Logo gaudio
litek na morzu waluty

Z ewangelią Królestwa na Wschodzie 1992-2001 - podróż 8

Przed opisem podróży i pobytu na Sybirze, poruszę kwestię Pańskiej ordynacji do pracy ewangelicznej, ponieważ coraz częściej i głośniej rozlegają się głosy, że do takiej pracy, a szczególnie usług w zborach, poza miejscowymi starszymi, niezbędne jest ludzkie upoważnienie - naznaczenie, że tylko „mianowani" ewangelistami i pielgrzymami mają prawo do usług w zborach...

26.09. - 24.10.1998 roku

Przed opisem podróży i pobytu na Sybirze, poruszę kwestię Pańskiej ordynacji do pracy ewangelicznej, ponieważ coraz częściej i głośniej rozlegają się głosy, że do takiej pracy, a szczególnie usług w zborach, poza miejscowymi starszymi, niezbędne jest ludzkie upoważnienie - naznaczenie, że tylko „mianowani" ewangelistami i pielgrzymami mają prawo do usług w zborach. Innym powodem poruszenia kwestii ordynacji, o czym wspomniałem w relacji z podróży na Sybir ub. roku, było odmawianie mi prawa do usługi na Sybirze, a nawet usiłowanie przeszkodzenia w udania się na Sybir i to nawet szantażu polegającego na groźbie, że jeśli ja zostanę zaproszony i przyjęty w zborze, to oni więcej tam nie pojadą. Szantaż ten nie odniósł skutku, więc mogłem pojechać do Tułunu i usłużyć miejscowej gromadce ludu Bożego. Biblia naucza, iż każdy wierzący posiada upoważnienie do nauczanie tego, o czym wie na podstawie tejże wiary / 2 Kor.4:13/ Gal. 3:6-9; E 4, 358; T.P.1984,130.

Napełnienie Duchem Świętym daje wszystkim poświęconym upoważnienie, ordynację /Z 5536/ do głoszenia i nauczania drugich odpowiednio do zdolności i sposobności." - T.P.84,131.

„Pan Bóg nigdy nie upoważnił żadnych ludzi, aby naznaczali lub upoważniali drugich do głoszenia Ewangelii. Pan Bóg sam to czyni i Kościół decyduje według wyrozumienia jakie posiada, kogo Pan naznacza lub powołuje za pasterza." PiO 26, a wzywanie czyli głosowanie zgromadzenia jest naznaczeniem go do danej służby - innymi słowy jest to ordynacja, czyli upoważnieniem go do służby czy to na dzień, czy na rok" PiO 386-387. „Każdy zajmujący takie stanowisko powinien wykazać dowody, że jest mianowany od Boga." - F 285.

Oprócz upoważnienia udzielonego odpowiedniemu bratu Iz. 6l:1-3- upoważnienia od Boga /1 Kor.12:13,28j Efez.4:11-13/ do głoszenia i nauczania w lokalnym kościele musi on być obrany do tej funkcji w głosowaniu przez podniesienie rąk stosownego zboru” / Dz.Ap.14:23; F 332-337/T.P.1984,131.

Sądzę, że nie zachodzi konieczność komentowania tak jasnych cytatów z literatury prawdy i nie zamierzam tego czynić, lecz podkreślić, że posiadałem i posiadam upoważnienie od Pana - Jego ordynację do wykonania posługi Słowem Bożym ludowi Bożemu w zborze w Tułunie tak w ub. roku; jak i w bierzącym. Fakt, że Pan mnie użył do zgromadzenia tej rozproszonej gromadki i restaurowania nieistniejącego zboru jedenaście lat temu /w I987r/, oraz że do obecnego czasu moja usługa jest tam przez wszystkich pożądana i oczekiwana dowodzą, że miałem pełną ordynację od Boga i od ludzi do służenia temu zborowi. Wszelkie działania w celu pozbawienia mnie tego przywileju były nie tylko przeciwko mnie, ale i przeciwko Panu, który udzielił mi ordynację do tej służby, oraz przeciwko woli i decyzji tego zgromadzenia. Było to usiłowanie obcięcia mi symbolicznych "włosów" /Sędz.16:19; 4 Moj. 6:5; TP.32,8,§5/, a pozwolenie na to byłoby niewiernością Panu i ślubom poświęcenia.

Podczas wszystkich moich podróży na Sybir, Pańska ręka była nade mną i Pan wprost w namacalny sposób dawał dowody Swojej Opatrzności i kierownictwa we wszystkich przedsięwzięciach i okazał to również w mej ostatniej podróży.

W związku z tym, że moja podróż ub. roku i pobyt na Sybirze był bardzo krótki, ze względu na to, że siostra Tamara Usaczenko pragnęła pojechać na konwencję w Orłówce, a ja chciałem jej w towarzyszyć, pozostawiłem jakby nieuregulowany dług, który należano spłacić. Siostry wyrażały się, że mój pobyt u nich był jak krótki sen, usprawiedliwiony tylko tym, że bez mojej pomocy siostra Tamara nie mogłaby pojechać na konwencję, czego bardzo pragnęła. Jednak wyrażały życzenie i przekonanie, że ja następnego roku do nich znowu przyjadę i to na dłuższy czas. Postanowiłem więc spełnić, ich życzenie i taką potrzebę /chorobę serca/ zamierzałem pojechać na Sybir wiosną lub jesienią, gdy jest chłodniej.

Na konwencji w Lwowie brat D.M, powiedział, że- około 15.IX zamierza jechać na Sybir, co bardzo mnie ucieszyło, gdyż zaistniała możliwość jazdy we dwóch, bo dotąd zawsze jeździłem sam, a taka samotna daleka podróż jest trudniejsza i niebezpieczna. 'Umówiliśmy się więc, że pojedziemy z nim razem.

Gdy zbliżał się termin podróży a ja nie posiadałem zaproszenia, gdyż w Tułunie spłonął budynek milicji wraz z dokumentami, blankietami zaproszeń i pieczątkami, po konwencji w Krakowie napisałem pismo do rosyjskiej ambasady wraz z xerokopią posiadanego telegramu, że siostra Emma jest bardzo chora i ażebym przyjeżdżał, z zapytaniem, czy na podstawie tego telegramu mogę jechać, jak ub. roku na Sybir. Zwlekałem z wysyłką tego pisma, spodziewając się, że otrzymam telefoniczną odpowiedź jak ub. roku, lecz odpowiedź nie nadchodziła, więc wysłałem następne pismo. Wkrótce potem otrzymałem za proszenie z Tułunu, lecz ostemplowane sowieckimi pieczęciami, więc miałem wątpliwości czy zostanę przepuszczony przez granicą-z takim zaproszeniem. Następnego dnia był: telefon z rosyjskiej ambasady i rozmawiał ze mną, jak się później okazało sam konsul, który kazał mi przy jechać w celu dopełnienia formalności dla otrzymania wizy. Wtedy powiedziałem o otrzymanym zaproszeniu z sowieckimi pieczęciami i zapytałem, czy na takie zaproszenie mogę jechać bez wizy? Otrzymałem odpowiedź, że muszę przyjechać do ambasady, gdyż on musi zobaczyć to zaproszenie i podjąć decyzję.

23.IX wieczorem wyjechałem pociągiem do Warszawy, aby następnego dnia w środę udać się do ambasady rosyjskiej. Gdy bardzo rano udałem się do ambasady, na tablicy informacyjnej przeczytałem, że środa nie jest dniem do. załatwiania spraw wizowych i bardzo się tym zmartwiłem. Czekałem jednak do 8- mej godz. I wtedy podjechało auto z pięcioma osobami. Gdy wysiedli podbiegłem do nich i przedstawiłem się kim jestem i w jakiej sprawie? Jeden z nich odpowiedział, że źle popadłem, gdyż dzisiaj nie jest dzień prijomnyj do załatwiania spraw wizowych. Odpowiedziałem, że rozmawiałem z kimś z ambasady, który mnie nie poinformował, że w środę spraw wizowych się nie załatwia. Wtedy podszedł do mnie inny i kazał iść za nimi do biura konsulatu, ale wcześniej kazał okazać oryginał telegramu i gdy go obejrzał powiedział, że trzeba jechać. Wspomniałem , że posiadam zaproszenie i na jego żądanie okazałem. On obejrzał i powiedział, że pieczęcie są, nieważne, więc mogę być zawrócony z granicy Zapytał, czy posiadam trzy zdjęcia i jeśli tak, to należy wypełnić formularz wizowy i zapłacić 35 dolarów za wizę, a następnie kazał urzędnikom załatwiać sprawy wizowe i odszedł. Do urzędniczki powiedziałem, że przecież ja mam zaproszenie opłacone przez zapraszającą siostrę i jej wolałbym dać 35 dolarów. Urzędniczka odpowiedziała, że konsul i tak obniżył opłatę z 55 na 35 dolarów.

W przeciągu około 1,5 godziny otrzymałem wizę i odjechałem do domu. Przez tak łatwe i szybkie otrzymanie wizy zrozumiałem, że to wskazuje, że jest wolą Bożą ażebym jechał na Sybir. Wcześniej, za nim otrzymałem zaproszenie, wysłałem telegram do brata z Orłów ki, który zdecydował się ze mną jechać, aby na mnie oczekiwał. Telegram kosztował 25 zł, które zbytecznie wydałem, gdyż ten brat w ogóle nie zamierzał jechać, o czym się przekonałem gdy zajechałem do Lwowa. Nie wiem czym można wytłumaczyć tą jego zmianę, która nie jest pierwszą, gdyż i przed moim pierwszym wyjazdem na Sybir w 1987 r. obiecywał jechać ze mną, lecz gdy przyszło do jego realizacji odmienił swój zamiar.

Chociaż początkowe okoliczności nie sprzyjały temu, a ponadto i ciało temu nie sprzyjało z uwagi na trudnością jakie należało przezwyciężyć przed i w czasie podróży, zdecydowałem się jechać na Sybir. Mając na uwadze wielki kryzys w Rosji i biedę w jakiej z tego powodu żyły nasze drogie siostry na Sybirze, którym już dwa miesiące nie wypłacano rent i emerytur, chciałem chociażby w minimalnym stopniu im pomóc. W tym celu porozumiałem się z rodziną jednej z sióstr i zasugerowałem jakąś finansową pomoc swej siostrze, którą gdy Sowieci zajęli wschodnią część Polski wraz z rodziną w 1940 r, zesłano na Sybir. Poinformowałem rodzinę siostry z Tułunu mieszkającą w Elblągu, że mogą przeze mnie coś podać i zaczekam z wyjazdem do czasu otrzymania od nich ewentualnej pomocy. Odpowiedziano mi, że oni nie będą mnie trudzić i bym nie czekał, ale jechał. Bardzo mnie to przygnębiło. Po otrzymaniu zaproszenia i po zdecydowaniu wyjazdu na Sybir poinformowałem o tym i sytuacji naszych sióstr na Sybirze pewne braterstwo sądząc, że może zechcą coś ofiarować na ten cel. Zostałem wysłuchany, lecz bez spodziewanego rezultatu. To mnie bardziej przygnębiło i zniechęciło. Była to próba i doświadczenie wiary i braterskiej miłości, której koniec był pozytywny i radosny.

Wkrótce, potem otrzymałem telefon z Elbląga z wiadomością, że wysyłają dla ich siostry i cioci 200 zł, za które mam kupić dolary i zawieźć na Sybir. Wiadomość ta mnie bardzo uradowała i podniosła na duchu. Następnego, dnia od wspomnianego wyżej braterstwa, otrzymałem na ten cel 100 zł, a ponadto, ten chociaż chory brat, przekazał mi ofiarę 200 marek innego brata na ten cel i na koszty mej podróży. Te fakty spotęgowały moją radość i zagasiły wcześniejsze uczucia pesymizmu i zniechęcenia. Dlaczego, to piszę? Pragnę w ten sposób wyrazić swoją radość i wdzięczność Panu i tym, którzy swoim postępowaniem zachęcili mnie do podróży na Sybir. Pragnę również ukazać, w jaki sposób każdy z nas może mieć swoją cząstkę w realizacji Boskich celów wykonywanych przez ludzkie, niedoskonałe narzędzia. Nigdy nie zapomnę dzisiaj już zmarłego brata, który dowiedziawszy się, że zamierzam jechać na Sybir na ten cel wręczył mi 200 dolarów. Gdy wzbraniałem się ich przyjęcia, powiedział: ja już nie-mogę wykonywać takiej pracy i pojechać na Sybir, więc chcę choć w taki sposób mieć swoją cząstkę w Twej pracy i służbie. Te wzruszające słowa brzmią mi zawsze gdy jadę na Sybir, ale nie tylko bo wielokrotnie je powtarzałem innym drogim braciom i siostrom, jak również na Sybirze, gdy za otrzymane pieniądze tam pojechałem. To była i jest "woń dobrego zapachu" /Filip.4:18/, która przyjemnie działa po śmierci tego brata.

W takich okolicznościach 26 września b.r. wyjechałem wynoszącą około 13 tysięcy km podróż na Sybir. Z domu do Lwowa wyjechałem autem pana Marka P., mieszkańca Lwowa, który trzy dni w tygodniu uczy muzyki w Szkole Muzycznej w Tomaszowie i w tych dniach mieszka w naszym domu. W tym widzę Boską Opatrzność, bo od kilku już lat korzystam z tego środka lokomocji w moich podróżach na Wschód, dzięki czemu unikam trudności od wyjazdu z domu i dotarcia pod próg domu w Lwowie, gdzie od kilku lat kwateruję. Jadąc na Wschód posiadam ciężki bagaż składający się z reguły z trzech toreb z literaturą, odzieżą, żywnością i rzeczami osobistymi. Tak było i tym razem, gdy łączny ciężar bagażu wynosił około 50 kg. Jedna torba z żywnością - olej, margaryna, konserwy i ryż, według oceny p. Marka P., który ją niósł, ważyła około 30 kg. W związku z tym, że w telewizji pokazano puste pułki w moskiewskich sklepach sądziłem, że i na Sybirze jest podobnie i dlatego starałem się zabrać tyle żywności ile będę w stanie przetransportować. Zabrałem ze sobą to wszystko na wózek, na którym miałem przewozić bagaż. Jak się później na miejscu przekonałem, że na Sybirze pod dostatkiem jest wszelaka żywność i można ją kupić, lecz problem jest w braku pieniędzy na zakup, nawet chleba, bo już od trzech miesięcy nie są wypłacane renty i emerytury, a opóźnienia w wypłacie zarobków sięgają wiele miesięcy, niekiedy nawet roku. Gdybym znał tę sytuację to zabrałbym tylko pieniądze - dolary - i w ten sposób uniknąłbym trudności w transportowaniu ciężkiego bagażu.

Po przyjeździe do Lwowa, następnego dnia w niedzielę udałem się zebranie zboru, na którym, między innymi spotkałem br. S. Szula, który powracał z Tarnopola, gdzie miał marszrutę i służył. Po modlitwie i odśpiewaniu pieśni, br. K., który przewodniczył zwrócił się do zebranych mówiąc, że mamy. brata gościa, więc jakie będziemy mieć zebrania? Jedna siostra poprawiła go, mówiąc, że mamy dwu braci gości. Zebrani odpowiedzieli aby były wykłady i wtedy brat K. poprosił do usługi br. S. Szula bez głosowania, który miał temat o niebezpieczeństwach w ostatecznych czasach i po jego wygłoszeniu udał się na dworzec autobusowy, gdyż miał kupiony bilet do Polski. Ponieważ już wcześniej była wyrażona wola członków zboru aby obaj goście służyli, to zobligowało brata K. do zwrócenie się do zboru w tej kwestii i wtedy powiedziałem, że jeśli miałbym służyć to proszę o przegłosowanie, co też zostało uczynione. Ta dosyć kłopotliwa dla mnie sytuacja wynikła bez wątpienia z przyczyny forsowania na Wschodzie klerykalnej doktryny, która przeniknęła z Polski, że poza miejscowymi starszymi, w zborze mogą służyć tylko ordynowani - mianowani ewangelistami ;i pielgrzymami przez ŚRME. Według tej doktryny, to nie tylko zbór nie ma prawa ordynować innych braci, ale i sam pan Bóg nie może dać takiego przywileju starszym z innego zboru bez wcześniejszej weryfikacji i mianowania. Zdumiewające jest, że takie bluźniercze twierdzenie nie wzbudziło protestu nawet u braci uważających się za nauczycieli ludu Bożego i to oświeconego "najczystszą prawdą", Epifanii naszego Pana. Sprzeciwu nie spowodowało nawet u tych „nauczycieli", którym przesłałem kserokopię TP. Nr 94, str. 37, gdzie br. Johnson pisze, że starsi mogą także na zaproszenie służyć innym zborom", oraz w liście br. Johnsona do br. J. Kuca z 21 września 1932,.gdzie pisze, że jego przedstawiciel nie ma prawa do „kontroli nad miejscowymi, tak jak Epifaniczny Dom Biblijny nie ma kontroli nad miejscowymi zborami; w ich miejscowej pracy”.

