Logo gaudio
litek na morzu waluty

Z ewangelią Królestwa na Wschodzie 1992-2001 - podróż 7

14 stycznia 1995 roku wieczorem wyjechałem do Lwowa autem z swoimi lokatorami, którzy każdego tygodnia przyjeżdżają do Tomaszowa uczyć muzyki szkole muzycznej. Ponieważ wyjechaliśmy późno, zmuszeni byliśmy dłużej oczekiwać na odprawę celno-paszportową, gdyż w tym czasie następowało zmiana ukraińskiej służby granicznej...

14 - 25.01.1995 roku

14 stycznia 1995 roku wieczorem wyjechałem do Lwowa autem z swoimi lokatorami, którzy każdego tygodnia przyjeżdżają do Tomaszowa uczyć muzyki szkole muzycznej. Ponieważ wyjechaliśmy późno, zmuszeni byliśmy dłużej oczekiwać na odprawę celno-paszportową, gdyż w tym czasie następowało zmiana ukraińskiej służby granicznej. Po przekroczeniu granicy wysiadłem w Rawie Ruskiej, aby w niedzielę usłużyć w miejscowym zborze baptystów i to był zasadniczy cel mojej podróży. Już od dłuższego czasu w tym zborze wielokrotnie służyłem, jestem tam mile widziany i zawsze zapraszany do usługi. Nasza znajomość i kontakty nawiązane zostały przed dwudziestu kilku laty podczas nielegalnych przerzutów Biblii i literatury religijnej do byłego ZSRR. Zbór był rozdzielony i utrzymywałem kontakty ze zborem nie rejestrowanym, któremu dostarczałem wspomnianą literaturę, nawet w akcji przewozu ziemniaków z Polski. Od tego czasu i z tego powodu żywią do mnie i innych osób związanych z tymi przerzutami miłość braterską i wdzięczność.

W grudniu ub. r. mój brat i br. Wiktor R., powracając z Ukrainy, po drodze wstąpili do braterstwa Dmitrijów w Rawie Ruskiej, z którym łączą mnie od pamiętnych lat serdeczne związki braterskie. W czasie rozmowy rodzina ta uczyniła pod moim adresem żartobliwą uwagę, że obiecałem częste odwiedziny ich zboru, gdy zostanie otwarte przejście graniczne Hrebenne -Rawa Ruska, lecz nie spełniam obietnicy i bywam u nich bardzo rzadko. Istotnie uczyniłem taką obietnicę, lecz trudno mi było ją spełniać, początkowo z powodu trudności z kupnem biletu na autobus z Rawy Ruskiej, a później dlatego, że miałem bezpośredni środek lokomocji do Lwowa. Poza tym miałem inne - dalsze miejsca do odwiedzenia na Ukrainie, w Rosji, Białorusi i w krajach bałtyckich. Na początku tego roku zamierzałem pojechać do Rawy Ruskiej i ten życzliwie wypowiedziany, zarzut do tego mnie zdopingował.

Po przybyciu do tego braterstwa, rozmawialiśmy do późnej nocy tak, że było już mało czasu na sen. Następnego dnia udaliśmy się na nabożeństwo do zboru, gdzie zostałem serdecznie powitany i zaproszony do usługi Słowem Bożym. Jeszcze przed wyjazdem długo zastanawiałem się, jakie obrać tematy? Ponieważ zamierzałem jechać na święta Narodzenia Pańskiego, przygotowałem temat związany z tą okolicznością, lecz zamierzałem główną uwagę i nacisk położyć na cel i charakter tego narodzenia i na zwiastowanie Anielskie o radości, która będzie wszystkiemu ludowi.

Rozpoczynając przemówienie powiedziałem, że chociaż dzień Narodzenia Jezusa obrany przez chrześcijaństwo obu obrządków - wschodniego i zachodniego nie jest właściwy, gdyż narodził się około 1 października, to jednak to nie ma większego znaczenia, gdyż ważnym jest fakt tego narodzenia, więc możemy przyłączyć się do wszystkich, którzy prawdziwie w sercu świętują to wielkie wydarzenie. Należy również podkreślić, że to było rzeczywiste narodzenie Jezusa jako człowieka, a nie „wopłoszczenie" /zmaterializowanie/, jak to przedstawiają nauczyciele nominalnego chrześcijaństwa, zaciemniając prawdę, że Jezus jako Logos "wyniszczył" swoją chwałę i duchową naturę, stając się tylko człowiekiem i w naturze niższym od Aniołów - /Filip. 2:6-8; Żyd. 2:7-9/ Następnie zapytałem, dlaczego Logos musiał stać się człowiekiem, a nie tylko przybrać jego postać, jak to czynili Aniołowie i Jezus po swoim zmartwychwstaniu? Odpowiedziałem, że Jezus musiał dokładnie odpowiadać temu, za którego zgodnie z Boskim prawem i wyrokiem na Adama, miał złożyć równoważną cenę w języku greckim "antilutron" - lutron: cena, anti - odpowiadająca, równoważna - 1 Tym.2:5,6; Rzym.5:12-15. Wszelka nauka, że Jezus nie był tylko człowiekiem, pochodzi od Antychrysta /1 Jana 4:3/. Zapytałem, jak nie tracąc tego, czym był jako Logos, mógł być niższym od Aniołów, jak o tym mówi Ap. Paweł do Żydów 2:7-9. Mówiąc to, odczułem, jak silnymi, potężnymi dowodami są te teksty biblijne przeciwko dogmatowi „trójcy". Gdy tak mocno uderzony został błąd o „trójcy" obserwowałem słuchaczy i nie zauważyłem negatywnej reakcji dlatego, że tego dowodziła Biblia, a nie ja.

