Logo gaudio
litek na morzu waluty

Z ewangelią Królestwa na Wschodzie 1992-2001 - podróż 3

W dniu 7 sierpnia 1993r. o godz. 14 wyjechałem autobusem do Lwowa, aby zrealizować swój wcześniejszy plan pracy ewangelicznej na Wschodzie /na Ukrainie i w Rosji/, który zmuszony byłem skorygować z przyczyn obiektywnych, jakie zaistniały przed moim wyjazdem...

Sierpień - wrzesień 1993 roku

W dniu 7 sierpnia 1993r. o godz. 14 wyjechałem autobusem do Lwowa, aby zrealizować swój wcześniejszy plan pracy ewangelicznej na Wschodzie /na Ukrainie i w Rosji/, który zmuszony byłem skorygować z przyczyn obiektywnych, jakie zaistniały przed moim wyjazdem. Pierwotnie zamierzałem jechać najpierw na Sybir i na Daleki wschód do Chabarowska i Władywostoku, lecz plan ten zmuszony zostałem zmienić, ponieważ w tym czasie pojechali do Tułunu bracia M. Łotysz i br. J. Montewski.

Swoją podróż na Sybir zamierzałem odbyć wiosną przyszłego roku w okresie Pamiątki Wieczerzy Pańskiej, Taką propozycję przekazałem za pośrednictwem brata M. Łotysza zborowi w Tułunie a ponadto ażeby tę sprawę uzgodnił z nimi, a jeśli zechcą ażebym przyjechał do nich po odjeździe, w/w braci jeszcze w tym roku, o niech powiadomią telegraficznie do Lwowa. Ponieważ taki telegram przysłano do Lwowa, moja podróż na Sybir pozostała tylko odłożona w czasie.

Do Lwowa przyjechałem szczęśliwie, lecz problem powstał po przyjeździe z powodu odmowy kierowcy dowiezienia nas na Stryjski dworzec autobusowy i z centrum Lwowa, skąd była wielka trudność dojazdu do miejsca zakwaterowania. Posiadałem dwie ciężkie torby z żywnością i odzieżą na Sybir, więc miałem duże trudności dostać się do środków miejskiej komunikacji /z przesiadkami/. Z tego też powodu udałem się do siostry A. Timofiejny, do której najbliżej i najłatwiej było mi się dobrać. Pierwotnie miałem inny zamiar, lecz widocznie inną była wola Boża i wbrew swojej woli znalazłem się w mieszkaniu siostry, gdzie spotkałem nieznane mi osoby, którym miałem przywilej przedstawienia prawdy i przekazania literatury - broszur i I tomu w języku rosyjskim. Nie wiem jaki będzie rezultat tego niezwykłego spotkania, ale mam nadzieję, że wcześniej czy później przyniesie ono pozytywny rezultat, a taką nadzieja budzą uzewnętrznione cechy charakterów tych osób. Jedną była młoda, miła niewiasta /panna/, która stawia pierwsze kroki jako poetka, a drugą był w starszym wieku - muzyk, który w średniej szkole uczył muzyki syna siostry Timofiejny. Z nimi miałem dosyć długą rozmowę na tematy prawdy a po rozmowie dałem wspomnianą literaturę prawdy, a sam również otrzymałem niewielki zbiór wierszy tej poetki z jej dedykacją. Dając jej I tom powiedziałem, że z niego będzie mogła czerpać natchnienie dla głębszej i konstruktywnej poezji, gdyż to będzie Boże natchnienie. Ta poetka jest Rosjanką, a mężczyzną Ukraińcem, którego korzenie sięgają biłgorajskiego powiatu. Nasza społeczność trwała kilka dni, a pożegnanie było bardzo ciepłe i serdeczne, otrzymałem też ich adresy i zaproszenie do odwiedzenia, co zamierzam uczynić w niedalekiej przyszłości.

Ponieważ w dniach 7 i 8 sierpnia odbywała się we Lwowie konwencja Wolnych B.P.Ś, na której byli członkowie lwowskiego zboru, więc i ja 8.VIII udałem się na konwencję. Na niej dominowała usługa z Polski, a oprócz nich zaproszony został br. G. Kowalczuk z Małyńska. Oprócz br. G. Kowalczuka wszystkie tematy mówców, obojętnie jakie, nawiązywały do niebiańskiej chwały i nagrody, jaka będzie udziałem obecnie poświęcających się. Jednemu z takich przemówień poświęcę więcej uwagi, które wygłosił br. Rorata z Biłgoraja. Mówił, że posiada wiele dowodów, że „Wysokie Powołanie" jeszcze trwa, ale nie będzie w stanie wszystkich przedstawić, więc ograniczy się do dwu najważniejszych. Jednym jest, że Izrael nie został nawrócony, więc "Wysokie Powołanie" będzie trwać tak długo, aż to nastąpi. Następnym "dowodem" jest, że klasa Jana nie doznała swoich ostatnich, cierpień i symbolicznego ścięcia.

Po jego przemówieniu, odszukałem go i powiedziałem, że mam pytania do jego tematu gdy powiedział jakie? Zapytałem czy wie i pamięta co pisał br. Russell w III tomie /str. 312/, że powszechne nawrócenie Izraela do Chrystusa nastąpi za pośrednictwem zmartwychwstałych do życia patriarchów i proroków, więc zdaniem brata „Wysokie powołanie" będzie trwało przez trzy fazy ucisku? Na to i inne pytania dotyczące możliwości cierpienia i wyrabiania charakteru na podobieństwo Chrystusowe w obecnych sprzyjających warunkach br. Rorata nie odpowiedział, lecz zapytał o moje nazwisko/, a gdy po dałem, powiedział "a a Grzesik", to brat może mieć jeszcze więcej pytań, odpowiedziałem, że w tej kwestii nie ma znaczenia kto pyta, lecz treść pytania. Jednak nie odpowiedział na moje pytanie, lecz odszedł, tłumacząc się brakiem czasu. Z wszystkich przemówień w tym dniu odróżniało się br. G. Kowalczuka, który nie wynosił /siebie i innych/ na „Niebo", lecz mówił o "Restytucji" Królestwie Bożym na Ziemi.

Następnego dnia pozostałem w Lwowie, aby spodziewając się takich trudności z jakimi ja się spotkałem po przy jeździe do Lwowa pomóc przyjeżdżającemu w tym dniu z ciężkimi bagażami br. Julianowi. Ponadto mieliśmy ustalić marszruty swych podróży, mojej dwumiesięcznej a br. Juliana czteromiesięcznej. Po szczęśliwym spotkaniu i zakwaterowaniu, przez kilka dni pozostaliśmy w Lwowie.

Po odjeździe Juliana zamierzałem udać się do Sławiańska - Doniecka obł. do zboru Chrześcijan Ewangelicznej Wiary, liczącego ok. 500 członków, dokąd zostałem zaproszony przez prezbiterów zboru lub do Zboru Baptystów w Rybińsku za Moskwą - Jarosławskaja obł, lecz było to niemożliwo, gdyż nie byłem w stanie kupić biletu kolejowego, w przedsprzedaży /predwarytielnoj prodaży/, gdyż przed kasami prowadzone są "spiski", na których należało się zapisywać a później "omieczać" swój zapis co kilka godzin, aż do czasu swej kolejki, co mogło trwać nawet 2 lub 3 dni, W tej sytuacji postanowiłem najpierw pojechać na Zakarpacie aby tam usłużyć, następnie z pomocą tamtejszych braci kupić bilet bezpośrednio do Moskwy na pociąg międzynarodowy przez Mukaczewo.

Oprócz wymienionych trudności wspomnę jeszcze o jednej nieprzyjemności, jaka na początku podróży mnie spotkała, a która negatywnie na mnie podziałała. Brat Julian po rozmowie z bratem w Lwowie powiedział mi, ze podane zostały sugestie /nie wiem przez kogo/ ażeby nas nie przyjmowano w Lwowie i w innych miejscach, ponieważ teraz praca już została zorganizowaną, więc powinni tutaj służyć tylko pielgrzymi i ewangeliści ŚRME. Z tego powodu brat Julian radził ażebym omijał lwowski Zbór. Wiadomość ta do głębi mną wstrząsnęła i wzburzyła, że przyszła myśl, nie wiem od kogo,- ażeby natychmiast za wrócić do domu i więcej nigdzie nie jechać. Myślę, że to był głos ciała i sugestia szatana, lecz zatrzymała się w moim umyśle tylko na moment. Pomocą w jej natychmiastowym odrzuceniu było wspomnienie faktu otrzymanego wsparcia finansowego, od pewnego brata na krótko przed moim wyjazdem. Gdy gościłem w domu tego brata i wspomniałem, że zamierzam jechać na Sybir, brata odszedł ode mnie na moment i za chwilę powrócił z 100 dolarowym banknotem, który usiłował wręczyć tą ofiarę.

Nie tylko to wspomnienie pomogło mi w tej krytycznej chwili i uchroniło od zniechęcenia, ale również wspomnienia serdecznych związków z moimi drogimi braćmi i siostrami i ich duchowych potrzeb, którym przeszło 20 lat służę. Ukazało mi się również szerokie pole pracy na jakie mnie Pan posyła, dając wprost namacalne dowody Swojego wsparcia i błogosławieństwa – pieczęcie. Dalsze dowody Pańskiego kierownictwa i błogosławieństwa przekażę w opisie z ostatniej usługi. Oby te dowody Pańskiego uznania i błogosławieństwa mej służby stały się ostrzeżeniem dla tych, którzy nie tylko nie wspierają służby poświęconych rąk, ale im przeszkadzają, KTÓRZY rozumieją, że tylko oni posiadają "patent" na taką pracę. Ks. PiO str. 754 i 755

Dnia 13 sierpnia wczesnym rankiem wyjechałem pociągiem do Mukaczewa i zajechałem tam po godz. 13-tej. Po przyjeździe udałem się do gościnnego domu drogiego braterstwa Pojdinów. Bracia, którzy mieli przywilej być gośćmi w tym domu, mieli możność poznać tę drogą rodzinę oświeconą prawdą, z którą przeszło dwadzieścia lat łączą mnie serdeczne związki braterskie i Pan dał mi przywilej przedstawienia im prawdy. W ciągu czterodniowego pobytu w Mukaczewie u tej rodziny, Pan dał mi wiele przywilejów służby W Zborze Baptystów i w domu tego braterstwa.

Po krótkim odpoczynku w piątek i sobotę miałem przywilej dzielenia się prawdą z nimi i drogim bratem Jurą, który jest daleko zaawansowanym w znajomości prawd paruzyjnej i epifanicznej. Jest to bardzo dociekliwy / i nie tylko on/ studentem prawdy, który niczego nie przyjmie, jeśli nie zostanie zupełnie przekonany. Bardzo wdzięczną i przyjemną służbą jest dzielenie się z nim i innymi prawdą. Późnym wieczorem W sobotę nasze grono powiększył drogi brat Ernest K. i nasze budujące rozmowy trwały do późnej nocy. To drogie braterstwo interesowała szczególnie prawda dotycząca proroctw wypełniających się W obecnym czasie a szczególnie dotycząca Ucisku i ustanawiania Królestwa naszego Pana. Gdy przedstawiałem im prawdę, z przyjemnością konstatowałem, że Pan stale prowadzi te drogie osoby do coraz większego światła prawdy. W naszej wymianie zdań panowała zupełną zgodność, co mogłem też i wcześniej stwierdzić. Przed końcem tej budującej społeczności i udaniem się na spoczynek zapytałem, jak spędzimy następny dzień tj. niedzielę i gdzie MAM się udać na zebranie - do Kluczarek, czy na zebranie do miejscowego zboru Baptystów? Biorąc pod uwagę, że przedstawianie prawdy przez brata Miszę W zborze do którego uczęszcza, natrafia na sprzeciwy, unikałem tego zboru i W ciągu kilkunastu lat służyłem zborom W Kluczarkach i Łuczkach. Bracia w tych zborach znają już wiele prawd, a niektóre z nich, jak o śmiertelność duszy, śmierć A nie wieczne męki zapłatą za grzech i inne prawdy znali jeszcze przed dwudziestu laty, przed moim zapoznaniem się z nimi, Z tego powodu kiedykolwiek byłem na Zakarpaciu zawsze chętnie do nich jechałem i służyłem. Brat Ernest i brat Misza radzili, ażebym jednak udał się na zebranie nie do Kluczarek, ale do zboru Baptystów w Mukaczewie i przekonałem się, że taka była wola Boża.

W niedzielę z bratem Misza udałem się na zebranie do zboru Baptystów W Mukaczewie. Marusia, żona brata Miszy nie chodzi na zebrania do tego Zboru, ale do Klucząrek mówiąc, że nie chce słuchać błędów i tracić na to czas. Jest to bardzo miła i dzielna siostra, podobna do zacnej matki i swego brata Ernesta. Cała ta rodzina jest b. zacna i miłuje prawdę, a znajomość prawdy ich matki w podeszłym wieku jest wprost zdumiewająca. Mieszka w Kluczarkach i jest członkiem tamtejszego zboru. Mimo podeszłego wieku i nękających ją chorób umysł ma bystry i posiada dużą znajomość podstawowych prawd. Poznając ją mogłem znaleźć odpowiedz na pytanie, dzięki czemu i komu siostra Marusia posiada taki prawy, zacny i bezkompromisowy charakter. Otrzymałem jeszcze jedno potwierdzenie, jak wielki wpływ wywierają rodzice na swoje dzieci, tak przekazaniem dziedzicznie swych cech, jak również swoją postawą życiową podczas ich wychowywania.

Po przybyciu na zebranie ujrzałem licznie zgromadzonych braci i sióstr. Zbór ten liczy około 250-300 członków i tyle zgromadziło się na tym zebraniu. Ktoś poinformował przewodniczącego o mojej obecności i rozpoczynając zebranie przewodniczący podając porządek, wymienił usługujących w zebraniu. Ponieważ byli goście — trzech amerykanów i ja czwarty poinformował, że najpierw będą służyć Amerykanie a następnie ja. Przed powołaniem Amerykanów do usługi przewodniczący kolejno przedstawiał ich nazwiska i stopnie naukowe. Dwóch przedstawił jako doktorów, lecz nie wymienił z jakiej dziedziny. Wymienieni mieli do dyspozycji dwoje świetnych tłumaczy - młoda siostra i brat w średnim wieku. Ich przemówienia były krótkie, nie przekraczające 10-ciu minut które koncentrowały się na pokucie. Nawoływali do pokuty mówiąc, że jeśli niepokutujący nie będą pokutować, to nie dostaną się do nieba. Nie straszyli jednak piekłem, jak to przeważnie czynią baptystyczni mówcy. Ogólnie w mojej ocenie przemówienia nie były błyskotliwe i interesujące, ale przekonałem się, że również i dla innych.

Gdy mnie powołano, z wielką bojaźnią szedłem na estradę i modliłem się /wtedy i wcześniej/, ażeby Pan dał mi mądrość tak podać kontrowersyjną prawdę, aby nie wywołać negatywnej reakcji u słuchaczy. Zamierzałem mówić o postępującej prawdzie i sposobie jej podawania, a na przykładzie prawdy o obiecanym w Edenie po zgrzeszeniu nasieniu, przedstawić o dwu zbawieniach i dwu częściach nasienia Abrahama. Przed rozpoczęciem przemówienia przyszła mi myśl, nie wiem od kogo, ażeby podkreślić swój niska stan, że nie jestem ani doktorem, ani innym znaczącym człowiekiem, ale niskiego stanu od bydła i zamierzałem zacytować Amosa 7: 4,15, lecz Pan błyskawicznie mnie ostrzegł, gdyż to byłoby afrontem dla tych, których przedstawiono jako doktorów. Przyszła również myśl – kim jesteś, ażebyś mówił o sobie? Mów tylko prawdę i prezentuj jej Autora, a nie siebie. Mając bojaźń, czy moja znajomość rosyjskiego języka pozwoli mi właściwie i przekonywująco przedstawić prawdę, nawiązałem do swojej osoby. Powiedziałem, że moi przedmówcy byli w daleko lepszej sytuacji, gdyż mieli zastępcze "usta", którymi byli ich świetni tłumacze, którzy wiernie przekazywali ich słowa w zrozumiałym dla słuchaczy języku. Wspomniałem o Aaronie, który był ustami Mojżesza. Następnie powiedziałem, że nie mogę i nie chcę mówić w polskim języku, gdyż jestem świadom, że nie byłbym zrozumiany i nie mógłbym przekazać słuchaczom tego, co Pan położył na moje serce, abym się podzielił ze słuchaczami. Dlatego, mimo niedoskonałości w używaniu rosyjskiego języka, mając nadzieję, że Pan mi dopomoże, a słuchacze będą na tyle wyrozumiali, że wybaczą moją niedoskonałość w przedstawieniu tematu, będę mówił po rosyjsku. Wyraziłem nadzieję, że będzie nam w tym pomocna Biblia, która będzie jakby słownikiem. Podkreśliłem pozytywny aspekt tej sytuacji, którym jest to, że będzie do nas przemawiać więcej Biblia a moje słowa będą się ograniczać do powiązania jej treści oraz przedstawiania prawd zawartych w jej różnych częściach i miejscach. W tej sytuacji uniknę "grzechu" wielosłowia i pusto mowy, jakim "grzeszy" wielu mówców, więcej prezentujących siebie i swe poglądy jak Jezusa Chrystusa, który Jest drogą, prawdą i żywotem.

Po tym wstępie zacytowałem Przyp. Sal. 4:16 i wyłuskałem myśli zawarte w tym tekście, który mówi o ścieżce a nie drodze sprawiedliwego, na której jest światłość - ona sama nie jest tą światłością - ale Słowo Boże jest tą światłością – Ps. 119:105, a ściślej mówiąc jest nim "mocniejsza mowa prorocka" 2 Piotra 1:19, której mamy pilnować jako świecy w ciemnym miejscu. Biblia uczy, że w ścisłym słowa tego znaczeniu "niema sprawiedliwego ani jednego", ale ci, którzy pokutowali za swoje grzechy, uwierzyli w Jezusa Chrystusa jako swego osobistego zbawiciela i zostali przez niego usprawiedliwieni i omyci Jego krwią, w oczach Bożych są uznani za sprawiedliwych i to na ścieżce takich sprawiedliwych jest wspomniane „światło”. Zacytowany tekst sugeruje, że poza ta ścieżką jest ciemność I tą myśl potwierdza Słowo Boże - Iz. 60:1-3 i inne teksty Biblii. W takiej ciemności znalazł się Adam i Ewa po zgrzeszeniu a wytwórcą tej ciemności jest "ojciec kłamstwa" szatan /Jan 8:44/. Swoje pierwsze kłamstwo posiał już w Edenie i nim zwiódł Ewę i to kłamstwo rozbrzmiewa do obecnego czasu i jest jednym z podstawowych elementów ciemności, w której znajduje .się cała ludzkość. To kłamstwo jest stale to samo, lecz w zależności od sytuacji, przybiera ono różne formy i szatan w różny sposób stara się przekonywać, że śmierć to nie jest śmierć itp.. To jest tylko jeden z wielu przykładów nieprzeniknionej ciemności w jakiej znajduje się rodzaj ludzki, lecz "sprawiedliwi" są synami dnia a nie nocy i na swej ścieżce mają światłość, która stale się wzmacnia - coraz jaśniej świeci.

