/istnieje ścieżka na której potrzebne jest światło - dlaczego? 2/ jest to ścieżka sprawiedliwego i 3/ jest dzień period czasu, podczas którego światło będzie stawać się coraz jaśniejsze aż do pełni tego dnia - w ros. Biblii zakończenie tekstu brzmi: "boljeje sewietit do połnowo dnia. Wskazałem, że z treści tego tekstu wynika, że poza zasięgiem światła istnieje ciemność i według Iz. 60:2 i innych wersetów Pisma Świętego cały świat znajduje się w tej ciemności, bowiem został oślepiony przez boga tego świata szatana /2 Kor.4:4/, który jest "ojcem kłamstwa" zaprzeczającym słowom, które powiedział Bóg - "śmiercią umrzecie". I od tego czasu, gdy Bóg mówi tak, to szatan mówi nie, lecz jego "nie" wypowiadane jest w zakamuflowanej formie, gdyż on stara się przybierać postać "anioła światła".
Następnie wskazałem, że Słowo Boże /Ps,119: 105/ jest tym światłem na ścieżce sprawiedliwego, a szczególnym światłem i ciemności jest mocniejsza mowa prorocka" /2 Piotra 1:19/, którą Bóg dawał przez proroków /w. 20,21/ "wielokrotnie i wieloma sposobami" /w ros. Biblii mnogo obrazno"/ - Źyd.1:1. Cytując 2 Kron. 36:15,16 wskazałem, jak ogólnie byli przez Żydów przyjmowani Boscy posłowie i prorocy, byli wyszydzani i odrzucani, a nie tylko przez Żydów ale i przez ogół tzw. chrześcijan", powiedziałem z naciskiem, że i dzisiaj może do nas przemawiać Bóg przez swoich posłów, a decyzja przyjęcia poselstwa prawdy lub odrzucenia należy do nas.
Powołując się na Psalm 25:14 i proroka Amosa 3:7 powiedziałem, że są one Boską gwarancją, że wszystkie tajemnice dla nas przeznaczone staną się dla nas jasne w stosownym czasie, a dowodem tego są słowa Apostoła Pawła do Kolos. 1:26-27 i do Gal. 3:16,29,które odkrywają tajemnicę słów nasieniem jej" - 1 Moj. 3:15 i słów o nasieniu Abrahama" 1 Moj.22:17-18.
To również ilustruje w jaki sposób światło staje się coraz jaśniejsze z postępem czasu - "dnia", o którym mówi podstawowy tekst. Podkreśliłem z naciskiem, że jeśli dzisiaj ktoś nie posiada światła, które by mu mogło wyjaśnić te części planu Bożego, które się wypełniają w naszych czasach, w których nic bez Jego woli się nie dzieje, to przyczyną może być oddalenie od posłów Bożych, przez których Bóg na pewno daje światło, lub też ignorowanie tego światła i narzędzi, których Bóg używa i posyła do nas. I na tym zakończyłem pierwszą część tego tematu. Reakcja słuchających była bardzo pozytywna tak w czasie przemówienia jak i potem, czego dowodem było wiele pytań, z otaczającej grupy braterstwa po zebraniu.
Na sobotę 25 stycznia zostałem zaproszony do domu jednego z czterech prezbiterów Zboru, gdzie zgromadziło się kilkanaście braci i sióstr. Prezbiter i cała jego liczna rodzina okazała wielką serdeczność i gościnność. Taka atmosfera panowała i podczas naszej kilkugodzinnej społeczności, podczas której rozważyliśmy wiele zagadnień biblijnych, lecz obecnie trudno odtworzyć przebieg tych rozważań, mogę jedynie podać, że przeważnie rozważaliśmy przedmioty i prawdy przez nich nie znane. lub dla nich zagmatwane, a .głównie dotyczyło to ziemskiego zbawienia i Królestwa Bożego na ziemi, oraz wydarzeń związanych z jego wprowadzaniem. Była to bardzo budująca społeczność i zakończyła się po godzinie 1-szej w nocy, ponieważ o takiej porze nocnej transport w mieście prawie nie funkcjonuje. Pozostałem na nocleg w domu tego braterstwa, aby następnego dnia udać się prosto na zebranie.