Następnie zapytałem, czy już wypełniło się zwiastowanie anielskie o wielkiej radości, która będzie udziałem wszystkiego ludu i czy radość jaką mają chrześcijanie /nom. chrześcijaństwo/ z okazji świąt Narodzenia Pańskiego jest tą radością? Powiedziałem, że ich radość jest radością brzucha a nie serca, z wyjątkiem garstki prawdziwego ludu Bożego, ale i oni w większości nie rozumieją istoty tej radości. Gdy mówiłem już pół godziny powiedziałem, że przed rozpoczęciem nie zapytałem, ile czasu mi bracia udzielają, więc nie wiem, czym mam już kończyć, czy mówić dalej? Kilka głosów z sali i przewodniczący zebrania odpowiedziało, ażebym mówił dalej, więc kontynuowałem temat.

Powracając do zwiastowania anielskiego powiedziałem, że miało ono spełnić się dla większości rodzaju ludzkiego podczas powtórnej obecności Pana na ziemi, ale już nie jako „dzieciątka" ale Króla chwały, mającego wszelką moc na niebie i na ziemi - Mat. 28:18 i On już przyszedł jako duchowa istota i rozpoczął swoje panowanie od burzenia królestw tego świata, aby na ich gruzach ustanowić swoje tysiącletnie Królestwo na ziemi. Na podstawie chronologii biblijnej można dokazać i na podstawie innych dowodów biblijnych, że Tysiącletnie Królestwo naszego Pana i Jego, Kościoła, będzie Siódmym tysiącleciem od stworzenia i upadku Adama, bo na to wskazują obrazowo sabaty /siódme dni odpoczynku/, lata sabatowe /3 Moj. 25:1-7/ i inne dowody biblijne, i że ono już się rozpoczęło. W krótkim czasie przemówienia nie jest możliwe dokazanie tego, ale różne świadectwa i proroctwa biblijne ukazują nam znaki czasów wydarzeń na świecie, świadczące o obecności i działalności naszego Pana, Ci, którzy są "synami dnia" wiedzą w jakim czasie żyją, gdyż mają światłość proroczej mowy /2 Piotra 1:19/ i wspomniane znaki czasów /1 Tes. 5:1-?/. Na znaki wskazuje Daniel 2:31-45; Agg. 2:7-8; Sof. 1:14-18; Żyd. 12:26-28.

Ten tysiącletni dzień Królestwa naszego Pana jest dniem sądu narodów, o którym mówią Dz.Ap. 17:31; 0bj. 2:4; 2 Piotra 3:8-10 i nie będzie on takim, jak rozumie i przedstawia większość "bogosłowów" - i nauczycieli chrześcijaństwa. W czasie tego sądu będą się uczyć sprawiedliwości obywatele ziemskiego kręgu - Iz.25:9; 2:1-4 i przychodzić do doskonałości procesem restytucji wszystkich i wszystkiego, co zostało zepsute przez upadek i grzech Adama - Dz.Ap. 3:19-21.

Dlatego, obecnie nie jest czas „lulać" Jezusa, gdyż nie jest On dziecięciem, ale królem chwały i panem ziemi. Wie podaję wszystkich szczegółów przemówienia, ale tylko rzeczy zasadnicze. Przemówienie trwało godzinę, w czasie którego podałem wiele prawdy, której słuchacze nie słyszeli i nie znali. Po zakończeniu jeden młody brat podszedł do mnie i powiedział, że takie przemówienia tutaj w ich zborze są potrzebne. Inni również okazywali duże zainteresowanie tym przemówieniem i po zakończeniu zebrania okazywali mi dużą serdeczność.