Tą światłością jest prawda Słowa Bożego jako mleko i jako twardy pokarm - Żyd. 5:12-6:2. apostoł Paweł mówi, że niektórzy, sądząc po czasie ich karmienia, powinni się karmić twardym pokarmem i być już nauczycielami, a oni nadal potrzebują "mleka," a nawet rozwodnionego. Zapytałem, w jakim my jesteśmy wzroście i jakim pokarmem się żywimy?

Takie pytanie powinien sobie postawić każdy indywidualnie i znaleźć dla siebie odpowiedź. Obserwacje jednak wskazują, że olbrzymia większość ludzi zwących się chrześcijanami karmi się mlekiem i do tego rozwodnionym różnymi ludzkim poglądami i nie jest w stanie karmić się twardym pokarmem, nie rozumie nawet codziennej swej modlitwy "Ojcze nasz..." i podstawowych prawd ewangelicznych dotyczących dwu rodzajów zbawienia - niebieskiego i ziemskiego, o których jest mowa i w modlitwie w "nagornoj propowiedzi" - Mat. 5:1-10.

Moi przedmówcy mówili o zbawieniu niebieskim i wzywali, aby tam dążyć i rzeczywiście niebo się otwarło dla ludzi, gdy Jezus rozpoczął Swoją misję i złożył ze siebie ofiarę za Adama i jego potomstwo. Wtedy otworzyło się ono nie dla aniołów ale dla człowieka. Jednak nikły promień światła jaki został rzucony jeszcze w Edenie, po zgrzeszeniu, dotyczący bliżej nieokreślonego "nasienia niewiasty", a następnie rozjaśniony Abrahamowi - 1 Moj. 22:15-18 mówił o dwu częściach tego nasienia – „jako gwiazdy niebieskie i jako piasek na brzegu morskim". Ktoś mógłby nie zgodzić się z takim rozgraniczeniem nasienia na dwie części i mógłby twierdzić, że to wyrażenie jest przenośnią w znaczeniu wielkiej liczby nasienia, lecz uważne przeczytanie całkowicie wykluczy takie twierdzenie, gdyż w 18 wierszu znajdujemy wyraźne rozgraniczenie tego nasienia na dwie części - błogosławiącą i przyjmującą błogosławieństwa. Biblia wyraźnie uczy, że błogosławiącym nasieniem niewiasty i Abrahama jest Jezus Chrystus i Jego Kościół - Gal. 3:16,29 i uczy również, że przyjmującymi te błogosławieństwa będą narody, które przyjmą błogosławieństwa w Królestwie Bożym, którego wstępem będzie Tysiącletnie Królestwo naszego Pana, jak o tym mówią zacytowane wiersze i proroctwo lzaj. 2:2-4. Zacytowany rozdział Izajasza mówi o "górze", do której zbiegną się wszystkie narody - "potiekut wsie narody" / w ros. Biblii/ i nie budzi wątpliwości, że to ma znaczenie symboliczne i że tą "Górą" jest Królestwo Boże, które się wywyższy nad inne królestwa i państwa. W proroctwie Daniela 2 a szczególnie w wersetach 44 i 45 jest pokazany sposób tego wywyższenia - zburzenia królestw i państw tego świata, które się rozpoczęło I Światową Wojną, podczas której zburzone zostały największe monarchie świata - rosyjska, niemiecka i austrowęgierska. Ten proces burzenia trwa nadal i będzie trwał dotąd,- aż wszystkie królestwa /państwa/ tego świata zostaną całkowicie zburzone, aby dać miejsce na zbudowanie Królestwa naszego Pana Jezusa Chrystusa. Na naszych oczach jedno z największych państw współczesnego świata, jakim było totalitarne imperium zwące się Sowieckim Sojuzem bez jednego wystrzału legło w gruzach. Imperium to rozwalili ci, którzy chcieli go ulepszyć i umocnić, lecz rzeczywistym sprawcą był nasz Pan, który rozpoczął swoje panowanie, którego pierwszą fazą jest burzenie królestw tego świata i panowanie "wśród nieprzyjaciół" - Ps. 110:1,2, wydarzenia, które następują /przechodzą/ nie są przypadkowymi i są one przepowiedziane w Biblii, a ci którzy chodzą ścieżką na której jest "światło” rozumieją, które części /czerty/ Bożego Planu się wypełniają, gdyż nic nie czyni Pan, czego by nie objawił sługom swoim prorokom - Amos 3:7.

Moi przedmówcy mówili o urokach „nieba", a ja pragnę powiedzieć na podstawie proroctw biblijnych, że ziemia nasza będzie również piękna jak ogród Eden i będzie rajem dla tych, którzy zgodnie z Boską obietnicą ją odziedziczą - Mat.5:5; Ps.37:29, gdyż Bóg nie na próżno stworzył ziemię, ale na mieszkanie dla człowieka – Iz. 45:18.

Mówiąc o perspektywach życia na ”niebie" należy pamiętać, że taka możliwość jest ograniczona w liczbie i w czasie, a ograniczenie to wynika z warunków, jakie wystawione dla jego kandydatów i warunki te spełniła tylko znikoma liczba ludzi - Małe Stadko - Łuk. 12:32. Warunki te określone są "wąską ścieżką i ciasną bramą" i cierpieniami takimi, jak cierpiał Pan Jezus - Mat. 5:10-12 - oraz Jego naśladowcy - 2 Kor. 6:8; 11:23- 27. Cierpienia nie są dla samych cierpień, ale przez cierpienia Jezus był udoskonalony /Źyd. 2:9,10/, chociaż był On zawsze doskonałym, to tym bardziej takiego udoskonalenia wymagają ci, co są niedoskonałymi. Jeżeli chcielibyśmy otrzymać zbawienie niebieskie to postawmy sobie pytanie, czy spełniamy warunki wymagane, aby otrzymać takie zbawienie - zaparcie samych siebie /odrzucenie swojej woli i czynienie woli Bożej/, wzięcie i noszenie swego krzyża cierpień z powodu czynienia woli Bożej i naśladowanie Jezusa Chrystusa w codziennym życiu - chodzenie tak jak On chodził - 1 Jan 2:6. Zauważmy również, czy obecny czas i. panujące na świecie warunki umożliwiają spełnienie warunków na osiągnięcie "nieba", a szczególnie, czy istnieje możliwość ponoszenia takich cierpień, jakie przenosił Jezus. Cały świat przenosi wiele cierpień, ale nie otwierają one nieba. Przemówienie swe pragną zakończyć pozytywnym i radosnym akcentem: Idźmy za Jezusem i naśladujmy Go, a za to na pewno otrzymamy wielką nagrodę, przechodzącą nasze najśmielsze spodziewania, której z głębi serca wszystkich życzę i sam pragną, - Amen.

Nie zwróciłem uwagi na dokładny czas rozpoczęcia przemówienia i dlatego nie mogę dokładnie ustalić jego czas, ale sądzę, że trwało 25-30 minut. Po mnie tylko krotko przemówił brat przewodniczący w zebraniu i to było raczej zakończeniem. W czasie przemówienia spoczywałem wzrokiem na słuchaczach i ich uważne słuchanie dodawało mi odwagi i siły. Obserwowałem równie amerykanów, którym tłumaczono moje przemówienie i zastanawiałem się jak zostanie przyjęte, które stanowiło kontrast do ich przemówień, gdyż sprowadzało słuchaczy i ich samych na ziemię. Po zebraniu wszyscy podeszli ze swymi tłumaczami do mnie i bardzo serdecznie się witali i żegnali, co sprawiło mi wielką ulgę. Przychodzili do mnie również i inni i serdecznie dziękowali i wyrażali wdzięczność za to, że tak wiele się dowiedzieli z mego przemówienia. Jedna siostra w podeszłym wielu ze łzami w oczach dziękowała mi za prawdę jaką usłyszała. Inny młody brat bardzo serdecznie dziękował mi za tak głębokie przedstawienie prawdy i nie poprzestał na tym, ale dowiedziawszy się gdzie kwateruję, wspólnie z żoną przyszli do braterstwa Pojdinów, aby się dowiedzieć szczegółów prawd przedstawionych na zebraniu.

Bardzo serdecznie przywitał się ze mną po zebraniu jeden z braci starszych zboru, z którym przed dwoma, laty miałem ostry spór na temat nieśmiertelności duszy i trójcy. Początkowo go nie poznałem, a gdy go poznałem byłem mile zaskoczony jego serdecznym powitaniem

Wieczorem tego dnia do domu braterstwa Pojdinów przyszło wspomniane braterstwo jeszcze inne osoby i do późnej nocy miałem przywilej kontynuować temat z zebrania, chociaż nieco w innej formie, Zaskoczony byłem tym, że wspomniane młode małżeństwo, było tym, z którym chciałem się spotkać przed trzema laty, gdy dowiedziałem się o ich uwierzeniu i przyjściu do zboru Baptystów, Wtedy poinformowano mnie, że ta niewiasta była gorliwą katoliczką, a jej mąż pochodził z rodziny wierzących baptystów, lecz sam nim nie był - nie był po chrzcie. Gdy ożenił się z katoliczką to jeszcze bardziej się od nich oddalił, jednak coś w nim pozostało. Gdy była ewangelizacja w Zareczu /Zaricziu/ z udziałem znanego ewangelisty z USA Piejstiego, to poszedł na tę ewangelizację i coś się w nim obudziło, Gdy powrócił do domu to próbował coś z tej ewangelizacji przekazać żonie i jej powiedział, że wiele osób się "pokajało"? Żona bardzo energicznie zareagowało i zapytała, czy ty też się pokajałeś? On odpowiedział, że nie i ona odetchnęła z ulgą. Brat ten miał z sobą magnetofon na tej ewangelizacji i coś z niej zapisał na kasecie i żona o tym wiedziała, podczas nieobecności swego męża, czy też- podczas jego snu, włączyła magnetofon i przesłuchała zapis. Po jego przesłuchaniu "uwierzyła" i przyjęła chrzest, a za jej przykładem i wpływem uczynił to jej mąż i oboje stali się członkami zboru Baptystów. W niedługim czasie potem przyjechałem do Mukaczewa braterstwo Pojdinowie opowiedzieli mi o tym i wspólnie zastanawialiśmy się jak podejść do tego braterstwa i zapoznać ich z prawdą, zanim ich umysły zostaną napełnione błędami o duszy, piekle, trójcy i.t.p. Lecz wtedy nie wymyśliliśmy sposobu podejścia i w następnym roku również, ale zawsze o nich pamiętałem i pytałem o nich, gdy przyjeżdżałem do Mukaczewa. Byłem zdumiony, gdy dowiedziałem się, że to braterstwo przyszło do nas po tym zebraniu i w tym była niewątpliwie Boska opatrzność, Ta droga siostra /i on również/ posiada bystry i dociekliwy umysł, szczere, gorące serce i podczas naszej kilkugodzinnej spo- łeczności zadawała wiele pytań i wprost chłonęła prawdę. Postawa i zainteresowanie coraz głębszymi prawdami tego braterstwa i innych obecnych osób sprawiły, że mieliśmy wielką ucztę duchową do późnej nocy. Było też dwóch braci br. Miszy - rodzony i dwójrodny, obaj o imionach Jura, którzy też są miłośnikami prawdy. Jeden z nich dał dla mnie 100 marek bratu Miszy, lecz nie wiem który, ale sądzę, że to był rodzony brat Miszy. Następnego dnia brat Misza wręczył mi te pieniądze. Gdy nie chciałem przyjąć mówiąc, że to u Was jest wielka suma - równa, półrocznej zapłacie za pracę lub rencie, brat Misza powiedział mi, że jego rolą jest doręczenie tych pieniędzy i on tylko to czyni. Powiedział również, że jego brat może uczynić taką ofiarę i to czyni, aby tym sposobem też służyć Bogu i mieć cząstkę w mojej pracy misyjnej. W tej sytuacji zmuszony byłem przyjąć tę ofiarę i odczytałem jako wyraz Boskiego uznania i wsparcia mojej pracy dla Pana, prawdy i Jego ludu. Odczułem wielką odpowiedzialność przed Panem za powierzony mi dział pracy na Jego niwie. Był to już drugi podobny dowód Boskiego wsparcia w tej formie, chociaż do tego czasu brak środków finansowych nie stanowił przeszkody w mej służbie, mimo, że nigdy o pieniądze nie prosiłem i sam niezbyt wiele ich posiadam. Brat Ernest kupił mi bilet z Mukaczewa do Moskwy i również nie przyjął pieniędzy za ten bilet, mówiąc, że też chce mieć swą małą cząstkę w mej służbie prawdzie.

Następnego dnia, w poniedziałek 16 sierpnia, w gronie kilku osób spędziliśmy ostatnie chwili naszej społeczności na rozmowie na tematy prawdy. Poza braterstwem Pojdin był brat Ernest i jeszcze jeden brat, który wyraził chęć odwiezienia mnie na dworzec kolejowy i dzięki temu mogliśmy przedłużyć naszą społeczność aż na krótko do odjazdu pociągu. Po serdecznym pożegnaniu wspomniany brat i brat Misza odwieźli mnie na dworzec i po godzinie 12-tej odjechałem pociągiem Belgrad - Moskwa. Przedtem droga siostra Marusia, .jak zawsze dotąd zatroszczyła się o kanapki na podróż i nie sposób było nie przyjąć, chociaż w obecnej kryzysowej sytuacji na Ukrainie mam wielkie skrupuły to czynić. Tylko ci co znają tę sytuację rozumieją, ile kosztuje nawet jeden posiłek, kanapki również i dlatego mają tak wielkie skrupuły korzystać z ofiarności tamtejszych braci i sióstr.

Przed odjazdem pociągu podałem bratu Miszy treść telegramu do Moskwy do br. Pieti Markoweca z prośbą, ażeby mnie oczekiwał, znając długość czasu jazdy do Moskwy podałem przybliżony czas przyjazdu do Moskwy, lecz czas ten różnił się od rzeczywistego przyjazdu, o czym nie wiedziałem, że został przedłużony o kilka godzin z porodu kontroli na granicy Ukrainy z Rosją. Gdy wsiadłam do pociągu zauważyłem swoją pomyłkę i bardzo się tym zmartwiłem. Z uwidocznionego w wagonie rozkładu zauważyłem, że mój pociąg przyjedzie do Moskwy o 4 godz. później, od czasu jaki podałem w telegramie. Ponieważ podałem Nr pociągu, sądziłem, że br. Pietia zauważy moją pomyłkę i będzie oczekiwał mego przyjazdu we właściwym czasie. Gdy przyjechałem do Moskwy było już po godz. 21 i nikt mnie nie oczekiwał. Było ciemno i nie wiedziałem gdzie się udać, chociaż miałem kilka adresów w Moskwie i pod Moskwą.-Nie mogłem z nikim skontaktować się telefonicznie, ponieważ do automatu potrzebne były żetony, których nie miałem i nie wiedziałem gdzie je kupić o tak późnej porze. W końcu odnalazłem „konika" od którego kupiłem żeton i przy. jego pomocy dodzwoniłem się do Pieti i poprosiłem go, ażeby przyjechał po mnie na kijowski dworzec, co uczynił wspólnie z żoną i około północy dotarliśmy do ich mieszkania. Następnego dnia br. Pietia kupił bilet do Rybińska, oraz powrotny do Lwowa i tego dnia wieczór wyjechałem pociągiem do Rybińska odległego od Moskwy o około 400 km. Przed wyjazdem przez kilka godzin usiłowałem bezskutecznie porozumieć się telefonicznie z braćmi w Rybińsku, ażeby ich powiadomić o swoim przyjeździe. Okazało się, że został zmieniony kod telefoniczny z Moskwy do Rybińska i numeracja w samym Rybińsku - przejście na więcej cyfrową numerację.

Do Rybińska wyjechałem 18 sierpnia o godz. 21-ej przepełnionym pociągiem, w którym miałem miejsce siedzące i po całonocnej podróży po godz. 8-mej następnego dnia przyjechałem do Rybińska. Posiadałem kilka adresów i zastanawiałem się pod który adres się udać, ażebym mógł w porze dziennej zastać kogoś w domu i nie błąkać się z bagażami, gdyż w Rybińsku" byłem, pierwszy raz. Zdecydowałem się udać pod adres - ul. Babuszkina 3/2 do braterstwa Zielonych i był to trafny wybór, gdyż tam jeszcze zastałem br. Stiepana Z., i jego żonę. Po serdecznym powitaniu i krótkich rozmowach oni udali się do swoich zajęć na daczy i innych prac, a ja pozostałem sam, ażeby odpocząć po trudach podróży i bezsennej nocy. Po odpoczynku i przyjściu do domu domowników mieliśmy bardzo miłą społeczność z tą chrześcijańską rodziną, którą poświęciliśmy na bliższe zapoznanie się na rozmowę na tematy prawdy. Przekazałem wiadomości od brata Juliana i jego obszerny list, który im przetłumaczyłem na język rosyjski. Następnego dnia brat Stepan poprosił mnie, ażebym mu ten list przetłumaczył na piśmie i to uczyniłem, przetłumaczyłem również do brata Miszy Dubrowkina, który jest Izraelitą wierzącym w Jezusa Chrystusa. List mojego brata był również bardzo obszerny i napisany w bardzo serdecznym i ciepłym tonie, w którym określił tego drogiego brata Izraelczykiem, w którym nie masz zdrady – Jana 1:4-7. O słuszności i trafności tego określenia mogłem się przekonacie spotkaniu się z tym bratem, ale o tym napiszę w dalszej części sprawozdania. Tłumaczenie tych dwu obszernych listów zajęło mi prawie cały dzień. Wieczorem udaliśmy się na zebranie. Na zebraniu tym nie poproszono mnie do usługi, lecz usługiwali miejscowi starsi. Przebieg zebrania, był podobny do zebrań w innych zborach baptystycznych - modlitwy, śpiewy i krótkie przemówienia itp., więc nie będę go określał, gdyż nie było w nim nic, co zasługiwało by na uwagę i podkreślenie.

