Logo gaudio
litek na morzu waluty

Z ewangelią Królestwa na Wschodzie 1992-2001 - podróż 4 i 5

Głównym celem pierwszej podróży było udanie się na Sybir, aby usłużyć w dorocznej Pamiątce Śmierci naszego Pana drogiej mi gromadce ludu Bożego w Tułunie oraz odwiedzenie innych z ludu Bożego mieszkającego na Sybirze - w Kwitku, Krasnojarsku, Nowosybirsku i w innych miejscach...

12.03. - 14.04. 1994 roku i 21.05. - 24.06. 1994 roku

Głównym celem pierwszej podróży było udanie się na Sybir, aby usłużyć w dorocznej Pamiątce Śmierci naszego Pana drogiej mi gromadce ludu Bożego w Tułunie oraz odwiedzenie innych z ludu Bożego mieszkającego na Sybirze - w Kwitku, Krasnojarsku, Nowosybirsku i w innych miejscach.

Podróż przygotowywałem od początku roku, aby uniknąć trudności, jakie miałem podczas jesiennej podróży ub. r. na Sybir. W tym celu chciałem skorzystać z pomocy w zakupie biletów braci Markoweców - Mitii z Orłówki i Pietii w Moskwie. W tym celu na początku lutego napisałem list do brata Mitii, ażeby porozumiał się telefonicznie ze swoim bratem Pietią, aby kupił dla mnie bilet z Moskwy do Tułunu na pociąg Moskwa-Chabarowsk odjeżdżający 20.III. lub na pociąg Moskwa-Błagowieszczeńsk odjeżdżający w dni parzste tj. na dzień 18.III. Tylko te dwa pociągi mi odpowiadały, ażebym mógł zdążyć dojechać na czas do Tułunu, aby tam obchodzić pamiątkę Śmierci naszego Pana i w niej usłużyć miejscowemu zborowi.

Prosiłem również Mitię aby stosownie do tego na jaki pociąg kupi mi bilet Pietia z Moskwy do Tułunu, kupił bilet z Równa do Moskwy na pociąg Kowel-Moskwa, którym mógłbym dojechać na czas na pociąg odjeżdżający do Tułunu. ponadto poinformowałem Mitię, że 12.III przyjadę do Lwowa i prosiłem go ażeby do tego czasu przekazał dla mnie wiadomość do s, Darki, czy zostały dla mnie kupione bilety do Moskwy i z Moskwy do Tułunu, ażebym wiedział co i jak mam czynić, ażebym na czas dotarł do Tułunu.

Dopuszczając możliwość, że bilety nie zostaną dla mnie kupione, a szczególnie bilet z Moskwy do Tułunu, przygotowałem inną możliwość kupna biletu tj. przy pomocy telegramu potwierdzonego urzędowo w Tułunie, o chorobie siostry Emmy. Do telegramu potrzebna był jednak telegram tej samej treści nadany przez pocztę. W celu otrzymania takiej* telegramy wcześniej napisałem do s. Stefy aby mi taki telegram posłała, gdy ją, telegraficznie o tym powiadomię. Te podjęte przeze mnie środki dawały mi prawie stuprocentową gwarancję, że moja zamierzona podróż zostanie zrealizowana.

Poza wymienionymi środkami inną sprzyjającą okolicznością służącą temu celowi był przyjazd do Orłówki br. Ryla W. w tym czasie tj. po otrzymaniu mojego listu przez br. Mitię.

Brat Mitia poinformował br. Wiktora R., że nie kupiłby dla mnie biletów, gdyż został okradziony w ostatniej podróży i nie miał pieniędzy na kupno dla mnie biletów, więc brat Wiktor R. dał mu na ten cel 30 dolarów i sprawa miała być pozytywnie załatwiona. Przed odjazdem brata Wiktora R. brat Mitia kupił dla mnie bilet z Równa do Moskwy na dzień 18.III. na pociąg Kowel-Moskwa przyjeżdżający do Moskwy w sobotę 19.III. Brat Wiktor R. przekazując mi ten bilet poinformował mnie, że do mego pociągu wejdzie żona br.Pietii Nina i przekaże mi bilet na pociąg na Sybir, którym po kilkugodzinnym oczekiwaniu pojadą dalej. Sądziłem, że będzie to bilet na pociąg Moskwa-Chabarowsk, o który prosiłem, aby mi kupiono. Brat Wiktor, oddając mi bilet powiedział, że Boska Opatrzność sprawiła, że on przejechał na ten czas do Orłówki, aby moja podróż była tak dobrze przygotowana - aby były kupione bilety - i ja podzieliłem jego zdanie, nie wiedząc jaka będzie rzeczywistość.

Zgodnie z planem w dniu 12.III.późną nocą przyjechałem do Lwowa i następnego dnia udałem się na zebranie do zboru i na jego życzenie usłużyłem tematem "Grzesznicy Wieku Ewangelii" - 4 Moj. 5:12-31 - w części dotyczącej próby niewiasty. Poza wyjaśnieniem antytypu w jego zasadniczym znaczeniu tj. próbowaniu Kościołów podczas Wieku Ewangelii, wskazałem na podrzędne zastosowanie w odniesieniu do każdej indywidualnej jednostki, która również jest próbowana w jej stosunku do prawdy i związku z Jezusem Chrystusem. Podkreśliłem funkcje symbolicznego "garnca".

Następnego dnia - 14.III, odwiedziłem chorą siostrę Słabickę i. s. O. Kicową, oraz kupiłem bilet do Kostopola na dzień 15. We wtorek 15.III. wyjechałem do Kostopola i przyjechałem tam późnym wieczorem do drogiego braterstwa Stupcżuków. Następne dwa dni spędziłem w domu i w miłej społeczności tego, tak bardzo mi drogiego braterstwa i spokojnie oczekiwałem na dzień swego odjazdu na Sybir. Spodziewałem się, ze przed moim wyjazdem brat Mitia spotka się ze mną i być może zechce coś przekazać do swego brata Pletli i otrzymane pieniądze na zakup biletu z Moskwy do Tułunu. ponieważ sądziłem, że brat Mitia pracuje, oraz z powodu trudności dojazdu do Orłówki, nie usiłowałem szukać z nim kontaktu spodziewając się, że on znając czas mego odjazdu z Równa, oraz nr. wagonu i miejsca wyjdzie do mnie do pociągu, ale to nie nastąpiło.

Otrzymawszy bilet na pociąg z Równa do Moskwy zauważyłem, że mam najgorsze miejsce w wagonie - przy drzwiach do toalety i obawiałem się, że podróż będzie b.-trudna, lecz rzeczywistość okazała się o wiele gorsza od tej jakiej się spodziewałem. Całą noc prawie bez przerwy trzaskano drzwiami a przy tym posuwano mnie z materacem, gdyż "łoże" było krótkie i musiałem uważać aby mi nie przy skrzypnięto nóg, ponadto do przedziału z sąsiedniego wagonu weszli ludzie bez biletów i z dużymi baga- żami, tak że nie było i miejsca, aby wstać i wyjść do toalety i nie było powietrza do oddychania, ponadto trzeba było uważać na bagaże, aby ich nie ukradziono, gdyż do przedziału weszli ludzie o podejrzanej fizjonomii. Lecz to nie było jeszcze najgorsze. Nowi przybysze i inni pasażerowie rozpoczęli pijatykę, która trwała całą noc. Wszelkie interwencje u konduktora nie odnosiły żadnego skutku, a ponadto była obawa interweniować, aby nie być pobitym. Dopiero rano zjawił się "naczalnik" pojezda, który zagroził tym z anarchizowanym pasażerom, że jeśli się nie uspokoją to na następnej stacji ich wysadzi. Może trochę pod wpływem tej groźby a trochę z powodu "wyczerpania" fizycznego i finansowego ta banda się uspokoiła, lecz to był już krótki czas naszej podróży. Do Moskwy dojechałem krańcowo wyczerpany i obawiałem się zakłóceń w pracy serca, ale jakoś to nie nastąpiło.

Do Moskwy dojechaliśmy z opóźnieniem, ale sądziłem, że do swego pociągu i tak zdążyłem. Na kijowskim dworcu po dłuższym oczekiwaniu i poszukiwaniu spotkałem się nie z Niną ale Z Pietią, który się spóźnił na spotkanie ze mną. Po przywitaniu zapytałem o bilet, na jaki mam pociąg? Otrzymana odpowiedz podcięła mi nogi, gdyż brzmiała, że biletu nie ma, ponieważ do niego dzwonił Petro - brat Wasi (a nie Mitia), który mówił, że dwu miało jechać i on nie wiedział czy i dla kogo trzeba kupić bilety, które w Rosji i na Ukrainie kupuje się imiennie i bilet ważny jest tylko na właściwe nazwisko. Chociaż otrzymana wiadomość załamała mnie, gdyż byłem pewny, że moja podróż została przekreślona ludzką nieodpowiedzialnością, Pietia pocieszał, że bilet uda się kupić, lecz to były czcze obietnice. Gdy udaliśmy się do kasy, otrzymaliśmy odpowiedź, że na najbliższe dwa dni - niedzielę i poniedziałek wszystkie bilety i na wszystkie pociągi jadące na. Sybir zostały wyprzedane. Jazda w późniejsze dni nie wchodziła w grę, gdyż nie zdążyłbym do Tułunu na "Pamiątkę", a i sam nie mógłbym jej obchodzić, gdyż byłbym w podróży. Powstał więc problem, co mam czynić i gdzie jechać? Do wyboru miałem trzy miejsca - Nowgorod, Jełgawa i Lwów, Do Nowgorodu z pewnych względów chciałem jechać, a ponadto miałem tylko adres brata, który odszedł do prawosławia. Do Jełgawy zamierzał jechać brat Julian /i tam pojechał, a ponadto zamierzał tam jechać br. Michał Ł. W tej sytuacji pozostał powrót do Lwowa. Kupiłem bilet powrotny i z ciężkim sercem powracałem do Lwowa, myśląc, jak wielki zawód sprawiłem tej tak bardzo mi drogiej gromadce ludu Bożego w Tułunie. Istniało kilka ważnych powodów utwierdzających mnie w tym, że było wolą Bożą ażebym odbył tę podróż na Sybir, którą przeciwnikowi udało się tak łatwo zniweczyć przez wykorzystanie lekkomyślności i niedoskonałości ludzkiej. Jednym powodów w tym czasie w kwietniu była śmierć męża siostry Emmy Wołodimira, w którego pogrzebie usłużyłbym. Przypuszczalnie nie wyjechałbym wcześniej z Tułunu, a być może jego bliska śmierć zatrzymałaby mnie dłużej. Uważam, że to zniweczenie mojej podróży na Sybir winno być wielką przestrogą dla tego, kto bezwiednie i lekkomyślnie stał się tego przyczyną, ale czy takie wnioski zostaną wyciągnięte, przyszłość pokaże.

20.III. godz. 13 wyjechałem z Moskwy i dnia następnego wieczorem przyjechałem do Lwowa, gdzie przebywałem do obchodzenia „Pamiątki". Miejscowe braterstwo zaproponowało, ażebym im usłużył w Pamiątce, zaproponowałem, ażeby usłużyli miejscowi bracia według wcześniejszego planu i tak się stało. Tematem usłużył brat Parylak, a emblematy podawał brat Stepan.

Ponieważ miałem zlecone przez Sonię Mandel z Izraela doręczenie dolarów członkom rodziny, która uratowała jej życie, 26 marca udałem się do Tarnopola. Zamierzając jechać na Sybir nie przewidywałem, ażeby tam pojechać i osobiście pieniądze przekazać. Chciałem to uczynić poprzez inne osoby, jak to uczyniłem ub. roku przez brata Michała Ł. Następnego dnia po przyjeździe do Tarnopola z br. A. Huską i synem Mikołajem, jego autem pojechaliśmy do wsi Miszkowiczi. Nie zastaliśmy matki, gdyż znajdowała się w szpitalu, więc wręczyłem pieniądze córce", z którą mieliśmy bardzo żywą i przyjemną rozmowę na tematy prawdy. Do rozmowy włączyła się młodziutka córka, która okazała zainteresowanie prawdą i pokazała nam jakieś broszurki o treści religijnej, lecz nie ustaliłem kto jest ich wydawcą. Biblii nie mają, więc obiecałem im dostarczyć. Ta niewiasta jest Ukrainką, lecz męża ma Polaka o nazwisku Czudowski. Po rozstaniu się, w drodze powrotnej doszliśmy z br. A. Huską do wniosku, że ta rodzina jest przychylna do prawdy i należałoby się nią bliżej zainteresować i brat Andrej obiecał to uczynić.