Po przyjściu do domu braterstwa Dmitrijów siostra Gienia powiedziała, że im mówią inni bracia, iż na ziemi będzie Królestwo tylko dla Żydów i taka jest ogólnie nauka w protestanckich wyznaniach. W krótkich słowach wykazałem siostrze błędność takich poglądów i na uzasadnienie wskazałem na niektóre teksty biblijne. Na dłuższą rozmowę nie było czasu, gdyż przygotowywała obiad, a potem wybieraliśmy się do dużego zboru baptystów w Hyczach oddalonych o 12 km.

Wieczorem, około godz. 17-tej, chór zboru Rawa Ruska i ja z nimi wyjechaliśmy kilku samochodami osobowymi do miejscowości Hycze, gdzie od przedwojennych lat istnieje zbór baptystów liczący przeszło 200 członków, Z tego zboru wyszło wielu kaznodziei, którzy pracowali w Europie i Ameryce. Sądzę, że znaleźli się oni tam w czasie burzliwych wydarzeń ostatniej wojny światowej w wyniku dużej migracji.

Chór zboru Rawa Ruska został tam zaproszony, aby im służył śpiewem w zebraniu świątecznym. Z tego wysnułem wniosek, że w zborze tym nie ma choru, mimo, że jest to zbór dwukrotnie większy jak w Rawie Ruskiej.

Gdy przyjechaliśmy, byliśmy oczekiwani i wkrótce rozpoczęło się nabożeństwo. Przed tym podszedł do mnie młody brat, który przedstawił mi się jako pastor tego zboru i zapytał, czy ja służę Słowem, a gdy potwierdziłem, poprosił, ażebym usiadł na przednim miejscu dla tych, którzy mieli służyć i powiedział, że będę przemawiał jako trzeci, Nie zapytałem ile czasu mogę przemawiać, ale postanowiłem nie nadużywać udzielonego przywileju i przemawiać krócej aniżeli w Rawie Ruskiej. Zamierzałem mówić ten sam temat, chociaż krócej i w sposób nieco zmodyfikowany.

Po krótkich przemówieniach dwu przedmówców i po charakterze zebrania w Rawie Ruskiej zorientowałem się, że kontynuują nabożeństwa związane ze świętami Narodzenia Pańskiego, więc postanowiłem prowadzić w rozważania na ten temat, lecz mówić o błogosławieństwach wynikających z Narodzenia Pańskiego więc i ja postanowiłem kontynuować rozważania na ten temat. Po krótkim wprowadzeniu. Główną uwagę skoncentrowałem na błogosławieństwach wynikających z narodzenia Pańskiego, które według zwiastowania anielskiego będą udziałem wszystkiego ludu”. Tam również szczególny nacisk położyłem na to, że Jezus się narodził a nie „wopłotiłsia” i był tylko człowiekiem, „na małą chwilę mniejszym od aniołów". Te słowa wypowiedział po mnie młody brat z Rawy Ruskiej Sławek Kinach i podkreślił, że Jezus się "narodził" a nie "wopłotiłsia", chociaż nie wiem jak głęboko je rozumiał. Przemawiałem około pół godziny i zauważyłem, że byłem uważnie słuchany i z dużym zainteresowaniem. Temat mój był ten sam, który mówiłem w Rawie Ruskiej, nie będę go omawiał.

Po moim przemówieniu przemówił wspomniany br. Sławek K. a po nim krótkimi słowami zakończył pastor zboru.

Po każdym przemówieniu śpiewane były pieśni przez chór, również były deklamacje wierszy o treści związanej z okolicznością świąteczną. Chociaż była późna pora i pastor ogłosił zakończenia nabożeństwa, chociaż już nie w sposób oficjalny, ale zgromadzeni ludzie nie chcieli się rozchodzić, więc chór śpiewał i nabożeństwo trwało nadal. Sądzę, że było tam około 300 osób i sala Domu Modlitwy była przepełniona. Zauważyłem, że było też dużo osób światowych. Po zakończeniu zebrania i po serdecznym pożegnaniu odjechaliśmy do Rawy Ruskiej, skąd po zebraniu o godz. 14-tej zamierzałem odjechać do Lwowa, lecz pod wpływem zachęcających propozycji ażebym pojechał do Rycz, zmieniłem ten zamiar i była to wola Boża, gdyż nawiązałem nowe kontakty i miałem przywilej przedstawienia prawdy tym, którzy jej nie znali, a bez wątpienia wiele słuchaczy było dziećmi Bożymi.