Gdy powróciliśmy do domu braterstwo to ubolewała, że nie zostałem poproszony do usługi, a siostra powiedziała, że prezbiter "zawiaduje" /zazdrości/ drugim i dlatego nie dopuszcza do usługi młodych braci, między innymi i ich .syna i chyba dlatego i mnie nie poprosił do usługi. Doradzano mi, ażebym na niedzielnym, dziennym zebraniu zaproponował prezbiterowi swoją usługę. Odpowiedziałem, że W żadnym przypadku nie uczynię tego i nie będę się narzucał ze swoją usługą.

Wieczorem tego dnia brat Stepan zaproponował, ażebym następnego dnia pojechał z młodymi braćmi do odległego o około 70 km. miasteczka Tutajewo, które jest silnym ośrodkiem prawosławia, gdzie młodzi ze zboru Rybińskiego już od około roku przeprowadzają ewangelizację i pozyskali trzy osoby - siostry. Gdy syn braterstwo dowiedział się, że ja zdecydowałem się z nimi tam pojechać, odradzał mówiąc, że tam może nikt nie przyjść, lub przyjdą same dzieci, jak to było poprzednimi razami. Brat Stepan jednak nalegał, ażebym tam pojechał. Po przyjechaniu autobusem do tego miasteczka i spotkaniu się z siostrami tam mieszkającymi, z kilkoma młodymi braćmi udaliśmy się do centrum miasteczka i tam rozpoczęliśmy ewangelizację. Rozłożyliśmy składany stolik, na którym i pod nim złożyliśmy literaturę, którą zamierzaliśmy rozdać przy końcu. Z nami przyjechał prawie niewidomy brat, który pięknie gra na kornecie i on a b y przyciągnąć słuchaczy na rozpoczęcie zaczął grać pieśni religijne. Celowo zostało wybrane miejsce przed „magazynem” - sklepem, do którego przychodzili ludzie, aby dokonywać zakupów. Gdy brat grał, ludzie przechodzili i patrzyli na nas, lecz z reguły się nie zatrzymywali, przyszły jednak dzieci obojga płci, chociaż przeważali dziewczynki w wieku od około 12-15 lat i uważnie słuchali pieśni granych i śpiewanych, oraz krótkiego przemówienia, syna brata Stepana. Że nie dziecinna ciekawość ich tam przyprowadziła, świadczyły interesujące pytania dzieci, a szczególnie jednej dwunastoletniej dziewczynki, której pytania mnie zaskakiwały. Jedno z jej pytań było jaka jest różnica pomiędzy nami a Kościołem Prawosławnym?. Było to bardzo delikatne i drażliwe pytanie i brat odpowiadający zaczął WYkazywać zasadnicze i ogólne różnice. Uważałem, że brat ten powinien nie poruszać drażliwych różnic, aby nie zrazić dzieci a szczególnie ich rodziców, którym przekażą, to, co słyszeli i starałem, się dać to do zrozumienia bratu. Później, gdy pytał o moją opinię na temat sposobu ich ewangelizacji, podałem mu swoje uwagi, za które podziękował i obiecał wziąć je pod uwagę na przyszłość.

Cały czas padał drobny deszcz i było przejmująco zimno, lecz dzieci nie odchodziły, lecz uważnie słuchały. Na krótko zatrzymało się przy nas kilka dorosłych, w tym dwu mężczyzn chyba będących pod wpływem alkoholu, którzy próbowali wszcząć z nami rozmowę. Ponieważ deszcz się nasilał, szczególnie prze wzgląd na dzieci uznaliśmy za wskazane zakończyć ewangelizację i rozdaliśmy posiadaną literaturę – pojedyncze ewangelie i różne broszurki i brat prowadzący to osobliwe zabranie zaprosił na następne zebranie ale w domu tych sióstr, jakie miało się odbyć następnego dnia tj. W niedzielę. Jak mnie informowano, dzieci przyszły na to, zebranie, a niektóre z nich przyprowadzili też swoich rodziców. Ja na nim nie byłem, ponieważ zmuszony byłem odjechać, gdyż spodziewając się, że zostanę poproszony do usługi chciałem być na zebraniu w Rybińsku i nie myliłem się. Ponieważ i Rybińsk i Tutajewo położone są nad Wołgą, drogę powrotną odbyłem wodolotem, która trwała około 1 godziny. Powracałem z bratem, który grał na trąbce i przez całą drogę rozmawiałem z nim na tematy prawdy, podobnie czyniłem w drodze do Tutajewa, odpowiadając na różne pytania, jakie mi zadawał siedzący obok mnie jeden z synów brata Stepana Z. Przy końcu powrotnej podroży brat towarzyszący mi zapytał, w jakim celu odbywam tak dalekie podróże? Odpowiedziałem, że czuję obowiązek głosić prawdę tym, którzy jej nie znają i w takim celu przybyłem do nich, aby im głosić tę prawdę. Czynię to też dlatego, że miłuję prawdę i Boga jej autora oraz Jego dzieci i tych, którzy mogą stać się Jego dziećmi. Powiedziałem, że z naszej rozmowy mógł zauważyć jakie i które prawdy nie są przez nich znane, a szczególnie prawda o zbawieniu i Królestwie Bożym na Ziemi i nie jest przypadkiem nasze zapoznanie się, przyjazd do nich mego brata Juliana, a obecnie mój. Tak jak posłał Bóg Filipa na drogę eunucha, aby go oświecić prawdą - jej zrozumieniem, tak też posyłał i posyła swoich sług na drogę tych, których chce oświecić prawdą, a od nas zależy, czy będziemy ich przyjmować i słuchać. Gdy przyjechaliśmy do Rybińska, serdecznie się pożegnaliśmy.

W niedzielę 22 sierpnia udałem się z braterstwem Zielonymi na zebranie zboru liczącego około 70-100 członków i taka w przybliżeniu liczba zgromadzonych było na zebraniu, na którym było też dwu Amerykanów, którzy przyszli w czasie jego trwania. Po przybyciu prezbiter zaprosił mnie, ażebym usiadł bliżej "kafedry" - mównicy a to wskazywało, że będę poproszony do usługi i tak się stało. Prezbiter poinformował zebranych o porządku zebrania i o tym, że jako trzeci po przemówieniach miejscowych braci będzie służył słowem brat z Polski. Chociaż gośćmi byli dwie osoby z USA, którzy przyjechali do zboru charyzmatycznego, ich przemówień w programie zebranie nie przewidziano i do usługi nie poproszono. Byli słuchaczami i między innymi z pomocą tłumaczki wysłuchali mojego wyjaśnienia proroctwa Ps. 43:3. Służyłem tematem podobnym jaki miałem w Mukaczewie tj. o postępującej prawdzie i o dwu zbawieniach. Może nieco różnił się sposób jego przedstawienia i położenia nacisku na niektórych akcentach, że tylko światłość prawdy może nas prowadzić we właściwym kierunku - "na świętą górę" Królestwa Bożego i uczynić nas doskonałymi Mat. 5:48, doprowadzić do uświęcenia Jana 17:17, bez której nikt nie otrzyma życia wiecznego w Królestwie Bożym. Wskazałem na skutki działania błędu i jako przykład podałem odrażający działanie tzw. Świętej Inkwizycji, która pochłonęła około 50 milionów ofiar. Ponieważ szczegółowo podałem treść tematu przy omawianiu usługi w Mukaczewie, ograniczę się tylko do dodatkowych informacji. W tym przypadku zauważyłem słuchanie z uwagą przemówienia przez Amerykanów, którzy mieli dobrą tłumaczkę. Po zakończeniu części zebrania, Amerykanie również serdecznie się ze mną przywitali i próbowali sami porozumieć się ze mną po rosyjsku, a gdy się nie udawało, przywołali tłumaczkę do pomocy, jeden z nich mówił, że ma polskie pochodzenie przez dziadka, który nazywał się Gronowski, jeśli dobrze zapamiętałem to nazwisko. Byłem zaintrygowany i zdumiony tym, że już poraź drugi głosiłem prawdę Amerykanom i to takiej, której oni zapewne nie znają.

Powyżej wspomniałem o zakończeniu I części zebrania, ale to był koniec oficjalnego zebrania. Ponieważ wcześniej poinformowałem brata Stepana Z. o miesięcznym pobycie w Izraelu mojego brata Juliana i zapoznałem go z treścią przywiezionego sprawozdania, brat Stepan Z. zaproponował, - ażebym zapoznał zbór i taką propozycję bez mojej wiedzy przedstawił prezbiterowi. Gdy tą propozycję przedstawił zebranym i zaproponował, aby ci, których to interesuje pozostali po oficjalnym zebraniu, nie miałem żadnego wyboru, chociaż byłem zakłopotany jak się wywiążę Z tego zadania, nie mając przetłumaczonego sprawozdania na język rosyjski.

Gdy mówiłem o tej trudności, brat Stepan powiedział, że czytałem to sprawozdanie, więc mogę swoimi słowami opowiedzieć podróż po tej Ziemi. Mówiłem o obietnicy danej Abrahamowi, której ziemskim zarysie jest cały naród izraelski, zwany w Biblii Jakubem - Rzym.11:26,27. O "zatwardzeniu" Izraela i jego skutkach, jednym z których było "wszczepienie w korzeń obietnicy Abrahama" niektórych z pogan, którzy dopełnili liczbę nasienia Abrahama - Rzym. 11:17-25; Gal. 3:16,29, że to zaślepienie przemija i na naszych oczach dokonuje się powrót łaski do Izraela po wypełnieniu się drugiej części ich „mischneh". Dowodem tego jest przepowiedziany w Biblii powrót Izraelitów do swej ziemi i odzyskanie przez nich państwowości.

Po przedstawieniu biblijnych świadectw podałem niektóre informacje ze sprawozdania i powiedziałem, że ich uzupełnienie będzie dla mnie łatwiejsze poprzez zadawanie interesujących pytań. Takich pytań było wiele, które koncentrowały się na obecnym stanie w Izraelu i ich najbliższej przyszłości. Powiedziałem, że ogół Izraela nadal nie jest gotowy na przyjęcie Jezusa Chrystusa jako swego Mesjasza, chociaż tysiące Izraelitów Go przyjęło i dlatego Izrael przejdzie jeszcze jeden ucisk, który przeorze jego serce i dopomoże jemu przyjęcia Jezusa. Powiedziałem, że Izrael będzie pierwszym, od którego rozpocznie się ziemska faza Królestwa Bożego. Ta nieoficjalna część trwała około 2 godzin, w którym w przybliżeniu uczestniczyło 40-50 osób. Jednym z nich był lekarz brat Misza Dobrówkin - Izraelita. Po serdecznym przywitaniu umówiliśmy z nim, spotkanie na godz. 17-tą w domu braterstwa Zielonych.

Po zakończeniu dziennego zebrania, miało się odbyć wieczorne zebranie, na którym zamierzałem być, lecz okazało się to niemożliwe, gdyż cały wieczorny czas do późnej nocy był tak wypełniony, że stało się to niemożliwe.

O umówionej godzinie przybył brat Misza D., z którym społeczność była dla mnie wielkim przeżyciem, które na trwale pozostanie w mej pamięci. Jak dziecko przed ojcem otworzył szczere, zacne serce i zwierzał się ze wszystkich nurtujących go uczuć i problemów, jakie przeżywa, znajdując się w obcej ziemi. Jego zwierzenia były jakby płacz skrzywdzonego i cierpiącego dziecka przed ojcem, chociaż nie usłyszałem od niego ani jednego słowa skargi na kogokolwiek. Owszem, wielką wdzięczność wyrażał w stosunku do tych, którzy dopomogli mu poznać Jezusa Chrystusa i go przygarnęli. Jego zwierzenia były jakby płaczem wspomnianym przez Dawida w Ps. 137:1-4. Dramatem jego życia jest to, że jego serce rwie się do swej Ziemi, a żona – Rosjanka nie jest w stanie go zrozumieć i nie chce słyszeć o wyjeździe do Izraela. Powiedział mi, że po przeczytaniu listu od brata Juliana, który mu przywiozłem i przetłumaczyłem, jakby jakaś odmianą nastąpiła w jej postawie. Brat Julian zachęcał go do wyjazdu i ostrzegał przed wzmaganiem się antysemityzmu w Rosji i obwinianiem Żydów za wszystkie swoje biedy i „nieudaczne”. To chyba zastanowiło jego żonę i wywarło na nią wpływ. Również przedstawiłem swoje zapatrywanie na przyszłość, jaką zgotują Żydom antysemici rosyjscy i w innych krajach, w których Żydzi pozostaną. Ponieważ syn Stepana chciał, ażebym z nim odwiedził rodzinę składającej się z siostry wierzącej, niewierzącego męża i dwu niewierzących synów, nasza społeczność została przerwana, chociaż tak ja i on mieliśmy sobie jeszcze wiele do powiedzenia. Z żalem i niedosytem żegnałem się z tym drogim bratem i pomyślałem sobie, że choćby z mej długiej podróży nie było żadnej innej korzyści, to tylko dla niego jednego przyjechałbym do Rybińska i gdziekolwiek indziej. Wierzę, że to był tylko początek naszych kontaktów i społeczności. Syn brata Stepana kilkakrotnie nalegał, ażebym przerwał społeczność z bratem Miszą i udał się do wspomnianej rodziny, co z przeszło godzinnym opóźnieniem byłem zmuszony uczynić.

Gdy się znalazłem u tej rodziny, po krótkiej rozmowie, upewniłem się, że było to wolą Bożą, ażeby się tam udać. Ponieważ siostra nie była na zebraniu, po przywitaniu zapytała jaki był przebieg zebrania i czy na nim: służyłem. Gdy odpowiedziałem twierdząco, zapytała o czym mówiłem - jaki był mój temat? Gdy odpowiedziałem na to pytanie, siostra wyraziła życzenie, ażebym im przedstawił ten temat, co uczyniłem, chociaż nie miało to oficjalnego charakteru, jak na zebraniu. Nie byłem ograniczony w czasie, jak na zebraniu i w trakcie stawianych pytań, wymagało bardziej szczegółowego przedstawienia tematu, które trwało przeszło godzinę. Następnie były liczne pytania, a w końcu padło pytanie, którego nie oczekiwałem i nie chciałbym. Ponieważ mówiłem o dwu zbawieniach, zapytała, w jakim zbawieniu oni będą mieć udział? Starałem się odpowiedzieć wymijająco, uważając, że odpowiedz na to pytanie jest dla nich zbyt twardym pokarmem, aby byli wstanie je zrozumieć i przyjąć. Za szczególnie trudne do zrozumienia dla nich uważałem dowody o zamknięciu „Wysokiego Powołania".

Odpowiadając, przedstawiłem warunki, jakie są wystawione przed ubiegającymi się o tę najwyższą nagrodę, których wypełnianie, sprowadzają prześladowanie i cierpienia, niezbędne do osiągnięcia najwyższej doskonałości tych, którzy wraz z Jezusem Chrystusem, maja być sędzia mi i królami rodzaju ludzkiego. Powiedziałem, że ciasność bramy i wąskość ścieżki, po której oni mają postępować, sprawia, że tylko mała liczba mogła spełnić te warunki. Ponadto jest ograniczona i określona i na pytanie - jaka? odpowiedziałem, że jest to liczba 144.000. Na to żywo zareagował brat Stepan, który w międzyczasie przyszedł ze swymi dwoma synami zapytał, jak to może być, ażeby tylko taka liczba należała do Kościoła, a ja w temacie mówiłem, że było około 50 milionów ofiar „świętej inkwizycji". Powiedział, że taka liczba była tylko z samych Żydów. Na te wątpliwości odpowiedziałem, że ta wielka liczba ofiar papieskiego prześladowania składa się nie tylko z mężczyzn, którzy z bronią w ręku walczyli z papieskimi siepaczami, chociaż nie wszyscy, ale i z niewiast i dzieci. Na pewno większość z nich nigdy nie spełniła warunków podanych przez naszego Pana w Ew. Mat. 16:24 i w innych miejscach Biblii, a tylko nieliczni pozostali wiernymi w spełnianiu tych warunków i osiągnęli niezbędna doskonałość. Również czas na wybór Kościoła został przez Boga określony i podany w Biblii, ale ta prawda jest bardzo głęboka i trudna do zrozumienia, a szczególnie przez tych, którzy się jeszcze mlekiem karmią. Reasumując odpowiedź na to pytanie powiedziałem, że odpowiedź powinien znaleźć każdy indywidualnie, rozważając czy spełnia wspomniane warunki, i czy w obecnej sprzyjającej sytuacji istnieje możliwość cierpienia tak jak cierpiał Jezus Chrystus? W odpowiedzi na twierdzenie, że liczba 144.000 odnosi się tylko do Żydów, powiedziałem, że korzeń obietnicy Abrahama jest Izraelski, a poganie zostali tylko wszczepieni w ten korzeń, gdy inni z izraelskiego narodu zostali wycięci - Rzym. 11:17-19; Jana 4:22.

Wiele jeszcze innych pytań stawiano i na nie odpowiadałem, a w końcu mąż siostry chwycił się za głowę i zawołał - to niewmiestitsia i uże gołowa bolit. Odpowiedziałem, że nie chciałem omawiać tak wiele tematów, ale wstawianymi pytaniami zostałem zmuszony do tego. To nieoficjalne zabranie trwało do późnej nocy i byłem już wyczerpany do granic, ale odczułem to dopiero po powrocie do domu braterstwa. Odczuwałem wielką wdzięczność za te przywileje służby otrzymane od Pana.

Następnego dnia w poniedziałek spędziłem cały dzień w gronie braterstwa na rozmowach różnych tematów prawdy, i osobiste. Wcześniej podarowałem dwa l-sze tomy synom braterstwa i bratu Stepanowi broszury w języku rosyjskim i ukraińskim i zachęciłem go do ich czytania i studiowania I-go tomu, który wcześniej otrzymał od brata Juliana. Obiecał to czynić, ale dopiero po zakończeniu prac na swej dużej daczy - ogrodzie o powierzchni 1200 m., który w obecnym kryzysie stanowi dla nich źródło zaopatrzenia w ziemniaki i w inne produkty.

Po serdecznym pożegnaniu sie z tą drogą i miłą rodziną, zostałem odprowadzony na dworzec przez brata Stepana i o g. 19 odjechałem do Moskwy. Powrotna podróż odbyła się w lepszych warunkach, gdyż miałem miejsce do spania, co miało wielkie znaczenie, gdyż byłem krańcowo wyczerpany. Do Moskwy przyjechałem rano o godzinie 6-tej i chociaż miałem kilka godzin do odjazdu pociągu do Lwowa, na który miałem bilet, ale przejechałem na kijowski dworzec i tam pozostałem do .czasu odjazdu pociągu po godz.16-tej, gdyż czułem się bardzo zmęczonym i wyczerpanym, chociaż po przespanej nocy w pociągu czułem się znacznie lepiej.