W dniu następnym 27 marca było zebranie i zostałem poproszony do usługi. Służyłem tematem z 4 Moj. 5.12-31 tj. o próbie niewiasty podejrzewanej o niewierność. Podobnie jak we Lwowie wyjaśniłem antytyp w jego zasadniczym znaczeniu i lekcje przeniosłem na nasze stosunki wobec prawdy i związków z Chrystusem. Podkreśliłem, że tak Kościoły jak i indywidualne jednostki były w przeszłości poddawane próbie wierności Chrystusowi i obecnie są również są jej poddawane. Podkreśliłem rolę i znaczenie symbolicznego garnca - Pańskich narzędzi w podawaniu prawdy, stanowiącej probierz wierności lub niewierności próbowanych.

Ponieważ po raz drugi w nieplanowany sposób znalazłem się w Tarnopolu zrozumiałem, że było to wolą Bożą. Wyciągnięcie z „lamusa" tego niechlubnego i sofistycznego maszynopisu p.t. „Porządek usług sług Bożych” 1 Kor. 14:33 podczas poprzedniej wizyty w tym zborze upewniło mnie w tym przekonaniu. Ostatnia, wcześniej nie planowana wizyta, również mnie w tym utwierdza. Dlatego, korzystając z tej okoliczności, zapytałem brata, czy było czynione jakieś odwołanie w związku z odczytaniem w ich zborze wspomnianego maszynopisu? Odpowiedział, że ani br. Sułyja ani nikt inny nie odwoływał treści tego maszynopisu, a przeciwnie jeden Z braci, który ostatnio z ramienia ŚRME służył w zborze te "zakazy " potwierdził. Z tego co zdołałem ustalić prawdopodobnie był nim br. O. z Poznania. Jak widać, ta klerykalna "doktryna" nadal jest lansowana i podtrzymywana w ŚRME w Polsce. Z tego wynikało, że było wolą Bożą ażebym się ponownie znalazł w tarnopolskim Zborze i poznał ten fakt. Rozumie, że to nakłada na mnie obowiązek wobec tej prawdy, którą ta sofistyczna "doktryna" podkopuje. Obawiam się, że prawda przeciwna tej sofistycznej i klerykalnej "doktrynie", będzie próbą i probierzem wierności i niewierności tych, którzy dotychczas nie ujawnili i nie zdeklarowali swego stanowiska w tej tak ważnej kwestii. Obawiam się, ażeby niektórzy z tego powodu nie stali się czcicielami Baala w jego dwu formach. Po zakończeniu zebrania, późnym wieczorem powróciłem do Lwowa.

Lepiej byłoby tam pojechać na niedzielę, lecz było to niemożliwe, gdyż należałoby czekać cały tydzień, a ponadto na najbliższą niedzielę zamierzałem jechać do Maniewicz. Zupełnie wypuściłem z uwagi, że w zborach baptystów i pięćdziesiątników, w pierwszą niedzielę miesiąca odbywa się "Chleboprełamlenije" - Wieczerza Pańska i że na tą niedzielę lepiej nie jechać do takich zborów. To było powodem, że następną niedzielę nie wykorzystałem właściwie, aby usłużyć w zborze, w którym się w tym czasie znajdowałem.

Pojechałem do braterstwa Pojdinów, w Mukaczewie, u których, z powodu ich serdecznej gościnności zawsze czuję się jak we własnym domu. W czasie poprzedniej wizyty dostarczyłem im II i III tom w języku ukraińskim, oraz Cienie Przybytku, które były intensywnie studiowane i w związku z tym nagromadzili wiele" pytań na mój przyjazd. Jak zauważyłem, prawdy zawarte w II tomie były dla nich dosyć twardym pokarmem trudnym do zrozumienia. Pewne sformułowania w tłumaczeniu powiększały te trudności. Szczególnie trudno im było zrozumieć i przyjąć równoległość wydarzeń na 1914 r., gdyż zrozumieli, że rok ten, według II tomu, winien być końcem upadku chrześcijaństwa jako odpowiednika Izraela, a to się nie stało. Długo i z różnych punktów widzenia pokazywałem, że rok 1914 był początkiem tego upadku i historyczne wydążęnia, które nastąpiły od tego czasu, położyły pieczęć potwierdzającą prawdziwość tych przewidywań i wypełnienia proroctw.

Bardzo pracowicie spędziliśmy dwa dni mego pobytu w domu tego braterstwa z udziałem brata Jury P, który jest bardzo rozumnym i dociekliwym studentem biblijnym, nie przyjmującym niczego, co nie zrozumiał i o czym nie został przekonany, ale nie tylko on jest takim krytycznym i dociekliwym studentem. Nasze rozważania - "biesiady” trwały do późnej nocy i mimo tego, że były dla mnie wyczerpujące, bardzo mnie radowały, gdyż widziałem swoją użyteczność w niesieniu pomocy szukającym prawdy. Podczas tej wizyty dostarczyłem im V i VI tom w języku ukraińskim i nie wątpię, że będą im pomocne, szczególnie V tom w polemikach na temat duszy i Ducha Św., VI tom i Mannę w języku ukraińskim już wcześniej im dostarczyłem. Z wielką radością i dużą satysfakcją 31.III. odjeżdżałem od tych drogich mi braci i sióstr, z którymi łączą mnie serdeczne związki braterskie przez przeszło dwadzieścia lat, i którym miałem przywilej służyć w różnych formach służby.

Drogi brat Ernest kupił mi, jak zawsze, za swoje pieniądze bilet do Lwowa, a droga i nieoceniona siostra Marusia, jak zwykle, zaopatrzyła w kanapki i napój na drogę. Nie znajduję słów na wyrażenie wdzięczności tej drogiej i dzielnej w prawdzie siostrze. Do Lwowa wróciłem wieczorem i udałem się do "swego" domu - córki siostry Kicowej, który, jak sądzę, Pan przygotował, ażebym bez skrępowania i obciążania innych osób mógł odpoczywać po wyczerpujących podróżach i intensywnej pracy duchowej.

1 kwietnia kupiłem bilet do Maniewicz i pojechałem tam następnego dnia. Przed wyjazdem wysłałem telegram zawiadamiający przyjeździe i na dworcu w Maniewiczach oczekiwali znani mi bracia ze zboru Pięćdziesiątników, którym już dwukrotnie służyłem. Przyjechałem późno wieczór, więc po spożyciu posiłku udałem się na odpoczynek. Ponieważ rodzina Kondratiuków, u której gościłem, przeprowadziła się do nowego domu i warunki były b. dobre, więc mogłem dobrze odpocząć. Następnego dnia, ku swojemu zmartwieniu dowiedziałem się, że w tym dniu w ich zborze będzie "chleboprełamlenije".

W związku z tym poinformowałem brata Timofieja, że ja nie będę brał w tym udziału, ponieważ Pamiątkę Ostatniej Wieczerzy Śmierci naszego Pana" należy obchodzić raz w roku na wiosnę i ja już ją obchodziłem. Wyczerpująco ten przedmiot wyjaśniłem i biblijnie uzasadniłem, wtedy ten brat poinformował, że oni również raz w rok tak czynią, oprócz każdo miesięcznego sowierszanija "Chleboprełamlenija" i w tym czasie umywają również nogi. Nigdzie więcej nie słyszałem o takim obchodzeniu raz w rok coś w rodzaju naszej "Pamiątki". Zrozumiałem, że z tego powodu nie będę mógł w tym dniu usłużyć w tym zborze i bardzo żałowałem, że tak niebacznie nie wykorzystam właściwie tej niedzieli. Było jednak już za późno, ażeby cośkolwiek zmienić.

Gdy przybyłem z rodziną Kondratiuków na zebranie, po pewnym czasie podszedł do mnie prezbiter zboru, który mnie nie poznał i po przywitaniu zapytał, jakiego jestem "wieroispowiedanija". Gdy mu odpowiedziałem, że Chrystusowego powiedział, że wszyscy tak mówią, ale gdzieś należą do jakiegoś Kościoła. Powiedział, że się mnie zapytał dlatego, gdyż kiedyś w ich zborze byli bracia z Polski i on im dał słowo, a później okazało się, że to byli "badacze". Wtedy powiedziałem, że ja rzeczywiście należę tylko do Chrystusa i jestem Jego "wieroispowiedowanija" - nie tylko tak mówię, ale i czynię. Ponadto na jego dalsze pytania powiedziałem, że ignoruję wszelkie "przegrody" i ludzkie "płoty", które rozdzielają lud Boży, a to co mnie dzieli od wielu innych chrześcijan, to wiara w dwa zbawienia i w Królestwo, które będzie niedługo ustanowione na ziemi. Wtedy prezbiter powiedział zdziwiony, że przecież ziemia będzie spalona, więc nie może być na niej ustanowione Królestwo. Zapytałem, czy literalna ziemia będzie spalona literalnym ogniem i jak to pogodzić z Biblią, które mówi, że ziemia na wieki stoi i będzie wiecznym mieszkaniem dla ludzi? Jak rozumieć słowa Izajasza i innych proroków – „Słuchaj ziemio”. Czy ziemia ma uszy, aby mogła słuchać? Zapytałem, jak spełnią się słowa modlitwy - przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja na ziemi..., jeżeli ziemia zostanie literalnie spalona? Ziemia jest podnóżkiem Jehowy, na której w swoim czasie staną Jego nogi, jak więc może się to stać, jeśli ziemia zostanie spalona? Zacytowałem proroka Sofoniasza, jaka ziemia i jakim ogniem zostanie spalona. Ponieważ na wszystkie podawane myśli i pytania cytowałem teksty biblijne, nie mógł się sprzeciwić, więc jak to czynią inni nie kręcił, ale zamilkł. Ponieważ nadszedł czas rozpoczęcia zebrania, w którym przewodniczył, przerwał rozmowę mówiąc, że po zebraniu porozmawiamy na te tematy.

Nie rozmawialiśmy jednak, gdyż po uroczystym zakończeniu "chleboprełamlenija" i zebrania wszyscy się rozeszli, a na wieczornym już nie byłem, ponieważ postanowiłem udać się do Kołk, do polskiej, wierzącej rodziny Poliańskich, o której uprzednio już pisałem. Przed odjazdem zapytałem brata Timofieja, czy przeczytał „Boski Plan Wieków" jaką mu dałem przed dwoma laty? Zawstydzony odpowiedział, że jeszcze nie, gdyż brakowało mu czasu. Myślę, że to był częściowy powód, gdyż rok rocznie rodzi się im dziecko i choć są młodym małżeństwem, mają już sześcioro dzieci i rzeczywiście nie wiele wolnego czasu na studiowanie Słowa Bożego. Pożegnałem się z nimi i o godz. 18-tej odjechałem jakimś prywatnym zdezelowanym autobusem, który się ciągle psuł ale z trudem szczęśliwy dojechałem do Kołk.

Po przyjeździe stwierdziłem, jak byłem bardzo oczekiwany, gdyż podczas mojego poprzedniego pobytu u nich uczyniłem słabą obietnicę, że może przyjadę: do nich jesienią ub. r. Nie mogłem spełnić tej obietnicy, gdyż jesienią pojechałem na Sybir, a tego powodu ten brat snuł różne przypuszczenia. Wiedząc o mojej chorobie serca, przychodziła jemu myśl, że może już umarłem. Zrozumiałem jak trzeba być ostrożnym w dawaniu obietnic ludziom przywiązanym uczuciowo do siebie, chociaż stanowczej nie twierdziłem, ale powiedziałem "może przyjadę".

Następny dzień był roboczym, a brat Polański jako dobry krawiec stale ma dużo pracy, zamierzałem odjechać tego dnia od nich, ale nie było o tym mowy, więc zostałem do następnego dnia. Gdy uzasadniałem swój wcześniejszy wyjazd tym, że nie chciałem bratu przeszkadzać w pracy, wtedy odpowiedział, że jak będzie pracował, mogę do niego mówić i tak było istotnie. Nie była to zupełnie swobodna rozmowa – „biesieda", gdyż praca częściowo odwracała uwagę brata, ale sądzę, że i dla niego i dla mnie była owocną, zacieśniającą jeszcze silniej nasze braterskie związki. Rozmawialiśmy na różne tematy, a między innymi brat dzielił się ze mną swoimi i drugich bolesnymi doświadczeniami związanymi z rozdzieleniem się zboru.

Jak poprzednio pisałem, ich rozdzielenie nastąpiło dlatego, że członkowie zboru mieszkający w Kołkach i to w podeszłym wieku, aby nie chodzić kilka km. do wsi położonej za Kołkami, gdyż to dla nich jest b. ciężko, a szczególnie w zimie, chcieli mieć zebrania na miejscu. Gdy rozpoczęli urządzać zebrania w Kołkach, rozpoczęto przeciw nim "nagonkę" przy użyciu słów i środków nie licujących z mianem chrześcijaństwa. Na skutek tego, zbór w Kołkach znalazł się poza obrębem kościoła Baptystów na Ukrainie.