W niedzielę 26 stycznia udaliśmy się na poranne zebranie do nowo wybudowanego Bomu Modlitwy, w którym zgromadziło się około 250 - 300 osób, wśród których przeważała młodzież. Do usługi zostałem poproszony jako drugi i kontynuowałem temat z poprzedniego zebrania. Po krótkim wprowadzeniu, ponownie podkreśliłem postępujący i powiększający się promień światła na ścieżce sprawiedliwego. Zwróciłem uwagę na błogosławieństwa przewidziane dla nasienia, którym jest Chrystus i Jego Kościół, lecz i na błogosławieństwa, jakie spłyną przez nasienie na narody.
Spytałem, cóż wiemy o tych błogosławieństwach i jak możemy się o nich dowiedzieć? Następnie zwróciłem uwagę na konstrukcję wiedzy zawartej w Biblii i sposób jej przedstawienia - podania przez Boga w Przyp. Sal. 9:1-6 wyjaśniłem myśli zawarte w tym fragmencie Biblii tj. znaczenie domu, jego siedmiu słupów, pobitego bydła, przygotowanej uczty i wezwania na nią. Wymieniając siedem rzędów myśli Bożych jako siedem symbolicznych słupów, podkreśliłem znaczenie każdej z nich jako niezbędnych do pełnej wiedzy prawdy i podałem kilka przy kładów. Wskazałem, że niektóre z nich są twardym pokarmem, do którego potrzebny jest duchowy wzrost od niemowlęcego stanu.
Następnym wersetem był Iz. 28:10,13. Cytując ten fragment, wskazałem specyficzną konstrukcję Biblii jako księgi różnej od wszystkich innych książek, której konstrukcja stanowi klucz do otwarcia Biblii, aby poznać jej treść. Kto tego nie uwzględnia nie może poznać prawdy i otrzymać pełne światło na swej ścieżce chrześcijańskiego życia. Na tym temat tego dnia zakończyłem i sądziłem, że będzie to moja ostatnia usługa w tym Zborze, ponieważ wieczorne zebranie miało mieć charakter młodzieżowy.
Na wieczorne zebranie z powodu złego funkcjonowania komunikacji miejskiej przybyliśmy z opóźnieniem i zebranie już się zaczęło. Biorąc to pod uwagę starałem się cicho i niespostrzeżenie wejść na salę sądziłem, że nie będę służył na tym zebrania i byłem z tego zadowolony, gdyż już czułem się bardzo wyczerpany bólem z powodu upadku i właściwego odpoczynku snu w nocy, oraz tym, że spałem bardzo krótko /4-5 godzin/," gdyż każdego dnia rozmawialiśmy do godz. 1-szej i później. Jednak prezbiterzy porozumieli się w sposób dla mnie niezauważalny i podali kartkę prezbiterowi siedzącemu obok mnie, prosząc go, aby mnie zawiadomił, że ja będę służył jako trzeci. Gdy się wzbraniałem od tej usługi, on powiedział, że jego rolą było powiadomienie mnie, więc w ostatniej chwili zacząłem się przygotowywać do tej usługi. Chociaż zamierzałem nadal kontynuować zaczęty temat, to jego zakres wymagał dostosowania się do udzielonego czasu pół godziny, który nie chciałem przeciągać.
Na wstępie powiedziałem, że będę kontynuował rozpoczęty temat i w rozważaniach skoncentrujemy się na "dniu", o którym mowa w tekście. Ponownie nawiązałem do nocy, która się rozpoczęła od Edenu po zgrzeszeniu Adama i Ewy, a następnie zapytałem, co to za dzień, o którym mówi nasz tekst i jaki jest długi? Zapytałem również, czy w Biblii jest mowa o dniu, którego mamy oczekiwać? Po krótkiej pauzie podałem tekst z Dz. Ap. 17:31 mówiąc, że to jest ten dzień - dzień sądu podczas którego Jezus i jego Kościół będą sądzili świat, co mówi Ap. Paweł w liście 1 Kor. 6:3 a nie tylko świat ale i Aniołów.
