Logo gaudio
litek na morzu waluty

Z ewangelią Królestwa na Wschodzie 1992-2001 - podróż 2

15 maja - 1993 r. wyjechałem do Lwowa i przybyłem tam wieczorem. Po dłuższym oczekiwaniu siostry Nadzi Timofiejny z „daczy", u niej pozostałem na nocleg. Następnego dnia udaliśmy się na zebranie u siostry...

Maj - czerwiec 1993 roku

15 maja - 1993 r. wyjechałem do Lwowa i przybyłem tam wieczorem. Po dłuższym oczekiwaniu siostry Nadzi Timofiejny z „daczy", u niej pozostałem na nocleg. Następnego dnia udaliśmy się na zebranie u siostry Słabickiej, na którym usłużyłem tematem – „Wielki deszcz w typie i antytypie" z 1 Król. 17:1; 18:1-46. Po zebraniu powróciliśmy z s. Nadzią do domu i wieczór spędziliśmy na rozmowie na tematy biblijne, odpowiadając na różne pytania. Bardzo się uradowałem, że na zebraniu był brat Misza, który wiele usługiwał drogiemu bratu Słabickiemu w ostatnich chwilach jego życia, gdy był złożony chorobą na łożu i potrzebował wiele usługi i pomocy. On też wiele mi pomógł ub. r., gdy po upadku w Mukaczewie i powrocie do Lwowa udawałem się w następną podróż do Ługanska i Szacht w Rosji. Po upadku nie byłem w stanie posługiwać się prawą ręką, gdyż odczuwałem silny ból i Pan dał mi za pomocnika Miszę, który odprowadził mnie na dworzec kolejowy, niosąc moje bagaże/dwie torby/, które nie byłem w stanie nieść. Wie wiem co uczyniłbym bez jego pomocy?

Ten drogi brat jest bardzo chętny do pomocy każdemu, kto takiej pomocy potrzebuje a prawdziwie samarytańską okazał umierającemu bratu Słabickiemu. Usługując drogiemu bratu Słabickiemu „ku pogrzebowi", rzeczywiście wylał, w ten sposób perfumy - uczuć we właściwy sposób i we właściwym czasie. Bardzo oceniałem jego usługę bratu Słabickiemi i w sercu bardzo bolałem, gdy się dowiedziałem, że ten drogi brat później nie utrzymywał społeczności z braćmi i siostrami miejscowego zboru. Więc gdy go ujrzałem na zebraniu podczas mego pobytu i usługi, bardzo się uradowałem.

Następnego dnia t.j. l7 maja zamierzałem udać się w podróż do Kołk i Nowowołyńska i gdy zamierzałam wychodzić wszedł drogi mi brat Misza. Jego przybycie wstrzymało mnie od podróży w tym dniu, gdyż przyszedł w nadziei, że ja pomogę mu w zrozumieniu wielu dla niego niejasnych zagadnień biblijnych. Przez kilka godzin przedstawiał swoje problemy, a ja starałem się wyjaśnić wszystko to, co było mu niejasne i niezrozumiała, między innymi chronologię. Był pilnym, pojętnym słuchaczem i rozmówcą, wiec przez wiele godzin aż do wieczora prowadziliśmy bardzo ożywioną rozmowę. Przed rozstaniem dałem mu do pomocy w zrozumieniu chronologii i prawd żniwa Spis tematów biblijnych i zachęciłem do studiowania II i III tomu W.P. Św.

Do Kołk wyjechałem l8.7. i po długiej i męczącej podróży z powodu upału i awarii autobusu dotarłem tam późnym wieczorem. Z wielką radością powitany zostałem przez drogie braterstwo Polańskich. Do późnej nocy prowadziliśmy ożywioną i interesującą rozmowę na tematy prawd już wcześniej rozważanych i nowych. Jestem głęboko przekonany, że to zacne braterstwo są prawdziwymi klejnotami Pańskimi. Mam też nadzieję, że poznają prawdę i przyjmą ją, chociaż już do obecnego czasu poznali i przyjęli wiele prawd. Szatan też nie jest bezczynnym i przed moim przyjazdem do nich dostarczył im broszurę p.t. "Łżeswidietieli", która oprócz ,kardynalnych błędów zawiera wiele oszczerstw przeciwko pastorowi C.T. Russellowi. Chociaż jest adresowana do Świadków J., ale jest wielce szkodliwa dla prawdy, gdyż zniesławia "Wiernego Sługę" przez którego Pan dał wiele drogocennej prawdy.

Wcześniej podobne oszczerstwa podane zostały w jednej z ruskojęzycznej audycji religijnej, której zapis magnetofonowy zdobyłem i takiej samej treści ulotki. Pisałem do Misji, która tą audycję nadała i zarzuciłem im kłamstwa i oszczerstwa, które ich poniżają w oczach słuchaczy i są świadectwem, że nie głoszą ewangelii, lecz zajmują się rozpowszechnianiem kalumnii i oszczerstw. Otrzymałem odpowiedź od autora audycji Kułakowa, który powoływał się na książkę, z której zaczerpnął te „informacje". Pisałem również w tej sprawie do polskiej kwatery "Strażnicy", ażeby zwrócili się do ich „Ciała Kierowniczego” w Brooklynie, aby ci wydobyli z posiadanych akt wyrok sądu USA, jaki przed laty zapadł w związku ze zniesławianiem brata Russella, i aby użyli go przeciwko współczesnym oszczercom. Jednak mój list pozostał bez odpowiedzi. W 1984r zwracałem się również do brata M. Gmiterka w USA, aby on lub ktoś inny udał się do Brooklynu i poprosił o kserokopię tego wyroku, ażeby można było ją użyć przeciwko J. Wereskiemu z Lublina, który w swoich „Listach do braci" również rozpowszechniał takie oszczerstwa w Polsce. Brat Gmiterek odpisał, że to będzie trudne do osiągnięcia. Uważam, że dla dobra prawdy i czci tego męża Bożego nie można zachowywać bierność, gdy takie kalumnie są rozpowszechniane i dlatego tę sprawę tak szeroko omawiam na tym miejscu, aby zainteresować tych, co mogą coś uczynić w tej sprawie. Poprosiłem brata Polańskiego, aby mi dał tą plugawą broszurkę i on ją dał, ale nie pytałem, czy czytał, lecz zapytam przy najbliższym spotkaniu z nim.

19 maja zamierzałem odjechać z Kołk do Nowowołyńska, lecz było to niemożliwe, gdyż brat Polański powiedział, że w tym dniu będzie zebranie w Kołkach i on chce, ażebym tam usłużył i tak się stało. Temat rozpocząłem z Psalmu 43:3, który jest modlitwą o zesłanie światłości prawdy, która prowadzi i wprowadzi na świętą górę Bożą - do Królestwa Bożego. Zacytowałem Przyp. Sal. 4:18 i wskazałem, że prawda stopniowo i w odpowiednim czasie, staje się coraz jaśniejszą i dałem przykłady „nasienia" w 1 Moj.3:15 i w innych miejscach Biblii. Po tym wstępie postawiłem pytanie- czy modlimy się o zesłanie nam światła prawdy i czy zgodnie z taką modlitwą działamy, aby być oświeconymi prawdą i czy jesteśmy oświeconymi? Jeżeli tak, to w jakim stopniu zostaliśmy oświeconymi prawdą i jaką prawdą jesteśmy oświeconymi - mlekiem Słowa Bożego, czy twardym pokarmem, o którym mowa w liście do Żyd. 5:12 - 6:2?