Następnego dnia, wczesnym rankiem pożegnałem się z braterstwem i udałem się na przystanek autobusowy, aby odjechać do Kiwerc a z Kiwerc Dislem odjechać na Roweńszczyznę. Z powodu kryzysu paliwowego na Ukrainie, ruch autobusowy jakby zamarł i dopiero po dłuższym oczekiwaniu dojechałem do Kiwerc. Jedynie komunikacja kolejowa funkcjonuje względnie dobrze i tak mogłem kilkoma pociągami motorowymi /podmiejskimi/ po południu 5 kwietnia dojechać do Kostopola. 6 kwietnia udałem się do Berezna, aby mieć społeczność z braterstwem i podzielić się z nim wiadomościami prawdy. Tam dowiedziałem się, że następnego dnia jest religijne święto i w Orłówce odbędzie się zebranie. Początkowo nie zamierzałem jechać, ale w tych okolicznościach zdecydowałem się pojechać i nadarzyły się ku temu sprzyjające warunki, gdyż brat Walera Chilczuk, zięć Gałaguzów z rodziną wybierał się na to zebranie i zaproponował zawiezienia mnie swoim autem do Orłówki. Wieczór spędziliśmy w braterskiej społeczności i rozmowach na tematy prawdy, a następnego dnia pojechaliśmy do Orłówki. Zebranie było dosyć liczne i zostałem poproszony do usługi Słowem Bożym.

Zastanawiałem się jaki obrać temat i za najstosowniejszy uznałem ten, który miałem w Lwowie i w Tarnopolu. Szczególny nacisk położyłem na prawdę na czasie podawaną przez Pańskie narzędzia do obecnego czasu, która doświadczy wierności każdego z ludu Bożego, lub uważającego się za takiego. Ona wykaże na ile miłujemy prawdę i jesteśmy gotowymi dla niej poświęcić nawet związki z miłowanymi przez siebie osobami. Nasze opowiedzenie się po jej stronie lub przeciw niej dowiedzie, jakie są nasze związki z Chrystusem i czy jesteśmy jemu wierni. Wskazałem, na typ Ruty który wskazuje, że i inni, oprócz Maluczkiego Stadka, są jakby zaślubieni z Chrystusem i próby wykażą na ile są wierni w tym podrzędnym zaślubieniu Chrystusowi. Jestem przekonany, że w niedalekiej przyszłości i ten zbór przejdzie ogniste doświadczenia, które objawią osoby, zasady i rzeczy. Uważam, że ten temat i jemu podobne są potrzebne, aby uświadomiły braciom, że będą doświadczani w z ich związkach i stosunkach z postępującą prawdą i, Głową - Jezusem Chrystusem.

Po zebraniu zostałem zaproszony do braterstwa Markoweców i tam zanocowałem. Wieczór rozmawialiśmy o mojej niedoszłej do skutku podróży na Sybir i tego przyczynach. W liście: do brata Mitii i w rozmowie wskazałem, jak to naszą niekonsekwencją i brakiem wyobraźni możemy być przyczyną nie wykonania przez drugich służby i tego, co jest wolą Bożą i tym sposobem zniweczone dobre zamierzenia drugich i ich środki, które są Pańskimi.

8 kwietnia powróciłem do Berezna i tam pozostałem do następnego dnia. Wieczór zgromadziliśmy się w domu brata Pawła i jego chorej żony gdzie urządzone zostało zebranie. Zaproponowano mi, ażebym usłużył. Ponieważ grono zgromadzonych było zróżnicowane pod względem znajomości prawdy, miałem trudność w obraniu tematu. Którą powiększała obecność młodego brata, który dopiero co przyszedł do prawdy od Pięćdziesiątników i jego duchowe potrzeby znacznie się różniły od pozostałych osób. Obrałem temat o roli prawdy w życiu ludu Bożego i w jakim celu jest nam dana? Jana 15:16 i 17:17. Po zakończeniu i po wypowiedziach obecnych stwierdziłem, że wybór tematu był trafny i zadowolił słuchaczy. Następnie było wiele pytań, w większości od tego .młodego i bardzo rozumnego brata. Społeczność była bardzo przyjemna i budująca i tylko bardzo późna pora skłoniła nas do opuszczenia domu tego drogiego braterstwa. Żona brata Pawła staruszka jest poważnie chora, nie może chodzić i uczęszczać na zebrania. Więc to zebranie było dla niej szczególnie budujące i wzmacniające. Dla tego młodego brata też było pożyteczne i budujące. Również byłem nim zbudowany i zachęcony do dalszej służby. Bardzo przypadł mi do serca ten młody brat i nie wątpię, że przysporzy wiele radości miejscowym braciom i siostrom. Następnego dnia od rana mieliśmy budującą społeczność, lecz w węższym gronie i o godz. 12 odjechałem do Kostopola.

10 kwietnia rano wspólnie z bratem Stachem udaliśmy się na zebranie do Równa. Nieco później przyjechała siostra Naścia, żona brata Stacha. Na zebraniu zgromadziło się kilkanaście osób i zostałem poproszony do usługi. Uważałem za wskazane obranie tematu z 4 Moj. 5:12-31, który przedstawiłem w Orłowce. Społeczność była bardzo serdeczna i budująca. Poza częścią oficjalną rozważane były różne pytania. Jak zauważyłem, zbór ten w przeciągu kilku lat rozwija się i powiększa w liczbie członków i uczestniczących w zebraniach. Możliwości dalszego rozwoju istnieją, lecz jeszcze przez jakiś czas będzie potrzebował wsparcia w usłudze kaznodziejskiej. Bliskość zboru w Orłówce i znajdujących się tam młodych prawdziwych ewangelistów, daje gwarancję zaspokojenia duchowych potrzeb zboru w Równem. Po zakończeniu zebrania powróciliśmy pociągiem do Kostopola.

Następny dzień, 11 kwietnia, tam spędziłem i były to ostatnie chwile społeczności, z drogim braterstwem Stupczukami. W poniedziałek rano odjechałem pociągiem do Zdołbunowa, a tam przesiadłem się na pociąg i nim powróciłem do Lwowa.

W powyższym opisie, nie wspomniałem o przygodzie, jaka mi się wydarzyła przy odjeździe z Kostopola do Równa, gdy miąłem odjeżdżać do Moskwy a następnie na Sybir. Przy wsiadaniu do pociągu pomocą służył brat Stach, który wziął moją jedną, dużą torbę. Gdy weszłam do pociągu i starałem się zająć miejsce w przepełnionym pociągu, Stach jakiemuś mężczyźnie podał do wagonu moją torbę, czego nie widziałem. Gdy po zajęciu miejsca wróciłem po torbę, natknąłem się w drzwiach na Stacha, lecz bez torby, który powiedział , że podał torbę jakiemuś mężczyźnie i zapytał, gdzie ona jest? Byłem zaskoczony pytaniem i Stach pobiegł szukać w wagonie tego mężczyzny i torby. Usiadłem na zajętym miejscu i oczekiwałem rezultatu poszukiwań, w obawie, że torba już się nie odnajdzie.

Gdy upływały minuty nerwowego oczekiwania, a Stach nie nadchodził, pomyślałem, że ten człowiek nie mógł niezauważony przejść obok mnie z torbą i postanowiłem udać się na pomost - tambor wagonu by sprawdzić, czy nie ma tam tej torby. Tam zauważyłem torbę spokojnie stojącą. Nie wierzyłem własnym oczom i uwierzyłem dopiero wtedy, gdy pomacałem jej remontowane rączki. Zdziwienie moje było tym większe, gdy uświadomiłem sobie, że na kolejnych stacjach ludzie w siadali i wysiadali z pociągu, a ponadto na pomoście stali również młodzi pasażerowie i nikt nie wziął mojej torby, którą się nikt nie zainteresował. Zbulwersowany zabrałem torbę i usiadłam na swoim miejscu, oczekując na powrót Stacha i pasażera, któremu ją oddał. Stach j do samego Równa nie powrócił, więc sam wysiadłem i poszedłem na poczekalnię dworcową. Gdy spokojnie siedziałem na ławce; rozmyślając o zdarzeniu, które się tak szczęśliwie dla mnie zakończyło, w drzwiach poczekalni okazał się Stach, którego zmartwiona twarz się rozjaśniła, gdy zobaczył przy mnie poszukiwaną torbę. Okazało się, że tak dużą zwłokę w jego powrocie spowodowało to, że z braku możliwości przejścia do drugiego wagonu wysiadł, chcąc peronem przejść do następnego wagonu i wtedy drzwi automatycznie zostały zamknięte i pociąg ruszył a on pozostał na peronie. Nieco później wsiadł do następnego pociągu i przyjechał do Równa. Po tym szczęśliwym zakończeniu wspólnej przygody, obaj czuliśmy się bardzo uszczęśliwieni i nie czyniliśmy sobie z tego powodu żadnych zarzutów i wymówek.

Po powrocie do Lwowa dzień 13 kwietnia wykorzystałem na ostatnie odwiedziny wdów lwowskiego zboru i na przygotowanie się do powrotu do domu. 14 kwietnia wyjechałem w drogę powrotną do domu. Nasza podróż była bardzo pomyślna, gdyż mało czasu spędziliśmy na granicy, bo prawie nie mieliśmy kontroli. Chociaż bardzo boleśnie przeżyłem to, że nie mogłem dotrzeć do Sybiru i odwiedzić tak bardzo drogie osoby, to jednak odczułem Boskie błogosławieństwo i Jego Opatrzność w ciągu całego miesiąca podróży i służenia ludowi Bożemu. Jestem przekonany, że przez moją usługę i społeczność Pan również błogosławił innych.

Po około miesięcznej przerwie 21 maja ponownie wyruszyłem na Wschód. Na Konwencję w Lwowie przyjechałem z pewnym opóźnieniem, zdążyłem na część przemówienia brata Michała Ł. Na konwencji w Lwowie i w Orłówce, z zadowoleniem stwierdziłem, że nastąpiła zapowiadana zmiana, bo przewodnictwo i usługa, w większości wykonywana była przez miejscowych braci, co w istotny sposób zmieniło charakter i uczyniły je konwencjami braterstwa ze Wschodu, a my z Polski staliśmy się jej gośćmi. Takie zadowolenie wyrażali i inni bracia z Ukrainy, z którymi rozmawiałem. Jeden z nich powiedział, że ich mówcy lepiej mówili jak polscy i ja to zdanie podzieliłem. Ci bracia mówili zrozumiałym dla słuchaczy językiem a ponadto z wewnętrzną mocą. W ich przemówieniach nie było pustosłowia i rutyniarstwa, czym grzeszą niektórzy polscy kaznodzieje. To miało miejsce w ich usłudze na tych konwencjach, które się odbyły na Wschodzie. Dla mnie szczególnie rażącym było eksponowanie siebie - słowami: ja powiedziałem, ja wykazałem, ja, ja n-te razy ja. To ja, słyszałem w kazaniach brata i w Polsce i zawsze budziło i budzi u mnie niesmak. Już dawno zamierzałem, zwrócić uwagę temu bratu, ale zaniechałem tego, będąc przekonany, że on nie przyjąłby ode mnie tej uwagi ze względu na ich nieznajomość języka i nieznajomość miejscowych warunków. Mimo tych pozytywnych zmian na Konwencjach na Ukrainie, ogólnie nastąpiła poprawa w organizacji i w usługach na konwencjach, co wywarło pozytywny wpływ na atmosferę tam panującą. Poza tymi uwagami nie będę opisywał konwencji, gdyż uczynią to inni, chociaż zapewne inaczej, jak to uczyniłbym.

Po konwencji w Lwowie przez kilka dni pozostałem w Lwowie aby odwiedzić niektóre chore, słabe i w podeszłym wieku siostry i przygotować się do podróży do Sławiańska - doniecka obł., skąd otrzymałem zaproszenie na które przyjechałem. Kupiłem bilet, wysłałem telegramy i 27 maja wyjechałem pociągiem Lwów- Ługansk. Do Sławianska przyjechałem 28.V. około godz. 3 w nocy i na dworcu oczekiwał mnie, w zastępstwie brata Wołodimira Sołowjowa brat z Kramatorska, gdyż ten który mnie zaprosił, w tym czasie był zmuszony razem z miejscowym prezbiterem wyjechać do Niemiec. Jak się później okazało wyjazd tych braci był dla mnie niefortunny, gdyż mnie znali i byli przychylnie ustosunkowani. Bratu Wołodimirowi i dwu innym gdy ich dwukrotnie gościłem w swoim domu, miałem możność przez kilka godzin przedstawiać prawdę, ponadto możność udzielenia pomocy w odzyskaniu około 15.000 DEM, które zostały im zatrzymane przez polską służbę celną w Hrebennym. Dałem im również dwa I-sze tomy w języku rosyjskim i broszury I Ad Biblii (Pierwsze Piekło Biblii).