Po powrocie tego i następnego dnia kontynuowaliśmy rozmowy na tematy prawdy i ich obecnych warunków egzystencji. Sytuacja, w której żyją, jest wprost tragiczna. Ceny na podstawowe artykuły są bardzo wysokie, równe naszym, a nawet je przewyższają, a dochody zastraszająco niskie sięgające kilku dolarów. Pensja /emerytura/ siostry Gieni wynosi nieco powyżej 600 tys. karbowańców, a męża - inwalidy I grupy, nieco powyżej 700 tys. 1 kg masła kosztuje powyżej 400 tys. karbowańców, podobna relacja cen jest w innych artykułach podstawowych — żywnościowych i przemysłowych. Cena 1 kg ziemniaków wynosi 20.000 karbowańców, więc z tego wynika, źe siostra Gienia ze swej pensji może sobie kupić dziennie 1 kg, zapytałem, jak wy możecie żyć w tych warunkach? Otrzymałem odpowiedź, że gdyby nie swoje ziemniaki z ogrodu i nie Polska, to ona nie wie, jak by mogli przeżyć? Podporą dla nich jest syn, który zarabia około 2 miliony karbowańców i częste jeździ do Polski na kilkudniowe zarobki, a przy tym zawsze przywiezie coś taniej z żywności dla nich i na sprzedaż. W taki sposób podtrzymanie swej egzystencji wyjazdami do Polski znajduje znaczna ilość ludności zachodniej Ukrainy w ogólności, a z pobliskich miejscowości w szczególności. Rawa Ruska po wojnie i włączenia jej do ZSRR była zawsze w trudnym położeniu ekonomicznym i skutki tego boleśnie odczuwa obecnie, po zdegradowaniu jej z miasta powiatowego do zwykłej podupadłej mieściny, gdyż rejonowym miastem stała się Żółkiew, było to umierające miasto, bez przemysłu i innych zakładów pracy. W tych, które tam istniały, zarobki były niskie, z reguły nie przekraczające 100 rubli miesięcznie i dlatego teraz tam otrzymują najniższe pensje - emerytury i renty.

Jak to dawniej duże powiatowe miasto podupadło świadczy choćby fakt, że jest w nim jedne piekarnia, która obecnie od dłuższego czasu jest w remoncie a chleb jest przywożony ze Lwowa i kupienie go stanowi nie lada problem, a szczególnie w piątek, gdyż w sobotę nie jest przywożony. Biorąc to wszystko pod uwagę, można odnieść wrażenie, że w tym mieście nie ma żadnego gospodarza, który by się troszczył o miasto i ludzi w nim mieszkających. Ten paraliż można zauważyć i w innych miejscowościach, chociaż nie a takim stopniu. Odnosi się wrażenie, jakby jakieś fatum zawisło nad tym krajem, którego kryzysu już od kilku lat, nie widać końca.

Nie jestem nacjonalistą i lud Boży na Ukrainie jest mi nie mniej drogi jak w Polsce, ale nasuwają mi się pewne skojarzenia. Dostrzegam zadziwiający paradoks historii stosunków polskoukraińskich, szczególnie w ostatnim wieku, Nie można, negować błędów władz polskich na terenach wschodnich II Rzeczpospolitej w stosunku do Ukraińców, zwanych dawniej Rusinami, a szczególnie burzenie ich Cerkwi, za które to błędy niewspółmiernie wysoką cenę musieli później płacić bestialsko mordowani, zupełnie niewinni ludzie i ich dzieci w kolebkach. Stwierdzić jednak należy, że „grzechy" ówczesnej władzy nie są większe od grzechów innych narodów popełnianych w stosunku do swych mniejszości narodowych. Grzechy państw kolonialnych są daleko większe oraz wielonarodowych z dominacją jednego narodu. Szowinistyczny nacjonalizm wielu narodów, w tym i ukraińskiego ma nie mniejsze grzechy na sumieniu.

I chociaż nie można usprawiedliwiać błędów polskich władz wobec ruskiej ludności na Kresach, to jednak nie do zakwestionowania jest fakt, że Polska uchroniła ten naród od straszliwego losu, (jaki podzielił naród ukraiński wschodniej Ukrainy), rozgramiając bolszewicką nawałę w 1920 roku. Życie setek tysięcy, a może i milionów Ukraińców zostało uchronione od zagłady, głodu i bolszewickich represji. Czyż można porównać los Ukraińców mieszkających na Kresach z losem Ukraińców pod sowieckim panowaniem? Podobnie było z Litwinami i gdyby nie pogrom armii bolszewickiej przez polskie wojska nie byłoby suwerennej Litwy, ale jakaś marionetkowa Litewska Republika Radziecka. Los jaki spotkał Litwinów po ostatniej wojnie podzieliby dwadzieścia lat wcześniej. A mimo tych faktów oba narody nadal żywią nienawiść do Polaków.