W odpowiedzi na te pytania odpowiedziałem, że większość tzw. chrześcijan nie zna nawet mleka Słowa Bożego, czegodowodem jest brak zrozumienia prawdy dot. Sądu jego długości, charakteru i celu, mimo wyraźnych świadectw Słowa Bożego - Dz. Ap. 17:31, 2 Piotra 3:8, brak wyrozumienia słów modlitwy dot. Przyjścia Królestwa Bożego, o którym tak wiele pisali prorocy, do których proroctw odsyła nas Piotr Dz. Ap. 3:19-21. Następnie zapytałem, co przepowiedział Bóg przez usta tych proroków i w odpowiedzi na to pytanie zacytowałem Iz. 2:1-4 i Dan. 2:35-45 oraz wyjaśniłem znaczenie i treść zacytowanych proroctw, a szczególnie charakter sądu, jego cel, oraz znaczenie symboliczne góry, którą stanie się Królestwo Boże po zburzeniu władzy królestw tego świata, symbol. posągu, istukana /ros/.

Zacytowałem Łuk. 19:10 i zapytałem, co zginęło i czego Jezus przyszedł szukać - Królestwo Boże na niebie, czy tu, na ziemi, a następnie wyjaśniłem, że Adama i jego Królestwo w Edenie, to Jezus przyszedł szukać - zbawić, a udział w niebieskim królestwie jest specjalną łaską udzieloną wąskiej grupie ludzi na określonych warunkach. Nie wiem jak ogólnie została przyjęta ta prawda, ale z treści późniejszych modlitw można było zauważyć, że została ona oceniona z wdzięcznością.

Zbór w Kołkach powstał w wyniku rozdzielenia się zboru Baptystów, który zebrania urządzał na wsi w odległości około 2 -3 km. za Kołkami. Ci którzy utworzyli zbór w Kołkach domagali się przeniesienie zboru i jego zebrań do Kołk, lecz prezbiter, który posiada auto, którym dojeżdża na zebrania i inni będący w podobnej dogodnej sytuacji sprzeciwiali się tej propozycji i z tego powodu nastąpiło rozdzielenie zboru. Ponieważ obłasnaja "wierchuszka" uznała stanowisko prezbitera zboru, więc odmówiła zarejestrowania zboru w Kołkach i z tego powodu ten zbór zarejestrował się jako autonomiczny zbór, niezależny od Kościoła Baptystów, Myślę, że dla naszej pracy w tym zborze taka sytuacja jest korzystna, a przyszłość pokaże jaka jest w tym względzie wola Boża. Po zebraniu wróciliśmy do domu braterstwa Polańskich i do późnej nocy przedstawiałem im prawdę, Następnego dnia wieczorem przyjechałem do Nowowołyńska.

Zanim opiszę pobyt w Nowowołyńsku podam pewien interesujący szczegół z podróży do Kołk. Oczekując na autobus na dworcu autobusowym /stryjskim we Lwowie/ zaznajomiłem się z oficerem w cywilnym, ubraniu, który powracał do swej "czasti" - wołyńskiego garnizonu w Łucku. W trakcie rozmowy dowiedziałem się, że do Lwowa przyjechał za dezerterem z armii ukraińskiej, lecz powracał bez dezertera. Można powiedzieć, że dezercja z armii nie jest nic szczególnym, gdyby nie była ona na większą skalę. Indagowany oficer powiedział, że kiedyś dezercja była rzadkim przypadkiem, lecz teraz nabrała masowego-charakteru, wobec którego władze wojskowe i cywilne są bezsilne. Wyraziłem zdziwienie z tego powodu i powiedziałem oficerowi, że przecież to już ukraińska armia w samostijnej Ukrainie, o którą tak wojowali ze wszystkimi i w krwawy sposób, więc dlaczego teraz nie chcą służyć w swej armii? Oficer się roześmiał i powiedział, że teraz nikt nie chce służyć w armii i wojować. Nie ma już entuzjastów do służenia w wojski, a ci którzy w niej służą nie przejawiają entuzjazmu, ale służą tylko dlatego, że muszą i nie mają odwagi, tak jak inni, dezerterować. Taka tendencja nawet na Ukrainie, która dopiero uzyskała swoją suwerenność, jest godna uwagi, lecz do tego przyczynia się ogólnie beznadziejna sytuacja ekonomiczna tego nowo powstałego państwa, ale myślę, że główną przyczyną jest pacyfizm rozprzestrzeniający się po całym świecie, który jest duchem czasów świadczący o bliskości Królestwa Bożego.

Przytoczę następny godny uwagi fakt. Syn siostry Timofiejny mówił, że jeden z dawnych „banderowców", który uciekł z Niemcami i do obecnego czasu tam mieszka, przez około 50 lat nie przyjmował niemieckiego obywatelstwa, gdyż czekał na powstanie samostijnej Ukrainy, aby do niej powrócić. Ostatnio napisał do Lwowa, że przyjął obywatelstwo niemieckie, gdyż stracił nadzieję, że Ukraina wydźwignie się z chaosu i kryzysu ekonomicznego. Taki pogląd podziela olbrzymia część społeczeństwa nowego państwa ukraińskiego.

Jak mogłem zauważyć, Ukraina jest w najgorszej sytuacji ekonomicznej ze wszystkich krajów byłego Związku Radzieckiego i brak jest widocznych perspektyw na poprawę tej sytuacji w najbliższych latach. Jakby jakiejś fatum zawisło nad tym krajem. Wiele niewinnej krwi zostało wylanej na tej ziemi nieodparcie kojarzy się z obecną sytuacją tego kraju i narodu, która jest jakby karą.

Takie wnioski się nasuwają po przestudiowaniu art. „Okup a pojednanie za grzech" 1909/ Straż 1927,51-56/, Brat Russell pisze w tym artykule, że w świecie popełniono i nadal popełnia się wiele grzechów półświadomych i świadomych, częściowo dobrowolnych i całkowicie dobrowolnych, których nie zmywają Ofiary za grzech, ale oczyszczenie z tych grzechów - ich zmycie może nastąpić przez ofiarą klasy Kozła Izraela i karą w ucisku 3 Moj.16:21,22. Wielki Ucisk jest właśnie tym karaniem świata za jego świadome i dobrowolne grzechy, tak jednostek jak i narodów. Brat Russell pisze, że „Bóg prowadzi ścisły rachunek spraw /wszystkich/ świata. Słowem, wszelka niesprawiedliwość woła do nieba, o pomstę, o odpłatę, o karę", /str. 56.szp.2/. Na tej podstawie sądzę, że i inne narody mają jeszcze do uregulowania swoje rachunki z Bogiem, a szczególnie ci, którzy nie okazują skruchy za grzechy swego narodu, a nawet dyszą nienawiścią do obcokrajowców, szukają odwetu - tylko za co?