Następnie zapytałem, jak długi jest ten dzień, gdyż Biblia nam mówi o dniu 24 godz. o dniu roku i /Ez.4:6/, dzień pokuszenia Izraela jako 40 lat i dzień o długości tysiąca lat 2 Piotra 3:8 ? Jakiej długości dzień możemy przyjąć, który by odpowiadał ugości naszego dnia? Czy możemy dowolnie na chybił trafił przyjąć który z nich, czy też Biblia ma nam go wskazać? Znowu po krótkiej pauzie odczytałem tekst z Obj.20:4 i zacytowałem jego połowę z podkreśleniem słów? i dany im jest sąd a następnie przeczytałem słowa: i ożyli i królowali z Chrystusem tysiąc lat". Powiedziałem, że chyba nie ma wątpliwości, że dzień, o którym mówi podstawowy tekst i z Dz. Ap. 17:31 jest długości tysiąca lat, a nie jak wielu sądzi 24 godzin.
Podczas wykładu wzrokiem spoczywałem na słuchających i zauważyłem, że wszyscy pilnie z uwagą słuchali do końca. Tak podczas wykładu jak i potem nie było ani jednej negatywnej reakcji oczywiście zewnętrznej, gdyż do wnętrza serc słuchaczy wglądu nie miałem. Nie wiem również jaka będzie reakcja po moim odjeździe, gdy zostanie przekazana relacja z mojej usługi duchowym zwierzchnikom tego Zboru. Nie mniej jestem przekonany, że Słowo Boże rzucone w tej usłudze padło na niejedno serce, które jest szczere przyjmie się, a nawet już się przyjęło, co mogłem przed wyjazdem stwierdzić. Po skończonej usłudze jeden z prezbiterów Zboru, który z wielkim zainteresowaniem i ożywieniem słuchał, podał swój adres i wyraził życzenie nawiązania korespondencji, na co się zgodziłem, przyjmując od niego kartkę z adresem.
Na zakończenie zebrania było wezwania obecnych do modlitwy, a ja miałem zakończyć zebranie modlitwą po modlitwach tych, którzy byli chętni modlić się i tak uczyniłem. Wiele osób modlących się nawiązywało do mojej usługi i dziękowało za zrozumianą prawdę, a szczególnie jaki długi będzie dzień.
Idąc z zebrania z kilkoma osobami, jeden z braci ze zdumieniem mówił o pewnym bracie, który też się modlił na zakończenie zebrania i dziękował za to, że wiele się dowiedział i otrzymał błogosławieństwa mówiąc, że ten brat w każdym zebraniu znajduje coś, co mu się nie podoba i krytykuje to, a tym razem nie tylko, że nic nie znalazł negatywnego, ale przeciwnie pozytywnego, dziękując za to.
Opisując usługę w tym zborze i po niej reakcję rozumie, że to nie moja osoba ale Pan i prawda odgrywała tak pozytywną reakcję, chociaż mam pełną świadomość jak wielką odpowiedzialność ponosi ten, który przedstawia prawdę, której moc może przytłumić swoją osobą i nieumiejętnością w jej przedstawianiu. Nie znajduję słów dla wyrażenia wdzięczności Bogu za potęgę, moc i zwycięstwo prawdy, którą Pan dał mi być świadkiem.
Ostatni wieczór pobytu w Szachtach spędziłem w gronie rodziny Omeliczów i na dalszych rozważaniach prawd nieznanych przez to drogie Braterstwo, a szczególnie przyszłości Izraela i jego miejsca w. Boskim Planie Zbawienia. Brat Wasia opowiadał mi o Izraelicie - dyrektorze kopalń w Szachtach, z którym żyje w przyjaźni i mówił mu, że na nich przyjdzie wielkie prześladowanie, zachęcając go do wyjazdu do Izraela. Nie wiem co lub kto go skłonił do takiej "misji", gdyż nie pytałem go oto, a być może, że mój brat, który wcześniej tam był. Proponował mi, ażebyśmy obydwaj poszli do tego Izraelity, lecz na to nie było już czasu, więc obiecałem mu, że uczynimy to, gdy ja do nich przyjadę następnym razem i poprosiłem go, ażeby na ten temat porozmawiał z Izraelitą.