W drodze z Moskwy do Lwowa mogłem odpoczywać, gdyż jechałem w kupejnym wagonie /sypialnym/, a podróż trwała przeszło dobę. Po przyjeździe do Lwowa miałem problemy z miejską komunikacją, aby się dostać na Sychów, a później na 13-te piętro mieszkania córki siostry Kicowej, gdzie zakwaterowałem. Winda nie funkcjonowała, co nie jest rzadkim przypadkiem i musiałem wspinać się pieszo z bagażami na to piętro. Jakaś niewiasta, która tak jak ja wspinała się na 8-me piętro, pożałowała mnie i niosła na to 8-me piętro jedną moją torbę i wózek, W całej dwumiesięcznej podróży w trudnych jej momentach zawsze znajdowała się jakaś pomocna dłoń i to uważam za działanie Boskiej opatrzności.

Nie wspomniałem o jednym takim wprost zdumiewającym przypadku, który miał miejsce na dworcu kolejowym w Lwowie, gdy odprawiałem swego brata do Tarnopola, Posługując się starym rozkładem jazdy, wprowadziłem Juliana w błąd, że o 12-tej odjeżdża pociąg do Tarnopola. Gdy znaleźliśmy się na dworcu okazało się, że ten pociąg według nowego rozkładu jazdy nie kursuje, co nas zmartwiło. Zastanawialiśmy się jak dojechać do Tarnopola i zamierzaliśmy jechać na dworzec autobusowy - Stryjski i wtedy podszedł do mnie jakiś nieznany mężczyzna i mówi - pokój ci bracie. On mnie rozpoznał, gdy z Julianem stałem w tłumie w głównym wejściu dworca i podszedł do nas. Powiedział nam, że br. Szpunar podał przez niego dwie walizki, aby je zawiózł do siostry Darci Szamy i nie może tam trafić od poprzedniego dnia. Poprosił nas, czy nie moglibyśmy go tam zaprowadzić, na co się zgodziliśmy, lecz powiedzieliśmy, że mój brat musi się dostać na dworzec autobusowy, aby odjechać do Tarnopola. W tedy ten brat powiedział, że on nas zawiezie na dworzec, a później obaj pojedziemy do siostry Darci Szamy i tak uczyniliśmy. Gdy przyjechaliśmy na stryjski dworzec, Julian miał autobus za kilkanaście minut, którym odjechał, a ja z tym bratem pojechaliśmy do siostry Darci. Wszyscy byliśmy zdumieni tym, że wszystko się tak wprost cudownie ułożyło i że w taki sposób uniknęliśmy trudności dostania się na dworzec z bagażem i zaoszczędziliśmy dużo czasu, a ten przypadkowo spotkany brat mógł rozwiązać swój problem dostarczenia kłopotliwego bagażu na właściwe miejsce, Był to brat z Dąbrowy Górniczej, którego nie znałem, lecz on mnie widział na konwencji i poznał w tłumie ludzi w tak ruchliwym punkcie dworca.

Po przyjeździe do Lwowa zastanawiałem się, dokąd mam się udać w następną podróż. Chciałem jednak odpocząć chociaż ze dwa dni i pozostałem we Lwowie kilka dni, odpoczywając na Sychowie w niezamieszkanym mieszkaniu córki siostry Kicowej - Luby Sławianskiej.

W rozważaniach tych zaistniał problem z kupieniem biletu i to zadecydowało, że odsunąłem na bliżej nie określony czas podróże do Sławiańska. Ponieważ dowiedziałem, się, że w lwowskim zborze na następną niedzielę ma być z usługą brat Sułyja, nie chciałem stwarzać problemu z wspomnianych już powodów i zostawać na niedzielę w Lwowie, chociaż kilka osób pytało, dlaczego dotychczas nie byłem w zborze i nie usłużyłem. Pozostały mi więc do wyboru dwa miejsca - Tarnopol lub Równe. Ponieważ dotychczas nie byłem w Tarnopolu, a do Równego byłby problem z kupnem biletu i dojechania na czas, ażeby usłużyć w niedzielę, zdecydowałem się pojechać do Tarnopola. Poszedłem więc w piątek do brata Olesia Koweły, aby się dowiedzieć jak najlepiej dojechać do Tarnopola. Gdy tam przyszedłem, zastałem u nich brata Sułyję i dowiedziałem się, że oni wybierają się w sobotę do Tarnopola, a na niedzielę wrócą do Lwowa. Brat Oleś K. zaproponował, ażebym Z nimi pojechał, na co wyraziłem zgodę, uważając, że jest to okazja i dobra sposobność, - aby bez błąkania się zajechać na samo miejsce. Umówiliśmy się, że przyjdę do nich na godz. 8-mą i razem pojedziemy i tak uczyniliśmy. Jadąc, trochę pobłądziliśmy i z tego powodu opóźniliśmy się z przyjazdem do Tarnopola. Jednak i tak czekaliśmy, aż się bracia i siostry zgromadzą.

Gdy wszyscy zgromadzili się na zebranie, rozważano, kto będzie służył i wysunięta została propozycja, ażebyśmy służyli wspólnie - ja i brat Sułyja. Poinformowałem, obecnych, że zamierzam pozostać na niedzielę i zaproponowałem, ażeby dzisiaj usłużył brat Sułyja, a ja im usłużę w niedzielę i wszyscy się na to zgodzili.

Przed rozpoczęciem zebrania pewna siostra, nie członek Zboru, obcesowo zapytała mnie, czy ja przyjechałem od brata Woźnickiego, czy też z własnej inicjatywy, jeśli nie od brata Woźnickiego to my takich nie przyjmujemy. Byłem, zaskoczony pytaniem i odpowiedziałem, że ja nie jestem pielgrzymem ani ewangelistą, więc nie zostałem wysłany przez brata Woźnickiego, chociaż jestem z nim w harmonii i przesyłam jemu sprawozdania ze swych podróży i usług wykonywanych tu na Wschodzie. Nikt więcej nie zabierał głosu i zebranie zostało rozpoczęte.

Powołany do usługi zgodnie z ustalonym porządkiem brat Sułyja po modlitwie wyciągnął jakiś maszynopis i zaczął go czytać. Był to maszynopis p.t. „Porządek Usług Sług Bożych - 1 Kor. 14:33", który w latach pięćdziesiątych autor, brat Stachowiak, rozsyłał do niektórych pielgrzymów i ewangelistów. Jego treść można sprowadzić do surowego zakazu usługi w zborach komukolwiek oprócz pielgrzymów i ewangelistów, oraz miejscowych starszych zborach. Uzasadnienie tego swoistego zakazu ujęte zostało w 13-tu punktach, które było sofistyczną interpretacją fragmentów z literatury prawdy, które istocie były zaprzeczeniem tego klerykalnego zakazu.

Gdy w latach pięćdziesiątych ta "doktryna" była głoszona i prowadzona "krucjata" przeciw tym, którzy nie stosowali się do tego klerykalnego zakazu, powiadomiliśmy o tym brata Jollego i przesłaliśmy mu odpis tego maszynopisu do wiadomości. Brat Jolly przeprowadził stosowną indagację, po której brat Stachowiak napisał list do brata Sadowskiego, który był jakby odwołaniem lub prostowaniem głoszonej "doktryny". Brat Sadowski nie odczytał tego listu przed Zborem w Lublinie, ale podał, że brat Stachowiak prostuje swój pogląd. Podobne "prostowanie" uczynił podczas swej pielgrzymskiej usługi w Cewkowie. Ponieważ to brat Julian G. posłał bratu Jollemu wspomnianą informację i odpis maszynopisu br. Stachowiaka, brat Jolly przesłał kopię bratu Julianowi, lecz brat Julian nie otrzymał kopii tej odpowiedzi, o którą prosił i nie jest nam znana jest jego treść, lecz z zachowania i wypowiedzi br. Stachowiaka wynika, że brat Jolly nie podzielił sofistycznej interpretacji fragmentów z literatury prawdy, którą posługiwał się brat Stachowiak i polecił mu ich odwołanie czy też sprostowanie.

Uzasadnieniem takiego wniosku było stanowisko brata Jollego, jakie zajął, gdy byłem atakowany i oczerniany w związku z moją niedoszłą, do skutku usługą w Leżachowie. Gdy o tych atakach poinformowałem brata Jollego, podczas swojej wizyty przeprowadził konfrontację między mną i bratem Stachowiakiem w obecności braci S. Rypinskiego i A. Waroczyka. Kolejno zapytywał obecnych braci, czy ja miałem prawo służyć w tym Zborze, a w końcu sam odpowiedział, że będąc przegłosowany przez zbór miałem prawo usłużyć.

Brat Sułyja przed rozpoczęciem czytania tego maszynopisu, powiedział, że to jego zmarły ojciec przekazał mu ten maszynopis. Czytanie maszynopisu z przystankami zajęło mu około godziny czasu, a po zakończeniu czytania wygłosił kazanie. Kilkakrotnie podkreślał, że pielgrzymi i ewangeliści są generalnymi starszymi. Nie wiem skąd zaczerpnął taką naukę, że słudzy do niemowlątek, jakimi są ewangeliści, są generalnymi starszymi. Kilkakrotnie podkreślał, że on nie będzie interpretował czytanego maszynopisu, który nie wymaga takiej interpretacji.

Po zakończeniu zebrania poprosiłem o głos i poinformowałem obecnych, że przedstawiony w maszynopisie pogląd i zakaz na polecenie brata Jollego był odwoływany przez brata Stachowiaka, po naszej informacji i przesłaniu mu tego maszynopisu. Wspomniałem również o stanowisku brata Jollego w związku z atakowaniem mnie z powodu mojej niedoszłej do skutku usługi w Zborze Leżachów. Następnie podziękowałem obecnym za społeczność i poinformowałem o swoim zamiarze pożegnania ich i odjechania do Równego, gdzie zamierzam usłużyć braciom.

Byłem zaskoczony gdy brat Huska, który przewodniczył w zabraniu zapytał, co tu się stało, gdyż nie był obecny, gdy ta siostra powiedziała, że jeśli nie jestem od brata Woźnickiego, to my nie przyjmujemy.

Gdy otrzymał wyjaśnienie co się stało, powiedział, że w tej kwestii zbór ma coś do powiedzenia i projekt mojej ewentualnej usługi poddał pod głosowanie, wszyscy byli za moją usługą z wyjątkiem siostry, która powiedziała, że my nie przyjmujemy. Po głosowaniu powiedziałem, że pozostanę i usłużę im w niedzielę, gdyż nie chcę ich znieważyć swoją odmową, jak to uczyniłem nieświadomie w zborze Leżachów, rezygnując z usługi do której byłem przegłosowany z powodu sprzeciwu jednego brata, który zrewolucjonizował się przeciwko decyzji zboru, tj. uchwale bym im usłużył.

W niedzielę usłużyłem zborowi tematem o postępującej prawdzie. Mówiłem o siedmiu rzędach myśli przedstawionych obrazowo w Przyp. Sal. 9:1-3 i uczcie prawdy, o sposobie rozmieszczenia prawdy w Biblii - Iz. 28:10,13 i narzędziach, przez które ona jest podawana - przez dwunastu Apostołów i członków siedmiu gwiazd. Temat ten przedstawiłem w dwu wykładach i sądzę, że bracia i siostry usłyszeli też nowe rzeczy z prawdy i byli zadowoleni z mojej usługi. Po zebraniu, wspólnym posiłku i serdecznym pożegnaniu odjechałem pociągiem z przesiadką w Krasnem do Lwowa, gdyż było zbyt późno jechać do Równego.

Nie wspomniałem, że po moim Oświadczeniu brat Sułyja mówił, że nie było żadnego odwołania i powołał się na brata Woźnickiego mówiąc, że niedawno rozmawiał z bratem Woźnickim i że on zgadza się ze stanowiskiem przedstawionym w maszynopisie, lecz wyraziłem wątpliwość w prawdziwość takiego twierdzenia.

Sądziłem, że ta sofistyczna, oszukańcza doktryna została raz na zawsze pogrzebana a szczególnie ten niechlubny maszynopis i że nie będzie już niemiłosiernie bita oślica przez współczesnych Baalamów, chociaż można było zauważyć próby "odgrzewania" tej doktryny. Jednak się myliłem i nie wątpię, że było wolą Bożą ażebym pojechał do Tarnopola i razem z bratem Sułyja, który jest godnym naśladowcą swego ojca w takiej działalności, aby została ujawniona i posługiwanie się taką "literaturą", która wydana została z pogwałceniem Pańskich zarządzeń na które powołują się ci, którzy je gwałcą. Widocznie, że Pan chce, aby symboliczna matka, chociaż w podrzędnym znaczeniu oczyściła się i mogła złożyć w oczyszczonym stanie swoją „śniedną ofiarę".

Nie wiem tylko, czy brat Sułyja działał z własnej inicjatywy, czy pod wpływem i inspiracją innych osób? Nie budziło żadnej wątpliwości, że wspomniana siostra, która nie chciała „przyjmować" nikogo, kto nie jest posłany przez brata Woźnickiego, działała pod czyimś wpływem, co zostało potwierdzone przez mego brata Juliana. Gdy opowiadałem jemu i bratu Montewskiemu o zajściu w Tarnopolu, brat ten wykrzyknął – ta siostra jest fajna i mówiła do niego, że brat W. Szpunar mówił im, by mnie i Juliana nie przyjmować. Z jej zachowania można zauważyć, że posłuchała tej "rady" i chociaż nie jest członkiem zboru, zadecydowała za zbór, mówiąc, że takich my nie przyjmujemy. Nie wiedziałem, że nie jest ona członkiem zboru, ale później zostałem o tym poinformowany. Po jej wystąpieniu, lecz przed głosowaniem zboru, ażebym usłużył w nim, jeden z braci starszych postawił pytanie, kogo mamy uznawać za członka zboru - co o tym decyduje. Gdy nikt nie odpowiadał na pytanie, ja chciałem odpowiedzieć, lecz brat ten przerwał mi i powiedział, że on chce, wskazując na Sułyję, ażeby ten brat odpowiedział na to pytanie. Gdy brat Sułyja zaczął kluczyć w odpowiedzi, brat przerwał mu i zapytał, po czym mamy poznać, że ktoś jest członkiem zboru i uznać go za takiego, wtedy z br. Sułyja powiedzieliśmy, że za członka Zboru należy uznać takiego, który przyjął symbol chrztu i brat ten powiedział – dziękuję. Później zrozumiałem, że to pytanie odnosiło się do tej siostry, która w imieniu Zboru zdecydowała nie przyjęcia mojej usługi w zborze, chociaż nie przyjęła symbolu chrztu mimo, że miała sposobność na konwencji W Orłówce to uczynić, co była winna uczynić, gdyż uczestniczyła w obchodzeniu pamiątki Wieczerzy Pańskiej w b.r. i przyjmowała emblematy - chleb i wino. Nie chciałbym o tej siostrze nic ujemnego mówić, ale jestem zmuszony jej zachowaniem się w zborze i jako niewiasta i jako nie członek zboru. Jak jest mi wiadomo taką "śmiałość" okazuje ta siostra i w małżeństwie, jakby to ona a nie mąż był głową domu. Jej zachowanie w zborze podczas mojej wizyty, było przyczyną, że ta informacja dotarła do mnie iw tej sytuacji jest to usprawiedliwione i nie należy uważać za obmowę tej siostry.

W poniedziałek 30 sierpnia udało mi się kupić poza kolejnością bilet do Kostopola na popołudniowy pociąg jadący do Sankt Ptersburga /d. Leningradu/ i zajechałem późnym wieczorem do Kostopola do drogiego braterstwa Stupczuków. Jak już pisałem w poprzednio dom ten jest jakby drugim moim domem od około dwudziestu lat, w którym znajduję nie tylko fizyczny odpoczynek, ale i ciepło rodzinnego domu, w którym czerpię siłę duchową i podnietę do pracy ewangelicznej w trudnych warunkach tego kraju. Takie ciepło odczułem po przykrym doświadczeniu, jakie miałem w Tarnopolu. Po serdecznym powitaniu i podzieleniu się wiadomościami, następnego dnia udałem się do Berezna. Tam spotkałem siostrę Galę, żonę Koli Gałaguza, która przyjechała z USA w odwiedziny do swej i męża rodziny. Bardzo się ucieszyłem tym spotkaniem i społecznością z innymi drogimi braćmi i siostrami w Bereźnie. Po sporach, jakie miały miejsce w zborze Orłówka w związku z ostatnią konwencją, bardzo chciałem odwiedzić braci i sióstr w tej okolicy i porozmawiać na ten temat i na inne tematy. Na początku dowiedziałem się z radością, że spory już ustały iw zborze panuje spokój. Do późnego wieczora a raczej nocy rozmawialiśmy na różne tematy prawdy w gronie rodziny braterstwa Gałaguzów i innych osób. Następnego dnia zamierzałem z siostrą Galą pojechać do Orłówki i syn brata Wiktora, a zięć braterstwa Gałaguzow zadeklarował się nas tam odwieźć samochodem, z czego się uradowałem, gdyż obecnie dostanie się do Orłówki stanowi nie lada problem.

Gdy następnego dnia rano przygotowaliśmy się do wyjazdu, przyjechał syn br. Wiktora, Misza i on zaproponował, że zawiezie nas do Orłówki, na co z radością przystaliśmy. Jeszcze kilka godzin spędziliśmy na rozmowach - biesiedach duchowych w gronie powiększonym o brata Miszę, po południu pojechaliśmy do Orłówki. Ku mej radości zastałemu w domach braterstwo Matiaszczuków i Markoweców, z którymi spędziłem popołudnie na dzieleniu się wiadomościami o pracy Pańskiej na tym terenie i na rozmowach na tematy prawdy. Ponieważ w wieczór miało się odbyć zebranie, udaliśmy się na to zebranie. Zgromadzenie nie było liczne, gdyż był to czas wykopów i pilnych robót polowych. Byli jednak zgromadzeni prawie wszyscy starsi zborowi z wyjątkiem br. Wiktora. Ucieszyłem się, gdyż chciałem ich wszystkich wiedzieć i porozmawiać z nimi, Nie spodziewałem się być w zborze w innym czasie, a szczególnie w niedzielę, więc to spotkanie z nimi miało dla mnie także znaczenie.