Brat oczekujący na mnie na dworcu kolejowym zawiózł mnie do domu brata Wołodimira S. i tam gościłem przez cały czas pobytu w Sławiansku. Jak mnie poinformowano, w tym dniu nie miało być nabożeństwa w miejscowym zborze, ponieważ w odległej o kilkanaście km. Mikołajewce miała odbyć się ewangelizacja z udziałem dwu amerykańskich pastorów tego kościoła, na którą zamierzało jechać wiele osób z tego zboru. Nastąpiła zbiórka w Domu Modlitwy, skąd autobusem wyjechał miejscowy chór i liczne grono braci, gdzie zaproszono i mnie.

Gdy się zgromadziliśmy, miałem możność zapoznania się z niektórymi miejscowymi braćmi diakonami i prepowiednikami, oraz z wspomnianymi pastorami z USA. Okazało się, że do odjazdu pozostaje jeszcze trochę czasu, więc postanowiono urządzić zebranie, na którym usłużył jeden z pastorów, o duchowym rodzeniu, o duchowych ojcach, matkach i o dzieciach. Za podstawę użył tekstów z listów Apostoła Pawła. Po skończonym przemówieniu zwrócił się do obecnych z pytaniem, czy ktoś ma pytanie dotyczące tematu. Zabrałem głos mówiąc że brat nam pięknie przedstawił proces duchowego rodzenia dzieci i podał mleko Słowa Bożego dla dzieci, ale dzieci mają stale rosnąć duchowo, aby nie być zawsze tylko dziećmi, więc do wzrostu potrzebny jest twardy pokarm. Zapytałem, jakie nauki są tym twardym pokarmem ? Wtedy pastor powiedział, że to jest bardzo dobre pytanie i zaczął szukać tekstu, który przytoczyłem i wskazałem Żyd. 5:12-6:2, przeczytał te teksty, a następnie kluczył w odpowiedzi, nie dając konkretnego wyjaśnienia. W końcu podniósł Biblię w górę i powiedział, Biblia jest tym twardym pokarmem i taka była jego odpowiedź. Nie zostałem poproszony do wypowiedzenia swoich myśli na to kłopotliwe dla nich pytanie. Po skończonym zebraniu jeden z miejscowych prepowiedników zaczął indagować mnie pytaniami, jakiego jestem Wiero ispowiedawanija, jakie są moje poglądy religijne etc. Odpowiadałem w sposób, b. oględny i wymijający, nie chcąc na początku zamknąć sobie drogę do dalszego przedstawiania prawdy. Jednak powiedziałem, że to co mnie odróżnia od wielu innych chrześcijan, że wierzę w dwa zbawienia - niebieskie i ziemskie – królestwo niebieskie i królestwo Boże na ziemi. Wtedy powiedział, że nie może być królestwa Bożego na ziemi, gdyż ziemia zostanie spalona. Odpowiedziałem, że ziemia na wieki stoi i będzie wiecznym mieszkaniem dla człowieka oraz zacytowałem stosowne teksty i słowa modlitwy "Ojcze nasz" stosujące się tego przedmiotu. Gdy zauważył, że wpadł w potrzask, zapytał, czy ja wierzę w Ad i w wieczne muczenije? Odpowiedziałem, że wierzę w Ad biblijny, a nawet w dwa Ada, tak jak uczy Biblia. Gdy nalegał ażebym szerzej uzasadni powiedziałem, że na taką odpowiedź potrzeba wiele czasu, którego nam brak, gdyż wszyscy przygotowują się już do odjazdu. Taką i wyczerpującą odpowiedź może otrzymać z broszury I Ad Biblii, i wręczyłem mu tę broszurę. Do naszej rozmowy włączył się inny brat, który odnosił się do mnie w sposób dosyć arogancki i agresywny. W pewnej chwili zauważyłem w jego ręku broszurę, którą wcześniej dałem wspomnianemu bratu i on podszedł do mnie z tą broszurą i grożąc mi palcem powiedział: ja zapreszczaju tebie - dawać komu to, kramie, nas /służytielej/ etu broszuru i powtórzył - strogo zapreszczaju dawać. Odpowiedziałem, że te broszurę dałem temu bratu i jakim prawem ty ją zabrałeś. Wtedy powiedział, że jemu nie jest potrzebna broszura, lecz włączył się ten brat i powiedział, że on chce ją przeczytać i zapytał, czy ją czytał? Tamten odpowiedział, że ją prowierył, więc powiedziałem, że to nie wystarczy, gdyż broszurę trzeba uważnie i pokornie przestudiować i to z Biblią w ręku. Dodałem, że się spóźnił z takim sekciarskim podejściem i trzeba by mu się było urodzić wtedy, gdy takie zapreszczenia wprowadzali przy pomocy stosów t.zw. "świętej inkwizycji". Sama fizjonomia tego człowieka ukazywała jego umysłową tępotę i sekciarstwo. Brat który ze mną rozmawiał i wziął ode mnie broszurę, jak mogłem później poznać, jest niewidomym i gdy słuchałem jego ognistego przemówienia następnego dnia, zdumiała mnie jego duża znajomość Biblii,. Nie wątpię, że jest to poświęcony brat i mam nadzieję, że ta broszura dopomoże mu w zrozumieniu prawdy dotyczącej piekła - Ada.

Po dyskusji, której przysłuchiwały się inne osoby, wyjechaliśmy do Mikołajewki na ewangelizację. W Mikołajewce niema zboru pięćdziesiątników i dwudniową ewangelizację - w piątek, i sobotę - przeprowadzał zbór z Sławianska, liczący przeszło 500 członków. Dla tego celu władze osady udostępniły duży budynek miejscowego klubu, a ewangelizacja odbywała się w dużej sali mogącej pomieścić przeszło tysiąc osób.

Ewangelizację rozpoczęto śpiewem chóru zborowego. W czasie śpiewu sala się całkowicie zapełniła. Następnie, po krótkim wprowadzeniu przez diakona, przy pomocy dobrego tłumacza do zebranych przemawiał amerykański pastor. Przemówienie było dosyć dobre nawołujące do pokuty i trwało około godziny. Przy jego zakończeniu mówca wezwał tych, którzy chcą pójść za Jezusem, aby wyszli naprzód i wyszło przeszło siedemdziesiąt osób różnej płci i wieku. Poprzedniego dnia na wezwania wyszła również taka ilość i łącznie w ciągu tych dwu dni "pokajało" sie około 150 osób. Pokajanym pastor zadawał stosowne pytania, dotyczące pokuty z grzechu, wiary w Boga i w Jezusa jako osobistego Zbawiciela itp. Pytania były podobne do tych, jakie w naszej społeczności są zadawane osobom przyjmującym symbol chrztu. Następnie pastor modlił się za pokajanymi i składał im życzenia błogosławieństw Bożych. Dalej nabożeństwo, a szczególnie jego końcowa część było wzruszające i w oczach wielu pokajanych osób widziałem łzy. Można było sądzić, że Pan Swoim Słowem poruszył ich serca i przygotował by stali się Jego dziećmi.

Następnie wystąpił drugi amerykański pastor, który oznajmił, że teraz będą zasyłane modlitwy o uzdrowienie - „iscielenie" i będzie takim iscielenijem. Najpierw wezwał aby do przodu wyszli ci, którzy odczuwają ciężar różnych trudności życiowych - są porzuceni przez męża lub żonę, mają rozbite rodziny, lub doświadczają podobnych zawodów i ciężarów, Na wezwanie to wyszło około trzydzieści pokajanych osób. Pastor modlił się za nimi i kładł swoje ręce na głowy tych osób. To nie budziło specjalnych zastrzeżeń, lecz to co nastąpiło później mnie wzburzyło. Po odprawieniu wezwanych osób na swoje miejsca, wezwał aby do przodu wyszli ci, którzy mają jakieś nieuleczalne choroby –wrzody, opuchlizny rakowe i inne rodzaje raka. Na to wezwanie do przodu wyszła podobna do poprzedniej, liczba osób w różnym wieku, nawet osoby w młodym wieku. Sądzę, że w tych dwu wystąpieniach wyszły wszystkie osoby, które się "pokajały" i wyraziły wolę pójścia za Jezusem, To mnie uświadomiło, że to w taki sposób i przez takie cierpienia ich serce zostały przeorane i przygotowane na przyjęcie Jezusa Chrystusa.

Po przyjściu do przodu drugiej grupy osób, pastor krótko do nich przemówił a następnie rozpoczął swoje "egzorcyzmy", mówiąc i modląc się za chorymi robił różne przysiady i chociaż siwizna przykrywała, jego skroni, zachowywał się jak cyrkowiec. Następnie podchodził do każdego chorego, kładł rękę na ich głowy i modlił się, dochodząc prawie do ekstazy. Każdego zapewniał, że zostanie uzdrowiony jeżeli będzie silnie wierzył i modlił się o to uzdrowienie. Będąc przepełniony bojaźnią i obawami o dalszy los tych oszukiwanych ludzi, którzy jak tonący brzytwy uchwycili się nadziei uzdrowienia z tych strasznych chorób. Ich wiarę i nadzieję można było wyczytać z twarzy, które wnikliwie obserwowałem. Gdy obejrzałem się do tyłu, zauważyłem, że sala była pełna. Wszyscy z napięciem obserwowali to widowisko, które trwało około dwóch godzin. Po tej „ewangelizacji" i "iscielaniju", późną nocą wróciliśmy do Sławiańska.

Dnia 23 maja była niedziela i miało się odbyć zebranie, na które poszedłem z żoną i dziećmi brata Wołodimira. Na zebraniu przemawiało kilku miejscowych braci, lecz nie zostałem zaproszony do usługi. Nie było życzliwego mi prezbitera zboru i brata Wołodimira, którzy jak sądzę, zaprosiłby mnie do usługi. Przemówienia dwu braci było dosyć interesujące. Jeden mówił o wolności i rozumności w dochodzeniu do znajomości prawdy i do wiary, a drugi co to znaczy być prawdziwym chrześcijaninem. Obalał wszystkie fałszywe pojęcia świętości, jako dowody, że jest się prawdziwie wierzącym i dosyć jasno wyłuszczył charakterystyki "pryznaki" dziecka Bożego, Tym mówcą był brat, któremu dałem broszurkę I Ad Biblii i który jest niewidomy. Mówił z wielkim zapałem i mocą, jak prawdziwy ewangelista i w duchu życzyłem mu poznania prawdy i służenia jej. Będę się starał w niedalekiej przyszłości nawiązać z nim osobisty kontakt, chociaż nie mam jego adresu, ale mam nadzieję, że brat Wołodimir w tym mi pomoże.

Chociaż korzyści z pobytu były bardzo ograniczone, gdyż zaraz na początku szatan starał się mnie wyizolować i po części się to udało, lecz pobyt w Sławiańsku i w Mikołajewce pozwolił rozpoznać środowisko i wielkie pole pracy ewangelicznej na tym terenie. Miałem też możliwości prywatnego przedstawiania prawdy osobom z którymi rozmawiałem.