Jak wspomniałem (20 VI rano wyjechałem z Kołk do Nowowołyńska i dotarłem wieczorem, do Kiryjczuków - Świadków J, z którymi utrzymujemy łączność od przeszło dwudziestu lat, a nie tylko z nimi, ale z jeszcze wielu innymi. Przez ten długi okres dostarczyliśmy im wiele literatury a między innymi I tom w języku rosyjskim i ukraińskim. Przedstawiliśmy im wiele prawd, którą przyjmują, chociaż nadal uważają się za Świadków J. , lecz nie mających łączności z „Ciałem Kierowniczym” w Brooklynie. Gdy nasze kontakty z nimi w pewnym stopniu ograniczyliśmy, to żywo zareagowali i prosili, ażebyśmy ich nie zostawiali. Sądzę że Pań ma jakiś cel w tym, że oni i inni jeszcze tam pozostają. Wieczór tego dnia, którego przybyłem do Nowowołyńska odbyło się "studium Strażnicy", podczas którego byłem wolnym słuchaczem. Spotkałem znanych braci i sióstr, którzy mają bardzo serdeczny stosunek do mnie, lecz do usługi mnie nie porosili, gdyż to nie może mieć miejsca, ażeby ktoś z poza ich grona uczył ich prawdy, której ich zdaniem nikt oprócz nich lepiej nie może znać. Nawet z ich grona mogą służyć i to tylko w sposób wyznaczony przez ich organizację, którzy zostali naznaczeni z góry. Przysłuchując sie ich „studium" myślałem, jak to udało się szatanowi spętać i ograniczyć szczerych i dobrych ludzi, aby do nich nie mogło dotrzeć słowo prawdy, które mógłby im podać słudzy powołani i posłani przez Pana.

Biorąc pod uwagę te ograniczenia w zakresie możliwości korzystania z posługi sług Pańskich, które też mają miejsce i w innych grupach i zborach b. badaczy Pisma świętego i porównując je z wolnością jaka panuje pod tym względem w społecznościach protestanckich – nominalnego chrześcijaństwa, nasuwają się bardzo smutne i przykre wnioski. Nie mielibyśmy żadnej możliwości służby w zborach Baptystów i w innych, jeżeli by tam istniała taka „wolność", jaką się cieszą oświeceni prawdą t.zw. badacze pisma świętego. W takich warunkach, to i Apostołowie nie mogliby wiele zdziałać i było szczęściem dla ludu Bożego, że wtedy jeszcze nie dostał się do takiej niewoli i mógł korzystać z wolności, jaka panowała w Izraelu. Dzięki temu Słowo Boże głoszono nawet w bóżnicach i to nie tylko nauczeni w piśmie, ale i ci, którzy nie byli naznaczeni do takiego nauczania - Mat. 4: 23; 13:54; Mar. 1: 21,39; 6:8; Łuk.4:15,44; Jan 18:20; Dz. Ap. 9:19-20; 13:15; 18 : 4; 17:17; 18:24-26; 19:8.

W owych czasach głoszenie Słowa Bożego nie zmonopolizowano, bo w Izraelu kierowano się duchem Mojżesza, a nie zazdrosnego Jozuego - 4 Moj.11:26-29, ewangelia Królestwa mogła być, rozgłoszona po całym świecie - najpierw wśród Żydów, a później wśród narodów pogańskich.

Z powodu ludzkich ograniczeń, ci którzy dali się ogłupić sofistycznymi wyjaśnieniami takich ograniczeń, często pozbawiają się błogosławieństwa Bożego, jakie mogliby otrzymać, korzystając z usługi sług nie posiadających ludzkiego naznaczenia do takiej usługi, lecz mających Boską ordynację do nauczania Słowa Bożego.

Swego czasu mogłem osobiście widzieć takie przypadki w zborach, podczas swej obecności na ich zebraniach. W pewnym zborze "wykładem" do wyborów służył młody braciszek, który był tam "starszym". Mówiąc o wyborze diakonów i podkreślając konieczność stopniowego wspinania się po stopniach "drabiny" hierarchicznej, podał przykład z takiej praktyki panującej w Kościele Rzymskokatolickim, gdzie najpierw jest się księdzem, później biskupem, kardynałem, a dopiero na końcu można zostać papieżem. Nie muszę uzasadniać, jak niestosowny był to przykład z tej skażonej organizacji kościoła, lecz mogę stwierdzić, że ten braciszek nie przestudiował podstawowej literatury prawdy, między innymi VI-go tomu, a już stał się „nauczycielem" w Kościele.

Innym przykładem może być usługa dobrego i szczerego brata zborze, na której byłem. Był to ewangelista ŚRME wizytujący stary zbór w prawdzie i mający zdolnych i rozwiniętych w prawdzie starszych. Nie wątpię, że brat ten chciał jak najlepiej wykonać wyznaczoną przez człowieka usługę, ale nie był w stanie bezbłędnie przeczytać cytowanych przez siebie tekstów biblijnych, nie mówiąc już o właściwym ich komentowaniu. Znam osobiście tego brata i bardzo go miłuję, gdyż jest to szczery i poświęcony brat, ale nie sądzę, że jest on odpowiednim do wykonywania usług, do jakich go naznaczono i nie sądzę, ażeby miał on Pańską ordynację do tej służby, chociaż te niedostatki nie ograniczają go w korzystaniu z Boskich błogosławieństw w jego życiu religijnym - 3 Moj.21:21-22. Ta uwaga dotyczy również i wcześniej wspomnianego młodego brata. Przykłady ludzkich naznaczeń i ograniczeń mógłbym mnożyć z własnych obserwacji, lecz celem moim jest ukazać problem, oraz skutki takiego "śmiałego" działania człowieka, który usiłuje przejąć w swoje ręce zakres ordynowania do służby głoszenia słowa Bożego.

W uzupełnieniu dodam, że w tych obu przypadkach wykonywania usług w bardzo niedoskonały sposób, obecni byli bracia bardziej odpowiedni, których usługa bez wątpienia przyniosłaby właściwe błogosławieństwo, a której jednak te zbory zostały pozbawione.

Zaznaczyć należy, że służba wszystkich sług jest niedoskonała, włączając i usługi sług posiadających Boską ordynację, jednak to nie usprawiedliwia naznaczanie - ordynowanie do służby braci nie posiadających Boskiej ordynacji ze względu na brak właściwych kwalifikacji wymienionych w Biblii. Większego podkreślenia i przestrogi wymaga "śmiałość" człowieka przejawiającą się w ograniczaniu i zabranianiu służby innym i do tego takim, którzy wynikami służby dają dowody, że Bóg ich używa i błogosławi ich służbę.

Powracając do pobytu w Nowowołyńsku, moim głównym celem było zachęcić braterstwo i innych do udziału w mającej się odbyć konwencji w Lwowie. Niestety byli zajęci pewnymi sprawami. Jak zawsze, serdecznie mnie pożegnali prosząc, ażebyśmy ich nie opuszczali i po pożegnaniu udałem się do Lwowa.

Następnego, dnia /22,V,/ wspólnie z innymi udałem się na konwencję, która trwała dwa dni. Przebiegu konwencji nie będę opisywał, a jej ocena jest zależna od odczuć uczestnika, pragnę podkreślić, że jak zwykle była zdominowana przez Polaków, nawet do modlitwy z reguły byli powoływani polscy bracia. Gdy zwróciłem z tego powodu uwagę przewodniczącemu i zaproponowałem mu, ażeby do modlitwy poprosił brata Wiktora, przewodniczący nic nie odpowiedział, lecz w jego oczach zauważyłem niezadowolenie i było powodem, że nie powołał tego brata do modlitwy, lecz brata Lachowicza S., który już wcześniej się modlił. Bardzo ucieszyłem się obecnością brata Wiktora Ch. i pragnąłem, ażeby mu była okazana serdeczność, która przyciąga i integruje z braćmi, lecz "urzędnicy" mają swój sposób wykonywania urzędowych funkcji i nie lubią, ażeby ich ktoś pouczał.