W związku z moją obecnością, brat który miał przewodniczyć w zebraniu zaproponował, ażebym im usłużył w zebraniu. Chcąc bardziej szczegółowo i dobitniej przedstawić temat zaproponowałem, że będę służył w polskim języku i za zgodą braci i sióstr usłużyłem po polsku. Zauważyłem, że prawie wszyscy obecni dobrze już rozumieją polski język, więc spodziewałem się, że wszyscy dobrze zrozumieją mój temat.

Doświadczenia w tym zborze i moje ostatnie przykre doświadczenia wskazały temat, jaki miałem powiedzieć i nie wątpiłem, że było to wolą Bożą, Za podstawę wziąłem tekst do Galatów 5:1 i mówiłem o prawdziwej wolności ludu Bożego - jednostek, i jego społeczności, jakimi są zbory. Podstawowy tekst o wolności mówi, że wolnością cieszą się tylko ci, których Chrystus wolnymi uczynił. On też wyraźnie sugeruje, że jedni byli a drudzy jeszcze są w niewoli, niektórzy przyjmują nazwę wolnych, lecz nazwa nie czyni nikogo wolnym. Zapytałem w jakiej niewoli są ludzie i od jakiej niewoli uwolnił niektórych Chrystus! Krótko określiłem niewolę w jakiej znajduje się cały świat i jak to w pewnym kraju o najbardziej zniewolonym totalitarnym systemie, niewolnicy śpiewali, "ja takoj strany nie znaju, gdzie tak wolno dyszet czeławiek". Niewolnikom w zakresie religijnej niewoli ich liderzy też wmawiają, że cieszą się oni wolnością. Po tym wprowadzeniu powiedziałem, że naszym zamiarem jest mówić o niewoli i wolności ludu Bożego. Niewola jest to ograniczenie swobody, a takim jest ograniczenie jakie czyni grzech, błąd, samolubstwo i świat - jego opinia, sąd, wpływ etc. Wolność nie jest jednak abstrakcyjnym pojęciem i ma zakreślone granice. Przekroczenie tych granic nie jest wolnością ale anarchią i szatan stara się ludzi wpędzać albo w jedną skrajność - niewolę, albo w drugą - anarchię.

Te skrajności są widoczne we wszystkich dziedzinach życia społecznego, a obecne burzliwe i opłakane w skutkach wydarzenia ujawniają, jak gorzkie są owoce tych skrajności. Widzimy też, jak gorzkie są owoce niewłaściwego używania wolności - jej nadużywania.

Wolność w znaczeniu podstawowego tekstu, jest swobodą, niezależność w sprawach sumienia /umysłu, woli i życia, lecz w granicach zasad i prawa Bożego. Ona pozostaje w ścisłym związku ze sprawiedliwością i miłością /1 Kor.10:23,24,33/ i działaniem Ducha Świętego 2 Kor. 3:17. Wolność jest Boskim atrybutem i nią obdarzył On człowieka stworzonego na Swój obraz i podobieństwo /Adama i wszystkie inne inteligentne istoty przez Niego stworzone /1 Moj. 2:27; 3:16/, Wystawienie Adama na próbę nie było niewolą - ograniczeniem jego wolności, gdyż miał on prawo wolnego wyboru w zakreślonych przez Boga granicach. Pan Jezus też został obdarzony zupełną wolnością, którą On sam dobrowolnie ograniczył do wykonywania woli Bożej, gdy zgodził się dobrowolnie przez swoje poświęcenie, a nawet wtedy gdy był Logosem.

Cały Kościół był obdarzony zupełną wolnością - uwolniony przez Jezusa tak przez akt dokonanego odkupienia, jak i przez Swoje postępowanie w stosunku do niego, ale i w stosunku do innych - Mar. 9:38,39. Apostołowie i wszyscy słudzy, prawdziwie uwolnieni, są krzewicielami prawdziwej wolności i tego ducha ujawnia „Wierny Sługa", br. Johnson i inni przez literaturę i działalność – 2 Kor. 1:24; 1 Piotra 5:1-3. Biblia jest nazwana "pochodnią wolności”!

Uzasadnieniem tego jest postawa i stan jednostek i narodów, które chociaż przez pewien czas mieli Biblię i jej ducha za swój sztandar. Przeciwieństwem wolności jest niewola i szatan, który był sprawcą zniewolenia grzechem i błędem pierwszego doskonałego człowieka Adama i nie zaniechał wysiłków zniewalania człowieka przez różne formy i sposoby. Brat Russell w III tomie na str.153 i 206 pisze, że on będzie się starał uwolnionych z jednych więzów poddać pod inne. Następnie wskazałem na cel uwolnienia nas z niewoli, którym jest:

  1. doświadczenie naszej lojalności i posłuszeństwa Bogu – Ps. 66:10; Zach.13:9; Jakuba 1:12.
  2. zgromadzenie wiernych w jedno stado Jego owiec Ef. 1:10, 4:13.
  3. obdarzenie nas tą wolnością, jaką posiadał Adam, gdy został stworzony na obraz swego Stwórcy.

Podkreśliłem, że mamy wolność zgromadzania się Mat.18:20; PiO s. 237 i jako zgromadzanie prawo zarządzania wszystkimi swoimi sprawami. - TP. Nr 73,str,94 i 95 §81-83. Mamy prawo głoszenia Prawdy stosownie do posiadanych talentów i nastręczających się sposobności zgodnie Z otrzymaną ordynacją od Boga i od tych, którym mamy służyć 4 Moj.1 :26-29; Mar. 9:38-40; PiO. str. 754,400 i 592

.

Te prawa sami posiadamy i takie prawa winniśmy respektować, które również przysługują innym. Wszelkie wysiłki ograniczania praw innych jest naśladowaniem uzurpacji szatańskiej i symbolicznym czczeniem Baala.

Cytując tekst z Jana 8:32 powiedziałem, że prawdą jest tym Pańskim czynnikiem, który wyswobadza i bez prawdy nie ma oswobodzenia i prawdziwej wolności, przeciwnie, błąd sam w sobie jest z niewoleniem umysłu, a ponadto prowadzi do grzechu nietolerancji i zniewalania drugich i do innych grzechów. Dlatego przyjmowanie lub odrzucanie prawdy decyduje o naszym oswobodzeniu i wolności lub o zniewoleniu i niewoli. Cała prawda, a nie tylko niektóre z nich spełniają tę rolę i to w obecnym czasie działania „silnego złudzenia", o którym pisze Apostoł Paweł w 2 Tes. 2:11,12. Temat zakończyłem tekstem, którym zacząłem i swojego rodzajem apelem o szukanie prawdy i przyjmowanie jej, gdyż tylko ona może nam dać prawdziwą wolność i w niej zachować. Na tym zebranie się zakończyło a ja udałem się do braterstwa Markoweców, gdzie do późnej nocy mieliśmy budujące, duchowe rozmowy.

Następnego dnia po godz. 15-tej odjechałem autobusem do Małyńska. Idąc od autobusu, spotkałem przy drodze na polu braterstwo Kowalczuków kopiących ziemniaki przy ślepiącym deszczu i w przenikliwym zimnie. Gdy mnie zobaczyli, chcieli zakończyć robotę i iść ze mną do domu, lecz ich powstrzymałem, gdyż pochodząc ze wsi wiedziałem jak "gorąca" jest to pora i że nie można odkładać wykopków na późniejszy czas, wiedziałem też, że następnego dnia będzie u nich brat M. Łotysz, który im zaproponował zebranie na ten dzień, więc w tym dniu nie będą mogli kopać ziemniaków. Powiedzieli gdzie jest klucz do mieszkania i poszedłem do ich domu a oni pozostali do wieczora na polu. Ponieważ miałem "zarwanych" kilka nocy, byłem b. wyczerpany więc położyłem się, aby odpocząć. Zasnąłem twardym snem i spałem do wieczora, aż do przyjścia z pola braterstwa Kowalczuków.

Wieczorem, gdy spożywaliśmy wieczerzę, ktoś zapukał do drzwi i ukazał się naszym zdumionym oczom br. M. Łotysz, który przyjechał do Równa z Sybiru i pociągiem do Małyńska. Był bardzo utrudzony, szczególnie podróżą z Równa i mówił, że jeszcze nigdy nie jechał w tak zatłoczonym pociągu, w którym i stać było wielkim problemem. Podobną podróż miałem do Wilna w latach siedemdziesiątych, tylko z tą różnicą, że trwała ona około 8 godzin i do tego w upalnym lipcu, podczas której mogłem postawić na podłodze tylko jedną nogę, a drugą na węglu przy samowarze grzejącym wodę - kipiatok, Powietrze czerpałem szczeliną w pękniętej ramie okiennej do której przyłożyłem usta, cały czas stojąc na podłodze wagonu i na węglu w wiadrze.

Po radosnym powitaniu, brat Michał opowiedział o swojej podróży na Sybir i pobycie w Tułunie oraz w nowej miejscowości Kwitok, gdzie jest zbór Świadków J., z opozycji z którymi miał interesującą rozmowę na tematy prawdy, lecz o tym nie będę pisał, gdyż uczyni to brat Michał, lub br. J. Montewski, który tam też był. Opowiedział o życiu naszych drogich sióstr i braci w Tułunie, o tym, że podczas ich pobytu 5 osób przyjęło symbol chrztu. Rozmawialiśmy do późnej nocy. Następnego dnia, gdy br. Michał jeszcze odpoczywał, udałem się na stację i pociągiem odjechałem do Kostopola. W niedzielę 5 września wspólnie z br. Stachem Stupczukiem pojechaliśmy na zebranie do Równa, gdzie zgromadziło się kilkanaście osób, na które przybył brat Michał Ł. W związku z naszą obecnością, zmieniony został porządek.

Gdy brat Michał poinformował jaki zamierza mieć temat i ile czasu zajmie jego przedstawienie, zaproponowałem ażeby usługiwał tylko brat Michał, uzasadniając tym, że dla mojej usługi nie będzie już czasu. Tak się też stało, po przeszło dwugodzinnej usłudze brata Michała /w dwu częściach/ dla mojej usługi już nie było czasu. Tytuł tematu brata Michała brzmiał - "Świat się pali". Był to interesujący temat, powiązany z bieżącymi burzliwymi wydarzeniami. Po zebraniu udaliśmy się z pośpiechem na dworzec kolejowy, aby zdążyć na pociąg jadący do Sarn i tym pociągiem powróciliśmy do Kostopola.

Następnego dnia po serdecznym pożegnaniu z braterstwem Stupczukami odjechałem pociągiem motorowym do Zdołbunowa, a pociągiem elektrycznym do Lwowa. Po przyjeździe znowu z wielkim trudem dostałem się do mieszkania córki siostry Kicowej na Sychowie, gdzie przebywałem do swojej następnej podróży.

Jeszcze w Małyńsku przeczytałem o nowej drakońskiej podwyżce cen na towary spożywcze i trzykrotnej podwyżce cen biletów kolejowych, bo podwyżka cen biletów na autobusy została dokonana wcześniej.

Ponieważ zadecydowałem, że pojadę na Sybir, a brat Michał powiedział, że tam na mnie czekają, postanowiłem wyjechać jeszcze przed podwyżką biletów kolejowych. Powstał jednak problem, jak kupić bilet do Moskwy, dalej bilety na Ukrainie się nie sprzedaje.

Udałem się na ul. Gorkiego do kas prowadzących przedsprzedaż biletów - predwerytielną i tam tylko w jednym okienku sprzedają po dotychczasowych cenach, ale tylko do 9 IX. W pozostałych okienkach sprzedawano bilety na pociągi od 10.IX., lecz już po nowych, trzykrotnie wyższych cenach. Ustawiłem się w kolejce i gdy dotarłem do kasy, okazało się, że wszystkie bilety do Moskwy na pociągi do 9.IX. włącznie zostały sprzedane, a że było to 7.IX. nie stawałem już w kolejce do innych kas, które były bardzo długie i nie było potrzeby się śpieszyć, gdyż nie miałem możliwości kupić biletu po dotychczasowej cenie. Sądziłem, jak się okazało błędnie, że po takiej drakońskiej podwyżce cen biletów kolejowych będzie mniej jechać i łatwiej będzie kupić bilet. Zrezygnowany powróciłem do domu. W nocy przemyśliwałem jak i kiedy wyruszyć na Sybir w swoją ostatnią w tym czasie podróż i wtedy przyszła myśl, ażeby spróbować kupić bilet w dniu odjazdu na międzynarodowe pociągi przejeżdżające przez Lwów do Moskwy.

Rano udałem się do siostry Darci Sz., gdzie zastałem brata J. Montewskiego i poinformowałem ich o swoim zamiarze. Brat Montewski ofiarował pomoc w dojechaniu z bagażami do dworca, co stanowiło wielki problem, a szczególnie z rana. Umówiliśmy się więc na następny dzień 9.IX. i brat Montewski dał mi puszkę konserwy na drogę co bardzo oceniłem, biorąc pod uwagę długi czas (5 dób) trwania podróży i to, że też będzie jeszcze podróżował a ta puszka konserwy nie była mu zbędna. W tedy pomyślałem, jak to wspólny cel służenia prawdzie i braciom łączy i dopomaga w zrozumieniu wszystkiej trudności w służbie i we wzajemnym wspieraniu się.

9.IX. z siostrą Darcią i bratem Montewskim spotkaliśmy się o 10 godz. i udaliśmy się na przystanek miejskiej komunikacji, skąd z br. Montewskim przepełnionym autobusem odjechaliśmy na dworzec kolejowy. Br. Montewski został z bagażami, a ja udałem się do jednaj z kas, przed którą była b. długa kolejka oczekujących. Chciałem kupić bilet na najbliższy pociąg jadący do Moskwy z Belgradu i gdy poza kolejnością dotarłem do kasy, okazało się, że wolnych miejsc w tym pociągu nie ma. Były też późniejsze pociągi do Moskwy /międzynarodowe/, lecz biorąc pod uwagę fakt, że był to ostatni dzień przed podwyżką cen biletów sądziłem, że i na nie będzie miejsc. Zrezygnowany powróciłem do br. Montewskiego pilnującego bagaży i nie wiedziałem co czynić, wracać do domu, czy próbować szczęścia, w kupnie biletu na inny pociąg. Gdy tak medytowaliśmy, br. Montewski poprosił, ażebym zobaczył na rozkładzie, o której godzinie będzie pociąg do Czerniowiec, którym miał odjechać.

Po ustaleniu czasu odjazdu tego pociągu, nie prosto lecz nieco okrężnie skierowałem się z powrotem, ale mijająca mnie młoda niewiasta zapytała, czy nie potrzebuję biletu do Moskwy na dzisiejszy dzień, Odpowiedziałem, że chętnie kupiłbym od niej, lecz pozostaje problem zmiany nazwiska na bilecie i zaproponowałem jej pójście wspólne do kasy i dokonanie zmiany nazwiska – jego poprawienie, Gdy podeszliśmy do kasy a następnie do dispeczera, okazało się, że taka zmiana jest niemożliwa, że ta niewiasta powinna zdać swój bilet za zwrotem należności. Zgodnie z wprowadzonymi przepisami na Ukrainie i w Rosji bilet niezgodny z nazwiskiem podanym ną bilecie jest nieważny. Ten przepis wprowadzono, aby zwalczyć handel biletami prowadzony przez zorganizowaną mafię i przez różnych "spekulantów". Gdy nasi bracia jechali na konwencję do Nowgorodu i s. br. Hrycia Ira, chciała jechać na bilet br. Koweły, konduktor nie chciał jej wpuścić do pociągu, chociaż brat Koweła był obecny przy pociągu i tłumaczył, że on nie może jechać a za niego jedzie jego kuzynka. Po bieganinie i szukaniu naczalnika pojezda, z wielkim trudem udało się jej wsiąść do pociągu, W tej sytuacji nie mogłem się zdecydować, kupić ten bilet, czy z niego zrezygnować. Wtedy przyszła mi myśl, że jeśli ta niewiasta sama podeszła do mnie z propozycją odsprzedania biletu, to może w tym jest Boskie zrządzenie, abym takim sposobem nabył bilet i jechał. Zażądała za bilet 15.000 kuponów, tj. około połowy, podwyższonej ceny i zdecydowałem się podjąć ryzyko kupienia.

Pomyślałem, że jeśli mnie nie wpuszczą do pociągu, stracę najwyżej 2 dolary i bilet na pociąg Lwów-Moskwa odjeżdżający o godz. 15-tej z minutami. Po kilkugodzinnym oczekiwaniu, brat Montewski odprowadził mnie do pociągu. Gdy stojącej z boku drzwi do wagonu konduktorce chciałem okazać bilet, ona nie tylko, że nie sprawdzała zgodności nazwiska, ale w ogóle go nie sprawdzała i kazała mi wsiadać do pociągu. Gdy pociąg ruszył, odetchnąłem z ulgą i pomyślałem, że teraz już nikt nie usunie mnie z pociągu. Gdy następnie przyszła konduktorka, aby sprawdzić bilet, nie pytała o moje nazwisko, tylko zabrała bilet. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że w tym była Boska Opatrzność, która mi towarzyszyła podczas całej podróży na Sybir.

Moje miejsce w wagonie było na górnej półce, lecz pasażer z miejscem na dolnej półce zaproponował swoje miejsce, z czego z radością skorzystałem. Czy uczynił to z grzeczności, czy też miał w tym swój cel, nie wiem, Po zajęciu miejsca, położyłem, się i odpoczywałem. Podróżowanie w tych warunkach było wygodnie i przyjemne. Jednak spotkała nas nieprzyjemna przygoda, a szczególnie jednego z współpasażerów, którego okradł z 160 tys. rubli.

Pasażer, który tak „uprzejmie" ustąpił miejsca miał wysiadać w Kijowie po godz. 2-ej, lecz nie kładł się spać, chociaż go do tego zachęcałem i nam również nie dawał zasnąć swoim częstym wychodzeniem z przedziału i świeceniem światła. Gdy wszyscy znużeni snem zasnęliśmy i przybliżaliśmy się do Kijowa, on czuwał i w odpowiednim momencie przeszukał kieszenie dwu młodym pasażerom, mnie i jednemu z nich zabrał wymienioną kwotę rosyjskich rubli, którą zarobił w Rosji. Gdy się obudziliśmy, złodzieja już nie było, a okradziony szybko się ubierał do wysiadania. Gdy go zapytaliśmy dlaczego wysiada, chociaż jechał do Moskwy odpowiedział, że został okradziony i do Moskwy nie ma już z czym jechać. Byliśmy tym wstrząśnięci i kontrolowaliśmy własne kieszenie. Ja miałem portfel z dokumentami i pieniędzmi pod siedzeniem, więc był on bezpieczny, gdyż nad nim leżałem, lecz portmonetkę wypchaną drobnymi rublami i kuponami miałem w płaszczu w kieszeni, a płaszcz wisiał na wieszaku. On nie wiedział, że w niej są tylko drobne i z tego wynika, że moich kieszeni nie przeszukał, co było dla mnie b. dziwne. Przedtem w rozmowie powiedziałem, że jestem Polakiem i to widocznie spowodowało, że moich kieszeni nie przeszukiwał, co uczynił w stosunku do drugiego współpasażera, któremu też zabrał niewielką ilość ukraińskich kuponów o niewielkiej wartości.