Wyrażałem obawy i przekonanie o fatalnych następstwach tego szarlatańskiego "iscalenija". Mówiłem, że żadnego, „iscalenija" z tej groźnej choroby nie będzie, a zawód jaki spotka tych, którzy uchwycili się tej złudnej nadziei, może mieć dla nich tragiczne następstwa i po doznanym zawodzie mogą znaleźć się dalej od Boga, jak byli wcześniej przed pokajaniem i w gorszym stanie niewiary i grzechu Mat. 23:15. Mówiłem, że ci, którzy wzbudzili te złudne nadzieje odjadą od was, a skutku ich działalności wy będziecie ponosić. Jako przykład takich fatalnych następstw podałem przypadek, jaki miał miejsce na Roweńszczyźnie, gdzie takich „iscieleniji" dokonywali uzdrawiacze z Estonii. Gdy się okazało, że nie było żadnych "iscielenij" i uzdrawiacze po cicho zbiegli, starszym zborowym udało się uchwycić jednego z organizatorów, ale była to tylko płotka. Schwytanemu mówili, co wyście nam narobili i jak my teraz pokażemy się przed światem? Osoby, do których to mówiłem, usiłowały mnie przekonywać, że oni i członkowie ich rodzin doznali takich uzdrowień. Zapytałem jakich? Podali, że u dziecka siostry ustąpiła wysoka temperatura, a u drugiej inne dolegliwości. Na te argumenty odpowiedziałem, że chociaż nie są w stanie udowodnić, że ta gorączka i inne dolegliwości były cudownym uzdrowieniem, to nie można wykluczyć, że silna wiara chorego w uzdrowienie przyczyniła się w przezwyciężeniu tych dolegliwości. Przed wielu laty czytałem w gazecie, jak lekarze eksperymentalnie podawali choremu pigułki z cukru, które poprawiły stan zdrowia chorego. Jest powszechnie znane, że psychiczne nastawienie chorego i wiara w uzdrowienie w dużym stopniu dopomaga w uleczeniu chorego, ale nie uleczy z nieuleczalnych chorób raka, jakie obiecywał ten amerykański uzdrawiacz. Podałem przykład z własnego życie, gdy zostałem uzdrowiony z choroby, chociaż: się o to nie modliłem, gdyż nie mogłem prosić, ażeby się moje życzenia i wola wypełniła, lecz Boża. Lekarze uznali u mnie cukrzycę – sacharnyj diabet, która zniknęła po miesiącu stosownego odżywiania się i wyeliminowania z żywienia cukru i innych produktów. Byłem bardzo zmartwiony chorobą i pragnąłem jej ustąpienia, ażebym, mógł jeszcze służyć Panu, prawdzie i braciom, lecz modląc się, prosiłem Pana ażeby Jego wola spełniła się w tym względzie i wierzę, że tak się stało. Zapytałem, dlaczego Apostoł Paweł nie uleczył Tymoteusza, chociaż uleczał innych obcych, ale zalecał mu używać po trosze wina dla jego częstych chorób. Dla kogo były cuda - dla wierzących, czy niewierzących, kto otrzymał dary uzdrawiania, i w jaki sposób? Gdy nie otrzymałem właściwej odpowiedzi wyjaśniałem i podawałem stosowne teksty Pisma Świętego. Wykazałem, że te cudowne dary ustały ze śmiercią tych, którzy je udzielali - Apostołów i że w niedalekiej przyszłości zostaną one przywrócone, gdy nastąpi wylanie Ducha Świętego dla wszelkiego ciała, o czy m mówi proroctwo Joela 2:28. Przyszłość pokaże czy i w jakim stopniu zdołałem przekonać tych, z którymi rozmawiałem, chociaż mam na dzieję w pozytywny skutek rozmów, a przynajmniej u tych, których serca są szczere i pokorne. Jestem przekonany, że mój pobyt w Sławiansku, chociaż nie spełnił moich oczekiwań, nie pozostanie bez echa.

Ze Sławiańska odjechałem 31 maja po południu, a następnego dnia późnym wieczorem przyjechałem do Lwowa. Ponieważ nie miałem możliwości spotkania się z bratem Wołodimirem, ze Lwowa napisałem do niego obszerny cztero stronicowy list, w którym opisałem jak zostałem przyjęty w ich zborze i że nie mogłem tam niczego "sprzedać", gdyż nie miałem pieczęci – „naczertania" na swoim symbolicznym czole i ręce. Była to okazja wyjaśnienia symbolu Obj. 13:15-17, a taka konieczność istniała, gdyż na Wschodzie i na Zachodzie rozpowszechniane są fantastyczne tłumaczenia tego proroctwa. Według tych tłumaczeń, w Brukseli jest komputer, który będzie stemplować wszystkich, którzy się nie pokłonią Antychrystowi, gdy usiądzie /jako jednostka - człowiek/ w „Chramie”, jaki wkrótce zostanie zbudowany w Jerozolimie. Podczas wszystkich podroży na Wschodzie, często przychodzi mi się obalać te fantastyczne tłumaczenia i wykazywać wypełnianie się tego proroctwa.

Po powrocie do Lwowa, po kilku kolejnych podwyżkach cen biletów kolejowych i autobusowych, które znacznie wzrosły, gdy wyczerpały mi się ukraińskie kupony, postanowiłem sprzedać 10$ na dalsze koszty podróży. Nie opisywałbym tego, gdyby nie zdarzyła się przygoda, która może dostarczyć lekcji dla innych, którzy będą przeprowadzać podobne transakcje. Finał tego zdarzenia morze być również przejawem Boskiej Opatrzności i w tak pozornie błahej sprawie, oraz okazać naszą niedoskonałość i bezbronność wobec zdegradowanych ludzi tego świata. Szukając kantoru wymiany i nie znajdując go, doszedłem do Krakiwśkoho Bazara i zaraz na ulicy kolejno podchodziły do mnie osoby trudniące się handlem walutą, między innymi dwie cyganki. Znając Cyganów nie chciałem z nimi handlować i aby się ode mnie odczepiły, podałem celowo wyższą cenę – 48.000 kup. za 1$, od ceny, jaką mi oferowali pierwsi handlarze. Cyganka, po krótkim namyśle wyraziła zgodę na tę cenę więc nie miałem pretekstu odmówić sprzedaży. Chociaż miałem zastrzeżenia do handlu z Cyganami, naiwnie sądziłem, że muszą oni handlować uczciwie, jeśli chcą się utrzymać w tym handlu. Jednak powinienem się mieć na baczności, bym nie został oszukany przy wypłacaniu kuponów za dolary. Gdy chciałem dać cygance dwie 5-cio dolarówki powiedziała, że wolałaby jeden banknot 10-cio dolarowy więc dałem jej taki banknot.

Przyjęła go i obróciwszy się lekko w bok zaczęła oglądać, czy nie jest fałszywy. PO chwili powiedziała, że rezygnuje z zakupu i dała lekko zwinięty banknot, który przyjąłem i przez chwilę trzymałem w ręce. Wtedy cyganka, oglądając się na boki, jakby obawiała się milicji powiedziała, ażebym go schował. Powiedziałem, że nie mam się czego obawiać i włożyłem banknot, do portfela. Za kilkanaście sekund podeszła do mnie młoda kobieta i poprosiła, ażebym sprzedał dolary dla jej własnej potrzeby. Gdy sięgnąłem do portfela po dziesięciodolarówkę Z przerażeniem stwierdziłem, że posiadam jeden dolar, zamiast dziesięciu. Gdy się oglądnąłem za cygankami, nie było po nich przysłowiowego śladu, a stojąca opodal kobieta powiedziała, że po odejściu ode mnie, szybko zbiegły. Palił mnie wstyd, że tak głupio dałem się oszukać i żal mi było dziecięciu dolarów, które na Ukrainie stanowiły miesięczną emeryturę, lub przeciętny prawie dwumiesięczny zarobek. Sprzedałem tej młodej kobiecie jedną pięciodolarówkę po 48000 za 1 dolara i ze smutkiem wróciłem do domu. Mimo, że nie przywiązuję wiele uwagi do materialnych rzeczy, to jednak w nocy nie mogłem spać, gdyż ta scena ciągle przychodziła na umysł.

Następnego dnia pomimo, że byłem przekonany, że nie mam żadnych szans odzyskania utraconych pieniędzy nawet wówczas gdybym odnalazł i poznał cygankę, postanowiłem działać. Myślałem, że odnalazłszy cygankę, nie mając świadków, a nawet tego, że to ona jest tą poszukiwaną przeze mnie, nie będę w stanie udowodnić jej to oszustwo. Nie miałem pewności, że ją poznam, gdyż widziałem ją tylko kilkanaście minut i to zakutaną w cygański strój. Mimo wszystko napisałem „zajawę"- doniesienie na milicję i udałem się na bazar. Gdy wchodziłem, zauważyłem kilką Cyganek i Cyganów, lecz żadna z nich nie odpowiadała wyglądowi tej, którą poszukiwałem. Złożyłem doniesienie na milicji i poszukując cyganki przechadzałem się po bazarze. Zauważyłem jedną młodą cygankę, która wyglądem była nieco podobna do tej, którą poszukiwałem. Postanowiłem działać na jej psychikę, patrząc wnikliwie w jej twarz i w oddaleniu chodząc za nią. Nie reagowała na moje postępowanie i zachowywała się spokojnie. Doszedłem do wniosku, że nie jest to ta cyganka, o czym świadczyło jej zachowanie się i wydawała się młodszą od tej, którą poszukiwałem, była też elegancko ubrana.

Rozpocząłem swoje poszukiwania od nowa i po pewnej chwili zauważyłem przybycie cyganki, którą wiekiem i wzrostem bardziej odpowiadała poszukiwanej. Nie była w cygańskim stroju, ale elegancko ubrana i wyglądem zewnętrznym nie była podobna do poszukiwanej cyganki. Takiej odmiany stroju i zewnętrznego wyglądu spodziewałem się, ale jej wygląd wprawiał w zwątpienie. Postanowiłem działać na jej psychikę we wspomniany już sposób i to zaczynało odnosić pożądany skutek. Cyganka zaczęła przejawiać niepokój i unikać mojej bliższej obecności. Gdy w pewnym oddaleniu chodziłem za nią, starła się ukrywać w tłumie ludzi. Po kilku "okrążeniach" przystanęła przy grupie cyganek, a mnie przyszła myśl, postawić wszystko na jedną kartę. Podskoczyłem do niej, - chwytając silnie za rękę, zacząłem wzywać milicji. Wtedy kilka cyganek rzuciło się na mnie, próbując oswobodzić cygankę. Ponieważ nie trzymałem jej dosyć mocno, wyrwała się z ręki i zaczęła uciekać mieszając się w tłumie. Jej ucieczka rozwiała moje wątpliwości, więc zacząłem pościg za nią poprzez wielki tłum ludzi, który utrudniał mój ale również i jej ucieczkę. Goniąc za nią myślałem, jak długo będę mógł biec i czy dopędzę cygankę chyba około 40 lat młodszą ode mnie. Gdy wybiegła na wolny od ludzi plac, przestrzeń między nami zaczęła się zmniejszać. Cyganka widząc to przystanęła i przykucnęła przy płocie. Uchwyciłem ją silnie za rękę, wstydząc ja za oszustwo. Wówczas zaczęła wołać, że mi odda pieniądze, tylko żebym nie krzyczał i nie wołał milicji. Nieopodal stał oficer milicji, ale absolutnie nie reagował na naszą "gonitwę". Następnie cyganka sięgnęła w zanadrze wyjmując plik dolarów i powiedziała, że nie posiada banknotu dziesięć dolarów. Obawiając się następnego oszustwa starannie oglądnąłem ten banknot, a następnie dałem jej dziesięciodolarówkę. Poprosiła o zwrot banknotu jednodolarowego, którym mnie oszukała, który oddałem i puściłem wolno. Gdy już jako wątpliwy „zwycięzca" z niefortunnego handlu z cygankami, aby poinformować milicję o odebraniu pieniędzy powracałem na bazar, ludzie nie dawali mi swobodnie przejść, pytając o rezultat mego pościgu. Otrzymawszy odpowiedź żałowali, że puściłem cygankę wolno. Kierowca autobusu stojącego na placu powiedział mi, że tu już niejeden został oszukany w taki sposób na sto dolarów, za które otrzymał, tak jak ja, jeden dolar. Ode mnie ta cygankę też chciała kupić sto dolarów i chyba z zamianą na jeden dolar

.

Gdy zgłaszałem na posterunku milicji o odzyskaniu dolarów, oficer przez chwilę patrzył na mnie zdumionym wzrokiem, a następnie powiedział, że dziwi się, że taki "kulturny" i rozumny człowiek sprzedawał dolary cygance, a tu na bazarze jest kantor do sprzedaży o czym nie wiedziałem. Oficer milicji chciał mi oddać "zajawę", lecz odmówiłem przyjęcia mówiąc, że przestępstwo zostało popełnione, więc pozostawiam "zajawę", ażeby milicja zwróciła uwagę na handel walutą przez cyganki, ażeby one nie znalazły takiego nagiego "Olenia" /jelenia/. Jak później otrzymałem nieoficjalną informację, że Cyganie "opłacają" milicję i mogą robić na bazarze co chcą. Szczęśliwe zakończenie mojej przygody napełniło mnie wielką radością i wdzięcznością Bogu, gdyż nie wątpię, że to On w tak beznadziejnej sytuacji, dopomógł odzyskać (przecież to Jego) utracone pieniądze. Takie przeświadczenie wyraził brat, któremu opowiedziałem tę histerię mówiąc, że to Gospodź posłał strach na cygankę, aby uciekać a później oddać wyłudzone pieniądze. W Lwowie po podróży do Sławianska przebywałem kilka dni tj. do 7 czerwca, pisząc listy do różnych braci na Ukrainie i w Rosji.