Obranie właściwego tematu jest dla mnie zawsze problemem bo chciałbym mówić to, co Pan chce abym mówił i co dla słuchających i w tym czasie jest najistotniejsze. Zrozumiałem, że najwłaściwszym tematem będzie „próba podejrzanej niewiasty" - 4 Moj. 5:11-31. Temat był odpowiedni dla wszystkich zainteresowanych prawdą i początkujących, lecz dla przeważającej większości słuchaczy, był właściwy. Poza omówieniem ogólnego i zasadniczego znaczenia tego typu odkreśliłem szczególnie indywidualne zastosowanie próby i jej następstw. Podkreśliłem szczególnie to, że nasz stosunek do Boga i poświęcenie wyraża się w naszym stosunku do prawdy i do narzędzi używanych przez Pana w jej podawaniu nam - symboliczny garniec. Jak wypełnienie się tego typu wskazuje, a szczególnie negatywne skutki próby, symboliczna skurczenie łona i kulawienie, niewierność „niewiasty” ujawnia się w jej stosunku do prawdy i jej sług /Mat. 10:40/. Podkreśliłem, że nasz stosunek do każdej prawdy - nauki doktryny świadczy o naszej wierności lub niewierności i to nawet wtedy, gdy wobec ataków na nią zachowujemy bierność - neutralność podyktowaną kalkulacją, czy nam się takie lub inne stanowisko "opłaci". Jestem świadomy, że moje przedstawienie tak obszernego, ważnego tematu w bardzo ograniczonym czasie było niedoskonałe, a z pytań zauważyłem, że nie dosyć wyczerpująco go omówiłem, więc w odpowiedzi uzupełniłem ten brak. Jeden z braci postawił pytanie o symbolicznej „opuchlinie"" więc w odpowiedzi uzupełniłem ten brak.

Po zakończeniu zebrania poinformowałem o swoim zamiarze podróży na Sybir. Zbór przekazał pozdrowienie dla tych, których zamierzam odwiedzić. Podczas rozmowy z braćmi zachęcałem ich, szczególnie młodych, do pracy w Rosji. Jeden z braci chętnych do pracy zapytał mnie, czy może on coś czynić bez porozumienia z br. Woźnickm? To pytanie mnie wprost przeraziło, a szczególnie sekciarskie ubezwłasnowolnienie zacnych braci i chętnych do pracy na niwie Pańskiej na której jest tak mało „robotników". Niema wątpliwości, że takiego ducha zaszczepiają „robotnicy", którzy nie szukają pola pracy, ale swoją "służbę" ograniczają do „posług" wyznaczonych marszrutami.

Pytającemu bratu odpowiedziałem, że poza pracą ogólną, która winna być wykonywana przez sług do tej pracy powołanych, każdy zbór posiada swoje lokalne pole pracy, do której nikt bez zaproszenia nie ma się mieszać. Brat Woźnicki na ich prośbę może im doradzać i pomagać w ich pracy, lecz nie ma prawa się do niej wtrącać bez zaproszenia, a już w żadnym wypadku nie może nimi kierować - komandować. Przypomniałem sobie wtedy, że podobne pytanie było dane na jednej z konwencji w Polsce, które świadczy o poziomie wiedzy na temat organizacji Kościoła i wolności osobistej, oraz suwerenności zborów. Po zebraniu spytałem braci, czy ktoś mógłby mi dopomóc w przetransportowaniu bagaży na dworzec kolejowy i ulokowaniu w pociąga do Charkowa. Okazało się, że z obiektywnych przyczyn, nikt mi nie może posłużyć środkami transportu, leczchęć pomocy wyraził młody brat, który jest zawsze chętny służyć innym. Mieliśmy się tej sprawie porozumieć telefonicznie, lecz stało się to niemożliwe z mej winy, bo źle odłożyłem słuchawkę telefoniczną. W poniedziałek udałem się kasy biletowej na ul. Gorkiego. Po drodze zauważyłem, że, w związku z panującym kryzysem w Rosji i na Ukrainie również, kantory wymiany walut są zamknięte. Wówczas przypomniałem sobie o Banku prowadzącym wymianę walut i gdy się tam udałem był otwarty, gdzie wymieniałem walutę, a następnie kupiłem bilety do Charkowa, dalej do Tułunu. Problemu z kupnem biletów nie było, gdyż ceny biletów wzrosły o blisko 150% i to zapewne było powodem braku chętnych do podróżowania Długo się zastanawiałem jaki bilet kupić - plackartny czy kupejny /odpowiadający naszemu sypialnemu/? Mając na uwadze trudne warunki podróżowania zdecydowałem się na kupno biletu kupejnego i bardziej niebezpiecznej jazdy w zamkniętych separatkach - „kupe”. Wieczorem przyjechał do mnie br. Misza, gdyż nie mógł się do mnie dodzwonić. Jeszcze w niedzielę wieczór br. Maksym G. poinformował telefonicznie, że br. D.M. przyjechał w sobotę z Moskwy, lecz na Sybir nie zamierza jechać, więc pozostała mi samotna jazda. We wtorek, o umówionym czasie, przyjechał samochodem p. Marek B. aby mnie zawieźć na dworzec i posadzić do pociągu. Gdy przyjechaliśmy na dworzec okazało się, że zapomnieliśmy wózka i nie było już czasu aby po niego wrócić. Bardzo się tym zmartwiłem, gdyż nie wyobrażałem sobie jak sobie poradzę bez niego na dworcu w Charkowie, a zupełna katastrofa byłaby w Tułunie, jeśli by mój telegram nie został odebrany i nikt by po mnie nie wyszedł. Chociaż byłem ufny w Boską pomoc, ale do samego Charkowa i potem mój umysł był zaprzątnięty tym problemem. Z Lwowa do Charkowa wyjechałem 29 września o godz. 11 i zajechałem tam następnego dnia o godz. 12. Z wielkim trudem wysiadłem z pociągu z ciężkim bagażem, zeszedłem do tunelu, następnie znowu po schodach z trudem wszedłem do sali, gdzie mieszczą się kasy biletowe, lecz poczekalnia /zał ożidanija/ mieści się na II etaże - I piętrze. Na pociąg do Władywostoku, którym miałem jechać na Sybir należało czekać około 9 godzin.

Ponieważ na sali, na której się znajdowałem, nie było niczego do siedzenia, zmuszony zostałem udać się do poczekalni na 1 piętrze. Bojąc się przenosić torby pojedynczo, wziąłem je wszystkie razem i gdy wyszedłem za schodów, wszystko mi zawirowało w oczach i na moment utraciłem zupełnie świadomość. Gdybym się wcześniej nie uchwycił bariery to runąłbym po schodach w dół. Czułem silne pieczenie w okolicy serca i jego silne i nieregularne bicie, co mnie bardzo przeraziło, gdyż sądziłem, że to będzie zawał. Około pół godziny trwał ten stan, a ja nie byłem w stanie uczynić jednego kroku. Gdy serce się trochę uspokoiło z trudem dowlokłem się do pierwszej ławki i tam usiadłem, myśląc co dalej będzie i jak ze swymi bagażami po licznych schodach dojdę do pociągu? Wtedy przyszła myśl, że przecież Pan jest, który bez wątpienia mi pomoże w tej sytuacji. To mnie uspokoiło i cierpliwie czekałem do odjazdu pociągu.

Gdy tak czekałem kilka godzin, na poczekalnię ze schodów wyszedł mężczyzna "obwieszony wózkami i kolejno podchodził do oczekujących pasażerów oferując sprzedaż wózków po 28 griwien. To mnie zelektryzowało, gdyż nadarzyła się okazja kupienia wózka, który mi dopomógł rozwiązać istniejący problem, lecz sobie uświadomiłem, że nie posiadam pieniędzy na jego kupno, gdyż ostatnie 28 hrywien wymieniłem za 100 rubli rosyjskich. Została mi tylko 1 griwna. Gdy „kupiec" po raz trzeci obchodził pasażerów, przyszła mi myśl, żeby mu zaproponować za wózek 10 marek jakie posiadałem i na dodatek 1 griwnę. Kupiec początkowo nie orientował się ile griwny jest za 10 marek, a gdy wyjaśniłam, że wymieniałem po 2,12 grywny za 1 markę, zgodził się i w taki sposób kupiłem upragniony wózek i ulgę z rozwiązania trudnego problemu. Od tej chwili byłem zupełnie spokojny. Zauważyłem, że oprócz mnie nikt więcej nie kupił oferowanych wózków, który ten człowiek otrzymał jako zaległą zapłatę za swą pracę w fabryce. Chociaż było to coś normalnego, lecz ja odebrałem ten fakt jako coś szczególnego - jakby ten człowiek przyszedł specjalnie, aby mi sprzedać wózek, którego tak bardzo potrzebowałem. Następne wydarzenia jakie nastąpiły na tym dworcu kolejowym były jeszcze bardziej zdumiewające Podczas wielogodzinnego oczekiwania, na pustej ławce obok mnie usiadła starsza kobieta z młodzieńcem, jak się później okazało był to jej syn, który miał kilka książek i jedną z nich czytał. Nie wskazywało to na nic szczególnego, gdyby nie to co później nastąpiło. Młodzieniec oddalił się, a jego matka zaczęła składać rozrzucone książki i wkładać je do torby. Coś mnie pobudziło aby ją spytać co to za książki? Otrzymałem odpowiedź, że są to anegdoty, wówczas bez zastanowienia powiedziałem, że należy czytać Biblię a nie anegdoty. Kobieta się ożywiła i powiedziała, że jej syn jeździł do Moskwy i kupił Biblię, którą czytał całą noc i nadal czyta, ale wiele z niej nie rozumie. Wtedy powiedziałem, że się postaram i dałem jej dwie broszurki: „Biblia goworit" oraz obiecałem jej więcej literatury tłumaczącej Biblię. Dla mnie był już czas udania się do pociągu, lecz ona mnie powstrzymywała, aż syn lada chwila winien nadejść i pomoże mi zanieść bagaż do pociągu. Trochę się wstrzymałem, ale syn nie nadchodził, więc musiałem już iść do pociągu. Gdy zapytała, do jakiego idę, podałem jej pociąg, nr wagonu i moje miejsce, aby syn tam mógł do mnie przyjść i rozpocząłem znosić pojedynczo swój bagaż na parter, co było lżejsze od wynoszenia na piętro. Gdy zniosłem swoje torby i ułożyłem na wózku, naprzeciwko mnie stanął młodzieniec i zapytał do jakiego idę pociągu, a gdy otrzymał odpowiedz powiedział, że on z matką kiedyś mieszkał we Władywostoku i zaoferował mi pomoc w przeniesieniu mego bagażu. Sądziłem, że to właśnie syn tej kobiety, chociaż wydał mi się młodszym, więc chętnie przyjąłem zaoferowaną pomoc. On chwycił za dolną część wózka, a ja za rączki i szybko znieśliśmy bagaż do tunelu a następnie na peron do drzwi tego wagonu. Gdy zacząłem mówić o jego matce zauważyłem, że nie jest to ten syn, ale przypadkowy człowiek, jakby posłany od Pana do pomocy. Tedy przypomniał mi się film „Dotyk anioła", którego jeden odcinek oglądałem, w którym ci niby aniołowie zjawiają się z pomocą ludziom potrzebującym takiej pomocy, w stosownym czasie, i jej udzielają. Wtedy ten młody chętny do pomocy drugim człowiek ukazał się jako kwiatek na suchej, spalonej ziemi zła i degradacji Radowało mnie, gdy takich kwiatków dostrzegałem więcej w tym zdegradowanym i pełnym przestępstw świecie, szczególnie tam na Wschodzie.

Gdy wsiadłem do wagonu, po niedługiej chwili ktoś zajrzał do naszej seperatki /kupe/, lecz przeprosił i powiedział, że się pomylił. Z orientowałem się, że to ten, z którym miałem się spotkać i zawołałem, że się nie pomylił, zapraszając go do naszego „kupe". Rozmawialiśmy, raczej ja mówiłem a on przez około 15 min. bardzo pilnie słuchał i dał mi adres do dalszych kontaktów, które wzajemnie przyrzekliśmy utrzymywać. Jestem wewnętrznie przekonany, że to Pan zrządził nasze spotkanie i odniosłem wrażenie, że ten młody człowiek nie pasuje do tamtejszej rzeczywistości i mam nadzieję, że przyjdzie on do poznania prawdy. Z otrzymanego adresu wynika, że mieszka niedaleko br. Tereszczenków i będę się starał z nimi skontaktować. Boję się jednak aby za ich pośrednictwem nie dotarli tam ci, którzy psują to co inni robią i czynią w stosunku do nich uprzedzenia. Gdy odkryło się wielkie zainteresowanie naszą około trzydziestoletnią pracą na Wschodzie, w szczerości serca i w dobrej wierze oddaliśmy tym „zainteresowanym” z Polski wszystkie posiadane adresy, które teraz są wykorzystywane do tworzenia uprzedzeń i nieufności, na co mógłbym podać liczne tego przykłady, ale uważam to za zbędne, gdyż to nie wyeliminuje tego zła, o czym mogłem się przekonać podczas swego pobytu na Sybirze.

Nie wspomniałem, że mimo obaw podróż ze Lwowa do Charkowa odbyłem w towarzystwie młodego człowieka, który miał duży bagaż, więc nie potrzebowałem się go obawiać, a nawet mogłem pozostawić swój bezpiecznie, gdy potrzebowałem wyjść z "kupe"? W czasie podróży współpasażer w większości spał i nie przejawiał chęci do rozmowy, więc i ja nie czyniłem wysiłku w tym kierunku, chociaż człowiek ten nie budził do siebie zastrzeżeń i nieufności. Z jego dużego bagażu wyciągnąłem wniosek, że jego zainteresowaniem jest pokonywanie trudności życiowych w pozbawionej perspektyw przyszłości.

N

a samym początku starałem się poznać, z kim będę jechał i jak długo. Ruscy ludzie z reguły są otwarci więc nie miałem trudności dowiedzieć się, że mój współpasażer jest specjalistą; od atomowych elektrowni i że będziemy wspólnie jechać tylko noc do stacji Liski, dawniej Gergiu Deż. Próbowałem z nim nawiązać rozmowę na tematy religijne, lecz jego interesował sport i wyniki ostatnich meczy. Byłem zadowolony, że będę miał chociaż towarzystwo przez noc i do tego pewne. Rano mój współpasażer wysiadł i w separatce zostałem sam, w której zamknąłem się dla bezpieczeństwa. Niedługo sądzone mi było korzystać ze spokoju bo do moich drzwi ktoś zaczął się silnie dobijać. Otworzyłem drzwi sądząc, że ktoś zechce zająć wolne miejsce, lecz ujrzałem kilka cyganek i innej azjatyckiej narodowości obwieszonych różnymi towarami, które oferowały, do sprzedaży. Gdy je odprawiłem przyszli inni „kupcy" i natarczywie nalegali, aby coś kupić. To się powtarzało kilkoma nawrotami przez kilka godzin, tak że obawiałem się nawet na chwilę opuścić swój przedział, chociaż miałem taką potrzebę. To się powtarzało do późnego wieczora i dopiero w nocy mogłem zamknąć się w separatce i usnąć. Następnego dnia ta scena znowu się wielokrotnie powtarzała, tylko "kupcy" się zmieniali, a nawet przez cały czas podróży rzesza takich "kupców" w pociągu i na stacjach oferowała natarczywie swoje „towary" - różne, artykuły przemysłowe, najczęściej własnego wyrobu, oraz spożywcze od gotowanych ziemniaków, chleba, wędlin itp. aż do napoi. Ten intensywny "handel" nie świadczył o jego rozwoju i aktywności, ale o wielkiej biedzie, która zmusza ludzi do zdobywania w taki sposób środków do życia. Żal było patrzeć jak swój ubogi "towar", niekiedy garść gotowanych ziemniaków lub dwa, trzy bochenki chleba oferowały bardzo stare kobiety. Z takim obrazem spotykałem się podczas całej podróży na Sybir i pobytu w Rosji Był to widok przygnębiający.