Gdy byłem w Anglii w 1974 r. a następnie w 1984 roku spotkałem i poznałem wielu ukraińskich braci i sióstr, którym służyłem Słowem Bożym. W rozmowie z nimi dowiedziałem się, że uchronili się od deportacji na Sybir i od sowieckich łagrów w polskich przesiedleńczych obozach na terenie Niemiec Pomiędzy władzami sowieckimi i zachodnimi aliantami istniało porozumienie, na mocy którego wszyscy Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini i inni z republik radzieckich, byli przekazywani przedstawicielom władz sowieckich. Jeździli oni po wszystkich strefach okupowanych Niemiec i urządzali istne polewanie "swoich" obywateli. Którzy żyli wcześniej pod władzą sowiecką wiedzieli jaki czeka ich los, jeśli dostaną się w sowieckie ręce - długie śledztwa, a następnie zesłanie do łagrów sowieckich. Z reguły byli oni uważani jako „izmienniki rodiny" - zdrajcy. Za swoich uważały władze sowieckie wszystkich, którzy wcześniej mieszkali na terenach Polski, włączonych do ZSRR.

Przed tym niebezpieczeństwem, bez względu na narodowość zagrożeni w polskich obozach znaleźli ratunek byli obywatele Rzeczpospolitej Polski, w tym wszyscy Ukraińcy, którzy pochodzili z Kresów. Chociaż to było niedozwolone i sprzeczne z wspomnianym porozumieniem, taki ratunek znajdowali również Ukraińcy z Wschodniej Ukrainy. Jednym z takich był brat Juchim Cholewka z pod Połtawy i on mi to wszystko opowiadał. W moje ręce dostała się książka ukraińskiego pisatiela i poety brata Podworniaka pt. „Daleka doroha", w której również bardzo szczegółowo opisuje ten sposób ratowania tysięcy Ukraińców. Na ironię zakrawa fakt, że w polskich obozach schronienie znajdowali również ci, którzy współpracowali z Niemcami i z nimi uciekali przed sowiecką armią. Nie wykluczone, że wśród nich byli tacy, którzy działali w UPA i mieli na sumieniu życie Polaków zamordowanych w Galicji i na Wołyniu. Biorąc to wszystko pod uwagę, niewytłumaczalne jest milczenie ukraińskich władz i innych wybitnych przedstawicieli o tej pozytywnej roli, jaką spełniła Polska i Polacy wobec Ukraińców i o tej ciemnej stronie historii ich działalności w okresie wojennym wobec Polaków mieszkających na terenach Ukrainy Zachodniej.

Następnym wyrazem tego paradoksu historii jest to, że w dobie obecnego głębokiego kryzysu ekonomicznego na Ukrainie, wiele Ukraińców w Polsce znajduje ratunek dla siebie przed skrajną nędzą, mimo, że Polska znajduje się również w kryzysowej sytuacji. Praca w Polsce na „czarno" i legalnie, oraz handel przez granicę jest jedynym wyjściem z ich beznadziejnej sytuacji. W luksusowej sytuacji są ci, którzy legalnie mogą pracować w Polsce i w takiej sytuacji są nasi lokatorzy. Mimo tych ciemnych kart historii stosunków ukraińsko- polskich, nie dostrzegam wrogości Polaków do Ukraińców i z tego się cieszę, gdyż to jest zwycięstwo człowieczeństwa nad nienawiścią i duchem zemsty. Sądzę również, że ten "paradoks" jest z woli lub dopuszczenia Bożego i może być pomocnym przy rachunku sumienia tych, którzy mają je obciążone, lub dla ich potomków.

Jak pisze „Wierny Sługa” (WT 1909, 201-1927, 56), Pan prowadzi ścisły rachunek takich grzechów, które nie zmywa krew Jezusa Chrystusa, ale muszą otrzymać inne zadośćuczynienie, oczyszczenia przez cierpienia w Ucisku anty typicznego Kozła Azazela. Kary mogą być w różnych postaciach. Grzechy narodowe są narodowo karane, a obecnie i w przyszłości grzechy indywidualne są indywidualnie karane. Do tak długich refleksji skłoniła mnie ostatnio usłyszana, mrożąca krew w żyłach, historia bestialskiego mordu z wojny, o której napiszę.

W poniedziałek 16. I. 1995 r. pożegnałem się serdecznie z rodziną braterstwa Dmitrijów i o godz. 14 odjechałem pociągiem i po dwu godzinach przyjechałem do Lwowa. Byłem zmęczony, gdyż podczas ostatnich dwu nocy mało spałem, a dużo pracowałem przedstawianiem prawdy, postanowiłem dwa dni odpocząć i nigdzie nie wyjeżdżać. Odwiedziłem tylko dwie siostry, w tym Słabicką i w tej społeczności mieliśmy dużo radości. Zbliżało się święto wschodniego obrządku – Jordan. Spodziewając się, że bracia wykorzystają to święto, aby urządzić zebranie więc postanowiłem wyjechać, aby mieć braterską społeczność i ewentualnie usłużyć. Nie mogłem się zdecydować gdzie jechać – na Zakarpacie, czy na Rowenszczyznę i w końcu postanowiłem na ten dzień udać się do Równa i tam być na zebraniu. Kupiłem bilet do Kostopola na pociąg do SanktPetersburga i wyjechałem o godz. 16. Nie zwróciłem uwagi, że ten pociąg jedzie przez Łuck i o około 2 godziny dłużej. Na wskutek tego i dużego opóźnienia pociągu do Kostopola przyjechałem około godz, 1-szej w nocy. Był silny mróz, zmarznięty przyszedłem do braterstwa Stupczuków i musiałem ich obudzić ze snu. Tam dowiedziałem się, że w Równie w tym dniu zebrania nie będzie, więc pozostałem w Kostopolu. Postanowiłem pojechać na zebranie do Równa na niedzielę, gdyż do Orłówki jest utrudniony dojazd, a miałem za mało czasu, aby odwiedzić braci w Bereźnie i w Orłówce.