Po tej bulwersującej nas kradzieży i wyjściu z przedziału okradzionego pasażera, wrócił po około 15-tu minutach i poinformował nas, że złapał złodzieja i przy pomocy milicji odzyskał swoje pieniądze. Milicjant nie nalegał silnie na to, ażeby okradziony udał się z nim ha posterunek, a nawet nie spisał jego personaliów, z czego sadzić należy, że nie będzie żadnej sprawy sądowej, ponieważ nie będzie świadka kradzieży. Z tego można wysnuć wniosek, że złodziej okupi się i zostanie wypuszczony, gdyż będzie brak podstaw i dowodów do jego zatrzymania.

Dalszą podróż do Moskwy odbyliśmy już spokojnie i bez przygód, lecz dla mnie zaczęła się inna przygoda. Do Moskwy przyjechałem 10.IX. około godziny 20-tej i tym razem nikt na mnie nie oczekiwał, chociaż przed wyjazdem z Lwowa nadałem telegram do brata Pietii, zawiadamiając go o swoim przyjeździe i prosząc go o kupno biletu z Moskwy do Tułunu, I tym razem powstał problem porozumienia się z Pietią, gdyż nie miałem żetonu do automatu. Kupiłem żeton od "konika", ale zapłaciłem za niego już nie 10 rubli, jak poprzednio, ale 100 rubli, a następnie jeszcze 100 rubli za drugi żeton. Gdy się dodzwoniłem, słuchawkę podjęła jakaś kobieta, która poinformowała mnie, że u Markowców nie ma nikogo. Sądziłem, że wyjechali, więc jeszcze przez jakiś czas ich oczekiwałem, a gdy było to bezskuteczne, pojechałem metrem na jarosławski dworzec, skąd odjeżdżają pociągi na Sybir. Gdy dotarłem do kasy, okazało się, że bilety w tym kierunku zostały wysprzedane na dwie doby naprzód na wszystkie pociągi. Bardzo się tym zmartwiłem i nie wiedziałem co dalej czynić?

Była późna nocna pora, więc nie było mowy o szukaniu noclegu pod posiadanymi przeze mnie adresami, a na opłacenie noclegu w hotelu musiałbym wydać wszystkie pieniądze, gdyż obecnie hotele w Moskwie są tak samo drogie, jak w Warszawie. Gdy byłem w tak beznadziejnej sytuacji, przypomniałem sobie, że posiadam skrzętnie zachowany telegram, jaki dla mnie został wysłany z Tułunu do siostry Darci Sz. Byłem świadom, że treść tego telegramu nie da mi żadnych szans na kupienie z tego tytułu biletu, zdecydowałem się jednak z niego skorzystać. Ponownie udałem się do kasy i powiedziałem kasjerce, że ja jadę ha telegram do chorej siostry. Nie kłamałem, gdyż chorą jest siostro Emma, jak również siostra Stefa, która mi przysłała zaproszenie a później telegram. Kasjerka nie czytając telegramu, skierowała mnie do Administratora, którym była zastępca naczelnika wogzała - stacji. Urzędniczka obejrzała telegram i powiedziała, że on dla niej nic nie znaczy, gdyż brak na nim potwierdzenia "wracza" lub właściwego urzędu, a i jego treść " Jan prijeżdżaj, żdiom - Stefa" nic dla niej nie znaczy. Wtedy powiedziałem, że ja już wyjechałem i w drodze nie mogę zmienić treści telegramu oraz, że jestem Polakiem i bardzo ją proszę, aby dopomogła kupić bilet. Ona dosyć szorstko się do mnie odnosiła, co jest normalnym zjawiskiem we wszystkich krajach byłego ZSRR. Popatrzyła na mnie uważnie i po chwili namysłu wyszła z moim telegramem ze swego pomieszczenia, po dłuższej chwili mego oczekiwania powróciła z tele gramem, na którym postawiła swój stempel – zam. naczalnika wokzała, wpisała Nr 7 kasy i powiedziała, ażebym się tam udał. Ta kasa obsługiwana była przez kasjerkę w uniformie z jakimiś dystynkcjami i przeznaczona do załatwiania takich spraw i osób uprzywilejowanych, szczególnie wojskowych i z kamandirowkami. Kasjerka przyjęła telegram i po wciśnięciu odpowiedniego klawisza w komputerze, gdyż w Rosji sprzedaż biletów jest skomputeryzowana powiedziała, że może sprzedać bilet bez oznaczonego miejsca, a za dobę może mi sprzedać bilet z miejscem i patrząc na mnie, oczekiwała mojej decyzji, którą musiałem podjąć natychmiast. Oczekiwania na bilet z miejscem całą dobę na dworcu, gdzie nie było miejsca nawet usiąść nie było wesołą perspektywą, ale podróż bez oznaczonego miejsca nawet do siedzenia i to przez cztery doby nie była również różową perspektywą. Wtedy pomyślałem, że przez dobę oczekiwania na dworcu na pociąg z miejscem w takich trudnych warunkach, będę już niedaleko Uralu. Ponadto pomyślałem, jeżeli Pan mnie tak nadzwyczajnie doprowadził do Moskwy, a teraz w takich nadzwyczajnych okolicznościach dał mi możliwość kupienia biletu nawet bez miejsca, to widocznie jest Jego wolą, ażebym z tej możliwości skorzystał. Jeżeli On mi dotąd tak dopomagał, to i dopomoże dojechać do Tułunu i z Jego pomocą znajdzie się miejsce dla mnie w pociągu.

Wspomniałem również w jakich warunkach podróżowali deportowani i to niekiedy dłużej niż przez miesiąc, między innymi i nasi bracia z rodzinami, więc moja podróż będzie luksusową w stosunku do ich podróży, tak pod względem długości jej trwania, jak też warunków, w których ona się odbędzie. Po tych błyskawicznych refleksjach poprosiłem o bilet bez miejsca i otrzymałem na pociąg Moskwa -Chabarowsk odjeżdżający 11 IX o godz. O.15. Po kupieniu biletu udałem się na wydzielone na dworcu miejsce dla posiadających bilety, co było sprawdzane przy wejściu do tej części sali, aby tam oczekiwać przez przeszło 3 godz. na swój pociąg. Nawet połowa oczekujących nie miała miejsc do siedzenia, więc i ja stanąłem na środku sali niedaleko od miejsc siedzących. Po około półgodzinnym staniu jakaś kobieta skinieniem ręki przywołała mnie do siebie i wskazała miejsce do siedzenia, z którego usunięty został jakiś bagaż. Leżenie czegokolwiek na siedzeniu świadczyło, że to miejsce jest zajęte.

Dlaczego piszę o tak zdaje się błahej sprawie, jak to wskazanie miejsca do siedzenia. W ciągu prawie wszystkich podróży na mej drodze znajdowali się zawsze życzliwi ludzie, którzy mi dopomagali i uważam to za Opatrznościowe działanie Pańskie, chociaż czynione w tak naturalny sposób. Odczuwam wielką wdzięczność Bogu za te Jego akty opatrzności w stosunku do tych, którzy mi taką życzliwość okazywali. Myślę, że informacje o tym mogą też przynieść błogosławieństwo czytającym.

Gdy przybliżała się godzina odjazdu pociągu udałem się na peron i zauważyłem, że już rozpoczęła się „posadka" do tego pociągu. Ja miałem bilet do 6-go wagonu i tam się udałem, lecz do wagonu jeszcze nie wpuszczano, gdyż w części, gdzie był piec do ogrzewania trwał remont. Ustawiłem się blisko drzwi i czekałem na rozpoczęcie "posadki" w wagonie. Gdy ona się rozpoczęła i konduktor obejrzał bilet, oświadczył, że do wagonu mnie nie wpuści, gdyż posiadam bilet do "obszczego" wagonu, a takiego w składzie pociągu "niet". Próbowałem tłumaczyć, że nie mogli mi sprzedać, "plackartnego" biletu, jeżeli mi nie ukazali miejsca i ja dopłacę różnicę. Taka możliwość istnieje i takie dopłaty pobiera "naczalnik" pociągu, lecz konduktor kategorycznie oświadczył, że nie wpuści mnie do tego wagonu i nie chciał- słuchać o żadnej dopłacie. Gdy zapytałem, co ja mam czynić, odpowiedział, ażebym poszedł do naczalnika pociągu w 8-mym wagonie. Gdy tam dobiegłem zdyszany z bagażami okazało się, że naczalnika pociągu nie ma, o do odjazdu pozostało niecałe 5 minut. Gdy zwróciłem się do konduktorki 8 go wagonu, mówiąc, ze pociąg już będzie odjeżdżał, a konduktor 6-go wagonu, na który mam bilet, nie chce mnie wpuście - do wagonu i skierował mnie do naczalnika, którego nie ma, więc co ja mam robić? Konduktorka w porozumieniu, z konduktorką 10-go wagonu, kazała mi do niego wsiąść, a potem rozbieromsia. Gdy wsiadłem do tęgo wagonu, pociąg ruszył, a ja odetchnąłem z ulgą i pomyślałem, że już mnie nikt w biegu nie usunie z tego wagonu i dojadę do swych drogich sióstr i braci. Sądziłem też, że moje tarapaty się skończyły, lecz się myliłem.

Wagon 10-ty był kupejnym i w nim znalazłem siedzące miejsce na korytarzu, na którym z radością usiadłem. Zastanawiając się spokojnie nad sceną związaną z wsiadaniem do wagonu, odniosłem wrażenie, jakby ta scena była walką dwóch sił i jakby szatan starał się mnie nie dopuścić, abym wsiadł do tego pociągu i dojechał nim na Sybir. W wagonie tym, a szczególnie na korytarzu było przenikliwe zimno, więc włożyłem sweter, który miałem w torbie, lecz nadal było mi bardzo zimno i obawiałem się, że się przeziębię, lecz wkrótce zrobiono mi „rozgrzewkę", Po upływie około 2-3 godzin jazdy przyszła do mnie konduktorka wagonu i powiedziała, że nie mogę w tym wagonie jechać i kazała mi iść do swego 6-go wagonu. Ja jej odpowiedziałem, że ja przecież tam byłem i konduktor wagonu nie chciał mnie do niego wpuścić i prosiłem ją, ażeby mi pozwoliła chociaż siedzieć na korytarzu, w którym nikomu nie przeszkadzam, bo przecież mam bilet na takie siedzące miejsce. Ona jednak powiedziała, że ja nie mogę być w tym wagonie i kazała iść za sobą i poszedłem za nią z bagażami do 6-go wagonu, gdzie znów powtórzyła się ta sama scena. Powróciliśmy więc do 8-go wagonu, gdzie już urzędował naczalnik, pobierając dopłaty takich jak mój biletów od jakichś wojskowych. Ucieszyłem się, że już jest naczelnik, więc moja sprawa się rozstrzygnie, ale i tym razem się myliłem. Gdy naczalnik pobrał dopłaty od wojskowych i skierował ich do kupejnego wagonu, gdzie widocznie miał wolne miejsca, zwróciłem się do niego, ażeby ode mnie pobrał dopłatę. Odpowiedział, ażebym szedł do swego wagonu, a on przyjdzie do mnie i pobierze dopłatę. Ja jemu odpowiedziałem, że już byłem w tym wagonie, lecz konduktor już dwukrotnie nie wpuścił mnie do wagonu, więc już tam nie pójdę, w tedy konduktor z 8-go wagonu powiedział, że mnie tam osadzi i wziąwszy moją jedną torbę, kazał mi iść za sobą. Gdy doszliśmy do 6-go wagonu, znów powtórzyła się poprzednia scena i wróciliśmy do 8-go wagonu. Chyba jeszcze około 2 godzin trwały te sceny i gdy siedziałem na korytarzu, przyszła do mnie konduktorka z tego wagonu i powiedziała, że mnie posadzi i kazała iść za sobą w kierunku 6-go wagonu. Gdy do niego doszliśmy znów powtórzyła się znana scena. Po krótkiej rozmowie między konduktorką i konduktorem 6-go wagonu, konduktorka kazała mi iść za sobą i doszliśmy do 5-go wagonu i tam się zatrzymaliśmy. Po rozmowie między konduktorkami 8-go i 5-go wagonu, konduktorka tego wagonu usiłowała usunąć worki z pościelą z ostatniego bocznego miejsca w wagonie, aby przygotować dla mnie miejsce. Gdy to zauważyłem, sam po upychałem w różnych miejscach wagonu worki z pościelą, a ona poszła szukać materac dla mnie. Nie znalazła go jednak i kazała mi jego poszukać. Chociaż już świtało, było jednak ciemno w wagonie i nie znalazłem materacu. Miałem jednak wolne miejsce, aby się położyć, więc wyczerpany do granic ludzkiej wytrzymałości, runąłem na to twarde łoże, po uprzednim upchaniu swych bagaży, aby mi ich nie ukradziono i zasnąłem kamiennym snem. Gdy się obudziłem, był już dzień i patrząc po półkach, znalazłem upragniony materac. Następnie otrzymałem pościel – prześcieradła, poszewkę, oraz koc i rozpocząłem normalną, jeśli tak można nazwać podróż, .która trwała około 4-ch dób. Chociaż spałem w ubraniu, zdjąłem tylko marynarkę, i w berecie, było mi nadal bardzo zimno więc konduktorska dała ml jeszcze jeden koc, lecz nadal było mi zimno, gdyż wagon nie był ogrzewany do końca mojej podróży. Bracia Michał Ł., Montewski J. miesiąc wcześniej za przykrycie, oprócz dwu koców, użyli materace i tak było im zimno.

Początkowo był w wagonie chociaż "kipiatok" i można było sobie zrobić herbatę i rozgrzać się nią, lecz zepsuł się samowar i "kipiatoka" nie było. Kto chciał napić się herbaty musiał szukać "kipiatoka” w innych wagonach. Jeden "bufet" był stale zamknięty, a w drugim było wybite okno i jeśli ktoś tam wszedł, miał odrazu "prysznic", gdyż całą drogę ustawicznie padał rzęsisty deszcz. Gdy wzburzeni pasażerowie zagrozili udaniem się do naczalnika pociągu znalazł się elektryk, który naprawił samowar i już do końca mej podroży był "kipiatok".

Z wywieszonego w wagonie rozkładu dowiedziałem się, że do Tułunu przyjadę późno wieczorem czwartego dnia, gdyż w Tułunie była różnica czasu w stosunku do moskiewskiego o 5 godzin. Zapytałem więc konduktorki, czy jest możliwe wysłanie telegramu z pociągu, wcześniej to było możliwe, lecz otrzymałem odpowiedź, że nie.

W czasie jazdy nawiązałem rozmowę ze studentem elektroniki, jadącym ze mną w jednym przedziale, u którego zauważyłem w ręku Biblię. Jak się od niego dowiedziałem Biblię tą kupił w Moskwie przed wyjazdem z Moskwy. Biblii nie znał i nie pytałem się, co go skłoniło do jej kupienia. Ja również czytałem Biblię, co on zauważył i nawiązaliśmy rozmowę na tematy prawdy. Był to bardzo skromny młodzieniec i było bardzo przyjemnie z nim rozmawiać. Rozmawialiśmy w ciągu dwu dni wspólnej podróży. Był z Omska i jego podróż trwała krócej o dobę. Ostatniej nocy obudziłem się prowadzoną półgłosem rozmową i gdy otworzyłem oczy, ujrzałem jak student, trzymając w ręku Biblię tłumaczył coś młodemu człowiekowi leżącemu na górnym posłaniu. Chociaż nie słyszałem co on mówił, ale sądzę, że coś z Biblii, lub o Biblii i to mnie bardzo wzruszyło. Starałem się później wykorzystać każdą chwilę, aby rozmawiać z nim, a przed rozstaniem dałem mu broszurę I Ad Biblii. Ostatniego dnia wspólnej podróży zaproponował, że on wyśle telegram gdy wysiądzie w Omsku i oddał mi wielką przysługę. Gdy chciałem mu dać pieniądze na wysłanie telegramu, kategorycznie odmówił przyjęcia, chociaż obecnie w Rosji wysłanie telegramu kosztuje tak jak w Polsce. Telegram wysłał natychmiast i dotarł do adresata na dobę przed moim przyjazdem.

Przed Tułunem pociąg zatrzymał się na stacji, na której nie miał się zatrzymać i ja oraz inne osoby, omal nie wysiedliśmy na tej stacji, od której do Tułunu było jeszcze około pół godziny jazdy. Było bardzo ciemno, gdyż stacja, była bardzo słabo oświetlona i padał ulewny deszcz. Jednak żołnierz zdołał odczytać nazwę stacji i my powstrzymaliśmy się od wysiadania. Gdy na następnej stacji pociąg się zatrzymał, była podobna sytuacja ale gdy w otwartych drzwiach pytaliśmy, czy to Tułun, jakiś głos zawołał z peronu, tak Tułun i był to głos oczekujących na mnie - siostry Stefy i jej wnuka. Gdy wysiadłem zapytałem, czy jeszcze kursuje autobus, otrzymałem odpowiedź, że oni są autem z sąsiadem. W strugach deszcze dobiegliśmy do tego auta i tak dojechaliśmy do domu. Chociaż od dworca do domu było kilka kilometrów, sąsiad siostry Stefy nie chciał słyszeć o żadnej zapłacie i jej nie przyjął. Dopiero w aucie zagrzałem się po czterodobowej podróży, a maleńka ogrzana izdebka wydawała się pałacem z bajki. Wtedy przypomniałem sobie, jak rodzinę siostry Stefy i innych deportowanych po około miesięcznej podróży podczas zimy wysadzano w pustym polu i podczas zamieci śnieżnej w wśród trzaskającego mrozu. Moją podróż w stosunku do ich podróży można po tym porównaniu, było uznać za luksu sową. Jednak po tej podróży doszedłem do siebie dopiero po kilku dniach odpoczynku. Mając już 68 lat i różne schorzenia, które dają o sobie znać, jednak nie tak, jak podczas wysokiej temperatury. Czułem się lepiej, jak podczas poprzednich podróży.