Gdy już o zmierzchu dojechaliśmy do Czelabińska, do separatki wsiadł sympatyczny człowiek w średnim wieku z dużym bagażem. Odprowadzała go starsza niewiasta, okazało się, że to była jego matka. Gdy po dłuższym postoju pociąg ruszył, zacząłem sondaż aby się dowiedzieć jak długo będę miał towarzystwo w na poły pustym wagonie. Dowiedziałem się, że mój współpasażer jedzie do Kańska Jenisejskiego i z orientowałem się, że będziemy jechać razem pełne dwie doby, czym bardzo się ucieszyłem, gdyż mój współpasażer od razu wzbudził u mnie zaufanie. Nawet nie pytany powiedział, że jest majorem i jedzie do swojej jednostki wojskowej. Ponadto opowiedział wiele szczegółów ze swego życia, między innymi o swojej matce i jej zainteresowaniami na starość Biblią i religią. To mnie zelektryzowało i skłoniło do zapytania czy jest wierzącym w Boga. Odpowiedział i opowiedział jak będąc niewierzącym uwierzył w Boga. Mając dwadzieścia kilka lat ciężko zachorował i poddany został operacji, podczas której wątpiono czy przeżyje. Wtedy ogarnęła go rozpacz i wołał do Boga, jeśli on istnieje, ażeby go uratował od śmierci, gdyż nie chce jeszcze tak młodo umierać. Wtedy, zapewne w stanie wyższego kryzysu ujrzał światło, które on uważa jako widzenie od Boga, podczas którego otrzymał zapewnienie, że będzie żył i istotnie wyzdrowiał i od tego czasu wierzy w istnienie Boga. Powiedział, że posiada Biblię i jego matka również, lecz że nie jest w stanie zrozumieć wielu rzeczy i pogodzić z istnieniem Boga. Wtedy dałem mu roszurkę w rosyjskim języku p.t. "Biblia goworit" i drugą "Nadieżda", które bardzo szybko przeczytał i znowu podjęliśmy rozmowę, podczas której starałem się mu rozproszyć jego wątpliwości. W końcu dałem I tom w rosyjskim języku mówiąc, że w tej książce znajdzie odpowiedź na wszystkie swoje pytania i wątpliwości.

W międzyczasie czytał różne książki z zakresu komputeryzacji, które zapewne były dla niego niezbędne dla pogłębienia tej wiedzy dla celów wojskowych, lecz to są moje wnioski, gdyż o to go nie pytałem. W czasie rozmowy powiedział, że już dwa miesiące nie otrzymał swego wynagrodzenia i nie wie kiedy je otrzyma. Z matką kupili dom na wsi koło Czelabińska, gdzie po ukończeniu służby w wojsku zamierza zamieszkać z rodziną i swoją matką. Wtedy zapytałem go ile lat pozostaje do końca służby? opowiedział, że na cztery lata, lecz ma zawarty kontrakt tylko na jeden rok i nie wie czy zostanie mu odnowiony. Z jego słów przebijała niepewność o dalszą przyszłość, Przysłuchując się ich rozmowom w pociągu, na ulicy i w innych miejscach, taką niepewność mogłem zauważyć u wielu innych ludzi.

Dwie doby wspólnej jazdy bardzo miło i szybko upłynęło na interesujących i budujących, szczerych rozmowach. Przed rozstaniem poprosiłem go o adres jego matki, aby jej przesłać stosowną literaturę, religijną, który on chętnie zapisał w notesie. Nie śmiałem prosić o jego adres, a to dlatego, że jest oficerem w czynnej służbie, ale mając adres jego matki nie utracę i z nim kontaktu. Chciałbym, do tych kontaktów włączyć kogoś z braci dobrze znających język rosyjski z krajów b. ZSRR i mam kogoś takiego na uwadze, lecz obawiam się destruktywnego wpływu na niego naszych, polskich „kaznodziei” siejących uprzedzenia i rozterki, oraz psuć to, co inni dobrego uczynią. Gdy dojechaliśmy do Kańska" Jenisejakiego serdecznie się pożegnaliśmy, składając sobie najlepsze życzenia i wyrażające chęć utrzymywania nawiązanych kontaktów. Pomogłem mu wynieść liczne i ciężkie bagaże do drzwi wagonu, a następnie z pociągu na ziemię, gdyż peronu tam nie było. Obserwowałem jak na jego spotkanie wybiegło trzy niewiasty, zapewne córki i żona i wszyscy rzucili się sobie w objęcia, co świadczyło o ich silnych i serdecznych związkach rodzinnych.

Pominąłem jeden bardzo ważny szczegół z mojej dotychczasowej podróży, który miał miejsce jeszcze przed rozstaniem się z tym miłym i interesującym człowiekiem, t.j. moje spotkanie z bratem Pawłem w Krasnojarsku. Jeszcze w okresie stanu wojennego w Polsce nawiązałem kontakt, bardzo zdumiewający i wprost w cudowny sposób, z bratem Pawłem w Krasnojarsku, któremu rozdziałami wysyłałem cały I tom z wyjątkiem rozdziału IX - Okup i restytucja. Brat ten otrzymywanie poszczególnych rozdziały zanosił do zboru, gdzie wspólnie z innymi starszymi je "biesiedowali" - badali. Ponadto pocztą wysłałem mu wiele innych interesujących książek i w taki sposób nawiązaliśmy serdeczną przyjaźń i łączność, która trwa do obecnego czasu. Gdy w 1987r pierwszy raz jechałem na Sybir przedtem powiadomiłem go i w Krasnojarsku na dworcu, w czasie postoju pociągu, mieliśmy wzruszające spotkanie.

Obecnie przed wyjazdem ze Lwowa nadałem do niego telegram z wiadomością kiedy, jakim pociągiem i wagonem wyjeżdżam z Charkowa na Sybir. Gdy dojeżdżałem do Krasnojarska spodziewałem się, że ktoś wyjdzie do mnie do pociągu i wyszedł rodzony i duchowy brat brata Pawła Dmitryj Jacunów z torbą pełną żywności - świeże i jeszcze gorące ziemniaki, udka z kurczaków, ogórki i gotowany burak, oraz bułkę chleba. Jakie to miało znaczenie po piątej dobie podróży o suchym prowiancie, zachodzi potrzeba napisania. Mój współtowarzysz podróży, wspomniany oficer obserwował to, a gdy mu opowiedziałem w jaki sposób my się poznaliśmy, był zdumiony. Ten czyn był dla niego kazaniem ewangelii, jak takim kazaniem było moje pierwsze spotkanie z br. Pawłem J. a szczególnie jego torba pełna produktów żywnościowych jakie mi przyniósł do pociągu. Brat Dmitrij wyjaśnił, że jego brata Pawła nie ma w domu, gdyż trudzi się głoszeniem Słowa Bożego w "Krasnojarskim Kraju" i dlatego nie mógł wyjść do mnie na spotkanie, tylko prosił ażebym wysłał do niego telegram, gdy będę powracał z Tułunu, gdyż może wtedy powróci i będziemy się mogli spotkać na stacji w Krasnojarsku, gdzie pociąg ma 20 minutowy postój.

Gdy zbliżałem się do Tułunu odczuwałem niepokój, czy mój telegram został otrzymany i czy ktoś wyjdzie po mnie do pociągu? Taki niepokój był uzasadniony, gdyż pociąg przyjeżdżał w nocy i samemu nie było zbyt bezpiecznie jechać autobusem a później iść pieszo. Jednak moje obawy były zbędne bo gdy pociąg stanął na stacji - daleko na końcu, gdyż w Krasnojarsku odczepiono za nami prawie puste wagony i nasz wagon był ostatnim – ujrzałem biegnące ku mnie dwie niewiasty- jedną była s. Tamara a druga s. Stefania. Po serdecznym i gorącym powitaniu udaliśmy się na dworzec, gdzie krótko oczekiwaliśmy na. przyjazd syna s. Stefanii swoim autem, którym nas zawiózł do domu jego matki. Samochód otrzymał /kupił/ jako zapłatę swojego rocznego zarobku, na który przez rok oczekiwał. Gdy wahał się czy go brać, gdyż potrzebował pieniędzy na życie, matka powiedziała, bierz je, gdyż później możesz nic nie otrzymać.

O czym należałoby napisać z mojej podróży na Sybir, której się tak obawiałem. Mogę powiedzieć, że była znośna, a nawet byłaby dobra, gdyby nie zamknięte na głucho okna i panująca z tego powodu duszność i brak dopływu świeżego powietrza, a chociaż istniała wielka różnica w pociągach ruskich od ukraińskich, które były zdewastowane, bez luster w toalecie i świateł przy posłaniu. Nie było też wrzątku, ale można było kupić po wysokiej cenie herbatę, na którą wrzątek przynosiły konduktorki z restauracyjnego wagonu. Taki wrzątek, w drodze wyjątku, przyniesiono mi do zupy ekspresowej, jaką miałem ze sobą.

W rosyjskim pociągu było czysto i cały czas podróży, o każdej porze był wrzątek, więc można było zaparzyć sobie herbatę lub kawę, jak również użyć go do przyrządzenia ekspresowej zupy. Jednak było duszno do tego stopnia, że chociaż byłem tylko w podkoszulce i w krótkich spodenkach, nieustannie byłem oblany potem. Na moją interwencję w drodze wyjątku otrzymałem od konduktorki klucz, którym otworzyłem okno i wpuściłem trochę świeżego powietrza. Do końca podróży mogłem to okno otwierać, ale nie zachodziła taka potrzeba, gdyż na dworze ochłodziło się i w wagonie była właściwa temperatura. Tak zakończyła się szczęśliwie moja podróż na Sybir, podczas, której odczuwałem Boską Opatrzność, czego dowodami są przedstawione powyższe fakty i towarzyszące jej okoliczności.

Pobyt na Sybirze przez dziesięć dni stanowi nowy rozdział i dostarczył mi nowych dowodów Boskiej opieki i błogosławieństwa. Jedynym problemem był dla mnie sen, który zapewne ze względu na strefowe różnice czasu sięgające 7 godzin w stosunku do naszego czasu, trwał nie więcej jak 3-4 godzin każdej nocy, a to dla mnie było stanowczo za mało i bardzo mnie wyczerpywało, lecz nie przeszkodziło w służeniu każdego, dnia tej bardzo mi drogiej gromadce sióstr, w większości chorych i w podeszłym wieku.

Po krótkim odpoczynku, następnego dnia 5.X. odbyło się wcześniej uchwalone zebranie, na którym usłużyłem tematem z Ew. Jana 15:1,6: w jakim celu otrzymaliśmy prawdę? Była to pierwsza i radosna społeczność dla wszystkich zgromadzonych. Następnie rozbieraliśmy różne inne, które były podnoszone przez obecnych, a następnie siostry Emma i Lena (Niemka i Finka) dla wszystkich przygotowały posiłek, który wspólnie spo- żyliśmy. Na następny dzień ustalono zebranie u siostry Emmy.

Na zebraniu w dniu 6.X. obrałem temat p.t. „Jedyne imię, w którym jest zbawienie", który obala teorię o „Bogu czełowieku" i trójcę bez atakowania tych kardynalnych błędów. Jest to powszechnie znany przez braci temat, lecz nie zawsze wykorzystywany we właściwy sposób. Potężne argumenty znajdują się w samych tekstach mówiących, że duszę za duszę /2 Moj. 21:23,24/ należy dać, że taką duszę jaką stanowi człowiek Jezus Chrystus /Rzym. 5:15; 1 Tym. 2:5,6/, i że jako człowiek był niższym od Aniołów /Żyd. 2:7,9/, a więc nie był bogiem i do tego równy Jehowie. Doświadczyłem tego, że gdy ktoś pobożny sprzeciwia się słowom zbijającym „trójcę", to milknie gdy się mu zacytuje teksty biblijne zbijające „trójcę". Są tacy, co nadal będą kręcić i sprzeciwiać się, ale takich należy zaniechać.

Dlaczego obrałem taki powszechnie znany przez badaczy temat? W ostatnim czasie do tułuńskiego zboru baptystów skierowano młodego, po kursach biblijnych "Prepowiednika", który stara się „nawracać" nasze siostry, a za główny temat obrał sobie ich fundamentalną naukę o „trójcy". Nawet i mnie próbował przekonywać do Jezusa jako Bogu- Człowieka. W wysiłkach "nawracania" naszych sióstr i mnie usiłował przekonywać do ich nauk i poglądów, w tym celu przyszedł do domu w którym mieszkałem. Po krótkiej wymianie zdań z orientowałem się, czego ich obecnie uczą na tzw. „Biblejskich kursach". Podobnie jak na Zachodzie, zmieniają pogląd na temat piekła, oraz Królestwa Bożego i innych zagadnień. Jeśli chodzi o czas w wypełnianiu się zarysów Planu Bożego, to on nie istnieje u Boga, a więc nie ma określonego czasu na wypełnienie się proroctw biblijnych. Z tych ulotnych myśli zauważyłem, że te kursy nie prowadzą do światła prawdy, ale od niego odprowadzają. Uczą też, że wiedza nie jest konieczna do zbawienia. Te brednie skwitowałem kilkoma tekstami biblijnymi, a na temat czasu podałem Gal. 4:4 i inne i zapytałem co to znaczy „wypełnienie czasu" i kto i na jakiej podstawie poznał wypełnienie czasu? Wtedy przeskoczył na temat Bogu- czeławieka, lecz tu jeszcze szybciej został pobity. Wstał więc do wyjściu, tłumacząc się brakiem-czasu i późną porą. Obiecał jeszcze przyjść, ale nie przyszedł. Razem z nim przyszła żona byłego prosfitera, który zmarł. Gdy byłem pierwszy raz w Tułunie powoływał mnie do usługi, lecz gdy się dowiedział o moich prywatnych spotkaniach i o obalaniu błędów o piekle, nieśmiertelności duszy, trójcy itp. nie podał mi nawet ręki i od tego czasu zbieraliśmy się osobno. Wówczas żona prosfitera, która słuchała naszej dyskusji z jej mężem, zapewne wyciągnęła właściwe wnioski i nie zraziła się do mnie. Po dyskusji z „prepowiednikiem" przyszła do nas, okazując serdeczność i powiedziała, że ona nie słucha żadnego tołkowanija - tłumaczenia, ale trzyma się tylko Biblii. Jeszcze gdy dyskutowałem z jej mężem ganiła go, że nadal się upiera przy swoim mimo, że jemu wykazałem na podstawie Biblii, że Pamiątkę należy obchodzi raz w rok, gdyż o niej dyskutowaliśmy. Na ostatku powiedział, że to bracia tak postanowili, więc „co nam diełat?" Poruszyłem tę dyskusję dlatego, ażeby z orjentować tych, którzy tam pojadą o sytuacji i o nowych kierunkach w uczeniu Baptystów, szczególnie tych po „Biblejskich kursach". Obierając ten temat, chciałem wskazać siostrom na potęgę argumentów tkwiących w samym imieniu Jezus-Jehoszua i podanych powyżej tekstach o człowieku Jezusie Chrystusie. Nie wiem czy mi się to udało i czy siostry będą umiały zastosować te dowody i argumenty w dalszych dyskusjach z nim.

Na środę 7.X. aby umożliwić w nim udział siostrom pracującym i sympatyczkom z prawosławnego kościoła ustalone zostało wieczorne zebranie u siostry Tamary. Zaproponowałem, ażeby temat obrały osoby będące na zebraniu i jedna z sympatyczek zaproponowała przypowieść o owcach i kozłach. Inna podniosła kwestię sądu twierdząc, że nie należy nam sądzić drugich. Uczyniła też zarzut siostrze Tani, że ona osądziła i "nakazała" /ukarała/ odmawiając przebaczenia temu, który ją o to prosił.

W obszerny i wyczerpujący sposób wyjaśniłem znaczenie przypowieści i podałem czas jej wypełnienia, a następnie starałem się wyjaśnić problem sądzenia i znaczenie słów, na które się ta sympatyczka powoływała. W trakcie rozmów na ten temat siostra Tania wyjaśniła, że ten który prosił ją „praszczenije" jest mężem jej dwój rodnej siostry /stryjecznej czy ciotecznej/, który torturował swoją żonę, przywiązywał do grzejników, porażał prądem i w inny wymyślny sposób doprowadził ją do samobójstwa. Po śmierci żony rodzina, w tym i Tania, nie wniosły przeciwko niemu oskarżenia o doprowadzenie do śmierci swej żony i człowiek ten nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Jest to notoryczny pijak nie troszczący się o osierocone dzieci i kiedyś rzekomo miał prosić, zapewne zamroczony alkoholem i odczuwający niby skruchę, o praszczenije s. Tani. Według pojęcia tej sympatyczki, Tania "nakazało" /ukarała/ tego rzekomo skruszonego i proszącego, o praszczenije, którego mu odmówiła. Nie było możliwe rozwikłanie pogmatwanego poglądu tej niewiasty na kwestię sądzenia i przebaczania. Do końca z podnieceniem broniła swego niedorzecznego poglądu i w takim wzburzeniu po jego zakończeniu opuściła zebranie. To uporczywe i ciągłe przekonywanie tej kobiety zabrało trochę czasu, który mógłby być owocniej spożytkowany.

