Wróciłem do Ojca

Wróciłem do OjcaDwóch nas u ojca niegdyś było synów:
Starszy pracował wraz z ojcem na roli,
Dzielił z nim trudy i bez słowa skargi
Wciąż się tak z rana do nocy mozolił….
Mnie – już w młodości urzekł blask rubinów,
Wabiły ziemie i kraje bogate,
Kusiły kobiet purpurowe wargi,
Gardziłem ojcem i gardziłem bratem…
…Wstrętem napawał mnie lemiesz, obora,
Więc umyśliłem rzecz pewną z wieczora…

Rzekłem do ojca: „Daj mi cząstkę moją…”
– Nic nie powiedział, lecz drżały mu dłonie. .
Dzielił jak trzeba, sprawiedliwie dzielił,
Choć w dwa dni potem – zbielały mu skronie…
Kiedy już chciwość nasyciłem swoją,
Gdy obłupiłem i ojca, i brata –
Wyszedłem z domu, kiedy świt się bielił,
Aby świat poznać i skosztować świata…
…Nikt mnie nie żegnał, tylko wzrok stroskany
Posyłał za mną ojciec zapłakany. ..

„Nareszcie wolny! Panem sam dla siebie!”
– Świat zawirował, zaszumiało w głowie…
„Co mi tam ojciec, co mi brat zazdrosny!
Szczęście – to pieniądz, niech się każdy dowie!”
Wsiadłem na okręt przy pogodnym niebie
I zwiedzać obce pojechałem strony…
Były – pamiętam – już pierwsze dni wiosny,
Bo w słońcu lśnił się klon jasnozielony…
…Dokoła było tak szumno i jasno,
Tylko gdzieś we mnie coś ścichło i zgasło…

„Co mnie tam – rzekłem – głos serca obchodzi! „
I wpadłem z pasją w nurty życia rwące…
Wkrótce mnie szereg przyjaciół otoczył,
Słały kobiety spojrzenia palące…
Tak dobrze było królować wśród młodzi,
Łaski fortuny nieustannie zbierać,
Mieć wciąż na siebie skierowane oczy
I dla przyjaciół dłoń hojną otwierać…
…Tylko nocami – długimi jak lata –
Widziałem chmurną, gniewną postać brata…

Kołem się toczy niestała fortuna,
Bo przeminęły szczęśliwe godziny,
Stopniał w mych dłoniach szybko dział ojcowski,
Głód począł morzyć mieszkańców krainy…
Z wysoka słońce, jak czerwona łuna,
Paliło zboża i trawy, i zioła,
Lud sczerniał z głodu, zmartwienia i troski,
Śmierć swoje żniwo zbierała dokoła…
…I sam już nie wiem – na jawie, czy we śnie,
Widziałem twarz ojca cierpiącą boleśnie…

Osłabły z głodu, jak nędzarz w łachmanach,
Pasałem świnie w niewielkim folwarku.
Pan – ludzki człowiek – dał mi wór miast szaty,
I buty zdarte dał w cennym podarku;
Lecz, gdym spróbował jeść pewnego rana
Pasze dla stada, ktore pilnie strzegłem –
Wziąłem na grzbiet swój tak straszliwe baty,
Że bez pamięci swej trzody odbiegłem…
…A kiedy biegłem – tak mi się zdawało,
Że drwiących śmiechów wciąż mnie echo gnało…

Zmęczony srodze, jak zwierzę zaszczuty,
Myślałem długo nad losu obrotem:
„Miałem przyjaciół, łaski kobiet miałem,
Lecz tylko wtedy, gdy sypałem złotem…
I oto teraz, z wszystkiego wyzuty –
Nic nie mam swego, jak żebrak ostatni…
Głód, poniewierka są moim udziałem
I serce w grzechu uwikłane matni…
…Nagle – jak błysk oślepiający gromu-
Myśl mnie przeszyła: „Powróć do domu…

Przecież tam każdy, nawet sługa niski,
Ma w co się odziać, ma dostatek chleba,
A ja tu ginę, z głodu z wolna konam,
Ziemia mi łożem, dachem – kawał nieba…
Przecież tam nikim – daleki czy bliski –
Nikt jak zwierzęciem nigdy nie pomiata…
Nie godzien jestem upaść im w ramiona –
Jak sługa wrócę do ojca i brata”…
…Podniosłem oczy, bo mi się wydało,
Że od tej myśli – niebo pojaśniało…

I szedłem długo, nie bacząc na znoje,
Już bliski byłem upragnionej mety…
Za znanym wzgórzem stała ojca chata,
Lecz sił nie miałem dojść do niej, niestety…
Cóż, że się rwało młode serce moje –
Gdy słabło ciało, stóp krwawiły rany…
Myślałem z grozą: „Nie ujrzę już brata,
Ani mnie ujrzy – ojciec mój kochany”…
…W górze krzyczały gdzieś kruki i sępy
Jakby mnie chciały rozerwać na strzępy. ..

Zacząłem wołać :”Ojcze, czy mnie słyszysz?”
– Nie, nikt nie słyszał mojego wołania…
„Ojcze, wróciłem!” – Nic… lecz kilka kroków. ..
I… zza pagórka… komin się wyłania…
„Ojcze, gdzie jesteś?!” – Głos zamierał w ciszy…
Jeszcze krok… jeszcze… Widać okna domu…
Krok… i na szczycie, tuż u mego boku –
Ojca ujrzałem… ja – syn, pełen sromu!…
…Do stóp mu upadłem pod błękitem nieba
I wyszeptałem tylko: „Ojcze, przebacz…”

A on – mieszając radość z niepokojem –
Ze łzami w oczach chwycił mnie w ramiona,
Na czole tkliwy pocałunek złożył
I… po raz wtóry przygarnął do łona…
Potem -przyodział mnie w kosztowne stroje,
Dał mi obuwie na omdlałe nogi,
Na palec pierścień szczerozłoty włożył,
Ucztę zgotował i zaprosił mnogich…
…Mnie – jak na syna przystało prawego –
Za stół posadził tuż u boku swego…

Lecz brat mój starszy powiedział złowrogo:
„Ojcze, jak możesz być niesprawiedliwy?
Służyłem wiernie ci przez całe lata –
Nic mi nie dałeś, bo nie byłem chciwy…
Ten cię opuścił i ukrzywdził srogo,
A ty mu ucztę wyprawiasz wspaniałą?…
Ojciec rzekł cicho: „Idź, przywitaj brata,
On niegdyś zginął – dziś powrócił cało. ..
…Ciebie mam zawsze i tyś mym dziedzicem,
Lecz on – też syn mój, idź – podaj prawicę…”

Brat mój strapiony, choć wzburzony wielce,
Szedł w moją stronę, jak na ciężką mękę,
Lecz kiedy spojrzał mi w twarz wynędzniałą –
Zaszlochał tylko i… wyciągnął rękę…
Na taki widok zabiło mi serce –
Na pierś mu padłem ze szczęścia szalony,
Potem przy ojcu – tak jak należało –
Brat usiadł z prawej, a ja – z lewej strony. …
… Płakało serce ze szczęścia ogromu:
„O, jak mi dobrze, jak dobrze mi w domu!”…

(Relacja z ust „syna marnotrawnego”. Autor nieznany, wiesz ze zbiorów s. Krystyny Miksy)