W niedzielę 3 czerwca na zebraniu, zostałem poproszony i przegłosowany do usługi w dwu w dwu częściach jednego tematu o wielkości ludu Bożego i drodze prowadzącej do jej osiągnięcia – „kto z was największy jest, będzie sługą waszym" /Mat. 23: 11/. Na podstawie testów biblijnych uzasadniłem, że właściwą i pozytywną rzeczą jest dążenie do takiej wielkości i Bóg otworzył do niej drogę, na którą pierwszy wszedł nasz Pan, stając się największym z pośród wszystkich Boskich istot, gdyż był największym sługą, oddając życie w służbie innym - Mat. 20:28 i Filip. 2:6-9. W Królestwie niebieskim i ziemskim, również będzie takie zróżnicowanie wielkości, gdzie gwiazda od gwiazdy będzie się różnić w jasności /Dan. 12:3/. Niektórzy będą na stolicach /Mat. 13:23/, inni przed stolicą /Obj. 7:9,13-15/, a jeszcze inni będą książętami /Ps. 45:17/. Już dzisiaj niektórzy spodziewają się nimi być, ale jest wątpliwym, czy nimi będą jeśli zważyć, że ci pretendenci na książąt nie chcą służyć, ale panować nad drugimi. Jak zauważa brat Russell /PiO 777/, niektórzy swoje starszeństwo i pierwszeństwo wśród ludu Bożego rozumieją w znaczeniu rządzenia a nie służenia, tak początkowo pojmowali uczniowie Jezusa i z tego powodu rozpoczęli spór, kto z nich będzie pierwszym i największym w Królestwie /Łuk. 22:24/.

Wszelkie wywyższanie się nad drugimi i skłonność panowania nad nimi jest uzurpacją i naśladowaniem pierwszego uzurpatora - szatana, który nie zadawalał się swoim wywyższeniem, ale chciał być wyższym ponad inne "gwiazdy Boże" i równym Najwyższemu - Iz. 14:13,14. Było /i nadal jest/ wielu takich panów, którzy panowali nad nami /Iz. 26:13/, a jednym z naśladowców Szatana w rychłym kościele Dyjotrefes, który sam nie przyjmował sług Bożych, innym tego zabraniał i ze zboru wyłączał /3 Jan 9,10/. Takie skłonności są ujawniane dzisiaj, gdy niektórzy zalecają, aby nie przyjmować pewnych braci i to bez uzasadnienia biblijnego. Inni natomiast starają się służby zabraniać tym, którzy ich zdaniem, nie mają właściwej ordynacji, jaką oni posiadają. Ujawniają ducha i skłonność zabraniania innym jakiego okazali ci, którzy sprzeciwiali się działalności EIdada i Medada /4 Moj. 11:26-29/ i okazanego przez uczni Jezusa /Mar. 9:38,39/ w początkowym okresie ich towarzyszenia Jezusowi. Zapomnieli słowa Mojżesza i Jezusa „nie zabraniajcie im”. Oraz niczego się nie nauczyli ze słów Apostoła Pawła z Dz. Ap. 20:30 i 2 Kor. 1:24, oraz Apostoła Piotra w 1-szym liście 5:3. Takie postępowanie dowodzi, że tak postępujący nie znają na czym polega ich "wielkość" i droga do niej prowadząca? Jak uczniowie prowadzący spór o wielkość, nie wiedzą o co proszą, czego pragną i o co zabiegają /Mat 20:22/.

Druga część przemówienia poświęcona była pozytywnej stronie dążeniu ku wielkości, przez stanie się sługą /Mat. 20:26,27/, służenie z miłości /Gal 5:13/ świętym /Żyd. 6: 10/, wszystkim /Mar. 10: 43-45/, ich potrzebom /Rzym. 12:3/ codziennym, ziemskim i duchowym w budowaniu wzajemnym /1 Tesal. 5:11/ i w symbolicznym umywaniu wzajemne nóg /Jan : 1- 3:14/, przykładem takiego służenia może być dla nas -zapał i gorliwość w takim służeniu rychłego Kościoła /Dz.Ap. 4:32-34; 2:45; Filip. 4:10-18/ i uczynek Marii w pomazaniu nóg Jezusa /Jana 12:3-7/, a natomiast przestrogą, ochłodzenie miłości i zaniedbania w służbie pierwotnego Kościoła /Dz. Ap 6:?/. Służenie "świętym" jest służeniem Panu /Dz. Ap. 20:13/, Chrystusowi /Kol. 3:24/ i takie służenie jest dostępne wszystkim Taka droga do wielkości jest otwarta dla wszystkich i nikt nie powinien tej drogi zakrywać innym, gdyż na niej "bezrobocie" nikomu nie grozi.

Poza wymienionymi formami służby dostępnymi wszystkim, ponadto Pan dał niektórym inny przywilej służby w dążenia do prawdziwej wielkości, która również jest proporcjonalna do wielkości i jakości tej służby. Ten rodzaj służby powinien być rzeczywistą służbą drugim, chociaż nie zawsze nią jest. Jest to służba wymieniona w Dz. Ap. 20:28, w której Duch Święty, a nie człowiek postanawia niektórych „biskupami", aby paśli zbór Boży i służyli „Ku spojeniu świętych, ku pracy usługiwania, ku budowania ciała Chrystusowego Efez. 4:11-13.

Tak jak ofiara, tak też służba przed Bogiem może nie mieć większego znaczenia, jeśli inspiracją do niej nie jest miłość ale jest autentyczną służbą w próżności i samolubstwu w jego różnych zwodniczych formach /1 Kor. 13/. Obecne warunki nie są sprzyjającymi do służby innym, ale do wywyższania się i dominowania nad drugimi i tego powinniśmy się strzec. Obecnie Ne mamy się spodziewać właściwej oceny naszej służby, gdyż prowadzi ona przez chwałę i zelżywość /2 Kor. 6:4-8/, w pracach, w utrudzeniu, niedosypianiu etc. /2 Kor. 11:23/. Kto takich i im podobnych trudności i przeciwności nie doświadcza, nie może mieć pewności co do jakości wykonywanej przez siebie służby, za. taką powszechnie uważaną.

Na podstawie tekstów biblijnych wykazałem, że służenie jest jedyną drogą nie tylko do właściwej wielkości, ale i .do życia, wiecznego jest tylko służba Bogu i drugim, która może nam umożliwić osiągniecie doskonałości /Mat. 5:48/,.bez której nikt nie może oglądać Pana /Żyd. 12:14/. Klasa kozłów Tysiąclecia nie osiągnie doskonałości i życia wiecznego nie z powodu czynienia zła, ale z powodu nie czynienia dobra. - nie służenia najmniejszym braciom Jezusa w zbudzonym z grobu. Kto dzisiaj nie .znajduje dla siebie możliwości służenia innym, ten zamyka sobie: drogę do życia wiecznego w przyszłości. Oczywiście dotyczy to tych, którzy już dzisiaj przyjęli łaskę Bożą i posiadają-świadomość o konieczności dążenia do doskonałości. Jeśli poświęciliśmy się rzeczywiście Bogu, to od tej chwili wszystko co posiadamy i my sami mamy stawiać ofiarą w Pańskiej służbie /Rzym. 12:1/, gdyż będziemy musieli zdać rachunek z naszego szafarstwa /Mat.25,14-30/, z służebnej roli natury i procesów życia, oraz na podstawie tekstów biblijnych /Obj. 7:15: 22:3/ można w nosić, że służenie będzie możliwością wieczną. W związku z tym Ap. Paweł nakłania: „rozszerzcie się i wy” 2 Kor. 11:13 a br. Barton dopełnił słowami: „rozszerzcie się tak, ażeby Pan wszedł do Waszych serc, domów, portfeli i mógł się w nich swobodnie przechadzać i sprawować w nas swoje dobre dzieło”.

7 czerwca wyjechałem z Lwowa do Kostopola. Następnego dnia udałem się do Berezna, gdzie pozostałem do 10 czerwca. Podczas tego pobytu rozważaliśmy różne zagadnienia dotyczące obecnych czasów i wypełniających się proroctw biblijnych. W dzień grono uczestniczących w tych rozważaniach było mniejsze, lecz wieczorem powiększyło się. Bardzo cieszyłem się z obecności i udziału młodego brata Olega, który zadawał wiele interesujących pytań, a ponadto śpiewał skomponowane przez siebie utwory przy akompaniamencie gitary. Po południu 10 czerwca powróciłem do Kostopola, gdyż następnego dnia zamierzałem udać się na Białoruś do Olszan, gdzie od dłuższego czasu zamierzałem pojechać i gdzie jestem oczekiwany.

Po rozpadzie Związku Radzieckiego, a szczególnie w ostatnio, podróżowanie po tym kraju jest utrudnione i znacznie wzrosły koszty podróży. Do Dubrowicy na skraju Ukrainy, kursuje pociąg motorowy, który ma połączenie z pociągiem na Białoruś. Wybrałem się nim 11 czerwca i gdy dojechałem do Dubrowicy okazało się, że niema on żadnego połączenia, a na Białoruś po 5 - cio godzinnym oczekiwaniu można dojechać pociągiem dalekobieżnym. Cena biletu za około 38 km. odcinek z Dubrowicy wynosiła przeszła 200.000 kuponów tj. około 5 dolarów. Pociąg ten przyjeżdża późno po południu i uzyskanie połączenia z Olszanami za Dawid Gródkiem, było b. wątpliwe, więc zrezygnowałem i postanowiłem pociągiem przez Sarny, Maniewicze, dalej pojechać autobusem do Kołk. Po ostatnim pobycie w Maniewiczach gdy się dowiedziałem, że Tima w ciągu dwu lat nie zdążył przeczytać l-go tomu? napisałam do niego. że jeśli go on nie interesu poprosiłem o zwrot. Jadąc z Dubrowicy do Kołk, wstąpiłem po ten tom. Gdy po przyjeździe do Maniewicz, wstąpiłem do nich na krótko i poprosiłem br. Timę o zwrot I-go tomu. On okazał zaskoczenie i zdziwienie, chociaż otrzymał mój ostatni list informujący go, że zamierzam odebrać mu ten tom. Powiedział, że to jest mój podarunek dla niego i że on mi go nie odda, gdyż będzie go czytał, jeśli będzie miał wolny czas. Odpowiedziałem mu, że nie jest ona podarkiem, ale że dałem mu do czytania i poznawania prawdy, a nie żeby u niego przez dwa lata bezużytecznie leżała. On powiedział, że ją trochę czytał i w przyszłości ją przeczyta. Pozostawiłem ten tom, ale w przyszłości jeszcze raz wstąpię do nich i odbiorę go, jeśli nie będzie czytany. Po krótkim pobycie brat Tima odwiózł mnie swoim autem na dworzec, skąd autobusem odjechałem do Kołk. Podczas jazdy na dworzec i w czasie oczekiwania na autobus starałem się nakłonić Timę do studiowania Słowa Bożego, w którym może mu być pomocny I tom i nie tracenia sposobności, jaką mu dał Pan przez kontakty z nami. Zaznaczyłem, że oni tak mało znają prawdę, a nawet nie rozumieją codziennie modlitwy, o przyjście Królestwa na ziemi, o którego przyjście się modlimy. Również nie rozumieją "nagornej propowiediei Iisusa", szczególnie słów odnoszących się do ziemskiego zbawienia /Mat. 5:5/. Odpowiedział, że on gotowitsia na niebiosa, a ja mogę czekać królestwa na ziemi. Ponieważ podjechał autobus nie było już czasu odpowiedzieć na jego słowa. Po niespełna godzinnej jeździe, do Kołk przyjechałem późnym wieczorem.

Zostałem bardzo serdecznie przywitany i do późnej nocy rozmawialiśmy na tematy prawdy. Brat Polański opowiadał swoich doświadczeniach z braćmi, od których się odłączyli, chcąc mieć zebrania na miejscu w Kołkach. Ich oponenci rozpowszechniają o nich najróżniejsza oskarżenia i oszczerstwa. Mówią nawet, że przyłączali się do sekty „białego bractwa", która ostatnio rozwinęła się na Ukrainie i planowała zbiorowe samobójstwo. Mówiłem braterstwu Zwróciłem ich uwagę, jak w rzeczywistości są świętymi tacy, którzy nazywa ją się- ludem Bożym i wybierają się do nieba, a drugim grożą piekłem, z wiecznymi mękami.

Następnego dnia udaliśmy się na zebranie w prywatnym domu. Przemawiało kilku braci, lecz tylko jedno było interesujące. Było to przemówienie prezbitera z sąsiedniego i jedynego zboru, który utrzymuje łączność i wspiera ten zbór w ciężkich doświadczeniach, zupełnej izolacji od innych zborów baptystycznych na Ukrainie. Następnie brat. Polański poprosił mnie do usługi. Zapytałem, ile czasu mi udzielają? Odpowiedzieli, że bez ograniczenia. Ponieważ przemówienia trwały już długo, . W swoim przemówieniu nawiązałem do tematu ostatniego przedmówcy lecz zupełni z innej strony i wyjaśniłem przypowieść o rozsiewcy z Mat 13, 24-30, 37-43. Szczególny nacisk położyłem na myśli zawarte w w. 24,25 podając przykłady z historii kościoła, nasianie błędów z filozofii żydowskiej i pogańskiej i wymieszania ich z naukami Słowa Bożego. Wskutek tego nawet najgłówniejsze nauki nominalnego chrześcijaństwa są mieszaniną tej filozofii z naukami Biblii. Mówiłem to w sposób ogólny, nie ruszając tych fałszywych doktryn, gdyż uważałem, że jeszcze nie jest na to odpowiedni czas.