Następnego dnia /w czwartek 8. X. ustalone zostało zebranie u siostry Emmy. Gdy się zgromadziliśmy i zastanawiałem się jaki obrać temat, siostra Emma zaproponowała wyjaśnienie Iz. 21:11, 12 i to wskazało temat, który jest na czasie. Opracowałem go na podstawie artykułu br. Russella w Straży i miałem go już w kilku zborach więc był mi dobrze znany. Sytuacja w Rosji, a szczególnie ostatni głęboki kryzys ekonomiczny, którego bolesne skutki odczuwają i nasze siostry, dostarczyły przykładów do ukazania sytuacji ostatecznych czasów, w których żyjemy począwszy od wybuchu I Wojny Światowej. Przedstawiłem błogosławieństwa poranku dnia Tysiąclecia po długiej, sześcio tysiącletniej nocy grzechu, po którym znowu nastąpiła ciemna noc wielkiego ucisku w jego trzech fazach - wojen, rewolucji i anarchii /1 Król. 19: 11-12/, ukazanych Eliaszowi w wizji na górze Horeb. Starałem się oględnie przedstawić okropności rewolucji i anarchii, gdyż obywatele tego kraju dosyć odczuwali i mają w pamięci okropności ich krwawej rewolucji i ostatniej, wojny. Taką ostrożność podyktowało to, co niedawno miało miejsce w tym zborze, gdy pewna zainteresowana prawdą kobieta była na zebraniu, a brat z Polski miał temat o trzech fazach ucisku, ze szczególnym uwypukleniem okropności rewolucji i anarchii, po wysłuchaniu kazania powiedziała, że już ma dość krwawych rewolucji i więcej na zebrania nie przyszła. Ten przypadek i wcześniejsze doświadczenia związane z mówieniem tematów o Wielkim Ucisku nauczyły mnie lekcji, oględnego przedstawiania takich tematów, w których należy akcentować promienie światła za ciemnymi chmurami Wielkiego Ucisku, zamiast ludzi straszyć jego okropnościami. Jak pamiętam, brat Russell radzi, ażeby ludzi pocieszać świetlanymi perspektywami przyszłości, a nie straszyć i tę radę wziąłem sobie do serca i do stosowania przy głoszeniu ewangelii, która jest wesołą nowiną a nie poselstwem strachu. Po skończonym temacie były stosowne pytania, z czego zrozumiałem, że było wolą Bożą jego przedstawienie siostrom żyjącym w tym niespokojnym i wzburzonym kraju. Po zakończonym zebraniu siostry przygotowały dla wszystkich posiłek, po którego spożyciu rozeszliśmy się każdy do swego domu. Przedtem jednak ustalono, że w piątek 9.X. odbędzie się zebranie u siostry Emmy.

Na zebraniu w piątek obrałem temat p.t. „Nieprzychylna odpowiedź na modlitwy", który opracowałem na podstawie art. br. Russella przedrukowanym w Straży. W artykule tym autor przedstawia niemądre żądanie Izraela od Boga, aby im dał króla. W tym żądaniu w pantominie ukazuje jego analogię, przez wzgardzenie formą organizacji pierwotnego Kościoła ustanowionej przez Jezusa i Apostołów - demokracji w zakresie rządzenia swoimi sprawami, a z innej strony monarchią, gdyż Głową każdego zboru wyłącznie jest Chrystus. Ten rodzaj antytypicznego żądania wyraził się również w scentralizowaniu zborów i w stworzeniu ponad zborowych unii i organizacji i w taki sposób, każda z nich obrała sobie swego „króla" - hierarchię z biskupów, kardynałów i innych zwierzchników, zamiast im służyć rządzących nimi. Te same myśli br. Russell przedstawia w innym artykule tłumacząc antytypiczne uśpienie Samsona na łonie współczesnej Dalili - kościelnictwa - jego zniewolenie i oślepienie, oraz zaprzęgniecie do symbolicznego mielenia - przygotowywanie pokarmu dla Filistynów. Również przedstawia zryw reformacji, a następnie jego uśpienie przez pochlebstwa reformatorów i innych sług Kościoła pisząc, że w taki to sposób powstały sekty protestanckie i każda z nich ma swojego "króla", który w większym lub mniejszym stopniu nad nimi panuje. Każda z nich ma swoją "głowę" ograniczającą władzę jedynej Głowy Kościoła Jezusa Chrystusa. Lekcja ta uczy, że chociaż prośba Izraela została uwzględniona, to jednak Boska odpowiedź była nieprzychylna i ukazująca, że ten naród nie tylko wzgardził Samuelem, ale i Bogiem, który był ich królem. Podobnie nieprzychylną odpowiedź otrzymał duchowy Izrael, któremu Bóg pozwolił na wykonanie swojej woli i poniesienie opłakanych następstw niemądrego żądania i samowoli.

Poza przedstawieniem powyższych myśli wyprowadziłem i inne wnioski w indywidualnych sprawach ludu Bożego -przez niemądre żądania i prośby nawet w modlitwach, które zawsze przynoszą złe następstwa, nawet jeśli byśmy otrzymali to, czego pragnęliśmy i o co prosiliśmy. Najbardziej przykre, a nawet wręcz tragiczne są skutki działania według swojej woli w zasadniczych sprawach ludu Bożego, jak to ukazane jest w tej typowej historii narodu izraelskiego. Przy zakończeniu zebrania ustalono, że następnego dnia w sobotę 10.X. zebranie odbędzie się u siostry Stefanii I.

W swej relacji pominąłem to, że dnia 7.X. przed wieczornymi zebraniem, odwiedziliśmy z siostrą Emmą siostrę Prosię, żonę drogiego brata Afanasija Danczuka zmarłego przed laty. Siostra ta miała wylew krwi, po którym dotąd jest częściowo sparaliżowana. Już powoli chodzi, lecz mowa jej jest niewyraźna, tak, że ją z trudem rozumiałem. Odwiedzają ją siostry i spełniają różne posługi, a najwięcej usługuje siostra Lena. Wiek podeszły, zły stan zdrowia i różne własne obowiązki nie pozwalają siostrom na ustawiczną opiekę nad tą siostrą. Ma ona możliwość otrzymania dobrej i stałej opieki, jeśli by zapisała swój duży dom pewnym osobom, które są godne zaufania, lecz ona chce go dać swemu wychowankowi, który nie wiele się o nią troszczy, a jego żona wcale. Uważam, że nadużywa ona poświęcenia tych sióstr i obciąża je. Wymaga to ich opieki, podczas gdy innym osobom chce oddać dom, chociaż one na to nie zasługują. Próbowałem jej to wyperswadować, ale było to bezcelowe i nieskuteczne ze względu na jej uparty charakter, który miałem możność poznać od 1987 r. Ma częściową opiekę pielęgniarki z opieki społecznej, ale to jest niewystarczające, gdyż potrzebuje stałej opieki. Nie wiem jak siostry rozwiążą ten problem, gdyż większość z nich nie jest w stanie zajmować się opieką nad drugimi, gdyż same ledwie mogą sobie zapewnić życiowe potrzeby codziennego życia.

Po pożegnaniu się Frosią poszliśmy odwiedzić siostrę Wierę Filimonową, która jest kaleką i nie chodzi, chociaż ma nogi. Z tego powodu nie może bywać na zebraniach, ale w domu czyta i czeka aż ją ktoś odwiedzi. Już po raz drugi odwiedziłem tą drogą i biedną siostrę. Z prawdą zetknęła się przez siostrę Emmę, lecz odstąpiła od niej z powodu silnego sprzeciwu męża, który groził, że ją po pożuci i zlękła się prześladowania. Była wtedy jeszcze młoda i zdrowa a dzisiaj przy każdym spotkaniu wyraża żal, że nie przyjęła prawdy i nie poświęciła się, gdy była w pełni sił i zdrowia. Podobnie mówiła i przy tych odwiedzinach. Przyjęła już symbol chrztu, lecz jej obecne możliwości duchowego życia przy tym kalectwie są bardzo ograniczone. Ze wzruszeniem pożegnaliśmy się z tą biedną siostrą i udaliśmy się do siostry Tamary, gdzie wieczór miało się odbyć zebranie. Ponieważ podróżowanie wieczorem nie jest tam bezpieczne, siostra Emma po krótkim odpoczynku powróciła do domu, a ja pozostałem, aby być na zebraniu, o którym pisałem.

W sobotę 10. X. zgromadziliśmy się na zebranie u siostry Stefanii, na którym usłużyłem tematem z 2 Kor. 6:11-16 pt. „Rozszerzcież się i wy". Ponieważ wszystkie siostry są szczere i otwarte wobec mnie i to od pierwszego pobytu w Tułunie w 1987 r., mogłem poznać ich szczere dusze i przymioty charakteru oraz słabości. Mogłem też poznać ich wspólne, duchowe życie również i z tej strony. Te obserwacje podyktowały właśnie taki temat i nie wątpię, że taka była wola Boża, Z reakcji sióstr podczas tej usługi wyciągnąłem wniosek, że był to stosowny i na czasie pokarm duchowy dla nich, a i ja odświeżyłem swój umysł. Już wielokrotnie miałem ten temat, ale po wielu doświadczeniach ujawniających „ciasnotę" w wielu sercach, która jest źródłem wielu doświadczeń i wynikających z nich smutków, temat ten dopiero teraz jest mi w pełni zrozumiałym, które pomaga mi w przeegzaminowanie własnego serca w jego rozszerzaniu. Podczas tego tematu i po jego zakończeniu odczuwałem wielką wdzięczność Bogu za to Jego błogosławieństwo. Wydaje mi się, że i pozostali to odczuwali, co można było zauważyć z ich radosnych twarzy. Wieloletnia i ciągła walka o byt, przetrwanie, jaka na tej nieludzkiej ziemi, wyciska jakieś piętno na ludziach. Z jednej strony można dostrzec pozytywne skutki większe zrozumienie ludzkiej niedoli i współczucie im z mej strony, staranie się i walczenie o własne przetrwanie, bez oglądania się na innych. Pewna doza takiego egoizmu ujawnia się też u tych, którzy ujawniają pozytywne cechy charakteru. Taki wniosek wcale nie dowodzi, że bogactwo i sprzyjające warunki, w których nie potrzeba walczyć o przetrwanie, nie sprzyjają rozwijaniu tych negatywnych cech charakteru. Nie mniej otoczenie i warunki wywierają wpływ na kształtowanie pozytywnych i negatywnych cech charakteru i to należy mieć na uwadze tak w stosunku do siebie jak i do innych. Do takich refleksji skłoniły mnie okoliczności, o których jeszcze wspomnę.

W międzyczasie zostałem poinformowany o wizytach gości z Mołdawii i USA, jakie miały miejsce ostatnio w tym zborze. Z przykrością wspomnę o publicznym alarmie, jaki w związku z tym podjął brat J. M. na konwencji w Krakowie, wykorzystując do tego zebranie świadectw. W tym żenującym wystąpieniu ostrzegał przed „przesiewaniem”, którego, jego zdaniem był spis treści książki o „Ruchu Badaczy Pisma Świętego", jaką zamierza wydać pewien brat, chociaż nie jest wiadome, czy będzie to możliwe ze względów finansowych. Brat J. M. jeszcze nie znając treści tej książki, ale już ocenił ją i ogłosił publicznie, że będzie, służyć przesiewaniu. Tą spostrzegawczość i kompetencje do orzekania co jest przesiewaniem ujawnił już przed kilkudziesięciu laty, gdy z pogwałceniem suwerenności zborów, w publicznym kazaniu na konwencji w Warszawie wkroczył w wewnętrzne sprawy zboru, którego byłem członkiem, ogłaszając istnienie w nim przesiewania, ba nawet wynajdując wyimaginowane równoległości. Chociaż brat W. S. w znacznym stopniu odegrał swoją negatywną rolę w doświadczeniach naszego zboru, lecz to spekulacyjne zuchwałe „kazanie" wzburzyło go do tego stopnia, że za nie skarcił br. J. M. i zagroził, że mu więcej nie da przemawiać na konwencjach. Jak z powyższego wynika, że nie wyciągnął on żadnych lekcji ze swej samowoli w podejmowaniu się osądzania spraw i wydarzeń suwerennych zborów, oraz orzekania co jest przesiewaniem? Ta samowola i zuchwałość popchnęła go obecnie do decydowania, kogo suwerenny zbór w Tułanie ma prawo przyjąć, a kogo nie.

Wizyty Mołdawian dwu braci i siostry nie wywarł pozytywnego wpływu i same siostry potrafiły je właściwie ocenić i nie sądzę, ażeby zechciały z takich wizyt korzystać. Wtrącanie się do tych spraw brata J. M. było nie tylko zbędne, ale i niewłaściwe, gdyż zbór w Tułunie jest suwerenny i nikt niema prawa decydować, kogo oni mogą przyjmować. Nie będę potępiał tych Mołdawian, gdyż ich postępowanie, oraz ich stosunek do prawdy jest nam znany z naszych kilkuletnich kontaktów i prowadzonych debat na tematy prawdy. Oni mają prawo zmieniać swoje poglądy, raz znajdując swoje miejsca na ziemi, a innym razem wybierając się do nieba, lecz nie mają prawa obmawiać braci, jak to czynili w Tułunie i uprzedzać do nich, a szczególnie do takich, którzy znajomością prawdy i duchowym rozwojem mogą być dla nich duchowymi ojcami. Ci „goście" nadużyli prawa gościa, nie mówiąc o odpowiedzialności za wywieranie złego wpływu nawet na osoby w początkowym rozwoju w prawdzie.

Jaki posiadają poziom wiedzy i rozwoju świadczy następujący fakt. Jeden z nich, o ile pamiętam br. Kostia, przed jedną siostrą rozłożył rysunek Planu Wieków i zapytał, gdzie jest jej miejsce? Gdy nie otrzymał odpowiedzi wskazał jej miejsce u dołu, chyba na linii N, a swoje pokazał powyżej i na linii L. Z tego wynika, że zajęcie określonego miejsca w Planie Zbawienia zależy od tego "co chce”/Rzym.9:16/, a nie od tego, ”który się zmiłowywa". Jego zdaniem, przyswajanie sobie określonego miejsca stawia go na nim, a eliminowany z niego, jest nieprzyswajający sobie tego, chociażby był ofiarowany Bogu i wypełniający swoje poświęcenie.

Pan Jezus, który zawsze był doskonałym, potrzebował udoskonalenia przez cierpienie, aby mógł być Najwyższym Kapłanem/ Żyd. 2:9;10:18/. Jego naśladowcy ponosili wielkie cierpienia, umierali męczeńsko na stosach Inkwizycji, gdyż tylko taka droga wiodła do chwały /2 Tym. 2:11/, a Mołdawianie i im podobni, bez takich cierpień spodziewają się „królować" z Jezusem Chrystusem. Uprzednio gdy byli „Świadkami J." i po opuszczeniu tej organizacji wierzyli, że będą żyli na ziemi i tam według ich poglądu byli, a gdy uwierzyli, że jeszcze istnieje wysokie powołanie, to już wyeksponowali siebie na linię L wiodącej do chwały, a co z tymi, którzy nie przyjęli takiego poglądu? Pozostali na linii N, chociaż ich poświęcenie nie różniło się od poświęcenia tych, którzy przez ich pogląd rzekomo znaleźli się na linii L. Tacy, którzy mają taki żałosne. pojęcie o drodze do chwały chcą być nauczycielami innych?

Z przyjemnością słuchałem opowiadania o wizycie gości z USA i osób im towarzyszących. Z opowiadania tego .mogłem wyciągnąć wniosek, że wpływ tych gości był pozytywny i budujący, tak br. Jerry'go Leslie jak i siostry Szeer Hagensick, która jest córką drogiego nam brata Carla. Zawsze mam żywo w pamięci jego czyn, gdy przywiózł do Polski 50. egz. rosyjskich I tomów, gdy inni bracia bali się podobnie uczynić. Z tych 50 egz. otrzymaliśmy 40, które niezwłocznie przemyciliśmy do ZSRR, a następnie rozprowadziliśmy wśród braci. Pragnę podkreślić dobrą pracę Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego Dawn /Brzask/ dla ludu Bożego na Ukrainie i w Rosji. Wspomnę o pomocy jakiej ci bracia udzielili braterstwu na Sybirze, szczególnie w Tułunie. Podczas mojej uprzedniej obecności, zbór ten otrzymał kilka paczek z literaturą prawdy -I tomami, Fotodramy i śpiewniki i został w pełni zaopatrzony w tą literaturę, a ponadto broszury w rosyjskim języku p.t. „Biblia goworit" i „Nadieżda".