Powitanie na dworcu kolejowym a później na zebraniach tej drogiej mi gromadki Pańskiego ludu było tak radosne, że bez wahania odbyłbym następną taką podróż ze wszystkimi jej niewygodami. W ciągu mego 9-cio dniowego pobytu w Tułunie, codziennie mieliśmy zebrania, z wyjątkiem jednego dnia, który poświęciłem na odwiedzanie chorych na ciele i duchowo. Służyłem tej gromadce w różnych formach - odpowiedziami na pytania i wykładami. Pierwszy wykład miałem o postępującym charakterze prawdy, w którym podałem liczne przykłady stopniowego rozjaśniania prawdy w zależności od czasu i wypełniania się poszczególnych części Planu Bożego i proroctw biblijnych. Dużo uwagi poświęciłem sposobowi podawania prawdy i narzędziom używanym do tego celu - członkom siedmiu gwiazd, które nasz Pan trzymał w Swej symbolicznej ręce – Obj. 1:12-20. Ponieważ ta gromadka nie ma dostępu do historii Kościoła, gdyż takiej, w języku rosyjskim brak, nie wchodziłem w szczegóły historii, gdyż byłaby ona dla nich niezrozumiała i nużąca. Podałem jednak ogólny zarys w jej siedmiu okresach rozwoju i wymieniłem głównych członków gwiezdnych ze szczególnym podkreśleniem pierwszego i ostatniego okresu. Po wykładzie odpowiadałem na wiele pytań związanych z tym tematem.

Drugi zaczerpnąłem z Iz. 21:11,12 pt. „przyszedł poranek, a także noc". W rosyjskiej Biblii te wiersze nie są tak oddane jak w Biblii polskiej i angielskiej i nie oddają ich właściwej myśli, a szczególnie przyjście "poranka" i ponownego nastania nocy Ucisku. W polskiej Biblii jest pytanie, "co się stało w nocy", a w rosyjskiej „skolko noczy" – ile jej jeszcze pozostało. W Biblii rosyjskiej odpowiedź brzmi: „pribliżajetsia utro"- poranek, „no iśzczio nocz", w polskiej, że poranek już nastąpił, a po niej noc. Wskazując na te niuanse W tłumaczeniach wyjaśniłem właściwą myśl tekstów i wskazałem na wypełnianie się tych wierszy w obecnych czasach. Zwróciłem uwagę i podkreśliłem znaczenie i rolę "stróżów" wymienionych w wersecie, a szczególnie tych, którzy nam wyjaśnili, co się stało w nocy - przed i po poranku nowego dnia tysiącletniego dnia naszego Pana Jezusa Chrystusa. Podczas wykładu i po nim odpowiadałem na wiele pytań z nim związanych. Wykład miałem w niedzielę na zebraniu, na którym obecnych było 15 osób. W piątek przed zebraniem wysłałem telegram do braci Świadków J. w Kwitku, zapraszając ich na niedzielę, lecz nikt nie przyjechał. Nie mogłem do nich pojechać z kilku powodów, lecz napisałem obszerny list do jednego, z braci, który jakby stanowił odpowiedź na list napisany przez niego do siostry Emmy. Odpowiedź na telegram przyszła w dniu mego odjazdu i otrzymałem ją już na dworcu kolejowymi od siostry Emmy.

Sobotę 18.IX. poświęciłem na odwiedzenie brata Wiktora A., który upadł i nie uczęszcza na zebrania. To był jeden z mych celów wyjazdu do Tułuna, gdyż Wiktor był jakby synem i nie mogłem się pogodzić z tym stanem rzeczy. Ze względu na jego charakter pracy, jest on trudny do osiągnięcia i dlatego wybrałem sobotę i udało mi się zastać nie tylko jego, ale i jego żonę. Bardzo się tym uradowałem.

Gdy do nich przyszedłem, Wiktor był zmieszany moim widokiem i początkowo rozmowa się nie kleiła. Jednak miłość, jaką żywiłem do niego i troska wskazały mi sposób rozmowy z nim. Nawiązując do jego słów do braci, którzy go w takim celu odwiedzali - brat Julian, br. Michał Ł. i br. Montewski, że on ureguluję swoje życie i uwolni się od swych nałogów i dopiero wtedy powróci do braci – powiedziałem: ty sam nigdy nie zdołasz tego uczynić, ale przeciwnie będziesz się coraz bardziej staczał w przepaść. Wspominając ostre napomnienie go listownie, powiedziałem, że ja na samym początku jego upadku znałem to, co jemu by się nawet nie śniło, jakie jego upadki zostały mi odkryte i w jaki sposób. Powiedziałem mu, że Pan posłał na jego sesję egzaminacyjną światowego człowieka, ażeby odkryć jego grzechy. Powołując się na Psalm 133:7-12 powiedziałem, ty się nigdzie nie skryjesz przed Panem, a i po co? Powiedziałem, że ja cię miłowałem jak własnego syna i prawie za takiego uważałem i bracia w Polsce, których miałeś. Czy ci nie żal tego co postawiłeś i za jaką cenę? Posiadasz już zbyt wiele, aby ujść odpowiedzialności za obecne postępowanie, już nigdy i nigdzie nie znajdziesz szczęścia i zadowolenia w życiu. Mówiłem z mocą i ze łzami. Słuchał ze spuszczoną głową i jej skinieniem a nawet słowami, potwierdzał słuszność tych słów. Po tych i innych słowach powiedziałem, że dałem mu wiele literatury dla niego i dla ich całej gromadki, lecz teraz chciałbym w tej sytuacji odebrać od niego Biblejski Sprawocznik dra Galijela i Komentarze br. Russella, aby z nich mogli korzystać członkowie zboru. Oddał mi Sprawocznik, lecz prosił bardzo, ażebym mu pozostawił Komentarze, gdyż Z nich korzysta i z literatury prawdy - I-go. tomu i innej, co skwapliwie, potwierdziła jego żona. Następnie pokazał mi półkę, na której była ułożona ta literatura, co bardzo mnie uradowało. Pozostawiając mu Komentarze powiedziałem, że pozostawiam mu pod warunkiem, że nie będzie on leżał bezużytecznie, a on skwapliwie powiedział, że tak nie będzie i mam nadzieję, że tak się nie stanie.

W ciągu rozmowy, żona Wiktora powiedziała, że nie czyni jemu żadnych przeszkód w religijnym życiu, a nawet stara się go pilnować, aby nie robił niewłaściwych rzeczy. Powiedziałem, że trwałość ich małżeństwa w dużym stopniu zależeć będzie od tego, czy jej mąż będzie się trzymał prawdy, którą poznał i jak można zauważyć, nadal ocenia. Ta prawda czyni dobrymi z złych mężów, ojców, synów, żon, matek. Nasza rozmowa trwała około trzech godzin i po jej zakończeniu Wiktor z żoną odprowadzili mnie na przystanek autobusowy, sądząc, że kwateruję u siostry Emmy i że będę do niej jechał autobusem i po serdecznym pożegnaniu się rozstaliśmy. Chociaż nie wiem jaki skutek z tego będzie, w moim umyśle zaświtała nadzieja, że być może Wiktor dźwignie się ze swego upadku i powróci do braterskiej społeczności i taką wolę on wyrażał podczas naszej rozmowy. Radowałem się, że spełniłem jeden z celów mojego wyjazdu na Sybir i ciężki kamień spadł mi z serca? W poniedziałek nasza społeczność ograniczyła się do kilku osób, gdyż niektóre z sióstr były zajęte kopaniom ziemniaków, lecz i ta ograniczona w liczbie uczestników była błogosławioną.

Tego dnia rano dowiedziałem się z radiowego komunikatu, że parlament rosyjski zwolnił prezydenta B. Jelcyna, a on rozwiązał parlament. Ta wiadomość mnie zaniepokoiła i byłem pewnym, że dalszy rozwój sytuacji w Rosji będzie burzliwy i nie obędzie się bez przelewu krwi. Biorąc pod uwagę to, że dojechanie do Moskwy i przejechanie ją będzie wymagało przynajmniej cztery doby zastanawiałem się, czy ja zdążę to uczynić przed ewentualnymi zaburzeniami. Natychmiastowy wyjazd z Tułunu nie wchodził w grę, gdyż nie miałem biletu, a ponadto pociągi do Moskwy, z wyjątkiem jednego nocnego, kursowały w określone dni i kupienie biletu stanowiło nie lada problem, gdyż przedsprzedaży biletów do tych pociągów nie ma, ale kupuje się je około 6 godzin przed ich przyjazdem.

Innym problemem na który nie byłem przygotowany, było 2,5 krotne podwyższenie od 15 IX cen biletów kolejowych. Nie chciałem wozić ze sobą wszystkich pieniędzy - dolarów, ażeby mi ich nie ukradziono, więc wziąłem ze sobą taką ilość, aby według moich przewidywań, wystarczyło na przyjazd do Tułunu i z powrotem. W pociągu do Moskwy sprzedałem 20$ za 22.000 rubli, a ponadto miałem coś z poprzedniej sprzedaży 20-tu $, więc sądziłem, że mam wystarczającą ilość pieniędzy na powrót. Nie będąc pewnym, następnego dnia rano pojechałem na dworzec, aby się dowiedzieć ile będzie kosztował bilet do Moskwy? Dispeczerka, do której odesłała mnie nieuprzejma kasjerka podała niewiarygodną kwotę 80 tys. rubli. Gdy się jej w twarz roześmiałem mówiąc, jeżeli dotychczasowa cena nie przekraczała dziesięciu tysięcy, to skąd obecna podwyższona cena 2,5 krotnie może wynosić 30 tysięcy. Wtedy powiedziała, że bilet na "firmiennyj pojezd Irkuck-Moskwa" kosztujący 16.000 rubli, jego cena została dwukrotnie podwyższona, więc tak kosztuje. Gdy powiedziałem, że cena tego biletu nie przekroczyłaby 32.000 rubli odpowiedziała, że bilet na inny pociąg będzie kosztował powyżej 20000.

Po takiej informacji odjechałem z dworca takim mądrym, jakim byłem wcześniej, nie wiedząc ile konkretnie będzie kosztował bilet i ile potrzeba pieniędzy, ażebym mógł powrócić do Lwowa. Wobec takiej niepewności siostra Emma dała mi 11,000 rubli, które były złożone dla braci Michała Ł. i Montewskiego, a których oni nie przyjęli, gdyż ich nie potrzebowali. Później okazało się, że i mnie nie były one potrzebne, gdyż te, które posiadałem wystarczyły na bilet do Moskwy i Lwowa.

Po przestudiowaniu rozkładu pociągów na stacji w Tułunie, zdecydowałem się odjechać w czwartek pociągiem Błagowieszczeńsk -Moskwa, lecz powstało pytanie, czy kupię bilet na ten pociąg. Następny kurs tego pociągu przypadał na sobotę, więc biorąc pod uwagę to, że w sobotę będzie więcej pasażerów, zdecydowałem się jechać w czwartek. Tak doradzały również siostry. Pozostał problem kupienia biletu i Wiktor obiecał mi w tym pomóc.

We wtorek i środę mieliśmy ostatnie zebrania z udziałem około 10 ciu osób, a więcej w środę. We wtorek odpowiadałem na pytania i nasza społeczność miała więcej charakter rozmów na tematy prawdy. W środę miałem wykład z Izaj. 21:11,12.

Po zebraniu postanowiłem odwiedzić drogą siostrę Irinę - Oriszę w wieku 86 lat, która w zimie złamała nogę i nie może uczęszczać na zebrania. Jest również prawie zupełnie głucha, lecz posiada zadziwiającą, jak na ten wiek, bystrość umysłu i biegłość w czytaniu. Gdy do niej przyszliśmy z siostrą Stefą, siostra Irina wprost oniemiała i nie wiedziała jak nas przyjąć i gdzie posadzić. Jak małe dziecko radowała się nami i bez końca dziękowała za odwiedziny. Wówczas pomyślałem jak wielką misją jest odwiedzanie takich osób i ile słońca i radości można wnieść w dom i życie takich bezradnych osób. Tę prawdę już dawno zrozumiałem teoretycznie i praktycznie. Ta siostra po serdecznym przywitaniu, zaraz nawiązała do tego, co przed naszym przybyciem przeczytała w I-szym tomie, który leżał rozłożony na stole. Była to dla mnie wielka przyjemność odwiedzić tą drogą zupełnie samotną siostrę, gdyż na wojnie zginął mąż, a przed laty w wieku czterdziestu lat zmarł jedyny syn, a ona ma tą łaskę, że zawsze lokatorami trafiają się jej ludzie dobrzy i życzliwi, którzy się nią opiekują i pomagają. Tak jest obecnie z jej lokatorami, co mogłem sam stwierdzić. To zadziwiające zjawisko zauważają miejscowe siostry i mówią o tym. W tym zborze jest wiele osób potrzebujących opieki, i one też wzajemnie myślą o sobie i starają sobie pomoc. I chociaż są niedoskonali, to jednak przyjemnie jest patrzeć i odczuwać panującą między nimi atmosferę prawdziwie rodzinną.

Ponieważ była już późna pora, a chcieliśmy odwiedzić jeszcze inną niedołężną, z powodu reumatyzmu, siostrę chodzącą przy pomocy dwu lasek, musieliśmy pożegnać drogą siostrę Irinę i udaliśmy się do tej siostry, która w b.r. przyjęła symbol, chociaż siostra Emma od wielu lat starała się przyprowadzić ją do prawdy. Siostra ta często wyraża żal utraconych lat i sposobności wcześniejszego poznania prawdy, gdy jeszcze była zdrowa. Pochodzi z Ukrainy i cała jej rodzina nie skłania się ku prawdzie, a nawet jest jej przeciwna. Jednak gdy po symbolu wróciła do domu, mówiąc mężowi, aby podał jej rękę, gdyż przyjęła chrzest, mąż podał jej rękę, co sprawiło jej radość.

Siostra bardzo uradowała się naszym przybyciem i gdy przeszliśmy do tego domu, jej mąż i dzieci odnosili się do nas bardzo uprzejmie, lecz byliśmy tam krótko, gdyż zapadał mrok i obawialiśmy się, że nie będziemy mieli autobusu, a iść pieszo było dosyć daleko, kilka kilometrów.

Następnego dnia tj. w czwartek po krótkim oczekiwaniu na Wiktora, gdyż obiecał przyjść, ażeby mi pomóc kupić bilet, sam udałem się na dworzec i zająłem kolejkę. Przede mną ludzie kupowali bilety na pociągi formowane w Irkucku, gdy ja doszedłem do okienka, byłem pierwszym pasażerem do pociągu do Moskwy. Już po krótkim oczekiwaniu podana została informacja o wolnych miejscach w tym pociągu, natychmiast kupiłem bilet i jak na skrzydłach z radością wróciłem do domu. Miałem jeszcze kilka godzin do odjazdu pociągu i czas ten spędziłem w gronie drogich mi sióstr, a następnie z siostrą Stefą i jej wnukiem udaliśmy się na dworzec kolejowy. Na dworzec przyjechała jeszcze siostra Emmo i dosyć długo oczekiwaliśmy na przybycie pociągu, gdyż się opóźnił. Gdy pociąg się ukazał, pożegnaliśmy się serdecznie i wsiadłem do pociągu i tak rozpocząłem powrotną podróż 23 września, a do Moskwy przyjechałem po czterech dniach, 27 września, Chociaż pociąg Błagowieszczeński był schludny,, mimo że był mróz i padał śnieg lecz nie był ogrzewany. Było w nim bardzo zimno, szczególnie w nocy i mimo tego, że spałem w ubraniu pod dwoma-kocami. Jednak nie przeżuwałem tych stresujących scen. Gdy przybliżaliśmy się do Moskwy, pociąg został zatrzymany i staliśmy przeszło trzy godziny, nie znając przyczyn tego postoju. Gdy tak staliśmy przed jakąś stacją, konduktorka włączyła urządzenie radiofoniczne, z którego usłyszeliśmy komunikat dla jadących moskiewskim metrem, że w okolicy stacji Barykadnaja" jest "opasno", gdyż są "perystriełki", więc przy wysiadaniu na tej stacji należy się strzec. Wtedy pomyślałem sobie, czy zdołam przejechać metrem tą linią na kijowski dworzec? Po długim postoju pociąg ruszył, lecz po przejechaniu kilkudziesięciu metrów pociąg znowu stanął i był dłuższy postój. W końcu pociąg ruszył i z przeszło trzy godzinnym opóźnieniem dojechaliśmy do jarosławskiego dworca. Szybko wysiadłem! pobiegłem do kas biletowych, aby kupić bilet do Lwowa. Bez trudności kupiłem bilet na pociąg Nr 9 - Moskwa-Belgrad odjeżdżający z Moskwy o godzinie 1020 i następnie metrem bez przeszkód dojechałem na kijowski dworzec, z którego odjeżdżał mój pociąg. Przed wsiadaniem do wagonu musiałem okazać konduktorowi swój paszport i dopiero po sprawdzeniu zgodności mego nazwiska na bilecie i w paszporcie, wpuścił mnie do wagonu. Podróż tym pociągiem była luksusem w stosunku do podróży na Sybir. W wagonie było czysto i ciepło, tak że koc nie był potrzebny. Podczas podróży tym pociągiem, trwającej 27 godzin mogłem spać i wypoczywać. Do Lwowa dojechałem późnym popołudniem. Gdy wysiadłem z pociągu z wielkim trudem dojechałem na Sychów, a tam znowu czekała mnie wspinaczka" z bagażami na 13-te piętro, gdyż winda była nieczynna. Gdy się dostałem do mieszkania na to piętro doznałem wielkiej ulgi i gorąco podziękowałem Bogu za Jego opiekę podczas tej całej uciążliwej, podnóży. Odczuwałem, wielką" radość, że Pan mi dopomógł odbyć szczęśliwie tę podróż, odwiedzić tak drogie memu sercu dzieci Boże. Chociaż w mieszkaniu hulał wiatr przez nieszczelne okna i było bardzo zimno, gdyż nie funkcjonowało ogrzewanie, a na dworze było zimno a nawet mróz, w mieszkaniu tym czułem się jak w przystani po podróży po w zburzonym morzu.

Ponieważ miałem do napisania wielu listów do Rosji i na Ukrainę, oraz przygotowania wykazu adresów, na które należało wysyłać Sztandary biblijne w rosyjskim języku, zmuszony byłem pozostać w Lwowie jeszcze kilka dni. Ponadto umówiłem się z małżeństwem ze Lwowa pracującym w Szkole Muzycznej w Tomaszowie i jeżdżącym każdego tygodnia, że w czwartek następnego tygodnia będę mógł z nimi wrócić do domu.