Wieczorem odbyło się również zebranie, w którym poproszony zostałem do usługi. Temat mój był o trzech rodzajach niewdzięczności – 1. Niewdzięczności okazanej wzgardzeniu manną 4 Moj. 11:4-10. 2. Wzgardzenie Boskim kierownictwem i żądanie króla 1 Sam. 8:4-20. 3. Niewdzięczność dziewięciu trędowatych /indywidualna/ za uzdrowienie Łuk 17:11-19.

Omówienie pierwszego rodzaju niewdzięczności było nawiązaniem do poprzedniego tematu o niewdzięcznością, która była okazana w pantominie- przez czyny, którą było wzgardzenie czystą prawdą, a przyjęciem błędów filozofii wywracającej i przekręcającej prawdę świeckiej historii, sztuki etc.

Drugą niewdzięcznością było odrzucenie demokratycznej formy organizacji kościoła przez jego centralizację, utworzenie hierarchii symbolicznej głowy - króla.

Trzeciego rodzaju niewdzięczność okazują ci, którzy, doznając symbolicznego uzdrowienia z symbolicznego trądu - grzechu nie poświęcają się, przyjmując łaskę Bożą nadaremno - 2 Kor. 6:1,2; Żyd. 4:7. Zauważyłem, że ten temat, jak również poprzedni, był słuchany z wielkim zainteresowaniem, bo bez wątpienia takich tematów i sposobu przedstawienia oni nigdy nie słyszeli. Cytując, słowa z 1 Kor. 10:1-11 oraz inne wersety wskazałem, że Izrael i jego historia jest typowego charakteru. W drodze powrotnej z zebrania, wstąpiliśmy na plac budowy Domu Modlitwy i byłem zdumiony jego wielkością i tym, że ta mała gromadka zupełnie odosobniona, podjęła się takiego zadania i skutecznie go realizuje. Gdy wyrażałem podziw dla ich przedsiębiorczości i wielkiego przedsięwzięcia, brat Polański i inni również podkreślali, ż Bóg im wprost cudownie dopomaga i podawał liczne na to dowody Po powrocie z zebrania do późnej nocy rozmawialiśmy na tematy prawdy.

13 czerwca rano, gdy przygotowywałem się do odjazdu, zauważyłem na stole czasopismo - żurnal p.t. Baptiyst wydany w Moskwie. Na pierwsze stronie był art. Wieczność gdzie będzie przechodzić, którego autorem był znany ewangelista J. Peisti, z którym przed laty wymieniłem korespondencję na temat Jezusa jak boga człowieka i Piekła. Po tej wymianie poglądów, słyszałem przez radio /w jęz. ros./, jego przemówienie na temat piekła, które różniło się od poprzednich, w którym przychylał się do poglądów B. Grahama, że wieczne męczenia mogą być mękami sumienia – sowiestci z powodu odłączenia od Boga. Przeglądając ten art. ze zdumieniem stwierdziłem, że powrócił on do dawnego poglądu, że piekło to miejsce wiecznego męczenia w ogniu i siarce. Aby się pozbyć kłopotliwych pytań na ten temat z powodu oryginalnych słów przetłumaczonych w słownikach i encyklopediach, pisze, że nam nie są one potrzebne bo wystarczy sama Biblia, która odpowiada na pytania związane z piekłem - adem. Postanowiłem ponownie napisać do niego, więc zanotowałem nr i datę wydania tego pisma. Wówczas br. Polański powiedział, albo nie ma wiecznego męczenia? Byłem zaskoczony, gdyż wcześniej zostawiłem jemu broszurę I Ad Biblii i sądziłem, że został przekonany jakie jest znaczenie Ada – piekła. Na pytanie czy ją przeczytał, powiedział, że nie gdyż nie miał na to czasu. Wówczas zapytałem, czy mógłby człowieka lub zwierzę przypiekać w ogniu za to, że wyrządziło jemu jakąś szkodę? Natychmiast energicznie odpowiedział, że to byłoby bezsowiestno - bez sumienia. Spytałem skąd ma taką czułą sowiest i czy uważa się lepszym, czulszym od Boga, gdyż w krótkim czasie zamęczyłby ogniem przypiekane zwierzę, a Bóg stworzył człowieka i będzie chciał wiecznie go męczyć za kilka lat grzecznego życia i to jego ciała a nie duszy. Wówczas popatrzył na mnie zdumiony i nic nie odpowiedział. Nie było już czasu na rozmowę na ten temat, więc powiedziałem, ażeby przestudiował broszurkę I Ad Biblii i zostawiłem jeszcze jedną. Rozmowa prowadzona na chwile przed odjazdem spowodowała, że zapomniałem i zostawiłem u nich pewne rzeczy osobiste. Po pożegnaniu udałem się na przystanek autobusowy, skąd odjechałem do Łucka, aby odwiedzić wdowę, siostrę Olgę Halicką i inne osoby. Rozmyślając o ostatniej i wcześniejszych rozmowach na temat piekła, oraz o wydarzeniu w Sławiansku, ze smutkiem myślałem, jak wielką jest jaszcze ciemność w której znajdują się miliony ludzi w nominalnym chrześcijaństwie, a szczególnie narody ruskojęzyczne. Zachodni chrześcijanie w swych denominacjach "piekło" trochę ulepszyli, chociaż nie z dobrej woli, ale pod silnymi promieniami prawdy. Z żalem myślałem jak mało pracuje znających prawdę, aby rozpraszać te mroki ciemnoty i błędu. Należy ubolewać, że do obecnego czasu nie zastała wydrukowana broszura pt. II Ad Biblii, chociaż już tak dawno ten rozdział /i cały XVI tom/ został przetłumaczony i jest w dyspozycji braci oraz jest niezbędny sprzęt poligraficzny.

W Łucku udałem się do rodziny Hyczów, lecz nikogo nie zastałem. To mnie zaniepokoiło, gdyż syn zmarłej Anny był chory na raka, więc sądziłem, że dlatego mieszkanie jest zamknięte. I to przypuszczenie się potwierdziło. Olga Halicka z domu Bedińska przyjęła mnie z radością i wielkim płaczem. Żaliła się, że jest sama i nikt ją nie odwiedza z braci. Zachęcałem ją, ażeby szukała kontaktów z braćmi, nie mając żadnych obowiązków i ograniczeń a nie czekała, aż ją ktoś odwiedzi. Podałem przykład z siostry Łuszkowej, która jest starszą od niej i słabszą, a utrzymuje stały kontakt ze zborem w Orłówce i często tam jeździ. Zachęcałem ażeby pojechała na konwencje w Orłówce, lecz się wzbraniała i mówiła, że nie może tam pojechać. Wieczorem udałam się z tą siostrą do żony Iwana Hyczy i w klatce schodowej napotkaliśmy jego żonę Wierę z bratową. Podczas poprzedniej wizyty, gdy jeszcze żył jej mąż, również rozpaczała, ale ukrywała przed nim jego beznadziejny stan. On naiwnie wierzył, że po operacji; będzie jeszcze żył i żył tylko trzy lata. Podczas ostatniego spotkania rozmawiałyśmy wiele na temat prawdy i stwierdziłem, że czyta posiadane tomy. Żegnając się z nim myślałam, czy jeszcze zobaczę go żywym? Nie zastałem go wśród żyjących, lecz nasze ostatnie spotkanie pozostało w mej pamięci. Towarzysząca Wierze bratowa, przed kilkoma miesiącami również utraciła męża. Podczas krótkiego pobytu w domu Hyczów, pocieszałam jak mogłem te niewiasty nadzieją zmartwychwstania i wiecznego życia. Przed odejściem zapytałem o tomy matki Iwana, które on czytał i chciałem je zabrać, lecz odpowiedziała, że może jeszcze będzie je czytać, więc niech one u niej pozostaną.

Po przenocowaniu u siostry Olgi H., 14 czerwca pociągiem motorowym Kowel - Zdołbunów /przez Łuck/, odjechałam do Równa, a po przesiadce przyjechałem do Kostopola. Następnego. dnia udałem się do Berezna, gdzie do późnej nocy miałem społeczność i budujące rozmowy na różne tematy prawdy. Tam dowiedziałem się, że następnego dnia jest święto religijne i będzie zebranie w Orłówce. Pojechałem tam i na życzenie zboru usłużyłem tematem jaki miałem w Lwowie. „Prawdziwa wielkość i największy w królestwie Bożym”. Droga do przywilejów prawdziwej wielkości jest dla wszystkich otwarta, chociaż drzwi do pewnych przywilejów istniejących niegdyś zostały dla wszystkich ostatecznie zamknięte. Położyłem nacisk na to, że starsi mający dodatkowe przywileje służby, są tylko sługami zborowymi, a nie panującymi nad nim. W Orłówce pozostałem do konwencji.

Następnego dnia do Orłówki przyjechał mój brat Julian, br. Michał Ł. z bratem Jaszczukiem z Kwitoka z Sybiru, Do rozpoczęcia konwencji mieliśmy bardzo serdeczną społeczność z tym drogim bratem z opozycji Świadków J, który był więziony i w sowieckich łagrach spędził kilkanaście lat. W szczegółach z jego przeżyciami uczestnicy konwencji zapoznali się w jego zeznaniu.

O przebiegu konwencji tylko nadmienię, że przebiegała podobnie jak w Lwowie z pozytywnymi zmianami w zakresie organizacji i usług. Moim zdaniem, ilość polskich kaznodziei była za duża i niektórzy ze względu na nieznajomość języka słuchaczy i ich duchowych potrzeb, nie byli odpowiednimi do usług. Taką opinię słyszałem od miejscowych braci, którą im nie sugerowałem. Nadal były stawiane pytania, dlaczego na konwencji nie służą bracia, którzy ich zapoznawali z prawdą i nią im służyli przez przeszło dwadzieścia lat, a są naznaczani nieznani im bracia, którzy tutaj nigdy nie pracowali. Wszelkie argumenty podawane na uzasadnienie tej praktyki są dla pytających nieczytelne i nieprzekonywujące. Zaskoczeniem dla wielu było również wyznaczenie na koordynatora pracy wydawniczej i ewangelicznej na ich teranie brata zupełnie im nie znanego i nie znającego pola pracy i działalności, którą ma koordynować, a odsunięcie innego brataj który dotychczas ten dział pracy z ramienia ŚRME nieoficjalnie wykonywał. Taka praktyka nie buduje autorytetu ŚRME i nie można, o jej zasadności przekonać wątpiących argumentem, że to są „Zarządzenia Pańskie”. Takie argumenty dla mnie też nie są przekonywujące, gdyż nie widzę w tym przejawu Boskiego działania, ale wyraz woli człowieka i jego ludzkich sympatii do pewnych jednostek. Mimo tego, nie widzę potrzeby przeciwstawiania się takim praktykom, gdyż to nie jest moja sprawa. Każdy człowiek ma prawo do działalności na swoją odpowiedzialność. Do Pana należy uznanie lub nie takiej działalności i jej błogosławienie. Pan też okazuje akceptacje przez pozytywne owoce i koszt, bez względu na to, czy taką działalność wykonuje sam, czy przez przedstawicieli, bez względu na to czy człowiek się z nią liczy i uznaje.

Po zakończeniu konwencji i pożegnaniu z braterstwem, 20 czerwca z bratem Julianem, jego żoną, z drogim bratem Trifonem J. z Kwitoka samochodem brata Wiktor R., odjechaliśmy z Orłówki do Berezna. Wieczór spędziliśmy w społeczności braterstwa, z którym od dwudziestu kilku lat łączą nas serdeczne i trwałe więzi. Zebraliśmy się w domu braterstwa Bojczuków, gdzie rozważaliśmy rożne prawdy i problemy dotyczące ludu Bożego. Po przenocowaniu, udaliśmy się w powrotną drogę. Na krótko zatrzymaliśmy się w Kostopolu w domu braterstwa Stupczuków. Po po drodze wstąpiliśmy do Aleksandryji, gdzie brat Kola Markowec zatankował nam paliwo i ruszyliśmy do Równa, na krótko wstępując do braterstwa Hilczuków a następnie wyjechaliśmy do Włodzimierza Woł. Po przejechaniu Łucka, kilka km. przed Klewaniem w aucie nastąpiła awaria – wyciągnął się pasek klinowy poruszający wntylator chłodnicy i alternatora. Znajdowaliśmy sie w szczerym polu, a w oddali widać było jakiś większy zakład, lecz dojazd do niego bez chłodzenia był wprost niemożliwy, ale jakoś z trudem tam dotarliśmy.