Bracia z USA wysłali setki tomów i inną literaturę na Sybir i przyjazd tego brata i siostry miał za zadanie poznania miejsc i osób, gdzie ta literatura trafiła? Kto więc miał prawo podnosić alarm z tego powodu i ostrzegać braci przed tą wizytą? Bracia, którzy wydali wiele dolarów na wydruk literatury, którą wysłalido Rosji chcieli i powinni wiedzieć, kto ją otrzymał i jaki jest tego skutek, a jaką i ile literatury wysłali ci, którzy chcą decydować o tym, kogo odbiorcy wspomnianej literatury mogą przyjmować? Wstyd, że zalecają oni tym siostrom nie czytanie XVI tomu epifanicznego p.t. „Mapa Boskiego Planu", którego autorem jest br. Johnson. Już przeszło dwadzieścia lat upłynęło od jego przetłumaczenia naszym staraniem na język rosyjski i jedenaście lat od skserowania ponad 100 egzemplarzy, z których 2 egz. zawiozłem do Tułunu. Pytam: co w tej materii uczynili ci, którzy uważają się za krzewicieli i obrońców prawdy epifanicznej? Zaledwie wydrukowano w formie broszury jeden rozdział z XVI tomu pt. „Pierwszy ad /piekło/ Biblii" a drugi rozdział „Drugi ad Biblii", który łącznie z pierwszym stanowią tematyczną całość, dotąd nie może się ukazać, mimo zapowiedzi i obietnicy danej przed laty na konwencji w Warszawie. Bez literatury nie ma i nie będzie żadnej pracy ewangelicznej na Wschodzie, a mówienie o wielkiej pracy, jest iluzją i wprowadzaniem braci w błąd. Dla nas Polaków był czas dużych możliwości pracy w Rosji, które obecnie przez wprowadzenie ograniczeń w ruchu turystycznym i wiz zostały znacznie ograniczone.

Destrukcyjne działanie tych robotników ujawniło się na ostatnich konwencjach w Orłówce i we Lwowie, w związku z czym zmuszony jestem o tym wspomnieć, bo wiążę się to z wydawaniem literatury w języku rosyjskim. W Orłówce „kaznodzieja" z Polski w kazaniu wyrażał dezaprobatę dla tych, którzy starają się wydać niektóre tomy epifaniczne w języku rosyjskim, które jego zdaniem są niepotrzebne. Swój pogląd uzasadniał tym, że oni /on i inni/ i bez literatury zdobywali wiedzę prawdy, jeżdżąc za bratem Łotyszem i robiąc notatki z jego „wykładów". Zapomniał tylko wspomnieć, że polscy bracia mieli w swoim języku wszystkie tomy i wiele innej literatury, a każdy kto się usilnie starał mógł ją zdobyć. Być może, że ten brat w taki sposób zdobywał wiedzę biblijną i stosuje nadal, zamiast doświadczać wszystkiego, „jeśliby się tak miało" /Dz.Ap. 17:11/, na co wskazywałoby jego stanowisko w tej kwestii Wtedy nie dałby się użyć do tego rodzaju „krucjaty" i w niej sterować. Gdyby poznał pole pracy, na które został skierowany i jego potrzeby, to nie włączałby się w tę destrukcyjną działalność na szkodę tych, którym rzekomo służy lub chce służyć.

Na konwencji w Lwowie inny „kaznodzieja” przeszedł pierwszego, który nie tylko podzielił jego pogląd, ale ponadto oskarżył tych co starają się sami coś robić w zakresie wydawnictw literatury języku rosyjskim o rewolucjonizm i sprzeciwianie się „przedstawicielowi”. Poszedł nawet tak daleko, że porównał ich do Janesa i Jambresa. Nie wskazał i nie wyjaśnił tylko logiczności swych zarzutów, jak jest możliwy „sprzeciw" temu co nic nie robi? Jestem gotowy, a sądzę że też i inni, wesprzeć każdą działalność wydawniczą literatury prawdy w rosyjskim języku. Nie angażuję się w wydawanie tomów epifanicznych, gdyż nie posiadam środków na ten cel, a ponadto w pierwszej kolejności istnieje konieczność wydawania literatury podstawowej - tomów i broszur o piekle, zbijające trójcę itp. Nie czuję się też odpowiedzialnym za wydawnictwo tomów epifanicznych i ich rozpowszechnianie. Nie mniej raduję się z tego, gdy ktoś coś robi i nie dołączę do tych, co sami nic nie robią, chociaż mają „najlepiej wiedzą" co i jak trzeba czynić.

Usługa br. Jerry'go została pozytywnie oceniona przez tę gromadkę w Tułunie, która stanowiła rażący kontrast do postępowania Mołdawian. Nawet w odpowiedziach na kłopotliwe dla niego pytania, odpowiadał umiejętnie i łagodnie, nie krytykując mających odmienne poglądy w rozważanych kwestiach. Gdy mówił o trwaniu spłodzenia z ducha w miejsce tych, którzy odpadają /od 1881/, jedna z sióstr zapytała z jakiej klasy pochodzą ci nowo spładzani, odpowiedział, że są jeszcze w świecie dobrzy ludzie i to z nich pochodzą ci spładzani. Siostra ta powiedziała, że może z klasy Młodych Dostojnych, lecz on odpowiedział, że nie zna takiej klasy. Odpowiedź ta nie była przekonywująca, gdyż nawet najlepszy człowiek ze świata nie mógł być tak od razu spłodzony, a fakty dowodzą, że po ustaniu ogólnego powołania w 1881 r była klasa usprawiedliwionych z wiary, z której wielu się poświęcało i to z nich niektórzy byli spładzani do Boskiej natury i zajmowali miejsca tych, którzy tracili korony. Nazwa tej klasy nie ma znaczenia, ale znaczenie ma fakt jej istnienia niezależnie od tego czy ją ktoś uważa i uznaje, czy też nie. Mimo tych różnic, jakie się ujawniły w tej kwestii, nie było żadnego sporu na ten temat i nie zakłóciło to przyjemną atmosferę braterskiej społeczności. Bardzo pozytywnie oceniono społeczność z pozostałymi osobami - siostrą Szery H. i Zarianny z Ukrainy, a szczególnie jej rolę jako dobrej tłumaczki z angielskiego na język rosyjski. Mówiono, że mało korzystają wtedy, gdy słuchają nauczania przez słabego tłumacza używającego często słów w innych językach /nie rosyjskich/ i gdy z tego powodu zebranie trwa do 3-ch godzin.

Oprócz społeczności i usługi, br. Jerry L. przywiózł pomoc dla tej gromadki w postaci 400 dolarów, której oni bardzo potrzebują. Jednak siostry, zapewne tylko niektóre, wzbraniały się przyjąć tą pomoc, wtedy on wzruszył się do łez i powiedział, że to jest ofiara braci z USA złożona w jego ręce, którym i jemu również, byłoby b. przykro jeśli by nie została przyjęta. Nie pytałem kto odmawiał przyjęcia tej pomocy, ale znając sytuację materialną tych sióstr, z wyjątkiem niektórych osób, jestem przekonany, że odmawiały te osoby, które są w lepszej sytuacji i mogłyby się obejść w ostateczności bez pomocy. Pieniądze te przyjęła siostra Tania a następnie przekazała siostrze Emmie. Gdy przyjechałem tam powiedziano mi, że pieniądze te leżą bezczynnie, chociaż wiele osób potrzebuje pomocy, gdyż wszyscy emeryci i renciści od trzech miesięcy nie otrzymują pieniędzy!

Zdecydowano, że pieniądze należy rozdzielić po 20 dolarów dla każdej osoby, ale chyba nie uczyniono tego przez głosowanie. Później wyłączono z tego podziału br. Wołodię, który rzadko przychodzi na zebrania a ponadto pracuje i otrzymuje wynagrodzenie. Z pomocy tej zrezygnowała również siostra Tania, która również pracuje i pomocy nie potrzebuję. Mimo tych ustaleń pieniędzy nie rozdano i z tego powodu wszczęło się szemranie i obwinianie siostry Emmę, zupełnie niesłusznie, jak zdołałem ustalić, gdyż nie upoważniono jej uchwałą zboru do tego, lecz wszystko skończyło się na "pogadaniu". Sądzę, że u nikogo nie ma złej woli w tych nieporozumieniach, ale że przyczyną jest brak właściwego porządku - uchwał zborowych - w różnych kwestiach i na to starałem się zwrócić uwagę w swoich tematach, a szczególnie „Kościół Boży". Sądzę, że i z tęgo powodu mój przyjazd do zboru był z woli Bożej.

W niedzielę 11. X. odbyło się zebranie u s. Tani, na którym obrałem temat p.t. „Kościół Boży" w świetle znaczenia oryginalnych słów hebrajskich i. greckich użytych w Biblii, a szczególnie gr. Słów: „Eklesia","naos", "ieron"' i "synagogę". Z znaczenia tych słów wynika, że Kościół to nie instytucja lub organizacja lecz zgromadzenie osób powołanych przez Boga. i będących mieszkaniem Ducha Świętego / 1 Kor. 6:19/ i tak pojmował Kościół Wycklif, Marsiglio, Hus i inni słudzy Boży. Kościołem Bożym w takim zrozumieniu był Izrael, lecz nie jako naród, lecz wtedy gdy był zgromadzony wokół Mojżesza, Przybytku, królów w określonych sytuacjach, Ezdrasza i Nehemiasza, gdy usłuchał ich wezwania nie wszyscy, i podejmował dzieło odbudowy. Kościół Chrystusowy jest również Kościołem Bożym i takim "kościołem jest zgromadzenie pierworodnych /Żyd. 12:22,23/.

Gdy zacząłem wyjaśniać trojakie posłannictwo względem Boga, siebie /Kościoła/ i świata, pewna siostra, użyta nieświadomie przez przeciwnika, przerwała mi mówiąc, że "oni" nie rozumieją tego i tych łacińskich /pomyliła z grreckim/ słów. Nie chcąc zaogniać sytuacji przerwałem usługę, chociaż do końca czasu zebrania pozostawało jeszcze pół godziny. W tym zborze przyjęto, że odbywa się jedno zebranie, które trwa od 12-14 tej, chociaż bracia z Polski korzystający z tłumaczy przeciągają zebrania do trzech godzin i dłużej. Po zakończeniu zebrania siostra, która zakłóciła zebranie usprawiedliwiała się tym, że pożałowała mnie, gdyż sympatycy /prawosławni/ roptali" szemrali za jej plecami. Ja tego nie słyszałem i jeśli szemrali to nic dziwnego, gdyż im taki charakter „kościoła" nie odpowiadał. Wcześniej był spór na ten temat i siostra Tania użyła niewłaściwego porównania znaczenia słowa chram"/kościół/ i to był jeden z powodów podjęcia przeze mnie tego tematu. Takim sposobem szatan przeszkodził w przedstawieniu tak ważnej części tego przedmiotu, której ten zbór nie zna i nie stosuje w załatwianiu swoich spraw, dlatego powstają różne trudności i nieporozumienia, w sposób prywatny. W następnym zebraniu starałem się przerwany temat uzupełnić i do końca wyjaśnić. Społeczność również zakończono spożyciem wspólnego posiłku, jaki siostra Tania przygotowała. Następne zebranie i ostanie wyznaczono na wtorek 13.X., gdyż poniedziałek przeznaczyliśmy na odwiedzenie naszej drogiej siostry Oriszy /Ireny Krugłowej/, która skończyła już 90 lat. To był mój własny zamiar, a ponadto siostry powiedziały, że ona by bardzo przeżywała, gdyby się dowiedziała, że byłem i ją nie odwiedziłem.

Siostra Orisza jest zupełnie głucha i z tego powodu, gdy mieszkała sama, była kilkakrotnie okradana, nawet gdy ona spała i nic nie słyszała gdy z chołodzielnika jej wszystko zabierano. Z tego powodu jej wnuk zabrał ją do siebie i dlatego nie bywa na zebraniach, a jeśli kto chce ją odwiedzić to może to uczynić do godz. 12 lub wieczór, gdy wnuk i jego żona powracają z pracy i są w domu. Dlatego ja, siostry Stefania i Tamara postanowiliśmy ją odwiedzić do godziny 12-tej, gdyż w wieczór nie jest bezpieczne.

Jak do niej przyszliśmy mnie nie poznała, a gdy już poznała radowała się jak małe dziecko i przypominała okoliczności naszego pierwszego spotkania przed jedenastu laty. Byłem zdumiony trzeźwością jej umysłu i pamięci, gdy przypomniała jak nic nie słysząc patrzyła na mnie inne siostry, a następnie, powiedziała, że już pójdzie gdyż nic nie słyszy co my mówimy. Teraz miała aparat słuchowy, więc trochę słyszała i mogliśmy z nią porozmawiać. Opowiadała nam pewne szczegóły z jej trudnego życia z młodych lat i z ostatniego czasu. Jak ją i jeszcze jedną dziewczynę wywieziono w tajgę, gdzie miały obowiązek nazbierania szyszek cedrowych i nałuszczenia z nich siedem worków orzechów cedrowych. Wzięły ze sobą kilka bochenków chleba i nim żywiły się dwa tygodnie, rzucone na pastwę losu, dopóki nie nazbierały tych siedem worków. Nie tylko surową tajgę miały przeciwko sobie, ale i niedźwiedzi, które też szukały szyszki cedrowe, aby się pożywić ich orzeszkami. Na szczęście nie spotkały ich i po nazbieraniu siedmiu worków orzechów, przemoknięte i głodne dotarły do miejsca, skąd miały być zabrane z tajgi. Musiała mieć żelazne zdrowie, że przeżyła te trudne warunki życia na Sybirze. Zawsze wierzyła w Boga i jest przekonana, że to On ją wybawiał ze wszystkich niebezpieczeństw i wybawiał od śmierci.

Ostatnio też nie miała lekkiego życia i oprócz przeżycia dramatu śmierci syna, który przed laty zmarł tragicznie, jej synowa dwukrotnie próbowała ją otruć, chociaż z nią nie mieszka. Ostatni raz ledwie ją odratowali w szpitalu. Jej wnuk zrozumiał to i powiedział jej aby od jego matki niczego nie przyjmowała. Mimo tych wszystkich przeżyć, dawnych i ostatnich, zachowała pogodę ducha, która promienieje z jej uśmiechniętej twarzy. Ponieważ przybliżają się godzina 12 i jej prawnuk wybierał się do szkoły, a przed wyjściem miał zamknąć mieszkanie, pożegnaliśmy się i udaliśmy się do domów.

Wspomnę o tym, że ubiegłego roku otrzymałem od br. Juliana video kasetę z filmem o tematyce biblijnej o Izraela – proroctwach, o jego powrocie do swej ziemi i odrodzeniu. Jest to jedna z form pracy do Izraela /Iz. 40:1,2/ prowadzonej w USA. Film powstał z inicjatywy br. Rawsona. Kasetę której nie miałem możliwości obejrzeć została przekazana przez br. Michała Ł.. Siostry w Tułunie po jej otrzymaniu obejrzały ją i były bardzo uradowane, o czym pisała mi siostra Tamara. Film ten nie mogła obejrzeć siostra Orisza, gdyż nie może uczęszczać na zebrania, a innej możliwości obejrzenia go nie było. Ponieważ wnuk jej ma wideo, prosiła siostrę Tamarę, ażeby jej przyniosła tę wideokasetę do obejrzenia. I siostra Tamara przyniosła ją wtedy, gdy wspólnie ją odwiedzaliśmy 12.X.98 r. i obejrzeliśmy. Zostałem nim zbudowany, chociaż ta tematyka jest mi dobrze znana. Wyjaśnia wypełniające się proroctwa i krótką historię Izraela- wplecioną w wydarzenia w świecie, a szczególnie ostatnich dni. Bez krytyki błędu "trójcy" silnie zaakcentowano w nim, że Bóg Izraela jest jeden.

Nie potrzeba nikogo w prawdzie przekonywać, że pocieszenie Izraela jest jednym z posłannictw ludu Bożego /Iz.40:1,2/ i ktokolwiek uważa się za „pomazanego" Duchem Św /Iz. 61:1-3/. aby opowiadać Ewangelię winien to czynić w miarę swych zdolności i możliwości w Rosji i w innych krajach byłego Sowieckiego Sojuza, gdzie jest jeszcze wiele Żydów, chociaż wiele już wyemigrowało do Izraela. Uważam, że ktokolwiek ma możliwości głoszenia im Chrystusa jako ich Jehoszua-Mesziah, winien to czynić i to zanim nie uczynią tego ci, którzy ich przekonają, że Bóg jest jeden ale w trzech osobach. Uważam, że ten dział pracy ewangelicznej z wyjątkiem jednostek, nie jest wykonywany przez znających prawdę /BPŚw/. Wspomniany film może być do tego celu wykorzystany.