To było okazją i powodem do przedstawienia temu bratu prawdy dotyczącej Izraela - jego wyboru, odrzucenia i karania, oraz przyszłości i miejsca wśród zbawionych z rodzaju ludzkiego. Wyjaśniłem mu to szczegółowo i bardzo szeroko łącznie z dwoma częściami "mishnech" i wskazałem na poselstwo pocieszania/Izraela, gdyż dopełniła się druga część "mishnech," karania /Izaj 40:1-2/ z którym powinien się udać do tego Izraelity, a nie z poselstwem strachu. Oczywiście, może mu w razie konieczności wskazać na proroctwo mówiące o ich ostatnim ucisku, gdy na ich naród mieszkający spokojnie w swym kraju napadnie horda Goga z ziemi Magog - Ezech.38.
Po wyczerpaniu tematu brat Wasia przedstawił mi ich problemy i prosił o wyjaśnienie i radę. Nie wspominałbym o nich, gdyby były ich osobistymi, gdyż uważałbym to za bardzo niewłaściwe, lecz te problemy dotyczą ogółu rodzin tej społeczności i wynikają z niedozwolonej ingerencji w prywatne i bardzo intymne życie rodzin przez nauczycieli i wodzów tej społeczności, a nie tylko tej, ale i innych wyznań chrześcijańskich. Nauczyciele i starsi ci mówią, że należy się interesować nie tylko tym, co dzieje się w życiu ludu Bożego i co jest widoczne na zewnątrz, ale należy też wglądać w to, co dzieje się pod "odziejałem" tj. przykryciem - kołdrą, pierzyną itd. Mówią, że nawet pomyślenie o zapobieganiu ciąży jest grzechem. Przeprowadzono w związku z tą koniecznością wglądania we wszystkie dziedziny życia prywatnego, akcji w rodzaju spowiedzi przed starszymi ze wszystkich osobistych grzechów, i akcję tę nazwano " samooczyszczaniem". "spowiednicy" nie ograniczają się do wysłuchiwania "grzechów", które są im "wyznawane" z inicjatywy "spowiadających" się, ale zapytują, czy nie popełniono grzechów sodomskich, który nie popełniają nawet przyzwoici ludzie w świecie.
Tę bezprzykładną ingerencję w prywatne życie i w osobiste sprawy jednostek z ludu Bożego poddałem druzgocącej krytyce i na podstawie Słowa Bożego wykazałem, że jest ona szatańską uzurpacją praw jednostki i klerykalnym panowaniem nad dziedzictwem Pańskim. Nie wątpię, że i tego rodzaju usługa w ich kwestiach osobistych była dla niech korzystna i budująca, czego dowodem, była wyrażana przez nich wdzięczność. Chociaż nie pozostało wiele czasu na odpoczynek w nocy, to jednak długo nie mogłeś usnąć rozmyślając, w jakiej niewoli się i trudnych warunkach w sektach Babilonu żyje lud Boży!
Ta sytuacja unaoczniła mi stan Babilonu przedstawiony w Obj. l8:22-23 i jeszcze bardziej zachęciła do służenia ludowi Bożemu tam się znajdującemu. Pobyt i usługa w Szachtach była dla mnie większym przeżyciem, od tych, jakich doznałem w ciągu swojej przeszło dwudziestoletniej pracy ewangelicznej w tym wielkim kraju. Jaki będzie jej ostateczny rezultat, najbliższa przyszłość pokaże. Jednego jestem pewien tj., że świadectwo prawdy zostało wydane i dosięgło jakiejś liczby szczerych serc, a teraz od nich zależy, czy przyjmą usłyszaną prawdę, czy też ją odrzucą. Nie wątpię, że jakiś pozytywny rezultat tego będzie i będę się radował, gdy chociaż jeden przyjmie prawdę do serca.