Jak dotąd, podobnie było z korzystaniem z przywileju świadectw, w których przodowali Polacy, a dla braci i sióstr ukraińskich pozostało nie wiele czasu, więc ich udział był bardzo ograniczony. Brak taktu i skromności okazują ci, którzy niczego nie zdziałali na tamtym terenie, a ich rola ograniczała się do sporadycznym wizyt w lwowskim zborze, gdy odwiedzali krewnych na Ukrainie. Na ostatniej konwencji jeden z takich braci w zeznaniu usiłował coś mówić o początkach pracy na tamtym terenie pod kątem swego udziału i było to bardzo nieskromne i niesmaczne, nie wiem jak to odczuli inni, gdyż jest mi wiadomo, że brat ten nie ma wiele do powiedzenia w tym względzie. Z rozmów z miejscowymi braćmi mogłem zauważyć podobną do mojej reakcji a nawet ich zdziwienie takimi wypowiedziami nieznanych im braci. Być może, że ktoś z czytających braci przyjmie moje krytyczne uwagi, jako wyraz mojej zazdrości z powodu wysuwania się pewnych braci na przód, lub przez innych, lecz na sercu leży mi to, ażeby miejscowi bracia na konwencjach urządzanych w ich kraju czuli się jak u siebie i nie mówili, jak pewien brat starszy w Orłówce, że nie jest to ich konwencja dlatego, bo kierują nimi Polacy.

Na początku konwencji w prywatnej rozmowie z braćmi i siostrami zboru w Orłówce zostałem poinformowany, że w zborze w Orłówce była wielka "burza" i ostre spory w związku z mającą się tam odbyć konwencją, a szczególnie z tego powodu, że całą "komandę" nad konwencją przejęli Polacy, którzy narzucili zborowi usługi nieznanych im braci, a odsunęli od wszelkiej usługi braci, którzy im służyli od początku powstawania ich zboru, oraz zlekceważeni zostali odsunięci od służby ich miejscowi starsi. Jeden ze wzburzonych braci wykrzyknął, że mają dosyć polskich „biurokratów", że nie potrzebują, aby oni tu przejeżdżali. Rozpowszechniona była wśród nich informacja, że ja, mój brat i brat M. Łotysz zostaliśmy wyłączeni w Polsce, a inny brat powiedział, że nie wyłączeni, ale dani na „zamieszczanie" - naznaczenie. Nie poinformowano mnie, skąd pochodzi taka informacja i jaki jest stosunek miejscowych braci do tej informacji, a raczej do tych na „zamieszczaniu”. Powiedziano mi, że mówiono publicznie na forum zborowym i wiele osób płakało z tego powodu.

Takiej burzy spodziewałem się jeszcze ubiegłego roku, gdy podana została informacja, że bracia i siostry zboru Orłówka obecni na Konwencji w Lwowie postanowili urządzić konwencję w Orłówce, na którą zaprosili obecnych na konwencji. Takiej reakcji spodziewałem się z kilku powodów, z których najważniejszymi było to, że decyzja o urządzeniu konwencji w Orłówce nie została podjęta przez zbór, ale tylko przez członków obecnych na konwencji w Lwowie i to nie w formie głosowania, oraz z powodu odgórnego ustalenia na niej porządku i usługi, co dla ówczesnego zboru było zupełnie niezrozumiałe.

Sądziłem, że brat Łotysz, który przejął inicjatywę urządzenia konwencji wyjaśni zborowi w Orłówce zasady urządzania konwencji i zarządzania nimi. Na jednej z konwencji w Polsce powiedział, że on ma najlepsze rozeznanie sytuacji w krajach byłego Związku Radzieckiego, najlepiej opanowany język i chociaż miałem wątpliwości do zasadności oświadczenia, to sądziłem, że on przygotuje grunt do tego, aby konwencja w Orłówce odbyła się bez zgrzytów i kontrowersji, a najbardziej przekonany, że wyjaśni temu zborowi zasady i reguły urządzania konwencji, oraz dopilnuje, aby zbór a nie grupa braci i sióstr z tego zboru zadecydował, czy będzie urządzona konwencja.

Jednak nic z tych rzeczy nie zostało uczynione i nie można się dziwić, że powstało takie wzburzenie i opozycja przeciwko urządzeniu konwencji w Orłówce, co omal nie doprowadziło do niedojścia do skutku konwencji. Nieobecność brata Wiktora Ch. i wysłanie dużego samochodu z darami przed konwencją spowodowało, że ta burza nie powstała w ubiegłym roku, ale obecnie. Sądzę, że konwencja jaka się odbyła w b.r., przynajmniej na dłuższy czas będzie ostatnią konwencją Ś.R.M.E. i do mnie i brata M. Łotysza, takie zdanie wyraził brat Mitia M. a przyczyną tego jest to, co wspomniałem powyżej i przed czym przestrzegałem wcześniej.

Po konwencji w Lwowie zamierzałem udać się do zboru w Orłówce, aby przed mającą się tam odbyć konwencją zapoznać z panującą tam sytuacją i w jakimś stopniu rozładować to napięcie. Z zamiaru tego zrezygnowałem, gdy dowiedziałem się, że brat M. Łotysz zamierza tam jechać w tym, czasie i odwiedzić nie tylko braci w Orłówce ale i w okolicznych miejscowościach.

Mój niepokój powstał po informacjach, że w opozycji są bracia, których uważałem /i nadal uważam/ jako przynajmniej, przyjaciół prawdy epifanicznej i tych, którzy ją tam krzewili przeszło dwadzieścia lat. Ich antagonizm i opozycja były dla mnie niezrozumiała, więc postanowiłem osobiście porozmawiać z nimi.

Po konwencji w Lwowie 25 maja udałem się do Żółkwi, aby odwiedzić od wielu lat chorującą córkę brata Mikuły z Łosińca, siostrę Marię. Gdy przyjechałem i wszedłem do pokoju, gdzie leży chora siostra Maria, ujrzałem ją wyniszczoną chorobą i tylko oczy, po których ją poznałem, pozostały te same Ona mnie poznała i po krótkiej chwili poprosiła, ażebym się pomodlił, co ze łzami w oczach uczyniłem. Ponieważ jest- ona zupełnie głucha trudno było się z nią porozumieć i tylko wzrokiem można było przekazywać swoje serdeczne uczucia. Z informacji córki dowiedziałem się, że do jej wieloletniej choroby niedowładu nóg spowodowanego chorobą kręgosłupa i układu kostnego, dołączył się rak, który niszczy jej organizm i z którego :powodu bardzo cierpi, Z tego też powodu otrzymuje zastrzyki morfiny i jest w stanie oszołomienia. Dni jej życia są na policzeniu i chociaż sądziłem, że dokończy swoją, pełną cierpień pielgrzymkę w ciągu dwu lub trzech dni, to jednak żyła jeszcze około tygodnia i mogli ją odwiedzić i zastać przy życiu brat G. Parylak i siostry ze zboru lwowskiego.