Przy tym zakładzie była baza transportowa ciężarowych samochodów. Na placu znajdowała sie duża grupa kierowców stojących i siedzących jak w socjalizmie. Do nich zwrócilimy się o pomoc, lecz oni tylko żartowali z nas. Jeden z nich powiedział, że ma taki pasek w domu, wsiadł do auta i razem z-nim pojechaliśmy do jego domu. Tam znalazł odpowiedni pasek, założył go i za tą pomoc nie chciał zapłaty, lecz Julian dał mu 5 dolarów i serdecznie mu podziękowaliśmy. Jak na miejscu w rozmowie z jego żoną się dowiedzieliśmy, byli repatriantami z Polski i widocznie miał o coś żal do Polaków, bo do Tryfona powiedział, że gdyby nie miał względu na niego jako Ukraińca, to Polakom by nie pomógł. W beznadziejnej sytuacji ta pomoc i szczęśliwe zakończenie tej przygody, graniczyło wprost z cudem i tak to odebraliśmy. Pełni radości i wdzięczności Bogu ruszyliśmy w dalszą drogę. Dojechaliśmy wieczór do Włodzimierza Woł. i tam krótko zatrzymaliśmy się, gdyż brat Trifon powiadomił swoją siostrę o swym przyjeździe. Potem ruszyliśmy w kierunku Iwanicz, gdzie zamierzaliśmy zanocować u jego szwagra, a nam znajomego brata i działacza u Świadków J., który za swe przekonania i działalność spędził wiele lat w wiezieniu i łagrach sowieckich. Po drodze na krótko wstąpiliśmy do syna brata Trifona J., który urodził się w łagrach i obecnie mieszka na wsi Iwaniwka. Historia syna jest wstrząsająca, gdyż po urodzeniu się w łagrze został odebrany matce, która do śmierci już go nie ujrzała. Z rak władz łagiernych wydarła go jego ciotka i wychowywała go do i po śmierci jego matki, która została zamęczona w łagrach. Ojciec br. Trifon, ujrzał swego syna dopiero wtedy, gdy po około dwunastu latach odzyskał wolność. Gdy przyjechaliśmy do Iwaniwki, byliśmy bardzo serdecznie przyjęci przez syna i jego rodzinę. Nie wiedzieli jak nas przyjąć i ugościć. Z wielkim wzruszeniem odczuwałem tę gościnę, a myślę że inni również, lecz tylko krótko się zatrzymaliśmy, gdyż był już późny wieczór, a my musieliśmy jeszcze dotrzeć do Iwanicz. Patrząc na tego syna, odniosłem wrażenie, że jego przeżycia w dzieciństwie pozostawiły na nim niezatarte piętno. Był bardzo cichy i miły, lecz jakiś inny od przeciętnych ludzi. Anatolij, takie miał imię, zaopatrzył nas w 20 litrów benzyny i po serdecznym pożegnaniu ruszyliśmy do Iwanicz. Było już późno w nocy gdy tam dojechaliśmy. Zostaliśmy bardzo serdecznie przyjęci, gdyż Trifon powiedział do nich, że my jesteśmy jego najdroższymi gośćmi. Przyjechaliśmy do rodziny br. Mokołaja Pilipiuka, z którym przed kilku laty, razem z br. Michałem Ł. prowadziliśmy zażarty spór i niezbyt przyjaźnie się rozstaliśmy. Zauważyłem wtedy, że br. Michał Ł. nie był zbyt zadowolony z tego, że ja go namówiłem, aby jechał ze mną do Nowowołyńska, gdzie w domu braterstwa Kirilczuków spotkaliśmy się z tym bratem i mieliśmy ten spór. Mimo dawnego sporu zostaliśmy serdecznie przyjęci, a zapewne zmianę stosunku do nas tego brata spowodowała serdeczna rekomendacja br. Trifona. Rozmawialiśmy do późnej nocy i podczas opowiadań tego braterstwa, mogliśmy poznać historię ich życia i męczeństwa. Wstrząsająca była opowieść siostry br. Trifona, a żony br. Mikołaja F., którą dwu enkawudowskich oprawców biło do utraty przytomności, a później przez 39 dób nie dano jej zmrużyć oczu. To tylko urywek tej historii drugich. Następnego dnia nasze serdeczne rozmowy prowadziliśmy przy śniadaniu i po serdecznym pożegnaniu wyjechaliśmy do Nowowołyńska do braterstwa Kirijczuków i do innych Zamierzaliśmy wyjechać rano, aby jeszcze tego dnia wyjechać z Nowowołyńska do Lwowa. Jednak do Nowowołyńska przyjechaliśmy zbyt późno, aby dojechać do Lwowa. Ponadto mieliśmy pojechać do Gradów, aby odwiedzić owdowiałą s. Lidę, s. Kowalukową i innych. Chcieliśmy też sfotografować miejscowości, gdzie mieszkali Polacy, którzy zostali wymordowani lub zbiegli przed dokonywaną rzezią Polaków. Gdy przyjechaliśmy do Nowowołyńska, nie było mowy o naszym odjeździe w tym dniu do Lwowa, więc na prośbę braterstwa Kirijczuków zostaliśmy do następnego dnia. Wieczór spędziliśmy w miłej społeczności na rozmowie i śpiewaniu pieśni. Rano, następnego dnia br. Andrej obwiózł nas po wspomnianych miejscowościach gdzie żyli Polacy i zrobiliśmy zdjęcia na zarośniętym krzewami i drzewami cmentarzu gdzie są pochowani Polacy. Następnie odwiedziliśmy s. Lidę i jej chorego ojca oraz s. Kowalukową, która opowiedziała nam o życiu Polaków mieszkających w tych okolicach i o tragicznej śmierci niektórych. Wcześniej zapisałem na kasecie podobne opowiadanie jej i żyjącego jeszcze wtedy męża. Potem powróciliśmy do Nowowołyńska i po obiedzie wyjechaliśmy do Lwowa. Po przyjeździe do Lwowa, Julian z Wiktorem pojechali do Winnik, aby tam zanocować i porozmawiać z br. Hryciem i jego rodziną, a ja i Helena, żona Juliana, zostaliśmy we Lwowie. Jeszcze przed wyjazdem Juliana wspólnie odwiedziliśmy s. Kicową, która bardzo się uradowała i my również, gdyż nasze związki z nią trwają dwadzieścia kilka lat i wiele razy korzystaliśmy z ich serdecznej gościnności. Wieczorem s. Helena z s. Darką i Walą odwiedziły chorą s. Słabicką, która bardzo się ucieszyła z wizyty sióstr.

Po przyjeździe Juliana z Wiktorem z Winnik, ustaliliśmy plan naszego dalszego pobytu we Lwowie i powrotnej podróży do domu. Julian, Wiktor i Helena pojechali na stację zaprawki auta gazem, a ja udałem się do s. Nadzi Timofiejny, aby przygotować nasze wspólne spotkanie oraz zabrać od niej stację dysków do komputera, gdyż od kilku lat stoi ona bezużytecznie (i komputer). Zaprawa paliwa z długim oczekiwaniem w kolejce trwała kilka godzin i dlatego dosyć późno wszyscy zebraliśmy się u s. Nadzi T. Po pożegnaniu wyruszyliśmy w drogę do domu. Po przyjechaniu do Rawy Ruskiej wstąpiliśmy do braterstwa Dmitryjów – baptystów, z którym od przeszło dwudziestu lat utrzymuję serdeczne stosunki braterskie. W miejscowym zborze już wielokrotnie służyłem i zawsze jestem pożądanym gościem i sługą – propowiednikiem.

Zastaliśmy tylko s. Gienię, żonę br. Dymitra, który choruje poważnie na cukrzycę i wtedy był w szpitalu. Nie zastaliśmy również ich dzieci, gdyż były poza domem. Po krótkiej, serdecznej społeczności, pożegnaliśmy braterstwo i ruszyliśmy do granicy. Dotarliśmy bez przeszkód lecz przed komorą celną stało wiele aut i samochodów ciężarowych. Po krótkim oczekiwaniu podszedł do nas celnik i zapytał czy wieziemy jakiś towar do oclenia, a gdy zaprzeczyliśmy, kazał nam jechać w kierunku komory celnej, gdzie stało tylko kilka aut. Po niedługim czasie inny celnik kazał nam podjechać do kontroli, która trwała kilkanaście minut i była bardzo pobieżna. Po tej kontroli i po ostemplowaniu paszportów ruszyliśmy w kierunku polskiego przejścia granicznego i komory celnej. Tam nasze oczekiwanie i kontrola trwała bardzo krótko i po niej ruszyliśmy do Tomaszowa. Po wyjechaniu za szlaban graniczny, zauważyliśmy długi sznur samochodów zdążających ki przejściu granicznemu – polskiemu i ukraińskiemu.

Doprawdy i nasz przejazd przez granicę i przez kontrolę celnopaszportową był szczególny i bardzo ułatwiony, co wszyscy zgodnie stwierdziliśmy i wyrażaliśmy Bogu za to wdzięczność. Wszyscy byliśmy zmęczeni długą podróżą, a szczególnie ja, gdyż moje trwały już przeszło miesiąc, wiec taka kontrola na granicy, która nie trwała dłużej jak godzinę, zaoszczędziła nam dalszych utrudzeń w naszych już niemłodych latach i przy niezbyt dobrym zdrowiu. Chociaż bardzo mnie zasmuciły doświadczenia i niepowodzenia w Sławiańsku oraz to, że nie dotarłem do Olszan na Białorusi, odczułem jednak Boską Opatrzność i Jego błogosławieństwo podczas tego całego miesiąca, za co jestem Panu bardzo wdzięczny. Jestem bardzo wdzięczny Panu za społeczność z drogim bratem Trifonem Jaszczukiem i jego rodziną oraz za to, że przy jego udziale i pomocy weszliśmy w bliższe i serdeczniejsze związki z prawdziwymi dziećmi Bożymi na Wołyniu, znajdującymi się w społeczności Świadków J. Mam nadzieję, że to będzie pomocne i owocne w naszych dalszych kontaktach z nimi. Niech to wszystko będzie ku chwale Bogu i naszemu błogosławieństwu. Amen.

Tomaszów Lub. Dnia 10 lipca 1994 r.

Uwagi: W sprawozdaniu nie ujęto strony finansowej – wydatków związanych z tymi podróżami, więc w uzupełnieniu podaję, że były one niskie i wyniosły w pierwszych podróżach około 40 dolarów, w tym 20 dolarów za bilety do i z Moskwy, a w drugim miesiącu około 25 dol. Do kosztów tych nie wliczono przejazdów do Lwowa i powrotem i pociągami podmiejskimi – motorowymi i elektrycznymi, oraz opłaconych przez braci br. Ernesta i innych.

Ola Czarnecka - wczoraj w wykładzie brata. JR z Tych usłyszeliśmy, bardzo dużo na temat usług w zborze jako główny nurt wykładu "Wolność zboru i chrześcijanina a zarządzenia Pańskie" Podano 0 słownie zero tekstu biblijnego, za to całą masę nr TP do analizy tematu. Wg interpretacji tych artykułów zbór nie może zaprosić kogo chce, bo przecież nie może zaprosić usprawiedliwionego z wiary. Jeśli zbór chce sobie kogoś z generalnych sług zaprosić, to tylko i wyłącznie za zgodą przewodniczącego ruchu. Jeśli zbór wyśle imiennie prośbę o dane osoby, a dostanie marszrutę z innymi pielgrzymami, to nie może być niezadowolony, musi przyjąć kogo mu wysłano pomimo, że prośba zboru była inna. Wszelkie ostateczne decyzje w sprawie usług należenie do zboru, ale do przewodniczącego ruchu. W zebraniach domowych powinni usługiwać tylko pielgrzymi i ewangeliści, koniec i kropka... A jeśli zbór lub ktoś jak np br Grzesik sprzeciwia się tym zarządzeniom Pańskim, to szemrają przeciw Panu wg TP 121/2 z 1949r. Ciężko się tego słuchało:( Szkoda, że aż 2 wykłady były w tej tonacji i młodzież z naszego zboru mało co zrozumiała a większość była zdegustowana, załamana i miała całkiem sporo pytań do mówcy...A tak marzyliśmy o budującym wykładzie z Biblii!!!!

mowa o Janie Ryl z Tych

Powrót do działu Książki
Poprzedni rozdział - Podróż 3
Następny rozdział - Podróż 6

© 2015 gaudio
Ta strona nie używa cookies.