Dnia 27 stycznia po południu wyjechałem pociągiem elektrycznym do Rostowa. Towarzyszyli mi dwaj bracia, Wasia O. i jego szwagier - brat żony. Po północy pociągiem Adler -Lwów wyjechałem z Rostowa. Warunki podroży z powodu panującego w pociągu zaduchu i wysokiej temperatury były trudne do zniesienia.
W Lwowie oczekiwałem na siostrzeńca Lucjana S, z którym zamierzałem samochodem odbyć dalsze podróże i powrócić do domu. Ponieważ jego przyjazd się odwlekał pojechałem do Jaworowa, aby odwiedzić podeszłego wiekiem Izydora B. przychodzącego sporadycznie na zebrania do Lwowa. Ponadto odwiedzić siostrę Katię, która niedawno przyszła do zboru we Lwowie od Świadków J.
W tym celu udałam się na dworzec autobusowy, skąd odjeżdżają autobusy do Jaworowa. Odnalazłem kasę sprzedającą bilety do Jaworowa i gdy przyszła na mnie kolejka, podałem 5 rubli sądząc, że to wystarczy. Okazało się, że po ostatniej podwyżce cen biletów jest to za mało, a w portmonetce więcej nie było, więc wyjąłem portfel z którego wyciągnąłem 10 rubli i podałem je nieuprzejmej i burczącej na mnie kasjerce. Dała mi bilet i zwróciła resztę z podanych 5 rubli, a następnie nerwowo zwróciła się do następnej osoby stojącej poza mymi plecami. Nie chcąc się więcej narażać kasjerce, odsunąłem się od kasy i po uporządkowaniu otrzymanych pieniędzy i włożeniu do portmonetki, odszedłem od kasy i wyszedłem na zewnątrz. Gdy chodziłem po placu, coś mnie tknęło, że pomacałem bok po której w marynarce miałem portfel i z przerażeniem stwierdziłem jego brak. W pierwszej chwili nie wiedziałem co czynić, lecz szybko się zreflektowałem i ruszyłem na dworzec. Już w drzwiach spojrzałem na miejsce przed kasą, gdzie ostatnio stałem i z wielką ulgą zauważyłem brązowy portfel leżący na wystającej przed kasą półce, a po obu bokach dwa rzędy ludzi stojących przed dwoma kasami. Gdy podeszłam do kasy i zabierałem portfel ludzie stojący w kolejkach patrzyli na mnie, ale już nie jestem w stanie stwierdzić jakim wzrokiem - obojętności czy zdumienia. Jeszcze długo w autobusie nie mogłem przyjść do siebie i do dzisiaj nie mogę sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że nikt nie zauważył i nie wziął tego portfela, chociaż od mego odejścia od kasy upłynęło trochę czasu. Gorąco i serdecznie dziękowałem Bogu za to, że oszczędził mi udręki i trudu, nie mówiąc o dużej stracie, jaka mogła nastąpić, gdyż oprócz kilkuset rubli miałem 50 marek, i kilkadziesiąt dolarów w większości nie swoich, między którymi było 27 dolarów jakie zamierzałem wręczyć Izydorowi B. w Jaworowie, a w portfelu ponadto były wszystkie dokumenty i zaproszenia.
Siostra Katia jest myślącą, dzielną siostrą i była b. aktywna w tej organizacji i ceniona przez jej przywódców, lecz do czasu jak publicznie oświadczyła, że są w błędach i że chociaż ich miłuję i pragnęłaby im pomagać we właściwym zrozumieniu prawdy, już więcej nie będzie do nich uczęszczać. Będąc w jej domu zauważyłem, że jest dobrą chrześcijańską matką starającą się przyprowadzić do prawdy swoje dzieci. Po tej miłej społeczności późno wieczorem powróciłem do Lwowa.