Z Żółkwi udałem się do Rawy Ruskiej, gdzie odwiedziłem drogie braterstwo Dmitrijów, z którym od wielu lat utrzymuję serdeczne związki braterskie i z innymi ze zboru Baptystów w Rawie Ruskiej, Po krótkiej i budującej społeczności braterskiej, ponieważ na niedzielę zaplanowałem wyjazd na Zakarpacie, następnego dnia powróciłem do Lwowa, gdzie odwiedziłem drogą siostrę Słabicką i inne wdowy, a 28.V. rano wyjechałem pociągiem elektrycznym do Mukaczewa. Z powodu wielkiej awarii, jaka powstała za Wołowcem, zamiast o 13, do Mukaczewa dotarłem o północy i z trudem rozbudziłem braterstwo Pojdinów. Kilka km za Wołowcem uległ awarii pociąg towarowy - wykoleiło się kilka wagonów, które zniszczyły trakcję elektryczną i zatarasowały całkowicie linię w obu kierunkach, tak, że ruch pociągów został skierowany na inną linię. Nie wiem co było przyczyną tej wielkiej awarii, która powstała na około 15-20 minut przed przyjazdem naszego pociągu i być może nasz pociąg mógłby popaść w tę awarię. Po kilku godzinach oczekiwania na przejazd, przy zupełnym braku jakiejkolwiek informacji, ogłoszono, że nasz pociąg powraca do Lwowa, więc kto chce może nim powracać. Początkowo miałem pokusę powracać, ale przyszła myśl, że może szatan tego chciałby, abym nie odwiedził braci i nie usłużył im Słowem Bożym i wtedy postanowiłem czekać bez względu na to, ile to będzie czasu, padał ulewny deszcz i pasażerowie nie mieli się gdzie skryć i nikt się o to nie troszczył, ale przeciwnie, pozamykano drzwi w wagonach pociągu, który stał na sąsiednim torze, ażeby nikt nie mógł się w nim skryć. Niektórym się to udało przed zamknięciom drzwi do wagonów pociągu.

Po wielogodzinnym oczekiwaniu ogłoszono, że awaria została usunięta i że przyjedzie pociąg, którym będzie można dojechać do Mukaczewa. Jeszcze około godzinę oczekiwano tego pociągu i gdy nadszedł, przemoknięci do nitki ludzie w strugach deszczu wsiedli do niego i już bez przeszkód dojechaliśmy do Mukaczewa. Gdy bardzo powoli przejeżdżaliśmy przez teren, gdzie powstała awaria, ujrzeliśmy pościnane słupy trakcji elektrycznej i porozbijane wagony ściągnięte dźwigami na pobocze linii kolejowej. Jeśli by to pociąg pasażerski uległ tej awarii, a mógłby to być nasz, byłoby wiele ofiar w ludziach, mimo, że ta awaria powstała blisko przed stacją Wołowiec.

Dzień 29 maja spędziłem w domu braterstwa Pojdinów i chociaż brat Misza miał dużo pilnej pracy do wykonania, to jednak dużo czasu poświęcił na rozmowę ze mną na tematy prawdy. Jego żona posiada dużą znajomość prawdy i społeczność z nią jest bardzo budującą i sprawia wielką przyjemność. Ona prawie cały wolny czas, poza niezbędnym na przygotowanie posiłków, spędziła ze mną w tym dniu na rozmowie na tematy prawdy. Mogę bez wahania powiedzieć, że spełniała funkcje Marii i Marty.

Ponieważ nikt z nich nie mógł być na Konwencji, bardzo oczekiwali aby ktoś ze znanych i bliskich im osób z Polski ich odwiedził. Gdy przez kilka dni po konwencji w Lwowie nikt do nich nie przyjeżdżał, dzwonili do braterstwa Kowełów i pytali, czy na konwencji były znane im osoby /ja, br. Michał Ł. i inni/ i czy ktoś przyjedzie?

W niedzielę 30 maja z braterstwem Pojdin udaliśmy się na zebranie do Kluczarek, chociaż oni uczęszczają na zebranie do zboru Baptystów w Mukaczewie. Na zebraniu w Kluczarkach zgromadziło, się około 30-35 osób i po krótkim wstępie przewodniczącego zebrania do usługi poproszono mnie i wykonałem główną usługę na tym zebraniu. Byłem wzruszony, gdy brat powołujący mnie do usługi ze łzami mówił, że w ciągu tygodnia myślał i modlił się o to, ażeby ktoś do nich przyjechał i Pan go wysłuchał.

Mój temat był podobny do tego, jaki miałem w Kołkach, lecz uwzględniając fakt, że zbór ten jest bardziej zaawansowany w prawdzie i posiada znaczną jej znajomość, główny akcent położyłem na sposób podawania prawdy przez specjalnych sług powoływanych przez Pana, Apostołów i drugorzędnych proroków, jakimi byli wszyscy reformatorzy i inni słudzy określeni jako członkowie siedmiu gwiazd. Mówiłem po rosyjsku, ażeby młodzi mogli go zrozumieć.

Podobnie jak w innych i w tym zborze są pewna doświadczenie i należałoby jemu poświęcić więcej uwagi i odpowiedniej usługi, takiej która by odpowiadała ich potrzebom duchowym i stopniowi duchowego zaawansowania w prawdzie, a nie takiej, jaką wcześniej wykonywał ktoś z Polski, nie wiem kto, który "wykładał" im typ Gabaonitów z Jozuego 9, a nie tylko im, ale i braterstwu Pojdinom, chociaż dla nich zrozumienie i przekonanie się o prawdziwości tej nauki jest jeszcze b. dalekie. Byłem później zmuszony do tłumaczenia się z tego nauczania i przekonywania ich.

Po zebraniu powróciliśmy do Mukaczewa i tam kontynuowaliśmy nasze duchowe rozmowy - biesiedy w gronie tej rodziny, brata Ernesta i brata Jury b. zaawansowanego w prawdzie, gdyż przestudiował tomy. Nie wspomniałem, że uczestniczył on w naszych rozmowach na tematy prawdy poprzedniego dnia w domu Pojdinów, Nasze rozważania koncentrowały się głównie na prawdzie dotyczącej ostatecznych czasów i znaków czasu. Już wielokrotnie rozważałem z nimi te tematy i podawana im prawda była przyjmowana. Do ostatnich chwil pobytu rozważaliśmy te i inne prawdy i na krótko przed odjazdem zostałem odwieziony autem na dworzec kolejowy, po północy odjechałem pociągiem i do Lwowa przyjechałem rano 31 maja.

Tego samego dnia zamierzałem wyjechać na Roweńszczyznę, aby odwiedzić zbór w Orłówce i braterstwo w okolicznych miejscowościach, jednak czułem się bardzo zmęczony i wyczerpany, więc podróż odłożyłem na dzień następny. 1 czerwca wyjechałem pociągiem elektrycznym do Zdołbunowa, a następnie po godzinnym oczekiwaniu przez Równe kijowskim pociągiem do Kostopola, 2 czerwca zatrzymałem się w Kostopolu, aby trochę odpocząć i następnie pojechać na Białoruś do Olszan, gdzie zamierzałem spędzić niedzielę, mając nadzieję być poproszonym do usługi Słowem Bożym w zborze liczącym, przeszło tysiąc członków. Już kilkakrotnie służyłem w tym zborze i moja usługa była bardzo życzliwie przyjęta i oceniona. Na Konwencji w Orłówce zamierzałem być tylko w ostatnim dniu, to jest po powrocie z Olszan.