Otrzymuję różne czasopisma w rosyjskim języku wydawane przez Izraelitów, którzy przyjęli Jezusa Chrystusa jako swego Mesjasza i z nich dowiaduję się, że to oni wykonują tę pracę do Izraela, którą lepiej mogliby wykonywać znający prawdę, gdyż wówczas na ich drodze nie byłoby zapór w postaci błędu o „trójcy", który dla wielu jest nie do przyjęcia. Myślę, że gdyby oświeceni prawdą prowadzili mniej walki ze sobą o to „kto z nich jest większy i pierwszy", ale zjednoczyli się w autentycznej służbie kupionym drogocenną krwią Jezusa Chrystusa, to i dział pracy względem Izraela nie byłby zaniedbany. W tym właśnie celu uznałem za wskazane wspomnieć o tej wideokasecie i tą kwestię poruszyć w swym opisie z Sybiru.

Mój dziesięciodniowy pobyt przybliżał się ku końcowi, a ponieważ podróż do Tułunu trwała pięć dób i taki czas należało zarezerwować na podróż powrotną, 12.X. postanowiłem kupić bilety na powrotną drogę. Wcześniej siostra Tamara udała się na dworzec kolejowy w celu zasięgnięcia informacji o pociągach do Moskwy i dalej oraz cenach biletów do Lwowa. Zorientowałem się ile dolarów należy wymienić na kupno biletów. Postanowiłem wymienić 150$. W Tułunie nie ma kantoru wymiany walut a dokonuje jej tylko Zbieregatielnyj Bank, lecz zostałem poinformowany, że po zaistnieniu kryzysu w Rosji, wszelkie wymiany zostały wstrzymane. Siostry poinformowały mnie, że wymiany można dokonać na bazarze u "cinkciarzy", lecz obawiałem się takiej wymiany. Będąc przekonany, że chyba sprzedaż dolarów za ruble będzie możliwa, udałem się. do banku. Gdy wszedłem zauważyłem czatujących przed kasą na chcących sprzedać walutę i jedna z kobiet poinformowała, że bank nie prowadzi wymiany, lecz ona kupi ode mnie dolary po 13 rubli. Wiedząc, że kurs jest znacznie wyższy podszedłem do kasy, gdzie po dłuższym oczekiwaniu wymieniłem je po 14,5 rubli za 1 dolar. Nie chciała mi jednak wymienić 150$ ale całe dwieście tłumacząc się, że nie ma drobnych aby mi zwrócić 50§. Ja wiedziałem że je ma i uparcie stałem przed kasą, aż w końcu "przypomniała" sobie, że ma drobne i wydała je. Sądzę, że ta wymiana była nieoficjalna, gdyż z niej nie wydała mi dokumentu.

Mając już ruble udałem się na dworzec aby kupić bilety i po ich kupieniu z radością stwierdziłem, że jak na Ukrainie ich cena nie została podwyższona. Bilet z Tułunu do Moskwy /plackartny/ na trasie 4802 km. kosztował około 500 rubli, a bilet. z Moskwy do Lwowa na trasie krótszej niż 1/3 tamtej trasy kosztował 560 rubli, a ub. roku było odwrotnie, chociaż nie zupełnie. Przed kupnem biletów na powrotne, drogę siostry nakazywały mi .ażebym nie kupował biletów kupejnych i ja tak uczyniłem. Po kupieniu biletów wysłałem telegramy do osób, z którymi chciałem się spotkać w powrotnej drodze do Krasnojarska, Nowosybirska, Moskwy i Lwowa.

Przed wyjazdem chciałem jeszcze poruszyć sprawę pomocy z USA, aby ją otrzymali jej potrzebujący i to bez dalszej zwłoki. W związku z tym powiedziałem, że w pierwotnym Kościele nie rozdzielano otrzymywanej pomocy po równo, lecz brali ją tylko potrzebujący na miarę ich potrzeb /Dz. Ap. 2:44,45/. Znając warunki materialne; prawie wszystkich i szczególne ubóstwo niektórych sióstr sugerowałem szczególną troskę o nie przez udzielenie im pomocy, co też było w zgodzie ze zdaniem innych sióstr. Niekiedy otrzymywałem odpowiedź, że mają one synów pijaków i narkomanów i to oni by z tej pomocy korzystali. Jest to rzeczywiście bardzo złożony problem i swego czasu wahałem się z udzieleniem pomocy pewnej siostrze, biorąc pod uwagę, że ma syna pijaka, który żyje jej kosztem. Używano też innych argumentów, że ta lub inna siostra ma córkę lub syna, więc powinna od nich otrzymywać pomoc Takie argumenty najmniej mnie przekonywały, gdyż należy brać pod uwagę, czy taka pomoc jest możliwa i czy jest udzielana, a nie to, że powinna być udzielana. W związku z tym niezbędne jest ustawiczne interesowanie się warunkami jedni drugich - rozszerzenie serc, które wskazywałem w swoim temacie. Jestem przekonany, że problem ten jest do rozwiązania przy dobrej woli i chęciach pomagania sobie wzajemnie. Sam posiadałem skromne środki do takiej pomocy i zamierzałem dać je osobom jej potrzebującym, lecz ograniczyło się to tylko do dwu osób, a resztę pozostawiłem do wręczenia konkretnym osobom, a nie do podziału dla wszystkich, gdyż taki podział był niewłaściwy - symboliczną pomocą. Mam nadzieję, że kwota 480$ została rozdana jako pomoc, nie równo wszystkim, lecz najbardziej potrzebującym.

Wtorek 13.X. był ostatnim dniem naszego ostatniego zebrania i ogólnej społeczności. Siostry sugerowały zebranie ostatniego dnia mojego pobytu, lecz chciałem go wykorzystać na przygotowanie się do podróży i na odpoczynek przed nią, gdyż byłem wyczerpany bezsennymi nocami i przeżyciami związanymi z trudnymi problemami życiowymi, w których żyją siostry i ich doświadczeniami. Za temat jaki obrałem na to ostanie zebranie było "Pieczętowanie czół" Obj. 7:5, które dokonano przed rozpuszczeniem, czterech wiatrów w 1914 roku /WT. 1915 - 5752/. Niektórym wypełnienie tej wizji sprawia tak wielki kłopot, że zaprzeczają rozpoczęciu się Wielkiego Ucisku, którego I Wojna Światowa była początkiem. W temacie podkreśliłem szczególne znaczenie intelektualnego, osobistego wyrozumienia prawdy o czasie gdy Wielki Babilon upadł, gdyż było niezbędne jego opuszczenia, od czego uzależnione było zachowanie „korony" - stanowiska w Maluczkim Stadku. Znajomość prawdy była niezbędna, aby być „z żętym" w ostatnim żniwie i zabranym do Pańskiego Gumna. Taka znajomość jest potrzebna i dziś, aby się ostać wśród srogich doświadczeń ostatecznych czasów i w tym celu Pan daje stosowną ilość światła prawdy, którego nie było wcześniej. Nie wątpię, że te ostatnie dwa tematy były trudne, szczególnie dla początkujących, ale jestem przekonany, że należało je przedstawić. Ponieważ było to ostanie zebranie, w sposób więcej prywatny, w mniejszym gronie nie było już możliwe jego powtórzenie i pogłębienie tej wiedzy.

Już po zebraniu siostra E. pokazując ulotkę „Nowaja Zemlia" i na niej adres, na który można się zwracać zapytała: co to znaczy „Swietskoe, mirskije, czyli światowe i jeśli ono jest w Polszy, to czy ktoś tam pojedzie? Wyjaśniłam jej znaczenia "swietskoe" i powiedziałem, że wszystkie tego rodzaju ulotki mają adres wydawcy, ażeby się do niego zwracać z pytaniami i wątpliwościami. Chociaż nie wiem czy ewentualnie zwracający się na ten adres, otrzymują jakąś odpowiedź, gdyż przed dwoma laty czyniono mi zarzuty na Zakarpaciu, że zwracali się na podany adres, lecz nie otrzymali żadnej odpowiedzi! Dlaczego? To nie był odosobniony wypadek i nie wiem po co podawać adres w Polsce, jeśli nie ma komu odpowiadać na otrzymywane listy? Bracia z USA podają adres na Ukrainie i swój również i jest mi wiadome, że nie pozostawiają bez odpowiedzi żadnego listu i prośby. Nie wiem co jest przyczyną nie odpowiadania na otrzymane listy i poruszam tę kwestię dlatego, aby na takie listy odpowiadali ci, co je otrzymują, lub by je przekazywano braciom znającym język rosyjski, aby oni odpowiadali. Pytającemu odpowiedziałem, że ja od niego również nie otrzymałem odpowiedzi na swe listy i wtedy on zamilkł, ale to nie stanowi rozwiązania problemu.

Inna siostra zapytała co to jest „Epifania" i po co to wszystko - Świadkowie J., Epifania itp., gdyż to robi zamieszanie? Odpowiedziałem, że słowo "epifania" znaczy objawienie i odnosi się do objawienia „Powtórnej Obecności naszego Pana” i słowo to nie może być przyswojone przez kogokolwiek jako nazwy jakiejś grupy, lub organizacji. W Polsce niewłaściwie użyto tej nazwy przy rejestracji i później za czasów komunistycznej władzy nie chciano już jej zmieniać - i tak pozostało do obecnego czasu. Poza Polską nigdzie nazwa „Epifania" nie jest używana. Powiedziałem, że używanie takiej nazwy byłoby niewłaściwe wtedy, gdyby jej używano dla określenia grupy lub sekty i gdyby było powodem dzielenia ludu Bożego. Kościół Boży lub Chrystusowy jest jedyną, właściwą nazwą dla ludu Bożego, lecz to nie jest przeciwne w używaniu jakichś nazw do określenia działalności publicznej pracy do świata, ale tylko dlatego aby nas nie utożsamiano z działalnością innych grup lub sekt, z którą nie chcemy się utożsamiać. Siostra to pytanie postawiła na zebraniu, a później na przystanku autobusowym, gdy oczekiwaliśmy na autobus. Ten fakt poruszam dlatego, aby ci, którzy przyjeżdżają do tego zboru, lub zamierzają tam przyjechać wskazywali na Chrystusa i nie starali się gromadzić siostry pod innymi sztandarami.

Chcę jeszcze przedstawić przykre doświadczenia, jakie miał br. Jerry L. i osoby mu towarzyszące po wylądowaniu na Sybirze - Irkucku. O ich przyjeździe powiadomiony został zbór w Tułunie i inne osoby z prośbą, aby na nich oczekiwały na lotnisku. Na spotkanie z nimi pojechała siostra Tamara i jeszcze jedna siostra. W Irkucku zauważyły również br. Andreja z Angarska od Świadków J., którego poznali, gdyż przyjeżdżał do Tułunu. Po przyjeździe gości okazało się, że Andrej od dłuższego już czasu prowadził korespondencję z braćmi, których informował, że w Angarsku jest grupa „Isledowatieli Swiaszczennogo Pisanija /studentów biblijnych/, zatajając, że są Świadkami J. To samo pisał do brata W. Łajbiedy z Ukrainy. Gdy br. Jerry L. po spotkaniu się z Andrejem powiedział ażeby ich prowadził na ich zebranie, ten odpowiedział, że oni nie mają zebrań. Wówczas brat zapytał sióstr z Tułunu, czy i u was też nie ma zebrań? Siostry odpowiedziały, że u nich są zebrania. Współczuję bratu Jerry w tym przykrym doświadczeniu, jakie go spotkało po przebyciu tak dalekiej drogi, lecz takie doświadczenia są udziałem wszystkich sług Bożych. Brat Andrej płakał i żałował, że tak oszukał braci. Niektóre siostry tłumaczyły, że może to jego choroba była przyczyną takiego postępowania, lecz nie podzielam takiego usprawiedliwienia. Bracia z USA posyłali również literaturę do Kwitka i br. Jerry L. również tam pojechał, ale jakiego doznał przyjęcie i jakie wyniósł wrażenie nie wiem. Brat Jerry L. pokazywał siostrom wiele adresów z Rosji, na które wysłali wiele tomów i innej literatury, ale czy odwiedzał te miejsca, nie jest mi wiadome. Jak pisałem pracę ewangeliczną na Wschodzie można prowadzić mając literatury i nie można mówić o konkretnej i owocnej pracy bez literatury.

Wspomnę o przykrym doświadczeniu jakie spotkało siostrę Tamarę. Posiadała 800 rubli na wstawienie protezy zębów, które miała przy sobie, gdy udała się na bazar po zakupy. Nie zauważyła, że jej rozerżnięto torbę i skradziono posiadane pieniądze. Była to jej dwumiesięczna emerytura, której już trzy miesiące nie otrzymuje, a jest ona dla niej jedynym źródłem utrzymania. Posiada tzw. "daczę", z której ma nieco warzyw i ziemniaki, które na Sybirze stanowią dużą podporę w wyżywieniu, lecz w tym roku tej „podpory" zostali pozbawieni, gdyż w okresie wegetacji padały deszcze i to skażone jakąś chemiczną substancją, która spowodowała zeschnięcie naci w dwu dniach. Do tego czasu ziemniaki urosły już dosyć duże, bo na Sybirze wegetacja jest bardzo szybka i wszyscy mieli nadzieję, że trochę ziemniaków jeszcze zbiorą. Przy zbiorze okazało się, że dużo jest zgniłych, a jeszcze później, że te zdrowe gniją na potęgę. Siostra Stefania każdego dnia wyrzuca pół wiadra zgniłych ziemniaków a inni również. Z tego powodu ziemniaki są bardzo tanie 50 kopiejek za 1 kg. a wiadro 5 rubli, gdyż wszyscy starają się wysprzedawać ziemniaki, dopóki nie są zgniłe. Wszyscy twierdzą, że do Nowego Roku nikt nie będzie miał ziemniaków. Jeżeli ludzie mieli by pieniądze, to jeszcze chleb by ich ratował, gdyż jest tani, ponieważ państwo blokuje wzrost ceny chleba i mleka. Na bazarze jest wszystko, tylko brak pieniędzy na kupno. Mówiono mi, że niektóre staruszki utrzymujące się z emerytury nie wychodzą wcale z domu aby kupić sobie chleba, gdyż nie mają pieniędzy. Nie wiem co dalej będzie jeśli kryzys w Rosji będzie nadal trwał i rząd nie podejmie jakieś kroki, ażeby chociaż wypłacać te nędzne emerytury i renty wynoszące około 20 dolarów miesięcznie, przy cenach wyższych od naszych, z wyjątkiem chleba. Nie tragizuję, ale przedstawiam fakty i sytuację taką, jaką ona jest, a szczególnie ludzi najuboższych.

Oglądałem, ale tylko w telewizji, ogólno rosyjski strajk i manifestację ludności w Tułunie. Wszyscy manifestujący wołali Jelcyn /precz/, a w Tułunie żądali ustąpienia mera miasta, jakby to on był winien nie wypłacania emerytur, rent i wynagrodzeń za pracę, a jego zmiana mogłaby ich sytuację poprawić. Milicja obstawiała skrzyżowania ulic w okolicy manifestacji, lecz nie interweniowała. Można powiedzieć, że w Rosji istnieje demokracja bez terroru i ucisku, ale mała to pociecha.

Zebranie w dniu 13.X. odbyło się u zainteresowanej prawdą s. Żeni, która w przyszłym roku zamierza przyjąć symbol chrztu. Nie chciała tego czynić, gdy ja tam byłem, gdyż chce przyjmować chrzest w rzece, która przepływa przez Tułun. Jest to miła i inteligentna niewiasta, była buchalterka, a obecnie jest na emeryturze, którą jak inni nie otrzymuje, lecz jej sytuacja materialna jest lepsza od innych. Przebieg tego zebrania opisałem, więc ograniczę się tylko do rzeczy pominiętych. Po zebraniu, jak zwykle, był wspólny posiłek, który jak na rosyjski kryzys: był dosyć wykwintny i obfity. Z tego wyciągnąłem wniosek, że siostra ta jest zamożniejsza i jej charakter pracy pozwolił jej na pewne oszczędności, które teraz pomagają w istniejącym kryzysie. Sądzę, że te wspólne posiłki są pewnego rodzaju „agape" i pomagają w ściślejszej, rodzinnej więzi. W trakcie spożywani i potem prowadziliśmy rozmowy na poruszane przez siostry tematy prawdy. Po posiłku pożegnaliśmy się bardzo serdecznie, gdyż była to ostatnia społeczność, chociaż spodziewałem się, że niektóre siostry przy odjeździe przyjadą na dworzec, aby mnie pożegnać.

Gdy przyjechałem do Tułunu cieszyłem się, że w drodze powrotnej ciężar mego bagażu będzie mniejszy i w związku z tym prosiłem siostrę Stefanię, u której kwaterowałem, aby nie przygotowywała na odjazd żadnej żywności, z wyjątkiem chleba, gdyż mam konserwy, które mi zupełnie wystarczą na drogę powrotną. Siostra częściowo zastosowała się do mej prośby, która była podyktowana obawą przed zatruciem się nietrwałymi pokarmami, które w ciepłych wagonach ulega zepsuciu. W moich podróżach na Sybir już dwukrotnie zatrułem się bardzo i chyba uszkodziłem trzustkę.