Następnego dnia odwiedziłem b. chorą siostrę Słabicką i O. Kicową. Po przyjedzie do Lwowa Lucjana S. i brata Juliana, dnia 6 lutego pożegnawszy się z braterstwem Szamami, wstępując po drodze do Żółkwi do Samborskich, po krótkiej społeczności ruszyliśmy dalej i do Nowowołyńska przyjechaliśmy po północy. Tam oczekiwała nas rodzina Kirylczuków, gdyż po odjeździe z Żółkwi siostra Samborska poinformowała ich telefonicznie o naszym przyjeździe.
Po przenocowaniu i krótkiej społeczności, 7.II pojechaliśmy do Kołk, gdzie mieszkają rodzice Polańskiego z Ługańska, który mi tak wiele służył pomocą po przyjeździe i przy odjeździe do Szacht. Do Kołk przyjechaliśmy wieczór i pozostaliśmy tam do rana. Po przywitaniu się ja i brat opowiadaliśmy o naszych kontaktach z ich synami rozrzuconymi w różnych stronach byłego Związku Radzieckiego, a jeden jest obecnie w USA. Byli tym zdumieni i uradowani. Po zaznajomieniu się z nimi, nasza rozmowa przeszła na tematy prawdy, podczas której przedstawialiśmy im Królestwo Boże na ziemi i inne prawdy. Rozmawialiśmy do późnej nocy i brat Polański nakłaniał, ażebyśmy pozostali do następnego wieczora, aby i inni zaproszeni przez niego bracia mogli usłyszeć to, cośmy im przedstawili. Oczywiście nie mogliśmy spełnić ich prośby, gdyż dla mnie zbliżał się termin pobytu w tym kraju, a Lucjan musiał w poniedziałek być w pracy. Nie wiedzieliśmy też jak szybko przekroczymy granicę.
Obiecałem, że przyjadę do nich w maju, lecz brat powiedział, że trzeba będzie długo czekać. Po przenocowaniu rano 8.II. wyjechaliśmy z Kołk z zamiarem wstąpienie na krótko, choć nie po drodze do Maniewicz, gdzie już dwukrotnie byłem serdecznie przyjmowany i służyłem w zborze Pięćdziesiątników".
W Maniewiczach byliśmy około godziny i tylko w domu brata Kondratiuka, gdzie wcześniej gościłem, omijając Kowel w odległości 2-3 km od granicy ujrzeliśmy sznur kilkudziesięciu samochodów osobowych i autobusów stających przed szlabanem, który nie pozwalał jechać dalej. Po krótkim oczekiwaniu na końcu kolejki, widząc, że na przedzie nic się nie dzieje, ruszyłem pieszo, aby zobaczyć co tam się dzieje. Okazało się, że to jest pierwsza wstępna kontrola bagaży i przygotowanie do właściwej kontroli dokumentów i bagaży. Jednak przez prawie dwie godziny bezczynnego oczekiwania, podczas których żadnej kontroli nie dokonywano i samochodu nie przepuszczono do granicy, a było już po godz.14-tej. Według informacji od podróżnych odprawa celno-paszportowa w Jagodzinie odbywa się tylko do godz.15-tej. Zamierzaliśmy powracać do Lwowa, aby próbować przekroczyć granicę przez punkt graniczny - w Szegini lub w Rawie Ruskiej.
Nie było wątpliwości, że przyjdzie nam czekać na odprawę przynajmniej dobę, a oczekiwanie w lesie, na mokrym przejmującym zimnie nie było perspektywą do przyjęcia, przynajmniej dla mnie, gdyż byłem już bardzo wyczerpany i serce zaczynało dokuczać, co zmusiło do przyjęcia drugiej tabletki nitrogliceryny.
Zwróciłem się do kapitana milicji, naczelnika punktu kontrolnego okazując mu karty informacyjne ze szpitala stwierdzające poważne choroby i powiedziałem, że nie mogę bez niebezpieczeństwa dla mego życia, bez możliwości skorzystania w razie potrzeby z pomocy lekarskiej, tak długo czekać przed granicą. Oficer przejrzał karty informacyjne i zapytał, co od niego chcę, odpowiedziałem - przepuszczenia do granicy.