W piątek pojechałem do Brezna i tam spotkałem się z bratem Miszą Rożko, który razem z bratem Mitią M, powrócił z Donbasu, lecz Mitia pozostał w Równie, aby się udać do swego zakładu pracy. Od Miszy dowiedziałem się, że Mitia wróci do Orłówki w sobotę bardzo późno, więc to mnie bardziej upewniło, że powinienem jechać na zebranie do Równa. W Bereźnie dowiedziałem się, że w piątek będą bracia z Orłówki, gdyż w Klubie odbędzie się misyjne zebranie Adwentystów, na które istotnie przyjechał br. Wasia Matiaszczuk. Przed tym zebraniem mieliśmy społeczność braterską i rozmowy na tematy prawdy.

Około godz. 17-tej udaliśmy się na zebranie, które składało się z dwu części - kursu dla bardziej zaawansowanych w znajomości Biblii i drugiej części dla publiczności. Byłem przy końcu pierwszej części i nasi bracia i siostry z Berezna, a następnie na tej drugiej, która składała się z wykładu na temat zdrowej żywności i żywienia się, a następnie objaśniane przez młodego prelegenta były wyświetlane przezrocza biblijne od stworzenia i upadku człowieka. Zebranie to było przeplatane graniem i śpiewaniem pieśni religijnych i deklamacjami wierszy. Te misyjne zebrania trwały już kilka dni i miały być kontynuowane przez miesiąc. Były dobrze zorganizowane, rozdawano ulotki, broszury, książki i Biblie. Obecność była „otmieczana" pieczątką na wydanych ulotkach - formularzach i to było podstawą do wydania książki lub Biblii. Był również konkurs i losowane nagrody książkowe wśród tych, którzy prawidłowo odpowiedzieli na zadane pytania biblijne. Byłoby to dosyć przyjemne zebranie, gdyby nie przejmujące do szpiku kości zimno, gdyż lokal nie był opalany i to zapewne od wielu dni, lecz było nieco cieplej jak na dworze, gdyż nie wiał wiatr. Ja nie mogłem wytrzymać tego zimna i po powrocie do domu braterstwa Gałaguzów trudno mi było się rozgrzać. Mimo takich warunków sala była pełna i tak było i w poprzednich dniach, o czym informowali bracia. Obecność publiczności na zebraniu i takich misyjnych zgromadzeniach w innych miejscowościach Ukrainy i Rosji ukazała, jak wielkie są możliwości głoszenia tam prawdy, których nigdy dotąd nie było. Nasi bracia, szczególnie młodzi, palą się do tej pracy, lecz potrzebują pomocy, której mogli by udzielić kompetentni bracia z Polski, ale tylko w zakresie organizacji, a nie komandowania, nakazywania lub zakazywania, jak to zaczęli czynić i to tacy, którzy nie znają tego terenu i nie mają kwalifikacji do pracy na Wschodzie.