Odjazd mój miał nastąpić 14.X. o godz. 13 czasu moskiewskiego, a według miejscowego o pięć godzin później. Miałem jechać, pociągiem pośpiesznym „Bajkał", którym już od kilku lat nie jechałam, gdyż bilet na ten pociąg kosztował o 100% drożej jak na inne pociągi do Moskwy. Ostatnio ceny na ten pociąg obniżono zapewne dlatego, że mało kto chciał nim jechać. Chociaż bilet na ten pociąg kupiłem „predwaritelno” /w przedsprzedaży/ to jednak nie oznaczono, ze miejsce miał wskazać konduktor. Zmartwiłem się tym, że nie będę miał dobrego, dolnego miejsca i nie omyliłem się. Przed odjazdem siostra Stefania uzgodniła ze swym synem, że odwiezie mnie swoim samochodem na dworzec kolejowy i przyjechał punktualnie i zawiózł mnie z matkę na dworzec. Na dworcu oczekiwały nas już dwie siostry, a cztery następne, przyjechały później. Przyjechały siostry Emma, Wiera /mała/, Wala Ryżkowa, Tamara i Tania i, ku memu zmartwieniu, każda z nich na drogę coś dla mnie przywiozła. Siostra Wiera: kilkanaście gotowanych jaj a siostra Tania rybę Omel z Bajkału. Gdy usiłowałem odmówić, tłumacząc, że mam dosyć żywności na drogę, a to co one mi przywiozły, powiększa ciężar mego bagażu i w drodze może mi się zepsuć, odpowiadały, że one to wszystko zaniosą do wagonu, a w drodze wszystko zjem i po kłopocie. Gdy siostra Wiera próbowała podnieść moją jedną torbę, powiedziała z troską w głosie, jak ja się z tym bagażem zabiorę do metra? Nie chcąc tym drogim siostrom robić przykrości, zmuszony byłem to wszystko przyjąć. Po serdecznym pożegnaniu udaliśmy się na peron, gdyż zapowiedziano przyjazd pociągu. Gdy stanął, siostry pomogły mi wsiąść do wagonu i pociąg po krótkim postoju ruszył. Gdy wszedłem do wagonu, zauważyłem, że wszystkie miejsca z wyjątkiem bocznych są zajęte. Początkowo chciałem zająć górne miejsce, ale gdy spróbowałem wspiąć się na nie, zrezygnowałem i zająłem boczne, przedostatnie od toalety. Jest to miejsce lepsze od najgorszego, tj. ostatniego bocznego.

Byłem bardzo wyczerpany, szczególnie po nie przespanych nocach, więc ułożyłem się do snu i chociaż było ciepło i duszno przespałem całą noc. Gdy się przebudziłem przyszła mi myśl, ażeby zająć górne miejsce, bardziej spokojne i wygodne, gdyż jazda trzy doby do Moskwy na bocznym miejscu nie należała do przyjemnych. Zająłem miejsce, które wcześniej chciałem zająć i jak się później okazało, wybór był szczęśliwy, gdyż w Aczinsku dolne miejsce pod nim zostało uwolnione przez pasażera.

Ponieważ wysłałem telegram do Krasnojarska, spodziewałem się, że ktoś może do mnie; wyjść i nie omyliłem się. Gdy o godz. 1,15 cz. m. a 5 czasu miejscowego pociąg stanął na stacji w Krasnojarsku, zauważyłem na peronie br. Dmitrija Jacunowa z torbą pełną żywności, w tym ze słoikiem jeszcze gorących pierogów z mięsem, z których miałem śniadanie. Nie wzbraniałem się przyjęcia tej żywności, gdyż byłoby to płonne, a ponadto, biorąc pod uwagę to, że jego żona je tak rano ugotowała, aby jej mąż mógł mi przed 5-tą godziną przywieźć, uważałem, że odmówienie tego daru byłoby wyrazem braku ocenienia ich czynu i sprawiłoby im przykrość. Dla moich współpasażerów było kazaniem o przyjaźni i miłości chrześcijańskiej, szczególnie wtedy, gdy im powiedziałem co nas łączy i o okolicznościach naszego przypadkowego poznania się. Dla nich ono było przypadkowym, lecz dla mnie był to akt Boskiej Opatrzności. Br. Dima poinformował, że jego brat Paweł jeszcze nie wrócił, więc nie mógł wyjść na spotkanie. Gdy powiedziałem mu, że na Sybirze mówią, że przemysł w Krasnojarsku wypuścił jakieś trujące gazy i struł ziemniaki odpowiedział, że ich przemysł stoi, więc nie mógł wypuścić takie gazy. Postój trwał 20 minut, więc nie mieliśmy wiele czasu na rozmowę i przed naszym rozstaniem się Dima prosił aby o nich nie zapominać i pisać do nich.

Gdy dojeżdżaliśmy do Aczinska, zauważyłem, że pasażerowie z dolnych miejsc /małżeństwo/ przygotowuje się do wysiadania, więc my z górnych miejsc zajęliśmy je. Bardzo się tym uradowałem, gdyż na górnym miejscu było bardzo duszno jechać, a jeszcze do tego dłużej jak dwie doby. Tę radość może zrozumieć tylko ten, kto jechał kilka dób na bocznym lub górnym miejscu w wagonach z oknami zamkniętymi na głucho i do tego ogrzewanymi, oraz bez czynnej wentylacji. Jadąc radośnie na dolnym miejscu, przypomniało mi się opowiadanie br. Hofmana w wykładzie o żydowskim dowcipie z kozą, którą mądry rebe kazał Żydowi wprowadzić do ciasnego mieszkania, gdy ten szukała u niego rady na narzekanie swej żony z tego powodu. Żyd po dłuższym trzymaniu w domu kozy, później zgodnie z radą rabina wyprowadził ją, czuł się bardzo szczęśliwy a żona jeszcze bardziej. Ja też czułem się tak szczęśliwy i radosny po jednodobowym „stażu" na bocznym, a następnie na górnym miejscu i już nawet duszność mnie nie przeszkadzała.

W Nowosybirsku spodziewałem się również spotkania z niewiastą, którą spotkałem i poznałem w pociągu z Moskwy do Lwowa, gdy pierwszy raz powracałem z Sybiru, oraz spodziewałem się spotkania z jej synem, któremu wysłałem wiele książek o treści religijnej, w tym I tom w rosyjskim języku. W przedziale /separatce/ wagonu jechało wtedy trzy niewiasty z wyższym wykształceniem, a jedna z nich była lekarzem, z którymi próbowałem rozmawiać na tematy religijne. Wtedy ta z którą spodziewałem się spotkać powiedziała: jaki tam „boh" jest, to Was "oduryli w Polszczy", że jest jakiś tam boh, a którego wcale nie ma. Wtedy jej dałem reprymendę mówiąc, że to ich przez więcej jak pół wieku „duryli", że Boga niet, trzymając z dala od wiedzy za „żeleznoju zawiasą". Był to już okres "głasnostii i pierestrojki" /1987r/, więc się nie bałem tak mówić. Pozostałe dwie kobiety nie brały udziału w naszej dyskusji, tylko się jej przysłuchiwały. Gdy obaliłem jej „naucznyje dokazy" o ewolucji, powiedziała, że nie będziemy „sporyć" /sprzeczać się/ i potem rozmawialiśmy na inne tematy, chociaż czasu było już mało, gdyż dojeżdżaliśmy do Lwowa.

Na czasopiśmie, które mi wprost na siłę dała dyskretnie zapisała swój adres i ja to zauważyłem, zacząłem na ten adres wysyłać naukowe książki i broszury w języku rosyjskim zbijające teorię ewolucji i dowodzące istnienie Boga. Książkami tymi zainteresował się jej syn – student, który te książki nosił na uczelnię i dawał je swym profesorom do czytania. W końcu uznałem, że należy mu wysłać I tom i go wysłałem. Nasza korespondencja przerwała się, gdy zabrano go do wojska a po zwolnieniu się ożenił. Jeszcze wiosną, gdy zamierzałem jechać na Sybir napisałem do nich list i zaproponowałem spotkanie, gdy będę przejeżdżał Nowosybirsk. Otrzymałem natychmiast odpowiedź, że mnie oczekują. Ponieważ mój wyjazd się odwlekł do jesieni, napisałem ponownie, proponując spotkanie w Nowosybirsku w drodze powrotnej, o terminie powiadomię ich telegramem i tak uczyniłem. Dojeżdżając do Nowosybirska oczekiwałem tego spotkania. Gdy przez drzwi nie zauważyłem na peronie nikogo, wróciłem do swego przedziału. Za chwilę ujrzałem zdumiony tę niewiastę, również z torbą pełną pieczywa - drożdżówek i innych produktów. Ponieważ było mało czasu, zdążyła powiedzieć, że syn jest w „komandirowce" - delegacji i nie wie o moim przyjeździe, lecz będzie bardzo zmartwiony i zasmucony, że nie mogliśmy się spotkać. Zdołałem tylko jej wyperswadować przyjęcie przyniesionej żywności, lecz nie byłem w stanie odmówić przyjęcia bombonierki i pejzażu Sybiru na kamiennej płycie, jako podarku. Słysząc od niej, że syn ma pracę, co jest tam wielkim szczęściem, zapytałem ją, czy otrzymuje za nią wynagrodzenie? Odpowiedziała, że tak, tylko jej nie płacą emerytury. Przed rozstaniem prosiła, aby do nich pisać, co zamierzam czynić.

Mój współpasażer nie był zbyt inteligentny i interesujący, a ponadto w większości spał, więc nie było warunków do nawiązania kontaktu. Górne miejsca przez znaczną część drogi były wolne, a zajmujący je często się zmieniali, więc nie było możliwości rozmawiania na tematy prawdy.

Gdy dojeżdżałem do Moskwy zastanawiałem się, czy ktoś wyjdzie do pociągu i pomoże mi w dojeździe do dworca kijowskiego? Gdy pociąg dojechał i wysiadłem z pociągu, idąc do wyjścia i metra, zobaczyłem idącą ku mnie Ninę, żonę Pieti Markowca, która mnie również zauważyła. Po przywitaniu powiedziała, że Pietia jest również, tylko, że w tłumie się pogubili, wkrótce i on się odnalazł i razem poszliśmy do ich samochodu. Pojechaliśmy do ich mieszkania, w którym kilka godzin odpocząłem, do czasu odjazdu mego pociągu do Lwowa. Byłem im bardzo wdzięczny za pomoc, gdyż samemu byłoby mi trudno z dwoma ciężkimi torbami przejechać metrem na drugi dworzec w Moskwie. Cośkolwiek ulżyłem sobie, zostawiając niektórą żywność jaką mi siostry dały w Tułunie.

Gdy zbliżała się godzina odjazdu mego pociągu do Lwowa, z Pietią i jego rodziną. wyruszyliśmy ich autem na dworzec kijowski, skąd odjeżdżał pociąg. Wyjechaliśmy wczesnej, gdyż Pietia chciał mnie trochę obwieźć po Moskwie. W nocy obecnie Moskwa jest oświetlona i iluminowana światłami reklam, więc prezentuje się dosyć okazale, nie tak jak w dzień. Jeździliśmy po Moskwie więcej jak pół godziny i w końcu pojechaliśmy na dworzec. Pietia zaparkował auto na strzeżonym parkingu, gdyż w Moskwie jest wielkie ryzyko pozostawić auto na ulicy, gdyż bardzo kradną. Po zaparkowaniu auta poszliśmy na dworzec do pociągu.; Pietia pomógł mi zanieść bagaż i po jego ulokowaniu, się pożegnaliśmy. Miałem dolne miejsce, więc bagaż umieściłem pod swoim siedzeniem, a to ma wielkie znaczenie w podróży, gdyż podczas snu jest zabezpieczony przed kradzieżą. Do torby można również włożyć portfel z dokumentami i pieniędzmi.

Zadowolony byłem z tego, że w przedziale jechały ze mną dwie kobiety budzące, zaufanie. Ponieważ byłem bardzo zmęczony, od razu ułożyłem się do snu i bardzo szybko zasnąłem. Rano zacząłem rozmowę ze współpasażerkami, aby się zorientować z kim jadę i czy nie można by porozmawiać na tematy prawdy. Okazało się, że jest to matka z córką i są Polkami z Kazachstanu. Bardzo się tym uradowałem i zacząłem wypytywać o środowiska Polaków w Kazachstanie i czy mają z nimi kontakt. Wtedy matka powiedziała, że córka próbowała nawiązać kontakt, lecz nie została zbyt przychylnie przyjęta i bardzo się tym rozczarowała. To rozczarowanie i zawód skierował ją ku Adwentystom i w taki sposób została adwentystką. Gdy zapytałem, czy zostali oni do Kazachstanu zesłani, czy też dobrowolnie tam pojechali? Matka odpowiedziała, że w latach sześćdziesiątych ona i inni pojechali tam dobrowolnie na „celiny" - ugory, zwabione większymi zarobkami. Wcześniej mieszkała jak i wielu innych Polaków w okolicach Chmielnicka, dawnego Proskurowa. Córka urodziła się już w Kazachstanie i ona jak i matka nie znają polskiego języka. Matka mówiła, że jeszcze dawniej Polacy mieszkający na Kresach Wschodni ch mówili po ukraińsku, gdyż żyli w otoczeniu Ukraińców i dlatego zapomnieli polski język. Ci, którzy zostali zesłani do Kazachstanu w czasach stalinowskich represji, żyli w skupiskach i dzięki temu zachowali, choć nie wszyscy, polski język. Być może dlatego córka nie została przychylnie przyjęta.

Te niewiasty z Kazachstanu mieszkają w Pawłodarze gdzie są trzy zbory Adwentystów Siódmego Dnia liczące przeszło trzysta członków. Ponieważ mają małe pomieszczenie na zebrania, zbierają się o różnych porach dnia. Podaję to dla orientacji jak podatny na Słowo Boże jest grunt w krajach byłego Sowieckiego Sojuzu a ci którzy go głoszą pozyskują zwolenników. Dobrze by było, ażeby tacy, którzy uważają siebie za posłanych do głoszenia Słowa Bożego szli w świat i pozyskiwali uczni, a nie „dreptali" tam, gdzie już zostało posiane ziarno prawdy, a którzy je przyjęli mogą już sami nauczać w swym gronie i bez nich i to nie znających ani języka ani miejscowych warunków.

Córka nazywa się Żerebecka, lecz nie wiem czy matka również ma takie nazwisko. Matka jest pielęgniarką i pracującą, lecz przez kilka miesięcy, chyba już od roku, nie otrzymują zapłaty. Córka ukończyła 22 lat i jest bez pracy, chociaż ma średnie wykształcenie buchalteryjno-ekonomiczne. Sytuacja ich jest beznadziejna i nie ma perspektyw na przyszłość, gdyż zakłady pracy są zamykane - nawet szpitale, bo brak jest pieniędzy, nie tylko na wynagrodzenie personelu, ale i na żywność i lekarstwa dla chorych. Nie ma dla nich perspektyw i na Ukrainie, gdyż matka nie otrzyma tu emerytury, chociaż stąd pochodzi i tu żyją jeszcze jej rodzice, którzy również nie otrzymują od wielu miesięcy emerytury, lecz mają nadzieję, że ją kiedyś otrzymają, a ona i takiej nadziei nie ma. Obie jechały do rodziny w chmielnickiej obłasti, wydając ostatnie pieniądze na podróż i być może w celu szukania jakiegoś wyjścia z beznadziejnej sytuacji, w której obecnie żyją.

W czasie podróży córka Renata próbowała przedstawić mi swoje poglądy religijne, zaczynając od soboty i pokarmów, których nie należy jeść. Wtedy jej wyłożyłem prawdę na ten temat, uzasadniając licznymi tekstami biblijnymi. Po tym, jak szybko znajdowała podawane jej teksty zauważyłem, że jest w tym już dosyć biegła. Nie sprzeciwiała mi się, a jej matka często podchwytywała moje argumenty mówiąc córce, „a widzisz, tego nie koniecznie trzeba przestrzegać". Dotyczyło to głównie jedzenia pokarmów i z tego wyciągnąłem wniosek, że matka ma z nią na tym punkcie wiele kłopotów. Matka mówiła, że jej zdaniem, człowiek powinien umierać w tej wierze, w jakiej się urodził, ale dodała, że jej córka pokazała jej w Biblii takie miejsca, które ją przekonały o słuszności decyzji córki. Zauważyłem, że stosunki matki z córką mogłyby być wzorem dla wielu rodzin, nie wykluczając rodzin w prawdzie. Było mi bardzo przyjemnie patrzeć na nie jako na prawdziwą matkę i córkę i nie zauważyłem nawet najmniejszego zgrzytu pomiędzy nimi nawet wtedy, gdy się różniły zdaniem. Podczas tej miłej i przyjemnej rozmowy na tematy religijne czas naszej podróży bardzo szybko minął do naszego rozstania. Przed pożegnaniem dałem im posiadane broszurki o Królestwie Bożym i „Nadieżda", wymieniliśmy adresy wzajemnie obiecując sobie utrzymywanie korespondencyjnego kontaktu. Miały obawy, czy ktoś po nie wyjedzie, gdyż miały jeszcze około 80 km drogi z Chmielnicka. Gdy wysiadły, przez okno zauważyłem, że ktoś je witał i z nim poszły do autobusu.