Wtedy powiedział, że jak tylko przyjedzie celnik do kontroli to pozwoli mi pierwszemu podjechać do kontroli. Przez brata Juliana przekazałem Lucjanowi, aby przyjechał do przodu i stanął na poboczu. Za niedługi czas przyjechał celnik i ponownie przedstawiłem jemu swoje karty informacyjne, mówiąc że nie mogę długo czekać. On chciał odesłać mnie do kapitana, lecz powiedziałem, że już byłem u niego i poinformowałem, co kapitan odpowiedział. Wtedy zapytał, czy mamy wypełnione deklaracje celne, a gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź kazał podjechać do kontroli. Gdy podjechaliśmy, okazało się, że nie wpisaliśmy wymaganej klauzuli, że w bagażach nie znajdują się rzeczy zabronione kodeksem celnym Ukrainy do wywozu z kraju i gdy to stwierdził ze złością kazał nam zjechać na bok. Wtedy w pośpiechu wpisaliśmy do naszych deklaracji wymaganą klauzulę i ponownie podjechaliśmy do kontroli do celnika, który nie przeprowadzał żadnej kontroli.
Kobieta stojąca swym samochodem wniosła protest, że my zostaliśmy przepuszczeni bez kolejności do kontroli, lecz po otrzymaniu wyjaśnienia umilkła, ponieważ prawie wcale nie mieliśmy bagażu z wyjątkiem rzeczy osobistych. Kontrola trwała krótko, lecz celnik zakwestionował zapasowy kanister benzyny i kazał go wylać do przygotowanego naczynia, w końcu dał się uprosić na wylanie tylko jego połowy i przepuścił nas do granicy do właściwej odprawy celno-paszportowej.
Po krótkim oczekiwaniu na granicy, celnik dokonał następnej kontroli, a po niej kontrola paszportowa, po której przejechaliśmy granicę do polskiej kontroli, którą nie da się porównać z tą, którą przeszliśmy po stronie ukraińskiej i takim sposobem wjechaliśmy do innego świata. Doznałem wielkiej ulgi i serce moje napełniała wielka radość i wdzięczność Bogu, za udzielone przywileje, Jego opiekę w ciągu miesiąca podróży w służbie prawdzie i ludowi Bożemu. Od razu poczułem się zdrowszym.
Przypuszczalnie po nas nikt więcej nie został przepuszczony przez pierwszą kontrolę gdyż już dochodziła godz. 15 i koniec urzędowania służby graniczno-celnej i taki wniosek można było wysnuć z faktu odprawienia do granicy od rana około 20-tu samochodów, o czym nas informowali ci, którzy stali w kolejce od rana i nie zostali odprawieni. Podczas oczekiwania na wpisywanie wspomnianej klauzuli, celnik skontrolował tylko jedno auto i to albo ze służbowym prawem przejazdu, lub też był to ktoś znajomy, lub wcześniej umówiony, co można zauważyć z przeprowadzonej pobieżnie kontroli.
Moja relacja jest bardziej opowiadaniem i chociaż spodziewam się krytyki, że jest drobiazgowa i eksponuję własną osobę, gdyż z taką krytyką spotkałem się za poprzednie sprawozdania. Jeśli opisuję podróż i służbę, oraz głębokie przeżycia z tym związane, trudno jest ukryć samego siebie. Pan dobrze zna uczucia i intencje, które mną powodowały w relacjonowaniu służby i to mi wystarczy. Opisując tak szczegółowo, pragnę utrwalić choćby dla siebie to, co czułem i czym żyłem w ciągu tych dni, chociaż pragnąłbym ażeby błogosławieństwa, które otrzymałem, choć w części stały się udziałem tych, którzy żyją problemami pracy ewangelicznej na Wschodzie, lub chociaż się nimi interesuje i kto ma pozytywny stosunek do mego w tym udziału. Słuchając z nagrań magnetofonowych poprzednich relacji z pracy na Wschodzie lub czytając pisemne sprawozdania, każdy raz przeżywam to ponownie i czerpię z tego zachętę do działalności w tym kierunku.
Jan Grzesik