Pozostając w Lwowie mogłem śledzić w telewizorze dramatyczny rozwój burzliwych, wydarzeń w Moskwie, które nastąpiły wkrótce po moim powrocie z Sybiru. Dziękowałem Bogu za to. że mogłem przejechać Moskwę i wrócić przed ich wybuchem. Śledziłem te dramatyczne wydarzenia w wielkim napięciu, gdyż rozumiałem, że od ich rezultatu zależna jest dalsza sytuacja w Rosji, a u tym też sytuacja ludu Bożego tam się znajdującego. Szczególnie dramatyczny rozwój tej sytuacji nastąpił od momentu, gdy speaker stacji "Ostatkino" oznajmił dramatycznym głosem telewidzom, że do stacji telewizyjnej zbliżają się uzbrojeni ludzie, więc oni muszą przerwać transmisję i natychmiast stacja zamilkła. Jak się okazało na dłuższy czas z powodu jej poważnych uszkodzeń w czasie szturmu na nią. Dopiero po kilku godzinach, na innym kanale rozpoczęła się retransmisja relacji telewizyjnej dalszego dramatycznego przebiegu tych wydarzeń, jaką na bieżąco prowadziła amerykańska stacja telewizyjna CNN. Ta relacja trwała bez przerwy, aż do zasadniczego zakończenia się tych wydarzeń - zdobycia tzw. „Białego Domu" - siedziby parlamentu i poddania się sprawców tego krwawego puczu. W ciągu tych wydarzeń i po ich zakończeniu, przed kamerami telewizyjnymi występowali intelektualiści, którzy w sposób zdecydowany wypowiadali się przeciwko tej rebelii i solidaryzowali się z prezydentem Rosji. Opinie i komentarze, jakie słyszałem po powrocie do kraju nie odpowiadały komentarzom, jakie słyszałem w rosyjskiej telewizji i postawom Rosjan występujących w telewizji.

Jeszcze nieco o sytuacji ekonomicznej na Ukrainie i w Rosji, a w jej świetle o warunkach bytowych naszych braci i sióstr tam mieszkających. Sytuacja ekonomiczna na Ukrainie osiąga już swoje dno i jest najgorsza ze wszystkich krajów byłego ZSRR. Inflacja w ciągu dwu miesięcy mojego pobytu na Ukrainie i w Rosji osiągnęła 300%, mierząc spadkiem kursu wartości ukraińskiego kuponu w stosunku do dolara. Gdy wjeżdżałem na Ukrainę wartość kuponu /karbowańca/ wynosiła 5.100 kuponów za jednego dolara a w maju 3.000. Po miesiącu za dolar trzeba było już płacić powyżej 8.000 kuponów / w skupie/, a po następnym miesiącu, gdy powracałem do kraju już około 15.000. Obecnie cena za dolara dosięgła 25.000 kuponów. W tym czasie drakońsko zostały podwyższone ceny na wszystkie towary - na chleb dziesięciokrotnie, na masło więcej jak trzykrotnie i jego obecna cena wynosi powyżej 15.000 kuponów. Cena wędlin - kiełbas ukształtowała się w granicach od 19.000 do 40.000 kuponów za kilogram, lecz jakie to są wędliny? Cena bochenka chleba kształtuje się około 1.500 kuponów. Przed moim wyjazdem z Lwowa średnia emerytura wynosiła 40.000 kuponów a minimalna płaca połowę tej kwoty - 20.OOO. Po ostatniej drakońskiej podwyżce cen zaczęto wypłacać jakiś "zachist" - osłona rodzinom o niskich dochodach i braterstwo Stupczukowie - otrzymali po około 20.000 kuponów. Podróżując po Ukrainie, obserwowałem, co ludzie jedzą w podróży i prawie nie widziałem, ażeby ktoś jadł wędliny, lub inne wyroby mięsne. Dla tych, którzy posiadają "dacze" - działki, są po prostu ratunkiem w tej sytuacji, lecz nie zawsze, gdyż rozwinęła się na szeroką skałę przestępczość i w tej sferze, polegająca na kradzieży produktów na "daczach". To jest powszechne i w Rosji.

Sytuacja w Rosji jest znacznie lepsza, gdyż rosyjski rubel wskutek częstych interwencji banku centralnego jest względnie stabilny. Pewne wahania jego wartości w stosunku do dolara wystąpiło podczas ostatnich dramatycznych wydarzeń w tym kraju. W prawdzie bank rosyjski sztucznie podtrzymuje wartość rubla, rzucając w odpowiednim czasie na giełdę posiadaną rezerwę zachodnich walut, lecz i tak sytuacja ta jest lepsza, gdyż zarobki i renty są. wyższe, a ceny niższe w stosunku do dochodów. Jadąc na Sybir, dowiedziałem się, że obecnie Ukraińcy, którzy posiadają stare paszporty CCCP, lecz bez ukraińskiej pieczątki stwierdzającej, że są obywatelami Ukrainy, wyjeżdżają do Rosji na zarobek, z tym że pracują legalnie. Wykonują gorszą, mniej płatną pracę, lecz nieporównywalnie wyższą jak na Ukrainie.

Sytuacja na Sybirze jest znacznie lepsza, od tej, jaka była tam podczas mego poprzedniego pobytu. Chociaż ceny są wysokie, jednak nie ma problemu z kupnem chleba, tak jak to ma miejsce na Ukrainie, nie tylko z kupnem chleba, ale i innych towarów - mięsa, wędlin a nawet mleka. Sytuacja niektórych naszych braci i sióstr można nawet powiedzieć, że jest dobra, na przykład siostry Emmy i jej męża, a nawet wspomnianej staruszki siostry Iriny. Siostra Emma i jej mąż otrzymują około 80.000 rubli i to zupełnie wystarczy na dostatnie życie. Jednak nie wszyscy są w takiej sytuacji, a szczególnie siostry, które mają na utrzymaniu niepracujące osoby i do tego dorosłe. Serce matki, nie może być głuche i odmówić "chleba" próżnującym członkom swych rodzin, chociaż takiego obowiązku w wielu przypadkach nie mają.

Gdy przybliżała się niedziela podczas mego pobytu w Lwowie zastanawiałem się, gdzie się udać na zebranie - do miejscowego zboru, czy pojechać do zboru Baptystów w Rawie Ruskiej, gdzie mnie od dawna oczekują! Jak wspomniałem, byłem już pytany przez kilka osób ze zboru lwowskiego, dlaczego dotychczas nie byłem w zborze i im nie usłużyłem! Jednak mając na uwadze wspomniane sugestie przekazane z Polski do tego zboru, ażeby w nim usługiwali tylko pielgrzymi i ewangeliści, nie chciałem stwarzać kłopotliwej sytuacji w zborze, a szczególnie bratu Hryciowi Parylakowi - starszemu zboru, a do tego mianowanemu na ewangelistę ŚRME, będąc przekonany, że zostanę powołany do usługi, gdy się pojawię w zborze. Chociaż tę dyrektywę uważałem za klerykalną ograniczającą prawa zboru w zakresie powoływania - ordynacji do usługi - na dzień, na rok etc. /PiO str. 386 i inne/, nie chciałem jednak stwarzać kłopotliwej sytuacji, więc nie byłem zdecydowany, co uczynić w niedziele?

Po napisaniu listów do braci w Rosji i na Ukrainie, spisaniu wykazu osób, którym należy wysyłać Sztandary Biblijne, w wolnym czasie postanowiłem odwiedzić w Lwowie drogie mi rodziny i osoby. Odwiedziłem: rodzinę brata Hrycia w Winnikach i inne osoby, a szczególnie samotne siostry. Jedna zapytała, czy w niedzielę jeszcze będę w Lwowie, a gdy otrzymała twierdzącą odpowiedź, a do domu odjadę w czwartek, siostra ta powiedziała, że w niedzielę będę w ich zborze i im usłużę. Znalazłem się w kłopotliwej sytuacji, gdyż musiałem jej powiedzieć, że jeszcze nie wiem, czy będę w ich zborze i czy im usłużę. Gdy tak odpowiedziałem, siostra ta była zaskoczona i zapytała, dlaczego ja nie miałbym im usłużyć, jeżeli już dwa miesiące jestem tu /na Wschodzie/i przed niedzielą nie odjadę z Lwowa? Wtedy zmuszony byłem powiedzieć, że do ich zboru przekazana została z Polski dyrektywa, ażeby u nich usługiwali pielgrzymi i ewangeliści, gdyż praca została już tutaj zorganizowana. Wtedy ta siostra wzburzonym głosem powiedziała, to jak to ty nam służyłeś tyle lat a teraz miano by ci nie dać służyć? Powiedziała, że Hrycio tego nie uczyni i zbór również, lecz ja jej odpowiedziała, że tego nie wiem. Podniesionym głosem powiedziała, że jeżeli się tak stanie to ona publicznie wystąpi i powie, że opuszcza zbór. Starałem się ją uspokoić mówiąc, że zobaczymy jak będzie i że nie trzeba się denerwować i siostra się uspokoiła.

Chociaż, nie mam najmniejszych wątpliwości, że taka reakcja byłaby u większości członków zboru, jeśli nie całego zboru, któremu wiernie służyłem podczas swoich wizyt przez przeszło dwadzieścia lat, to jednak ta reakcja zdecydowała, że postanowiłem udać się do zboru i usłużyć, choć nie była ona bez wpływu na moją decyzję. Zrozumiałem, że ugiąć się przed naciskiem "apologetów" tej klerykalnej i oszukańczej doktryny, byłoby kompromisem, bez względu na motywy, jakimi kierowałbym się. Gdy w ostatnich latach rozgorzała polemika wokół tej "doktryny", a szczególnie w zborach w Tomaszowie, Łosińcu i w Paarach, ja nie włączałem się do niej, lecz stałem na uboczu. Jednak obecnie Pan wbrew mojej woli wprowadził mnie w sytuacje, która zmusiła mnie do zajęcia stanowiska wobec klerykalnych wysiłków, jakie są czynione, aby ograniczyć suwerenność zborów, które są niezawisłymi od innych zborów, zborowych organizacji i wszelkich unii i jednostek z poza zboru / PiO str. 19, T.P.ST 73.94 i 95, § 31-63.

Zastanawiając się nad motywami "apologetów" tej doktryny, powstaje pytanie, w czym problem? Czy służenie przez innych aniżeli pielgrzymów i ewangelistów grozi "bezrobociem" tych pierwszych? A może pole pracy jest za małe dla wszystkich? Chyba nie trzeba szukać odpowiedzi na tę i inne pytania, gdyż one same się narzucają. A może ci nie pielgrzymujący pielgrzymi i nie ewangelizujący ewangeliści czekają, ażeby to inni przygotowali i zorganizowali Zbory, do których mogliby jeździć i zadowalać swoją próżność w szukaniu pierwszeństwa.

Dziwnym zbiegiem okoliczności, kończę pisanie tego obszernego sprawozdanie w dniu w którym teksty i komentarze Manny N. /23.X/ które wskazują drogę do pierwszeństwa, ale takiego, jakie przedstawił nasz Pan, Dlaczego „spragnieni" służby nie udają się w poszukiwaniu nowych miejsc, jak to czyni brat Michał Ł. i inni/ choć nie wielu/ urzędowi przedstawiciele "Ruchu", zamiast "deptać" w miejscach, do których mój brat Julian i ja daliśmy adresy i wykonaliśmy wiele pracy w tych miejscach? W rozpatrywaniu tego problemu należałoby rozważyć ponownie problem, a raczej kwestię, ŚRME na Ukrainie i w Rosji", której przedstawienie zlecono bratu G. Parylakowi na Konwencji w Paarach, ale wtedy sprawozdanie to zmieniłoby swój charakter i powiększyłoby się o dalsze stronice, które i bez tego są bardzo obszerne. Być może, że uzupełnienie tej „informacji" będzie konieczne i zostanie to uczynione w innej formie. Obawiam się, że podniesienie tej kwestii ponownie po około czterdziestu latach będzie stanowić próbę" dla wielu braci, której wynik będzie w znacznym stopniu decydował o wierności lub niewierności prawdzie tych braci. Taką próbą również już jest i zapewne będzie dla niektórych braci owoce pracy niektórych braci i oni sami, oraz Boska pieczęć uznania pracy tych braci. Obecne doświadczenia, a szczególnie ostatnia działalność pewnych braci w Lwowie i Tarnopolu zdają się potwierdzać słuszność takich wniosków.

W niedzielę udałem się na zebranie w Lwowie, gdzie, jak się spodziewałem, poproszono mnie do usługi tematem ze Słowa Bożego. Chociaż na pytanie przewodniczącego w zebraniu, czy zbór życzy sobie, ażebym im usłużył, wszyscy jednogłośnie wyrazili takie życzenie, poprosiłem o przegłosowanie i ordynowanie mnie do tej usługi co zbór jednogłośnie uczynił.

Za podstawę przemówienia wziąłem list do Galatów 5:1, o wolności ludu Bożego. Był to temat, który wygłosiłem w Orłówce i mniej więcej w taki sam sposób, więc nie będę go streszczał. Były pewne różnice w położnym akcencie tematu. W Orłówce główny nacisk położyłem na prawdę, która wyswobadza w Lwowie nacisk położyłem i na prawdę i na prawa jednostek i zborów z zakreśleniem granicy, również nacisk na nasz obowiązek w stosunku do prawdy. praw naszych i innych - bronienia ich i braci przed zniewoleniem i wyzwalaniu tych z ludu Bożego, którzy znajdują się w niewoli grzechu, błędu, samolubstwa i światowości. Chociaż wspomniane doświadczenia zadecydowały, że obrałem ten temat, to jednak nie czyniłem najmniejszej aluzji do tych doświadczeń.

Po zakończeniu zebrania udałem się do domu /swej kwatery w domu córki siostry Kicowej na odpoczynek. Nie wspomniałem, że zbór proponował usługę w dwu zebraniach, lecz podałem propozycję, ażeby w drugim zebraniu była szkoła prorocza, jaka była w programie zebrania. Tak się też stało i cieszyłem się, słysząc jak bracia się szkolą – uczą służyć Słowem Bożym i mam nadzieję, że zborowi w niedługim czasie przybędą nowi mówcy, co w pewnym stopniu umożliwi bratu Hryciowi poświęcić więcej czasu na służenie poza zborem.

W zakończeniu swego opisu pragnę podać jeszcze ostatnie informacje związane z moimi dwumiesięcznymi podróżami i wykonanymi usługami. W ciągu podróży na Ukrainie i w Rosji przejechałem około 13.000 km., a koszty podróży i wyżywienia wyniosły około 60$, 20 $ sprzedałem za ukraińskie kupony - 10 $ po 5.000, a 10 $ po 88000 kuponów. W Rosji sprzedałem 20 $ po 1025 rubli, a 20 $ po 1.100 rubli, ponadto kupiłem 10,000 rubli po 14.000 a właściwie kupiła je żona i podała do Lwowa, lecz je otrzymałem dopiero po powrocie z Sybiru, więc ich nie wydatkowałem, pozostały mi również 11.000 rubli, jakie otrzymałem od zboru w Tułunie. Pozostałe mi ruble i niewielka ilość kuponów, użyję w przyszłym roku w planowanej podróży po Ukrainie, Białorusi i na Mołdawii. Pozostawiłem we Lwowie 50 $ i 100 marek niemieckich, jakie otrzymałem na Zakarpaciu. Powyższe informacje są formą rozliczenia przed tymi którzy wsparli mnie finansowo więc uważam za obowiązek je podać.

Pozostałe dni pobytu w Lwowie, od poniedziałku do czwartku spędziłem na pisaniu listów i ich wysyłaniu, oraz na odwiedzaniu braci, a ściślej sióstr – wdów i w czwartek droga i nieoceniona siostra Darcia pomogła mi w przewiezieniu bagaży do rodziny muzyków, a którymi powracałem do domu. Wie wiem jak poradziłbym sobie bez pomocy tej drogiej siostry w zatłoczonych środkach miejskiej komunikacji i jestem bardzo wdzięczny jej za okazaną mi pomoc. Po godzinnym oczekiwaniu wyjechałem z tym małżeństwem ich autem w swoją ostatnią już podróż z Lwowa do Tomaszowa. Podróż była b. przyjemna i krótka, gdyż granicę przekroczyliśmy prawie bez ukraińskiej kontroli, co było wprost zadziwiające, jeśli wziąć pod uwagę bardzo skrupulatne kontrole przeprowadzane przez ukraińskie służby celne. Gdy przekroczyliśmy granicę, małżeństwo to opowiadało, że w br. przy przekraczaniu tej granicy, kazano im wymontowywać drzwi, gdyż podejrzewano, że tam jest coś ukrytego. Było to zadziwiające, jeśli zważyć, że to małżeństwo każdego tygodnia przekracza granicę i są już zna ni służbie, granicznej, co mogłem stwierdzić, jadąc trzykrotnie z nimi. Ostatnie przekraczanie granicy było wprost zdumiewające i ja to odebrałem jako przejaw Boskiej łaski i opatrzności, z czym spotykałem się w ciągu tych dwu miesięcy. Byłem bardzo wdzięczny Bogu i za to Jego cudowne kierownictwo i Opatrzność. Gdy przyjechałem do domu, zetknąwszy się z warunkami w jakich żyję, porównując je z warunkami w jakich żyją drogi mi osoby i z tymi jakie doświadczałem w podróży, nie znajdowałem słów na wyrażenie Bogu wdzięczności za to wszystko co od niego otrzymujemy. W pełni sobie również uświadomiłem, jak mało wdzięczności Bogu okazują ludzie, nawet wielu z tych, którzy znają prawdę. Zrozumiałem też jak wielkie błogosławieństwo wypłynie z doświadczeń ze złem, jakich doświadcza cały rodzaj ludzki.

Kończąc opis, któremu poświęciłem cały tydzień, w trakcie jego pisania rodziły się wątpliwości w celowość tak szczegółowego i obszernego opisywania. Ponadto budziły się obawy, czy zostaną właściwie zrozumiane moje intencje. Pod pływem tych obiekcji i obaw, przedstawię moje intencje. Ostatnia i poprzednie podróże, były dla mnie wielkim przeżyciem i dostarczyły wprost namacalnych dowodów Boskiego kierownictwa i Jego łaski, źródłem wielkiej radości, którą chciałbym się podzielić choćby tylko z życzliwymi mi osobami, ażeby one były i dla nich błogosławieństwem. Z tą nadzieją kończę ten Opis.

Jan Grzesik

Powrót do działu Książki
Poprzedni rozdział - Podróż 2
Następny rozdział - Podróż 4 i 5

© 2015 gaudio
Ta strona nie używa cookies.