Rano 3 czerwca udałem się do Małyńska, aby porozmawiać z braterstwem Kowalczukami na temat sytuacji w Orłówce, ale nie było to możliwe, gdyż brat Grisza w tym dniu miał kolejkę pasienia krów, więc tylko w przerwie obiadowej mieliśmy krótką lecz przyjemną społeczność. Wcześniej miałem krótką społeczność z Nadzią, jego żoną, która wkrótce była zmuszona iść do pracy przy ziemniakach na swojej działce. Zajęła dużą działkę dla siebie i dla swych dzieci, które się nie kwapią do uprawiania jej, wiec jest zmuszona sama pracować dla siebie i dla dorosłych dzieci. Wielokrotnie radziłem im, ażeby się nie dawali tak wykorzystywać przez swoje córki i ich mężów i obciążać pracą ponad swe siły i chociaż przyznają mi rację, to jednak taki stan nadal trwa.

Ponieważ siostra Nadzią poszła do pracy w pole, a brat Grisza musiał iść paść bydło, wiec po południu powróciłem pociągiem motorowym do Kostopola.

W piątek rano 4 czerwca brat Zenon Szirmulis dzwonił do Kostopola i powiadomił, że z Kowna do Kostopola przyjedzie na konwencję w Orłowce 12 osób i prosił, aby ich oczekiwać na stacji kolejowej. My ze Stachem wyszliśmy do pociągu z Rygi, którym mieli oni przyjechać, lecz zamiast nich przyjechał brat Zenon Wróblewski z Jełgawy z żoną Albiną, z czego bardzo się uradowałem i aby im towarzyszyć postanowiłem zostać na konwencji w Orłówce. Następnym pociągiem /z SanktPetersburga/ przyjechali oczekiwani braterstwo z Litwy oraz 9 osób z Nowgorodu. Powstał problem, jak przetransportować tak dużą grupę do Orłówki, gdyż na skutek sprzecznych informacji powstał chaos w planowanym przewozie ciężarowym samochodem brata Sergieja braci i sióstr przejeżdżających z różnych stron na konwencję. W tej sytuacji, postanowiliśmy jechać autobusami do Berezna, a potem szukać sposobu dobrania się do Orłówki. Problem kupna biletów dla tak dużej grupy rozwiązaliśmy - bilety zostały kupione dla całej grupy, dla mnie i braterstwa Wróblewskich. Gdy się dowiedzieliśmy, że nie zdążylibyśmy na dworzec, poszliśmy na bliższy przystanek, ale ponieważ autobus był b. przepełniony, więc się nie zatrzymał na którym go oczekiwaliśmy i udało nam się wsiąść do następnego przepełnionego, w którym, ku naszemu zdumieniu spotkaliśmy brata Mitię M. i z nim dojechaliśmy do Berezna. Brat Mitia zauważył stojący na ulicy samochód ciężarowy, który miał odjeżdżać do Równa, ażeby zabrać braci z Lwowa i z innych miejsc, odszukał brata Sergieja, a następnie braci i sióstr, którzy przyjechali autobusami z Kostopola i wszyscy szczęśliwie i szybko dotarliśmy do Orłówki, a brat Sergiej zawrócił do Równa. Zdumiewające było to, że wszystko się tak szczęśliwie ułożyło i że nawet pomyłki dopomogły do sprawnego rozwiązania problemu przewozu do Orłówki, a sądzę, że była w tym ręka Pańska, która tą grupę wybawiła od trudności i niewygód w dojeździe do Orłówki.

Konwencją odbyła się według ustalonego programu z małymi zmianami dot. osób usługujących w polskim stylu i w podobny sposób w jaki się odbywały poprzednie Konwencie w tym kraju. Najbardziej żywymi były - zebrania świadectw, a szczególnie zeznania braterstwa z Ukrainy i Łotwy oraz usługa br. Parylaka nad rzeką do symbolu chrztu, jak również w sympozjum, w którym służyli bracia z Ukrainy i Mołdawii. Nowym ewenementem było powoływanie do modlitwy, między innymi brata Wiktora, co stanowiło dla mnie zaskoczenie. Później jednak dowiedziałem się, że brat Maksym wzburzony zwracał się do przewodniczącego Konwencji z zapytaniem, dlaczego nawet do modlitwy nie jest powoływany brat Wiktor Ch. Być może, że ta interwencja spowodowało powołanie go do modlitwy.

Pewne pozytywne elementy zawierały odpowiedzi na pytania, a między innymi wyjaśnienia zasad organizacji Kościoła, oraz przedstawione dowody, w jaki sposób Pan powołuje swych sług. Jednak nie wszystkie dowody i wyjaśnienia w tym zakresie były wyczerpujące i przekonywujące. Sądzę, że podany dowód, że brat R.G. Jolly był pozaobrazowym Baaną nie był wystarczający dla słuchaczy i przekonywujący, że był on następnym po bracie Johnsonie specjalnym sługą, gdyż tylko ten dowód i mnie by nie przekonał. Dla mnie przekonywującym był fakt, że brat R.G. Jolly był jednym z pielgrzymów mianowanych przez brata Russella, był wiernym prawdzie danej przez „Wiernego-Sługę" i dopiero na tych dowodach znaczenie mają inne dowody. Szkoda, że nie zostało wyjaśnione w odpowiedzi, jak można pogodzić odgórne zarządzanie konwencjami w określonych zborach z zasadą, że zbór jest panią swych spraw. To wyjaśnienie było konieczne na tej Konwencji.

Ogólną i pełną ocenę tej konwencji pozostawiam każdemu z jej uczestników, gdyż to zależy od indywidualnych korzyści i ewentualnych strat z tej konwencji. Swojej oceny nie wyrażam, gdyż nie różniła się ona od poprzednich, które oceniałem ze swego punktu. Do krytycznych uwag mogę dodać, że obecne konwencje i w Polsce i na Ukrainie, w moim odczuciu, nie są tymi Konwencjami, jakie odbywały się po wojnie, tak pod względem panującej, atmosfery, jak i pod względem jakości usług. Obecnie jest więcej krasomowstwa, za wiele słów i wytartych frazesów, a za mało treści, nie mówiąc już o mocy Ducha Świętego – Mat. 7:29. Być może, że te lynche urządzane na konwencjach wycisnęły na mnie niezatarte piętno i pozostawiły jakiś uraz w mej psychice, ale nie sądzę. Jestem przekonany, że te i inne doświadczenia uczyniły mnie uważnym, krytycznym słuchaczem i oswobodziły od czadu sekciarskiego.

„Słudzy" usługujący na konwencjach wywołują przykre wspomnienia, budzą zastrzeżenia /nie wszyscy/, czy są to właściwi ludzie i na właściwym miejscu, jeżeli jestem świadom jaką drogą, i przy czyjej pomocy znaleźli się oni na nim. Trudno jest mi uznać ich jako Pańskich reprezentantów w urzędzie nauczycielskim, jeżeli nie zauważyłem Boskiej "pieczęci" na ich urzędzie, bądź to w posiadaniu kwalifikacji określonych w Biblii, bądź też w wynikach ich "służby" na polu religijnej i misyjnej działalności.

Po zakończeniu konwencji powróciłem do Kostopola, ażeby towarzyszyć do odjazdu do domu braterstwu Wróblewskim. Odjechali 7 czerwca późnym wieczorem, a raczej nocą pociągiem Lwów- Ryga. Następnego dnia 8 czerwca powróciłem do Berezna, żeby porozmawiać z braćmi i siostrami na temat kontrowersji, jakie miały miejsce w związku z konwencją w Orłówce. Wiedząc że jednym z najzagorzalszych oponentów był brat Paweł P., zaproponowałem braterstwu Gałaguzom i innym osobom, ażebyśmy się udali do tego brata i tam urządzili coś w rodzaju zebrania, na którym moglibyśmy rozpatrzyć interesujące nas zagadnienia. Oficjalnym powodem tego, aby się udać do tego brata, była choroba jego żony, która uniemożliwia jej korzystanie z braterskiej społeczności, uczestnictwo w Konwencji.