Następnego dnia 21 styczna 1995 r. w sobotę po południu powróciłem do Stupczuków w Kostopolu. Anastazja Stupczuk opowiedziała mrożącą krew w żyłach historię o bestialskim zamordowaniu Polki, której nazwisko nie jest jej znane. Historię tę opowiedziała Anastazji znajoma kobieta, a jej opowiadała Hańska z Kostopola, która tą makabryczną zbrodnię dokonała. Gdy w trakcie opowiadania kobietę - bestię, słuchająca ją niewiasta zapytała: i ty to robiła? Zbrodniarka odpowiedziała – „a szo, ona była Polaczka”. Schwytana Polka była brzemienną, bliską rozwiązania. Zbrodniarka rozcięła jej brzuch, wyjęła z niego żywe i płaczące dziecko, które następnie nadziała na jakiś kolec i podała umierającej w męczarniach matce. Wcześniej obcięto jej „wszystko" z przodu – a słuchający Jan Grzesik zapytał: piersi, Anastazja odpowiedziała: tak, zapytałem: czy tylko piersi? Natalia odpowiedziała: nie pytałem. Ta kobieta - bestia nazywa się Hańska i zbrodni tej dokonała w czasie rzezi Polaków w Kostopolu i jego okolicy. Czy uczyniła to z własnej inicjatywy, czy z polecenia hersztów band UPA sama nie wiem, gdyż się oto nie pytałem. Prosiłem ją ażeby się dyskretnie zapytała o więcej szczegółów dotyczących tej zbrodni, chociaż takich było tysiące. Opowiadała mi również o innych zbrodniach, które gdy już Polaków nie było, a sowieci rozgramiali bandy UPA, były popełniane na Ukrainkach. Mordowani byli wszyscy, na których mógł paść cień podejrzenia zdrady. Nawet pójście do miasta wzbudzało takie podejrzenie. Swoich tak bestialsko nie mordowano, ale często również zamęczano. Anastazja opowiadała mi, a jej inna osoba, o zamęczeniu kobiety, na którą padło podejrzenie zdrady. Osądzoną na śmierć niewiastę przekazano innej do wykonanie wyroku. Ta kobieta-kat związanej niewieście założyła na szyję pętlę z długim sznurem, którą następnie zaprowadziła na trzęsące się bagno i kazała jej uciekać. Ofiara zaczęła uciekać po trzęsawisku, a kat-kobieta puszczała sznur, koniec trzymając w ręce. Gdy długość sznura się skończyła, trzymająca jego koniec szarpała tak, ze pętla zaciskała się na szyli ofiary, Ta czynność była powtarzana przez tę kobietę, aż ofiara wyzionęła ducha.

Dzisiaj ci oprawcy są w wielkim „poczocie" /poważaniu/, a tym z nich, którzy zginęli stawiane są pomniki a ich nazwiskami nazywane ulice. W Lwowie nie daleko od Ratusza swoją ulicę ma Gonta, który był komandirem hordy dokonywującej rzezi w Humaniu. Na Ukrainie istnieje zmowa milczenia o zbrodniach dokonywanych na Polakach, a gdy dochodzi o tym do rozmowy, to jest mówione, że to komuniści - sowiecka razwiedka, którzy wśliznęli się w szeregi UPA byli inspiratorami tych zbrodni. Takiej oszukańczej propagandzie uległo wielu uczciwych Ukraińców. Swego czasu tak mówił Stach Stupczuk i byłem tym zdumiony. Gdy Anastazja opowiadała o tej zbrodni, zapytałem go, czy tę zbrodnię popełniono też z sowieckiej inspiracji?

On i jego żona w okresie wojny byli wywiezieni na roboty przez Niemców, więc zbrodnie znają tylko z opowieści innych. Jednak i dzisiaj ludzie nie chcą o tym mówić, a jeśli mówią to tylko cicho i do zaufanych osób, gdyż inaczej można i dzisiaj stracić życie, lub zniknąć bez wieści. W zakończeniu makabrycznych opowieści nadmieniam, że z tej rodziny Kańskich w ukraińskiej telewizji jedna jest spikerką, lecz nie wiem czy jest ona córką zbrodniarki, czy tylko bliską krewną. Nie starałem się tego dociekać, gdyż i ja staram się unikać rozmów na te tematy z wyjątkiem z naszymi współwyznawcami. Chociaż nie twierdzę, ale wewnętrznie jestem przekonany, że katastrofalna sytuacja ekonomiczna na Ukrainie, której końca nie widać, jest swego rodzaju karą za popełnione zbrodnie w okresie wojny. żal tylko, że z tego powodu cierpią i niewinni. Do takich wniosków skłaniają myśli we wspomnianym wyżej artykule „Wiernego Sługi" i brak rozliczenia się z tego rozdziału haniebnej historii.

W niedzielę wczesnym rankiem 22.1. udaliśmy się z br. Stachem S. na zebranie do Równa. Zgromadziło się kilkanaście osób i zaproponowano, ażebym im usłużył wykładem. Usłużyłem tematem o postępującym charakterze prawdy i sposobie jej podawania przez Pana. Ponieważ, w mojej ocenie, sytuacja w tym nowo powstałym zborze nie jest w pełni wyklarowana, a szczególnie stosunek do prawdy epifanicznej, temat ten zamierzałem powiedzieć w tym zborze już dawno, ale nie było ku temu sposobności. To zdecydowało również, że nie pojechałem na zebranie do Orłówki. Ponieważ ten temat miałem wcześniej w innych zborach, który dosyć obszernie streściłem w poprzednich opisach, będę tego czynił obecnie, ale ograniczę się tylko do podania głównych myśli. Opierając się na Przyp. Sal. 4:18 i na innych tekstach biblijnych podkreśliłem, że wspomniany w nich „dzień doskonały" - jego pełnia jeszcze nie nastąpiła, więc prawda nie zatrzymała się z śmiercią br. Russella, ale idzie dalej i staje się coraz jaśniejsza. Jest ona dawana przez sług, a nie w indywidualny sposób każdemu, lub przez grupowe jej badanie i spekulacje. Z proroctwa Izajasza 28:10,13 wynika, że zamieszczona jest w Biblii „trochę tam trochę ówdzie" a nie proroctwo po proroctwie, rozdział po rozdziale i wiersz po wierszu. Kto na ten sposób poszukuje prawdy w Biblii i na to nie zwraca uwagi, ale szuka jej w inny sposób, ten podobny jest włamywaczowi usiłującemu otworzyć Biblię bez klucza, lub nie znając szyfru jej zamku.