Na stacji w Chmielnicku miałem możność poznać ogólną sytuację bezbezpieczeństwa istniejącą na Ukrainie. Gdy nasz postój przedłużał się okazało się, że w jednym z wagonów naszego pociągu była bójka i z tego powodu przeszło godzinę pociąg stał, gdyż na tej dużej stacji kolejowej nie było milicjanta, który by tę bójkę przerwał. Po około godzinie zauważyłem biegnącego milicjanta w tym kierunku i po niedługiej chwili pociąg nasz ruszył. Przez tak długi czas ewentualni rabusie mogliby ograbić cały pociąg i stację i nikt by im w tym nie przeszkodził, gdyż nie było żadnej, ani kolejowej, ani milicyjnej ochrony. Gdy nasze opóźnienie przekroczyło godzinę, martwiłem się, że pociąg przybędzie do Lwowa po 23-ej i ten kto będzie na mnie oczekiwał będzie musiał tak długo czekać, gdyż wysłałem do Lwowa telegram powiadamiający o czasie mego przyjazdu.

Do tego czasu w podróży trwającej około 10 dób, na każdym kroku odczuwałem Boską Opatrzność i opiekę. Wysyłając telegram informujący o czasie mego przyjazdu, numerze pociągu i wagonu którym przyjadę, miałem nadzieję, że ktoś będzie na mnie oczekiwał i pomoże dojechać na Sychów do mej kwatery. Zaraz po kupieniu biletów w Tułunie 12.X. postanowiłem wysłać telegram do Lwowa aby na mnie oczekiwali, gdyż przyjadę późno, kiedy nie będzie autobusu, którym mógłbym dojechać na Sychów. Gdy zastanawiałem się do kogo wysłać i zamierzałem nadać do br. O. K. przyszła mi myśl, że może go nie być w domu, a żona może otrzymać i rzucić gdziekolwiek, nie powiadamiając o tym męża. Biorąc pod uwagę, że posiada samochód, więc może po mnie wyjechać, a jeśli nie będzie mógł, to przekaże tę sprawę komuś innemu, więc telegram wysłałem do tego brata. Gdy dojeżdżałem do Lwowa byłem prawie pewny, że ktoś na mnie będzie oczekiwał. Gdy pociąg stanął przy mało oświetlonym peronie i chciałem wysiąść, gdy już byłem na stopniach wagonu jakiś smagławy mężczyzna stanął przy drzwiach wagonu i usiłował mi wyrwać rączkę od wózka. Wyrywając wózek z ręki powiedział, że mi chce pomóc, w co wcale nie wierzyłem. Nie mając innego wyboru powiedziałem, że jeśli chce mi pomóc to niech uchwyci wózek przy kółkach i tak uczynił, pomagając mi wynieść z wagonu wózek z torbami i postawić na peronie. Przez chwilę stałem zdumiony tą natarczywością pomocy sądząc, że on mi chce ten bagaż zabrać, co często się zdarza. Podziękowałem mu i ruszyłem ku tunelowi, oglądając się wokoło za kimś, kto miałby mnie oczekiwać, ale nikogo nie spotkałem, od peronu począwszy a na placu przed dworcem skończywszy.

Przekonany, że nikt po mnie nie wyszedł, udałem się do przystanku autobusu Nr 2, ale tam również nie było nikogo, więc upewniłem się, że autobusu już nie będzie. Były jeszcze taxi, lecz nie miałem ukraińskich pieniędzy, a dolarami obawiałbym się płacić, a do tego miałem ukryte. Nocowanie na. dworcu po przeszło 4-ech dobach wyczerpującej podróży nie było perspektywą, gdyż w nocy nie mógłbym się powstrzymać od snu, a wtedy ktoś mógłby mi ukraść bagaż a nawet i portfel. Gdy tak rozpaczliwie rozmyślałem nad wyjściem z tej trudnej sytuacji, na przystanek podjechał tramwaj Nr. 1 i nie namyślając się wsiadłem do niego, mając nadzieję, że dojadę do pierwszego przystanku i tam może jeszcze złapię ostatni autobus na Sychów Nr 29, który kursuje dłużej. Gdy tam dojechałem i dotarłem na przystanek, zauważyłem, że oczekujących nie ma, więc autobusu już nie będzie. Gdy przez dłuższy czas stałem zrezygnowany, ujrzałem jadący trolejbus Nr 10, więc ruszyłem biegiem na jego przystanek i wsiadłem w ostatniej chwili, mając nadzieję, że nim dojadę do ul. Lubińskiej, skąd pieszo, dojdę do ul. S. Petlury przy której jest blok, gdzie mieszka siostra Nadzia Timofiejna. Gdy tam wysiadłem, padał deszcz, wic z trudem pod górę, dotarłem do mieszkania siostry Nadzi, która jeszcze nie spała. Była zdziwiona, że tak późno do niej przybyłem, lecz ją poinformowałem, że tak późno przyjechał pociąg, chociaż swoje godzinne opóźnienie nadrobił i przyjechał do Lwowa o 22:45. Chociaż w mej głowie huczał „potężny młyn" szybko zasnąłem i była to w ciągu dwudziestu kilku dni mej podróży i pobytu na Sybirze, pierwsza przespana noc. Następnego dnia rano pojechałem na Sychów i tam odpoczywałem przez dwa następne dni.

Chociaż byłem przekonany, że telegram został doręczony, chciałem się o tym upewnić. Zadzwoniłem wieczór do br. O.K. i zapytałem, czy otrzymał mój telegram z Sybiru? Odpowiedział, że nie, więc poprosiłem go ażeby zapytał żonę, czy ona otrzymała! odpowiedziała, że też nie. Gdy poprosiłem ażeby sprawdził czy telegram nie leży w skrzynce pocztowej, wówczas żona przyznała się, że telegram otrzymała i gdzieś położyła, a potem o nim zapomniała. Wszystko stało się tak jak pomyślałem, gdy zamierzałem go wysłać. Nie chcę sądzić tej siostry, ale myślę, że jeśli by tę sprawę wzięła sobie do serca, to otrzymany telegram położyłaby na widocznym miejscu, aby jej mąż zauważył; a nie rzucałaby go gdziekolwiek. Na pewno swoje sprawy tak nie zapomina i potrafi zabezpieczyć ich załatwianie. W mej podróży na Sybir, pobytu tam, ten przypadek był jedynym, który sprawił mi trochę trudności i przykrości, a miał miejsce z powodu ludzkiej niedbałości czy lekceważenia.

W środę 21.X. odwiedziłem siostrę Olimę K. i dwukrotnie starałem się przed wyjazdem odwiedzić siostrę Hanię P. ale jej nie zastałem. Następnego dnia przyjechał po mnie nasz lokator z Lwowa i jego autem z pod progu mojej kwatery na Sychowie wróciłem pod próg swego domu bez żadnych dalszych trudności. Moja podróż i pobyt na Sybirze i we Lwowie trwała 28 dni - od 26. IX do 24.2. 1998 r. W tym czasie przejechałem przeszło trzynaście tysięcy km. W ciągu jedenastu lat - od 1987 r. do 1998 r. Była to moja szósta podróż na Sybir. Gdy wszedłem w progi swego domu, nie mogłem wstrzymać się od łez i wzruszenia, gdy porównałem moje życie z warunkami naszych drogich braci i sióstr na Wschodzie, - a szczególnie na Sybirze. Za mało mamy wdzięczności za błogosławieństwa, których każdodziennie jesteśmy odbiorcami. Jestem przeświadczony, że kraj nasz jest błogosławiony i po swojej wizycie w b.r. w Polsce, ostatnio takie zdanie wyraził syn siostry N.T, człowiek nie znający prawdy.

Chociaż nasz kraj nadal jest pogrążony w ciemności i bałwochwalstwie, jednak wiara w Boga jest powszechną i to w znacznym stopnia utrzymuje go na wyższym stopniu moralności i cywilizacji od ludzi na Wschodzie, a szczególnie od tych, którym zdołano wydrzeć Boga z serca i pogrążyć na dnie moralnego upadku. Mimo to na Wschodzie, zauważyłem wiele dobrych ludzi zwracających się ku Bogu i w nim upatrujących swoje wybawienie. Taka świadomość winna nas pobudzać, aby im nieść słowo prawdy i pociechy w ich, wprost tragicznej sytuacji, co jest posłannictwem pomazanych „Duchem Panującego" /Iz. 61:1-3/.

Myślę, że chociaż czas sądu i właściwej odpłaty za przestępstwa jednostek należy jeszcze do przyszłości, to jednak chociaż w tych karach cierpią niewinni, Ucisk Wielki jest karą za grzechy narodów, za wojny i różne zbrodnie. Taką myśl podaje br. Russell w art. „Wielki dzień pojednania", oraz art. „Okup a pojednanie za grzech" - WT. 1909 - 201/ Straż 1927, 51-58. Chociaż rewolucja rosyjska była zapłatą za grzechy rządzących i arystokracji uciskających niemiłosiernie lud, to jednak stanowiła pogwałcenie wszelkich praw, w wyniku czego wylano wiele krwi niewinnej. Jednak bez pomocy tego ciemnego i oszukanego propagandą ludu, bolszewicy nigdy by władzy nie zdobyli, więc to co potem nastąpiło było karą na ten naród za jego przestępstwa. Obecny utrapienia spowodowane załamaniem się ładu politycznego i ekonomicznego, jest konsekwencją popełnionych przestępstw. Ignorowanie rozumnych praw ekonomicznych w konsekwencji, przynoszą takie a nie inne skutki. Jak widać, Polska takich koszmarów uniknęła i to stanowi jedno ze źródeł błogosławieństwa. Moim zdaniem, naród, którego nie będę wymieniał, jest historycznie obarczony bestialsko pomordowanymi niewinnymi ludzi, do których nawet się nie przyznaje i nie żałuje, więc jego biedy i nieszczęścia są swego rodzaju karą za te przestępstwa, której skutki odczuwają i niewinni ludzie. Gdy takie zdanie wyrażałem, spotkałem się z gwałtownym i ostrym sprzeciwem, uzasadnione tym, że Niemcy, którzy w czasie ostatniej wojny dopuścili się zbrodni ludobójstwa, obecnie są krajem dobrobytu. Uważam ten argument za chybiony, gdyż naród niemiecki otrzymał przynajmniej częściowo karę, a co jeszcze ma Bóg dla nich za ich złe czyny przyszłość pokaże. Za wywołaną wojnę i popełnione w niej zbrodnie zapłacili śmiercią milionów swych obywateli, a ponadto przyznali się donic, wyrażają żal za nie, a nie nabrali „wody w usta" i nie milczą jak niepokutujące narody za swoje zbrodni i nie stawia pomników zbrodniarzom jako „bohaterom".

W zakończeniu nawiążę do głoszenia Słowa Bożego i rozpowszechniania prawdy na Wschodzie. Jeżeli wspomniałem o negatywnych czynach niektórych uważających się za powołanych do jego głoszenia, czyniłem to w celu wyeliminowania rzeczy przeszkadzających w prowadzeniu owocnej pracy. Myślę, że różnice w poglądach nie powinny stanowić przeszkód, gdyż nikt z ludzi nie może nikomu dać to co Bóg nie ma do zaoferowania, ani zabrać tego, co można uzyskać na określonych przez Boga warunkach. Br. Russell pisał, że mówienie o zaniechaniu poświęcenia się Bogu, z powodu wątpliwości co do nagrody, byłoby ujawnieniem naszej niegodności dostąpienia jakiejkolwiek łaski Bożej /W.T. 1911-181, S. 1944, 12./ Jestem przekonany, że ktokolwiek jest rzeczywiście pomazany /Iz. 61:1-3/ i ma ducha służby, ten nie będzie przeszkadzał drugim w głoszeniu Słowa Bożego „chociażby dla sporu" /Filip. 1:15-18/, ale radował się z tego i będzie takowych wspierał.

Uradowałem się, gdy po powrocie z Sybiru ujrzałem paczki z literaturą z USA w języku polskim i rosyjskim. Jeszcze przed konwencją w Lwowie otrzymałem kilka paczek z literaturą z USA, od braci z „Dawn" z Kanady. Cieszy mnie to, że im nie przeszkadza, że z powodu naszej niedoskonałości nie wszystko „widzimy oko w oko" /Iz. 52:8/. Przeciwstawiając postawę i czyny tych braci, antagonizmowi innych, którzy nawet nie każą czytać własnej literatury dlatego, że nie została przez nich przetłumaczona, mam nadzieję, że nareszcie się zawstydzą, zaniechają tej destrukcyjnej działalności i w końcu wezmą się do rozpowszechniania prawdy, służenia Bogu, prawdzie i braciom.

Ponieważ w tą posługę włożyłem wszystkie uczucia serca, starałem się utrwalić na piśmie przeżycia z tym związane tak dla siebie, a jeśli to byłoby dla nich budujące, również dla innych. Nie wiem czy i kiedy udam się tam jeszcze i czy będzie to możliwe, lecz ten i poprzednie opisy, pozwolą mi zachować we wdzięcznej pamięci te przywileje służby i błogosławieństwa z nich wypływające za co niech Bogu będzie chwała

Jan Grzesik

P.S.

Ostatnią rzeczą, którą wspomnę to wydarzenie, o którym dowiedziałem się w Lwowie po przyjeździe z Sybiru. Pewien brat powiedział, że br. S. Szul został ograbiony z 200-tu dolarów na dworcu autobusowym przy ul. Stryjskiej, gdy w dniu 27 września 1998r tam pojechał po usłudze w lwowskim zborze. Bliższych szczegółów na ten temat nie znam, lecz wiem tylko, że uczyniono to przy pomocy rzekomego zgubienia przez kogoś pieniędzy - waluty. Po konwencji W Lwowie również usiłowano mnie ograbić i tylko Pan mógł mnie uratować i uratował. Podstęp polega na podrzuceniu pliku banknotów, a następnie ich podjęciu na oczach upatrzonej ofiary, a wkrótce potem ukazuje się ten, który rzekomo zgubił te banknoty i szuka znalazcy. W moim przypadku, gdy ten, który rzekomo „zgubił" plik dolarów się ukazał, ja wskazałem "znalazcę". Gdy "znalazca" pokazał "swoje dolary" a następnie dał je do rąk tego, który rzekomo zgubił, ten po ich obejrzeniu powiedział, to nie są jego pieniądze i zażądał ode mnie ażebym ja okazał swoje. Ja głupi i naiwny wyciągnąłem dolary z portfela i pokazałem je oszustowi. On chwycił mnie za rękę, aby wziąć je do przejrzenia, ale ja je nie wypuściłem z ręki. Po chwili puścił moją rękę i znikł razem ze "znalazcą", a z oddali jakiś -młody człowiek zawołał, ażebym przejrzał swoje pieniądze, czy mi ich nie podmienili. Odpowiedziałem, że ja ich nie wypuściłem z ręki, więc nie mogli mi ich podmienić, on jednak nalegał ażebym je przejrzał i to uczyniłem. Nie wiem czy to ten młody człowiek ich wypłoszył, czy też uciekli z innego powodu. Wiem tylko, że ich było dwóch i mogli mi zabrać dolary bez wielkiego trudu a nawet zabić, a że tak się nie stało uważam, że to Pan mnie uchronił od tej biedy. Odnalazłem milicjanta i poinformowałem go o tym zajściu, lecz on z bojaźni przed nimi czy też z innego powodu, nie starł się schwycić przestępców. Za to ja omal nie narobiłem sobie nowego kłopotu, gdyż byłem cały czas obserwowany i przed odjazdem znalazł się trzeci wspólnik, który powiedział, ażebym wsiadł do autobusu, ażeby mnie nie spotkało coś złego.

Myślę, że br. S. Szulowi w taki sam sposób zabrali pieniądze, ale jemu podmienili 2 dolary za dwieście i po tej podmianie był przekonany, że oddano mu 200 dolarów. Fakt, że po kilku miesiącach przestępcy nadal działają świadczy o tym, że ze strony organów bezpieczeństwa nic im nie zagraża, a przyczynę takiej bezkarności na dworcu centralnym i w biały dzień niech każdy sam odnajdzie. Ten przypadek podałem ku przestrodze Polaków udających się na Ukrainę.

Powrót do działu Książki
Poprzedni rozdział - Podróż 7

© 2015 gaudio
Ta strona nie używa cookies.