Historia o Marii Jones i jej Biblii, cz. 2: Mamo, dlaczego my nie mamy Biblii?

Historia o Marii Jones i jej Biblii, cz. 2: Mamo, dlaczego my nie mamy Biblii?Na odległej dwie mile od Llanfihangeł farmie mieszkała życzliwa para małżeńska, państwo Evans, która posiadała Biblię. Ludzie ci znali Marię bardzo dobrze, ponieważ sami również regularnie uczęszczali na niedzielne spotkania kościelne. Każdej soboty do ich domu leżącego przy wyboistej, górskiej drodze zapraszana była w odwiedziny Maria, jeśli miała wolne popołudnie. Mogła wówczas studiować Biblię i uczyć się na pamięć pewnych jej części. Opowiadała później, że gdy po raz pierwszy przewracała strony Biblii zbudziło się w niej silne pragnienie, by ją posiąść. Powiedziała: „Mamo, dlaczego my nie mamy Biblii?” I choć jej mama odpowiedziała jej, że była ona zbyt droga, ona w wieku dziesięciu lat postanowiła ostatecznie swój zamiar zrealizować i zebrać odpowiednią kwotę, by móc kupić Biblię.

Usłyszawszy o tym dobrym postanowieniu pani Evans podarowała jej koguta i dwie kury, które Maria wykorzystała szybko do powiększenia swego stadka, dzięki czemu mogła sprzedawać jajka. Wiemy również, że hodowała pszczoły i sprzedawała wosk oraz miód i mimo iż w tej biednej i nieznacznie zaludnionej okolicy możliwość podjęcia pracy była bardzo nikła, Maria z zapałem podejmowała każde zatrudnienie, które mogło przynieść jej parę groszy. Ojciec zrobił jej prymitywne drewniane pudełko z otworem, w którym mogła przechowywać swe oszczędności. Przemijał miesiąc za miesiącem i rok za rokiem a Maria z niesłabnącą cierpliwością zbierała powoli ową znaczną sumę potrzebną na zakupienie Biblii.

Potrzeba było sześciu lat, aby w tych nacechowanych nędzą warunkach zebrać potrzebne pieniądze – sześć długich lat, jak musiało się wydawać komuś w tak młodym wieku. Lecz pewnego dnia w szesnastym roku jej życia, otrzymawszy zapłatę za jakąś pracę wykonaną dla owej dobrej pani Evans, Maria pospieszyła do domu, przepełniona podnieceniem, aby ogłosić, że ma już nareszcie wystarczającą kwotę na zakupienie Biblii. Wyobraźcie więc sobie głębię jej rozczarowania, gdy po dokładnym zbadaniu sprawy przekonała się, że nieosiągalność Słowa Bożego w Walii była tak wielka, iż mimo że wszędzie pytała o Biblię, nie mogła otrzymać ani jednego jej egzemplarza.

Wtedy usłyszała od lokalnego pastora, Williama Huwa, że przesyłka zawierająca Biblie została przekazana z Londynu panu Charlesowi z Bala, które znajdowało się dwadzieścia pięć mil od miejsca jej zamieszkania. Jednakże dziewczyna obawiała się, że potrzeby mogą być większe niż dostawa i bardzo szybko wszystkie książki mogą być sprzedane.

Maria była przygnębiona, lecz nie popadała w rozpacz. Myślała o wyboistych drogach prowadzących do Bala poprzez dziką okolicę, nieznaną jej z wyjątkiem kilku pobliskich wsi. Z bojaźnią myślała o spotkaniu z bardzo sławnym panem Charlesem, a jeszcze bardziej obawiała się, że wyprawa do Bala równie dobrze może okazać się daremna, Jednakże nieustraszona, chociaż nieco targana obawą, postanowiła udać się w drogę.

Rodzice Marii początkowo sprzeciwiali się planowanej wyprawie z powodu odległości i możliwych niebezpieczeństw, lecz rozbroiło ich jej mocne postanowienie. Następnego więc rana, w pogodny i orzeźwiający wiosenny dzień 1800 roku, Maria wstała przed pierwszymi promieniami słońca, zjadła śniadanie, które składało się z chleba oraz mleka i przygotowała sobie trochę żywności na drogę. Zmówiono rodzinną modlitwę, zgodnie ze stałym zwyczajem, a ojciec i matka złożyli tym razem specjalną prośbę o błogosławieństwo Boże dla przedsięwzięcia wiary młodej dziewczyny. Następnie, uściskawszy rodziców, przepełniona silną tęsknotą za Biblią, Maria wyruszyła o wschodzie słońca w swą daleką drogę. Mając tylko jedną parę butów wędrowała boso a buty niosła w starej skórzanej torbie, aby ich nie zniszczyć na nierównej drodze w czasie podróży i aby mogła założyć je czyste, gdy spotka się z panem Charlesem.

Nie wiemy jak dokładnie przebiegała trasa jej podróży, lecz potrzeba nakazywała, aby wędrowcy trzymali się blisko dolin. Minęła prawdopodobnie Abergynolwyn i szła dalej w kierunku malowniczego jeziora Tal-y-Llyn, usytuowanego pośród łagodnych zboczy i nieregularnych skalistych szczytów. Następnie, miała do pokonania długą i trudną wspinaczkę poprzez wschodni występ wielkiej góry Cader Idris prowadzący do otwartej doliny rozciągającej się w kierunku północno-wschodnim aż prawie wprost do Bala.

Najpierw odpoczywała przez pół godziny, zjadła niesioną żywność i umyła się w czystym strumieniu płynącym obok drogi. Później, uprzejmy wieśniak dał jej filiżankę orzeźwiającej maślanki, a gdy zbliżała się już do Bala Lake młoda córka farmera podzieliła się z nią kolacją na progu swego domu.

Było już prawie ciemno, gdy Maria, bardzo zmęczona, dotarła do Bala i weszła do domu Dawida Edwardsa, duchownego metodysty. Przyjęto ją z wielkim zdziwieniem i zainteresowaniem. Po umyciu i nakarmieniu, zaprowadzono ją do niewielkiego pokoiku gościnnego, znanego wtedy pod nazwą „pokoju proroka”…