Z Przyp. Sal. 9:5 wynika, że pełnia prawdy zawartej a Biblii składa się z siedmiu rzędów myśli, z których jednym są typy. Kto ignoruje którykolwiek z tych rodzajów prawdy Bożej, nie może posiąść całej prawdy i ucztować w niej - werset 5. Wielu uważających się, że są w prawdzie, ignorują typy, które pobijają ich błędne poglądy, lub pokazują teraźniejszą prawdę - prawdę na czasie i z tego powodu dla nich prawda stanęła, a nawet się cofa, co świadczy odrzucanie wcześniej znanej i przyjmowanej prawdy. Nawiązując do postawy cielesnego Izraela wobec Boskich posłów i proroków /2 Kron. 36:15,16/, z naciskiem podkreśliłem, że my możemy również tak postępować i ignorować Boskich „posłów" i wielu tak czyni. Po zakończeniu zebrania i krótkich rozważaniach różnych zagadnień biblijnych powróciliśmy do Kostopola.

W poniedziałek o godz. 6-tej odjechałem z Kostopola do Lwowa, dokąd przybyłem po południu. W wtorek odwiedzałem drogie mi siostry w podeszłym wieku i robieniu drobnych zakupów. W czasie odwiedzin pewna siostra, wzburzonym głosem opowiedziała o afroncie, jaki ją spotkał ze strony br. W. Szpunara podczas jego ostatniej wizyty w zborze. Po wyborach starszych i diakonów siostra zwróciła się do zboru z zapytaniem, jak to może być, ażeby zbór nie miał prawa zaprosić do usługi brata, który przez wiele lat służył ich zborowi? Wtedy br. W. Szpunar odpowiedział, że wy możecie i batiuszkę zaprosić, aby wam służył. Wtedy siostra z oburzeniem odpowiedziała, że ona nie przyszła by tutaj, ale zostałaby w cerkwi, jeśli by miała słuchać batiuszki. Słuchając o tym skandalicznym zachowaniu się br. W. Szpunara, pomyślałem, jak długo jeszcze będzie tolerowana taka arogancja mieniących się być sługami i ich brutalne ingerencje w wewnętrzne sprawy suwerennych zborów? Jak długo jeszcze czynić to będą ludzie z zewnątrz, którzy nie przyłożyli przysłowiowego palca do rozwoju i istnienia tego zboru? Kto im dał prawo, aby zborowi mówić i kazać co jemu wolno, a czego nie wolno i robić znak równania między "batiuszką i bratem w prawdzie, który z narażeniem służył temu zborowi przez dwadzieścia kilka lat we wszelki dostępny jemu sposób? Czy to br. Stachowiak dał jemu taki wielki zakres praw i monopol na głoszenie prawdy? Mówię br. Stachowiak, gdyż w mianowaniu tego brata br. Jolly spełnił tylko formalną rolę akceptowania jego nominacji. Czy jakikolwiek człowiek może dać drugiemu takie wygórowane prawa do panowania nad ludem Bożym /1 Piotra 5:1-3/? Jaką „pieczęć" od Pana otrzymał ten zuchwały człowiek, jeśli uważa, że jego nominacja pochodzi od Pana? Brak słów na wyrażenie oburzenia na postępowanie takich przedstawicieli ŚRME i określenia ich miernego charakteru.

W środę miałem nadzieją spotkać się z br. G. Parylakiem i innymi na wieczorowym zebraniu, lecz zostałem powiadomiony przez lokatorów, że odjeżdżają do Tomaszowa tego dnia, więc zrezygnowałem z zebrania I tym razem wróciłem szczęśliwie i zostałem przywieziony pod próg swego domu, za co jestem wdzięczny Panu i swym lokatorom.

Jan Grzesik
Tomaszów Lub. 27. 01. 1995 r.

Powrót do działu Książki
Poprzedni rozdział - Podróż 6
Następny rozdział - Podróż 8

© 2015 gaudio
Ta strona nie używa cookies.