Przed udaniem się do tego braterstwa w domu braterstwa Gałaguzów rozmawialiśmy na nurtujące mnie problem z urządzeniem Konwencji w Orłówce. Podczas tej kilkugodzinnej rozmowy mogłem poznać przyczyny kontrowersji i opozycji niektórych, znanych braci Siostra Hania J. zapytała wprost, dlaczego ja, mój brat, br. Łagowski nie służyliśmy i nie służymy na konwencjach tu na Ukrainie! Takie pytania stawiali wcześniej i inni bracia i siostry na tej i na wcześniejszych konwencjach. Odpowiedziałem, że ja i wymienieni przez nią bracia nie jesteśmy pielgrzymami i dlatego, nie służymy na konwencjach, gdyż na nich służą tylko pielgrzymi. Na moją odpowiedź siostra wzburzonym głosem powiedziała, że ją nie obchodzi, kto na "bumagie"-/papierze/ jest pielgrzymem, gdyż ona dobrze pamięta, kto był rzeczywistym pielgrzymem i kto pierwszy do nich przyjeżdżał i przedstawiał im prawdę. Wcześniej, przy pożegnaniu po konwencji w Orłówce z Wiktorem Ch. prosiłem go, ażeby się starał o zachowanie jedności w zborze, a on wzburzonym głosem powiedział, jak to może być, że ja, mój brat i inni bracia, którzy u nich od początku pracowali i pomagali w poznawaniu prawdy, jesteśmy odsunięci od usługi na konwencji, a przysyłani są bracia im nie znani, którzy nic im nie pomogli w prawdzie i których przemówień nie rozumieją. Po tych wypowiedziach zrozumiałem, że to jest jednym ż głównych powodów wzburzenia w tym zborze w związku z urządzaniem konwencji w Orłówce. Gdy ten odgórnie narzucony zborowi porządek i usługę na konwencji był atakowany, jeden ze starszych zboru broniący urządzenia konwencji w taki sposób i z takim porządkiem na obronę powiedział, przecież to nie jest nasza konwencją, więc powinniśmy się zgodzić z tym. Z braku innych i właściwych argumentów posłużył się takim argumentem.

Rozważenie tego problemu w domu brata Pawła nie było możliwe, gdyż brat Fiodor J, narzucił inny temat czyniąc zarzut, że na konwencji siostry nie miały przykrytych głów, posiadały "kolca” sygnety i złote kolczyki dla okraszeń ciała, że brat, który przemawiał miał na ręku "kolca", Nie zauważyłem tego i nie wiem, który to brat miał na ręku "kolca". Gdybym to zauważył to doradziłbym temu bratu aby je zdjął i nigdy więcej nie przyjeżdżał tutaj z kosztownościami. na rękach i nie gorszył słabych. Na Konwencji w Lwowie jeden z braci z Czerniowiec zwrócił się do mnie, ażebym spowodował, aby siostry, które nie mają przykrytych głów je przykryły. Chociaż nie usprawiedliwiałem nie przykrywanie głów przez siostry i noszenie złotych okraszeń ciała, to jednak starałem się skierować rozmowę na właściwe tory, lecz brat ten narzucał dalej ten temat i uniemożliwił omówienie ważniejszych zagadnień biblijnych, a szczególnie spornych kwestii z Konwencją w Orłówce.

Ponieważ była już późna pora zmuszeni byliśmy zakończyć i rozeszliśmy się do domów, a ja powróciłem do domu braterstwa Gałaguzów, gdzie zanocowałem i następnie powróciłem, do Kostopola, by wyjechać w drogę powrotną do Lwowa. Dnia 11 i 12 czerwca spędziłem w Lwowie, odwiedzając siostry - Słabicką, Kicową, Darkę Szamową i inne osoby. W niedzielę 13 czerwca udałem się na zebranie w domu braterstwa Słabickich, aby przed powrotem do domu mieć ostatnią społeczność z tym, tak bardzo mi drogim braterstwem. Poproszony do usługi Słowem Bożym usłużyłem tematem, jaki mi swoim pytaniem podsunęła pewna siostra. Gdy dzieliłem się z nią różnymi wiadomościami dotyczącymi mojej miesięcznej podróży i usługi braciom i siostrom na Ukrainie, siostra wyraziła ocenę mojej i służby innych braci, którzy tu od wielu lat pracowali i pracują, a następnie zapytała, a jaką my nagrodę otrzymamy, jeżeli my nic nie pracujemy?

Odpowiadając na to pytanie powiedziałem, co wielokrotnie czyniłem, że lwowscy bracia i siostry, a nawet cały zbór ma znaczny udział w owocach pracy przyjeżdżających i służących w ich kraju. Zbór ten jest niezbędnym zapleczem dla tych, którzy tu służą, znajdując tu ciepło domu rodzinnego i odpoczynek niezbędny do wykonywania duchowej służby w ich kraju. Zaznaczyłem również, że taką cząstkę w owocach pracy braci przyjeżdżających do nich mają jednak tylko ci, którzy nie stoją na uboczu i tylko patrzą jak ta praca jest wykonywana, ale w aktywny sposób włączają się do niej i wykonują to, co Pan im ukazuje, aby czynili. W pytaniu tej siostry i podczas rozmowy z innymi osobami zauważyłem, pewne niezrozumienie dotyczące otrzymania nagrody w Królestwie Bożym. Przyjął i zakorzenił, się pogląd, który posiadali początkowo uczniowie Jezusa, że nagrodą w Królestwie będzie życie wieczne w określonej klasie i jakieś poczesne miejsce i stanowisko w administracji Królestwa wiązane z zarządzaniem jego sprawami i urządzeniami.

Odpowiadając siostrze powiedziałem, że kto obecnie nie ma Bogu nic do ofiarowania, lub też po deklaracji poświęcenia się Bogu, wyrażoną przez symbol chrztu, uważa siebie i wszystko to co posiada jako swoją własność i tak tą "własnością” rozporządza, ten nie powinien się spodziewać, że za to otrzyma jakąś specjalną nagrodę w Królestwie. Taki musi wiele służyć swoim bliźnim powstającym z grobu, aby mógł rozwinąć taki charakter, który byłby odpowiedni do otrzymania życia wiecznego. W Królestwie będzie taka klasa ludzi, która będzie żyć tylko dla siebie i dlatego nie rozwinie doskonałego charakteru, który będzie niezbędny do zwycięstwa w ostatecznej próbie przy końcu Tysiąclecia i otrzymania życia wiecznego. Klasa ta nazwana jest kozłami i ich grzechem, który zaprowadzi ich na wtóra śmierć, będzie grzech zaniechania - nie czynienia tego, co należało czynić.

Boski miernik „wielkości" jest to wielkość w służbie, ten jest największym, kto najwięcej służy, a bezwątpienia największym taką "wielkością" jest nasz drogi Zbawiciel Jezus Chrystus, który w służbie innym oddał swoje życie. Powiedziałem również tej siostrze, że ci, którzy obecnie szukają takiej wielkości, już dzisiaj otrzymują swoją nagrodę, która będzie decydować o ich miejscu w Królestwie, a tą nagrodą jest rozwinięcie ducha służby, który obecnie nie pozawala im być bezczynnymi, gdy jest tak wiele sposobności służby wszystkim, ą najwięcej domownikom wiary. Posiedziałem że ci, którzy obecnie rozwinęli takiego ducha służby, nie przestają myśleć komu i jak mogą służyć, aby im pomóc w otrzymaniu prawdy i życia wiecznego. W ich życiu wszystkie sprawy winne być podporządkowane tylko temu celowi.

Temat, jakim usłużyłem w lwowskim Zborze nosił tytuł: „Łupienie /ograbianie/ Boga" a jego podstawą było proroctwo Malachiasza 1:6-11; 3:8-12. Temat rozpocząłem pytaniem: Czy człowiek może łupić /ograbiać/Boga?", a następnie przedstawiłem, w jaki sposób Izraelici ograbiali Boga, składając na ofiarę zwierzęta z wadami i w taki sposób lekceważyli Boga i znieważali Go, Zaniedbywanie obowiązku składania dziesięcin było inną formą ograbiania i znieważania Boga.

Po przedstawieniu figuralnego obrazu i uzasadnieniu, że jest on typem /1 Kor 10:1-11/, wskazałem na grzech "duchowego łupienia Boga" uprawiany przez duchowych Izraelitów tak w zakresie jego ofiar jaki i składania dwojakiego rodzaju „dziesięcin" - spłacania ziemskich, usankcjonowanych przez Boga zobowiązań i wypełnia ślubów, naszego poświęcenia. Ukazałem granice w wypełnianiu naszych ziemskich zobowiązań i wskazałem na niebezpieczeństwo oszukańczego interpretowania tych zobowiązań, prowadzące do zabierania dla siebie i członków swych rodzin z Pańskiego ołtarza tego, co należy tylko do Pana. Dałem przykłady duchowego "łupienia" Boga przez zaniedbywanie wypełniania ślubów swego poświęcenia i zapominanie tego, że wszystko to co jest w naszym posiadaniu, i my sami, należy do Pana, Przedstawiłem te wszystkie myśli, które wcześniej przekazałem wspomnianej siostrze, oraz zachęciłem wszystkich do wszelkich form służby i zaangażowania w niej naszego czasu, zdolności, zdrowia etc. Wskazałem na nieczynny odcinek pracy, jakim jest rozpowszechnianie posiadanej już literatury w języku rosyjskim i ukraińskim, która znajduje się i w Lwowie i w Orłówce, wspomniałem o setkach adresów różnych braci w różnych społecznościach, które dostarczyliśmy i na które to adresy może być wysyłana ta literatura. Podkreśliłem, że tę pracę mogą też wykonywać i siostry, które mogą zająć się adresowaniem i wysyłką posiadanej literatury. Poinformowałem braterstwo, że wysłaliśmy do ich kraju przeszło tysiąc paczek z literaturą, gdy zaistniało taka możliwość i taką, drogą niektórzy poznali prawdę. Nawet w okresie srogich ograniczeń, wysyłaliśmy w kopertach ulotki i broszury, które dochodziły do adresatów z małymi tylko wyjątkami.

Ponieważ przemawiałem po polsku ażeby dopomóc w pełnym zrozumieniu tematu osobom nowoprzybyłym do zboru i nie znającym dobrze polskiego języka, brat G. Parylak, streścił temat po ukraińsku. Krótkim tematem usłużył też brat Misza Chilczuk, który gościł w tym czasie we Lwowie ze swoimi dwoma braćmi. Po zakończeniu zebrania wieczorem zgromadziliśmy się w niewielkiej grupce w domu siostry Darki Sz., gdzie mieliśmy miłą społeczność braterską, na której rozważaliśmy wiele zagadnień biblijnych.

Następnego dnia zamierzałem wracać do domu autobusem, lecz małżeństwo, z którym przyjechałem do Lwowa, poinformowało mnie, że we wtorek jadą do Tomaszowa i zaproponowali, bym jechał z nimi, tak przyjechałem do domu, za co byłem b. wdzięczny Panu i im, gdyż zaoszczędzili dojazdu do dworca.

Chociaż dwie Konwencie jakie się odbyły podczas mego miesięcznego pobytu na Ukrainie ograniczyły ilość miejsc, jakie zamierzałem odwiedzić, obecność na konwencjach dała możliwość spotkania się z wieloma bardzo drogimi mi braćmi i siostrami. Wspomniane przyczyny uniemożliwiły odwiedzenia zboru w Olszanach na Białorusi i tego najbardziej żałuję. Mam jednak nadzieję, że w mojej następnej dwumiesięcznej podróży, którą zamierzam rozpocząć w początku sierpnia, odwiedzę ten zbór po powrocie z Sybiru.

Ubolewam, że nikt z przyjeżdżających z Polski przedstawicieli ŚRME nie czynił starań w zorganizowaniu wysyłki literatury znajdującej się na Ukrainie na adresy ze Lwowa. W obecnej sytuacji, gdy na Ukrainę przyjeżdżają urzędowo i regularnie ci przedstawiciele, nie chcę się mieszać do tych spraw, jednak jestem gotów służyć pomocą w tym względzie, szczególnie informacją jaką literaturę i na jakie adresy należy wysyłać.

Na zakończenie Opisu podaję kilka słów wyjaśnienia do tego Opisu - jego treści i formy. Może komuś z czytających się wydać, że jest bardzo drobiazgowe, że zawiera elementy, które zmieniają jego charakter, czynią coś w rodzaju rozprawy, polemiki. Może budzić również inne zastrzeżenia i dlatego wyjaśniam, że tego Opisu nie zamierzam udostępniać szerszemu kręgowi osób, ale jak dotąd czyniłem, kopię wysyłam "przedstawicielowi brata Hedmana, ażeby mógł wykorzystać informacje, krytyczne uwagi w usprawnieniu i ulepszeniu pracy Pańskiej w krajach b. ZSRR, aby przyniosła właściwe rezultaty.

Pragnę ażeby nie były popełniane błędy, które by zniweczyły owoce wieloletniej pracy braci, którzy tej pracy nie szczędzili ani czasu, zdrowia, ani szczupłych środków finansowych – swoich i osób, jakie poruczyły w ich ręce przez Pana. Ponieważ duszą i ciałem oddałem się pracy na Wschodzie, której poświęciłem przeszło dwadzieścia lat swego życia, więc nigdy nie będę mógł być obojętnym na błędy i poważne uchybienia niekompetentnych osób, jakie wkraczają w te sfery pracy i służby. Nie mam nic przeciwko ich posyłaniu, gdyż to nie jest moja sprawa, ale jeśli już tam chcą jechać, to niech się nie zachowują „jak słoń w porcelanie” i niech użyją inteligencji, aby dostosować się do miejscowych braci panujących warunków by znaleźć wspólny język z tymi, którym zamierzają służyć, W tym właśnie celu wskazuję na dostrzegane mankamenty i wyrażam krytyczne uwagi, które jak dotąd, nie są brane pod uwagę.

Na tym kończę w nadziei, że moje uwagi, chociażby w najmniejszym stopniu, spełnią jakąś konstruktywną rolę.

Jan Grzesik

Powrót do działu Książki
Poprzedni rozdział - Podróż 1
Następny rozdział - Podróż 3

© 2015 gaudio
Ta strona nie używa cookies.